Pan profesor ma sprawny języczek

Pan profesor ma sprawny języczek




🔞 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Pan profesor ma sprawny języczek


Gudrymowicz Schiller Eva Do widzenia profesorze

Home
Gudrymowicz Schiller Eva Do widzenia profesorze



PROLOG Telefon dzwonił jak opętany. Ktoś po drugiej stronie linii nie brał pod uwagę, że nikogo może nie być w domu. Ka...

PROLOG Telefon dzwonił jak opętany. Ktoś po drugiej stronie linii nie brał pod uwagę, że nikogo może nie być w domu. Kaja pokonała ostatnie stopnie i dobiegła do aparatu lekko zdyszana. - Hallo? - Is Margaret there? - No, she is not here! - Okay, thanks! Za chwilę w słuchawce odezwał się przeciągły sygnał. Kobieta powróciła na schody prowadzące do piwnicy, gdzie na podeście zostawiła kosz z upraną i wysuszoną bielizną. Piwnica nie była typową piwnicą, małą i ciemną, w której przechowuje się węgiel i ziemniaki na zimę. Było to duże pomieszczenie, rozlokowane pod całym domem. Z oknem i drzwiami prowadzącymi do niewielkiego ogródka. Architekt sprytnie wykorzystał nierówność terenu. Wprawdzie ogródek położony niżej niż front domu był miejscem wilgotnym, ale w upalne, słoneczne dni był prawdzi­ wym błogosławieństwem. Pod stopami wyczuwało się orzeźwiający chłód ziemi. Pas drzew rosnących nieco dalej dawał zbawczy cień przed bezlitosnym słoń­ cem, a w połączeniu z wilgotnością w powietrzu, typową dla tej części Kanady, tworzył wspaniały mikroklimat. W piwnicy Kaja Roztowicz urządziła pokój telewizyjny. Tutaj też bliźniacy ustawili swoje przyrządy do ćwiczeń: Małgorzata - rowerek gimnastyczny, a Krzysztof - wielofunkcyjną maszynę do kształtowania mięśni. Po drugiej stro­ nie, za ścianą, znajdowało się pomieszczenie służące za pralnię. Tu stała pralka i suszarka, a także dodatkowa, nieduża zamrażarka. Kaja zabrała kosz z praniem i skierowała się na górę, gdzie na najwyższym poziomie znajdowały się trzy sypialnie. Fortuna, czarna spanielka, jak cichy, bezszelestny duch, podążyła za swoją panią. Sypialnie nie były duże. Największa należała do Kai. Było w niej duże, po­ dwójne łóżko, od lat tak niepotrzebnie duże, tak niewykorzystane. Oprócz niego, dwie nocne szafki, podłużna toaletka z lustrem i dość duża szafeczka na osobistą bieliznę. W rogu na ścianie wisiała wiązanka niegdyś czerwonych róż. Kaja, jak zawsze przy wejściu do pokoju, na sekundę zatrzymała na niej wzrok. Róże od Dominika. Dostała je od niego ponad trzy lata temu. Doskonale pamiętała tę chwilę. Czekali na przystanku autobusowym, w centrum Warszawy. Niedaleko

5

stała kobieta z naręczem kwiatów. Dominik przeprosił Kaję na chwilę i podszedł do kwiaciarki. Wrócił wkrótce, niosąc dziewięć czerwonych róż. - Za każdy rok twojej nieobecności - powiedział. - Powinno być tylko trzy, bo przecież widzieliśmy się trzy lata temu - odpo­ wiedziała mu. I zaraz utonęli we wspomnieniach z tych kilku dni, które zdarzyły się im przed trzema laty. Kaja westchnęła. Przypomniał jej się sen, jaki miała około dwóch tygodni te­ mu. A w kilka dni po nim, następny. Dziwny i szczęśliwy. Nie były to zresztą jedy­ ne sny związane z Dominikiem na przestrzeni lat. Śnił jej się dość często, ale właśnie te dwa sny obudziły w niej jakiś niepokój. Nie, nawet nie niepokój, ale niezrozumiałe, irracjonalne odczucie. Właściwie sama nie umiała nazwać tego, co czuła. Było to połączenie odrobiny smutku z wielką tęsknotą, ale te uczucia zawsze, od ponad dwudziestu lat, towarzyszyły jej, kiedy myślała o Dominiku. Tym razem jednak było coś jeszcze. Doznała szalonej potrzeby zrobienia czegoś. Usłyszenia choć jego głosu, skoro o zobaczeniu nie mogło być mowy. Niestety, jego warszawski telefon milczał. Pierwszy z tych snów miała z niedzieli na poniedziałek. Cały sen był biały i złoty. Kaja zdawała sobie sprawę, że brzmi to idiotycznie, ale ta właśnie barwa najbardziej jej utkwiła w pamięci. Żadne szczegóły w tym śnie nie były ostre i wyraźnie zarysowane. Znajdowali się oboje, ona i Dominik, w jakiejś alei wy­ sadzanej brzozami, w oddali stała jedna samotna ławeczka. Nie całowali się, ale byli blisko siebie, trzymając się za ręce. Kaja nie umiałaby opowiedzieć dokład­ nie tego, co jej się śniło. Zapamiętała jednak dokładnie ten złoto-biały kolor, jaki się przewijał przez cały sen oraz atmosferę przeogromnej czułości i ciepła. Niewysłowionej słodyczy. Budziła się tej nocy dwa razy, a potem zasypiała znowu, a sen trwał dalej. Nieprzerwanie. W parę dni później Dominik przyśnił jej się znowu. Tym razem sen był bardzo wyraźny. Znajdowali się w niedużym pokoju. Kaja nie wiedziała, czy ten pokój jest w Kanadzie czy w Polsce, ale znów byli razem. Siedziała przy stole. Za oknem zapadał pierwszy zmierzch. Dominik stał oparty o okienny parapet. Wi­ działa wyraźnie jego postać na tle szyby. Patrzył na nią, słuchając tego, co mówi. Podniosła rękę, akcentując swoje słowa. Przerwał jej w pół zdania, nie ruszając się z miejsca. - Kocham cię! - powiedział cicho. I znów w jego głosie była ta olbrzymia czułość, ale również jakiś wielki smu­ tek. Ręka Kai zamarła w pół gestu, a zaraz potem kobietę wypełniła szalona radość - wprost nie do ogarnięcia.

6

„Nareszcie - pomyślała - powiedział to". Przez ponad dwadzieścia lat nigdy tego nie wymówił. Mówił różne inne miłe rzeczy, ale nigdy nie powiedział, że kocha. Rozumiała także ten smutek w jego głosie. Cóż z tego, że kocha, kiedy nic nie można zmienić? On tam, ona tu, rozdzieleni oceanem, on cały czas związany z kobietą, której jest wciąż mężem. Rozumiała więc tę czułość i ten smutek, ale nie przejęła się nim. To nic, że daleko, to nic, że żona, najważniejsze, że powie­ dział, że ją kocha. Że w końcu to powiedział. Ciągle z ręką uniesioną, odpowie­ działa mu: - ja też cię kocham, Dominiku! Obudziła się jak zaczarowana, lekka i szczęśliwa. Jakby dostała najcenniej­ szy, od dawna upragniony dar, coś, czego nikt jej nigdy nie może odebrać, jesz­ cze tego samego dnia, przed wyjściem do pracy, zadzwoniła do Polski. Ale tele­ fon w jego mieszkaniu milczał. Próbowała jeszcze przez kilka następnych dni. Z takim samym rezultatem. Postanowiła zadzwonić o innej porze. Tym razem telefon odebrała żona. Kaja bez słowa odłożyła słuchawkę. już kiedyś, kilka miesięcy temu, zdarzyła się podobna sytuacja. Wtedy rów­ nież dzwoniła do Polski, ale też z nim nie rozmawiała. Próby ponawiane dzień po dniu, dawały ten sam efekt. Telefon milczał albo odbierała kobieta. Dodat­ kową trudność sprawiała różnica czasu między obydwoma kontynentami. W końcu Kaja dała za wygraną. Wysłała natomiast list na poste restante. Nie dostała na niego odpowiedzi, ale nie było w tym nic dziwnego, ponieważ Domi­ nik nienawidził pisać listów. Nieliczne, które do niej napisał, przychodziły zaw­ sze po długiej przerwie. Teraz, po tych dwóch snach, odczucie jakiegoś nieokreślonego niepokoju po­ wróciło ze zdwojoną mocą i uwierało jak drzazga w sercu. „Czyżby coś się stało? - pomyślała, patrząc na zasuszone kwiaty. - Zresztą chyba wolałabym nie wie­ dzieć". Chciała za wszelką cenę oderwać się od tych myśli, ale wiedziała, że raz obudzone nie ustąpią łatwo. - Zaraz, co miałam zaplanowane? - zastanowiła się głośno, sztucznie oży­ wionym tonem. - Kąpiel, maseczka, odżywka na włosy, paznokcie. Ale najpierw zrobię sobie odpowiedni nastrój. Puściła wodę do wanny, zapaliła pachnącą świeczkę, do przenośnego, małe­ go magnetofonu wsunęła kasetę z „Bolerem" Ravela. W sypialni zrzuciła spodnie i bluzkę. Fortuna siedząca w progu pokoju, obserwowała ją uważnym spojrze­ niem. Takie przebieranie pani mogło mieć wielorakie znaczenie. Mogło ozna­ czać, że pani wychodzi z domu i zostawia psa samego na niekończące się godzi-

1

ny, mogło również znaczyć, że pani zabiera psa na długi spacer do pobliskiego lasu. Kaja nie miała jednak zamiaru się przebierać. Zdjęła z siebie resztę bielizny i podeszła do lustra. Przez chwilę przyglądała się swemu odbiciu. Rdzawe, gęste, krótko obcięte włosy, piwne oczy, a wokół nich kilka leciutkich zmarszczek. „Wspomnienie po byłych uśmiechach, jak to ktoś powiedział" - pomyślała. Nos mógłby być trochę ładniejszy, za to usta - nienajgorsze. Szyja, no cóż, pierwszy zwiastun wkraczania w wiek średni. Piersi wciąż jeszcze pełne i wysoko uniesio­ ne. Brzuch - przydałoby mu się trochę ćwiczeń na przyrządach dzieci. Ale nóg nie ma powodu się wstydzić. „Całość w sumie wygląda nieźle i gdybyś się uparła, możesz sobie spokojnie odjąć rok, dwa od tych swoich czterdziestu czterech lat" - Kaja uśmiechnęła się do swoich myśli. Telefon rozdzwonił się znowu. Tym razem do Krzysztofa. - No, he is not here, No, I don't know, when he will be back - odpowiedziała cierpliwie. Dziewczyna po drugiej stronie wydawała się rozczarowana. „W końcu będę musiała założyć tę drugą linię, bo dostanę fioła z tymi telefo­ nami do nich" - pomyślała Kaja chyba po raz setny, odkładając słuchawkę. W łazience od palącej się świecy rozchodził się delikatny, relaksujący zapach. Wanna była prawie pełna śnieżnej piany. Z magnetofonu cicho sączyły się dźwięki „Bolera". Kaja sprawdziła, czy wszystko, co niezbędne, ma pod ręką. Nie zapomniała o papierosach i telefonie bezprzewodowym. Fortuna, która nie od­ stępowała swojej pani na krok, ułożyła się na dywaniku koło wanny i zapadła w drzemkę. Sobotnie sierpniowe popołudnie zapowiadało się wypoczynkowo. Kaja nie miała żadnych planów na wieczór. Lubiła takie samotne chwile w domu, kiedy nigdzie nie musiała się spieszyć. Z pokoi dzieci nie dolatywały dźwięki tej ich opętanej muzyki, telefon odzywał się znacznie rzadziej niż zwykle, nikt nie dzwonił do drzwi, a przez dom nie przewijały się tabuny koleżanek i kolegów do bliźniaków. Dzisiaj nie było takiego zagrożenia. Zarówno Małgorzata, jak i Krzysztof, wyjechali poza miasto. Małgorzata z przyjaciółmi na kemping, a Krzysztof na jakiś turniej piłki nożnej. Oboje mieli wrócić dopiero jutro wieczo­ rem. „Ciekawe, czemu ta Cindy nie pojechała z Krzysiem? Zwykle jeździła z nim na prawie wszystkie mecze. Czyżby się pokłócili?" - wspomniała dziewczynę, która dzwoniła przed kilkoma minutami. Była to dość świeża znajomość w życiu Krzysztofa i początkowo wydawał się nią mocno zafascynowany.

8

Kaja nie wyciągała swoich dzieci na zwierzenia, zadowalała się tym, co oboje chcieli powiedzieć sami. Nie było tego wcale mało, bo zarówno córka, jak i syn, chętnie i otwarcie rozmawiali z nią o swoich sprawach. Niewątpliwie były rów­ nież takie kwestie, o których jej nie mówili, ale nie miała do nich pretensji. Sza­ nowała ich prawo do prywatności i tajemnic. Zresztą do tej pory nie miała z nimi poważniejszych problemów. Kiedyś, jeszcze w szkole średniej, zdarzały się jakieś wyskoki czy późniejsze powroty do domu, ale sama musiała sprawie­ dliwie przyznać, że nie ma powodów narzekać na swoje dzieci. Zwłaszcza biorąc pod uwagę wszelkie okoliczności, jakie towarzyszyły ich dzieciństwu. Rozwód z ich ojcem, emigracja. Bliźniaki miały po sześć lat, kiedy rozeszła się z Szymo­ nem. A w niespełna pięć lat później wyjechała z dziećmi z Polski. Przecież to wszystko: wychowywanie tylko przez matkę, zmiana kraju, środowiska, języka, miało prawo zaważyć na ich psychice. Możliwe, że nawet w jakiś sposób zaważy­ ło, ale Kaja była pewna, że nie przyniosło to większych szkód. I teraz, po latach, mogła stwierdzić, że zarówno pierwsza, jak i druga decyzja była słuszna. Obecnie sprawy miały się inaczej. Dzieci były dorosłe, choć Kai cały czas się wydawało, że dwadzieścia trzy lata to jeszcze szczeniacki wiek, ale taka pewnie jest mentalność większości matek, dla których dzieci nigdy nie są na tyle dorosłe, żeby się o nich nie bać. Kaja nie była wyjątkiem. Dawała bliźniakom maksimum swobody, nie zadręczała ich nadmiernymi pytaniami, ale bała się o nich. Nie o to, że zaplączą się w jakieś nieodpowiednie towarzystwo, nie o narkotyki. Znała swoje dzieci na tyle, żeby móc polegać na ich zdrowym rozsądku. Ale bała się jakichś nieprzewidzianych wypadków losowych. Oboje przecież jeździli sa­ mochodem. Oboje lubili pływać, a Małgorzata uwielbiała narty. „Przecież nie mogę ich zamknąć w klatce" - tłumaczyła sobie czasami, ocze­ kując na telefon od któregoś z nich z informacją, że szczęśliwie dotarli na miej­ sce. Tego od nich zawsze wymagała. Po dojechaniu na miejsce, musieli zadzwo­ nić. Jak również zawiadomić ją o ewentualnym spóźnieniu. Często z niej żartowali: „Mamo, niepotrzebnie się denerwujesz, przez to masz siwe włosy" - Kaja miała kilka srebrnych pasm przy skroniach, skutecznie tu­ szowała je farbą do włosów. „Boże, jaka ja byłam szczęśliwa, kiedy mieliście po pięć lat Nakarmiłam położyłam spać i wiedziałam, że jesteście bezpieczni" wzdychała zabawnie, żegnając dzieci przed kolejnym wypadem z domu. „Jak ja, u Boga Ojca, przeżyłam ten ich pobyt w Anglii?" - zastanawiała się po raz setny. Ale przecież wiedziała, że wcześniej czy później wyjadą z domu na zawsze. Krzyś zaczynał w tym roku ostatni rok college'u, Gosia była na trzecim roku architektury na uniwersytecie w Toronto. Pewnie wkrótce po skończeniu

9

studiów wyprowadzą się z domu, może nawet do innego miasta. Wszystko bę­ dzie zależało od tego, gdzie znajdą pracę. „I tak powinnam się czuć szczęśliwa, że podczas nauki mieszkają w domu. Mogliby przecież polecieć na drugi koniec Kanady, na przykład do Vancouver albo do Yellowknife, jak dzieci moich wielu znajomych - powiedziała półgłosem do siebie, zmywając maseczkę ogórkową. ]ej rozmyślania znów przerwał dźwięk telefonu. „Długo był spokój! Nie odbie­ ram, pewnie i tak nie do mnie!"- postanowiła. Ale telefon dzwonił uporczywie. Po sześciu sygnałach Kaja się złamała. - Hallo? - powiedziała nieżyczliwie. - Chryste, czemu nie odbierasz? Już myślałam, że cię nie ma w domu - ode­ zwała się Marta, cioteczna siostra Kai. - Skąd miałam wiedzieć, że to ty? Cały tydzień telefon dzwoni bezustannie do bliźniaków, więc przynajmniej w sobotę chciałam mieć trochę spokoju, zwłasz­ cza że ich nie ma w domu. - Gdzie ty jesteś, słyszę cię jak ze studni? - W wannie! - Gdzie? - W wannie! Siedzę w wannie! - No, to ci się powodzi! Ale słuchaj! Już wszystko mam załatwione. Przylatuję do ciebie dwunastego września, o godzinie piętnastej dwadzieścia siedem. War­ szawa - Toronto. - Nareszcie! Już myślałam, że w życiu tego nie załatwisz. - Nie tak łatwo wszystko zgrać razem i urlop w pracy, i dom, i męża, zwłasz­ cza takiego jak mój. Jemu się zdaje, że natychmiast go zdradzę, kiedy wsiądę do samolotu. - Jeszcze mu nie przeszło? - Ale tam, jemu nigdy nie przejdzie! Piotr jest przewrażliwiony na tym punk­ cie. I tak się dziwię, że tak krótko protestował. - W każdym razie cieszę się, że przyjeżdżasz. Trafiłaś na dobry okres, już nie będzie tutaj tej nie do wytrzymania „hiumidu". - Czego? - Hiumidu! Mówiłam ci przecież. To jest nieprawdopodobna wilgotność w powietrzu. Czujesz się jak w saunie. - Dobra, Kajka, mam jeszcze dwa tygodnie do wyjazdu, powiedz, co byś jesz­ cze chciała oprócz tych książek? - Nic mi nie przychodzi do głowy. Jak zobaczysz jakąś ciekawą pozycję, a nie ma na liście, którą ci wysłałam, to możesz kupić. Poza tym zajrzyj do sklepu

10

muzycznego na Alejach Jerozolimskich, może dostaniesz jakieś niezłe dyski z polską muzyką. Tylko żadnej nowoczesnej, ja wolę stare piosenki: Santor, Po­ łomski, Koterbska. - Masz załatwione! Powiedz, co u ciebie? - Co może być? Wszystko po staremu. Bliźniaki wczoraj rozjechały się w dwie różne strony, więc jest w domu trochę spokoju. Wrócą dopiero jutro wieczorem. - A twój były pan? Nie daje znaku życia? - Czasami daje. Dzwoni od czasu do czasu i usiłuje zaprosić mnie na kolację. - A ty, co? Nie reflektujesz? - Nie! - Żebyś tego z czasem nie żałowała! - Marta, przynajmniej ty nie zaczynaj! Czego mam żałować? Zerwałam związek, który nie dawał mi żadnej satysfakcji, oparcia, zadowolenia. A wręcz przeciwnie. Był uciążliwy i męczący. I tego mam żałować? Z dwojga złego, jeśli już mam się nudzić, to wolę nudzić się sama - Kaja nieświadomie podniosła głos o nutę wyżej. - Dobra, dobra, już nie podniecaj się! Widzę, że ten temat jest dla ciebie jak zapalnik. - Wcale nie, tylko każdemu się wydaje, że wie lepiej ode mnie, co mi jest po­ trzebne do szczęścia. Czekaj, bo w końcu nie umówiłyśmy się co do twojego przy­ jazdu! - Co tu się umawiać? Wsiądę w samolot Warszawie, wysiądę w Toronto, a tam będziesz już na mnie czekać. Na szczęście nie ma żadnych przesiadek po drodze. - Tak, tylko wiesz co, ja się postaram urwać z pracy trochę wcześniej i być na czas, ale różnie może się zdarzyć. Może być korek na autostradzie. Więc proszę cię, nie łaź nigdzie, bo cię potem nie znajdę. - Będę stała jak słup. Nie bój się, nie zginę... - No, a jak tam twoje dziewczyny? Nie będą płakać za mamą? - Ja myślę, że nie mogą się doczekać, żebym wyjechała. Nikt im przynajmniej nie będzie zrzędził, a z Piotrem zrobią, co będą chciały. Zawsze tak było. Zresztą, czy to są małe dzieci? - A powiedz, co u Zbychów? Coś dawno do mnie nie pisali! - Widziałam się z nimi chyba ze trzy tygodnie temu, ale możliwe, że wpadnę do nich jeszcze przed wyjazdem. Pewnie twój braciszek będzie chciał podać jakiś list dla ciebie. - No, ja myślę! Jak tam ich wnusio?

11

- Oboje, i Kryśka, i Zbyszek, zgłupieli na punkcie smarkacza. Jakbyś ich po­ słuchała, to okazałoby się, że piękniejszego i mądrzejszego dziecka nie było jesz­ cze na świecie. Rzeczywiście dzieciak jest rozkoszny. Ma już sześć miesięcy i naprawdę jest zadbany i słodki. Ale i tak uważam, że nieco przesadzają. - Poczekaj, aż ty będziesz miała wnuczki. Pewnie zmienisz zdanie. Podobno wnuczki kocha się bardziej niż własne dzieci. A słuchaj, co tam u znajomych? Jak Baśka i Waldek? Wardeccy? No, mówże, niech nie wyciągam z ciebie wszystkie­ go. - Baśki i Waldka nie widziałam dość dawno, a Wardeccy się rozeszli. Chyba z rok temu. - Jednak! Kiedy byłam ostatnio w Polsce, Danka wspominała coś na ten te­ mat, ale myślałam, że przechodzą kryzys, który wkrótce minie? - No, nie minął! Zresztą, chyba im to wyszło na dobre, bo widziałam i Dankę, i Wojtka, oczywiście każdego osobno, i muszę ci powiedzieć, że oboje wyglądają znacznie lepiej niż za czasów małżeństwa. Danka podobno spotyka się z kimś od siebie z pracy. - Czasami rzeczywiście to jest najlepsza decyzja. Dobra, kończmy tę rozmo­ wę, bo zapłacisz za ten telefon jak Cygan za matkę. Będziemy miały dość czasu na gadanie, jak już tu będziesz. - Czekaj, czekaj, bo coś mi się przypomniało! Miałam ci powiedzieć to ostat­ nio, jak dzwoniłam, ale zapomniałam. Wiesz, kogo spotkałam niedawno? Chyba z miesiąc temu! - No? - Pamiętasz Zośkę Wójcik z naszej klasy, z liceum? - Zaraz, która to była? Ta z bardzo krótkimi włosami? Prawie na zapałkę? - Mhm. Ta sama. - Nigdy się specjalnie z nią nie przyjaźniłam. Ot, w szkole tyle o ile. Później, straciłam kontakt z dziewczynami z klasy. Jedynie Kaśka pisze od czasu do cza­ su. A Zośka zawsze wydawała mi się jakaś taka mdła. Bezpłciowa. - Żebyś ją zobaczyła teraz! Ho, ho! Jest płciowa, i to bardzo. Ja jej w ogóle nie poznałam. Nawet już później, kiedy mi przypomniała swoje nazwisko, jeszcze miałam wątpliwości. Słuchaj, jaka laska. Szczupła, wysoka, włosy zrobione na płomienny rudy kolor... - Wysoka była zawsze, tyle że nieco przyciężka. - Teraz ma figurę i wygląd modelki. Oczywiście, pełny makijaż. Ubrana też była z klasą. Mówię ci, czułam się przy niej jak szara myszka.

12

- Nie przesadzaj! W końcu wyglądasz dobrze. Nie widziałam cię wprawdzie ponad trzy lata, ale nie myślę, żebyś zdążyła tak bardzo zbrzydnąć. - No, jasne! Dobrze, że nie dodałaś jeszcze „jak na swoje lata". Bo Zośka wy­ gląda nie na swoje lata, ale o dobrą dychę młodziej ode mnie. A przecież jeste­ śmy w jednym wieku. - Skąd taka metamorfoza? - Zaprosiła mnie na kawę do kawiarni, gadałyśmy prawie dwie godziny. Opowiedziała mi trochę o sobie. Otóż, po liceum dostała się na studia, ale coś jej nie za bardzo szło, więc po roku rzuciła to w diabły i wyszła za mąż. Męża miała też niezbyt udanego, wiesz - z tych, co to piją i biją. Mieszkali u jego matki. Żyła z nim pięć lat, aż kiedyś po pijanemu władował się pod ciężarówkę. Śmierć na miejscu. Ale Zośka została na bruku, bo zaraz po pogrzebie teściowa jej powie­ działa, żeby
Walenie kutasa nieznajomemu z metra
Prezent dla ukochanej córeczki
Związała, a później zdradziła

Report Page