Ostry seks w garażu na pace pick-upa

Ostry seks w garażu na pace pick-upa




⚡ KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Ostry seks w garażu na pace pick-upa


Zaczekaj na mnie (1- Zaczekaj na mnie)

Home
Zaczekaj na mnie (1- Zaczekaj na mnie)



Lynn J. Zaczekaj na mnie Upokorzona, zraniona na całe życie, odrzucona przez rodziców i napiętnowana szuka spokoju i zapomnienia. Znajduje je dzięki m...

Lynn J. Zaczekaj na mnie Upokorzona, zraniona na całe życie, odrzucona przez rodziców i napiętnowana szuka spokoju i zapomnienia. Znajduje je dzięki miłości. Ale wtedy tragiczna przeszłość dopisuje przerażający ciąg dalszy… Są rzeczy, na które warto czekać… Dziewiętnastoletnia Avery Morgansten ma nadzieję, że po wyjeździe do college'u ucieknie od tragedii sprzed pięciu lat, która odmieniła jej życie. Szuka spokoju i zapomnienia. Nie chce zwracać na siebie uwagi, chce się uczyć. Nie wyobraża sobie miłości. Są rzeczy, których warto doświadczyć… Ale Cameron, chodzący ideał, metr dziewięćdziesiąt o elektryzujących błękitnych oczach, budzi w niej uczucia, z których, jak myślała, na zawsze ją obrabowano. Których najbardziej się boi… Są rzeczy, których nie powinno się przemilczać…Wtedy przeszłość powraca. Zaczynają się maile i telefony z pogróżkami...Ale są rzeczy, o które warto walczyć...

Wszystkim, którzy w tej chwili czytają tę książkę. Bez was nic nie byłoby możliwe. Zmiatacie mi z nóg puchate skarpetki!

Rozdział 1 Najbardziej w życiu bałam się dwóch rzeczy. Po pierwsze: obudzić się w środku nocy i zobaczyć tuż nad sobą ducha z przezroczystą twarzą. Mało prawdopodobne, wiem, ale mega przerażające. Po drugie: wejść do klasy po dzwonku. Ponad wszystko nienawidziłam się spóźniać. Nie znosiłam, kiedy ludzie odwracali się i gapili, co działo się zawsze, kiedy ktoś wchodził na lekcję choćby z minutowym spóźnieniem. To dlatego w czasie weekendu za pomocą Google'a opracowałam w najmniejszych szczegółach trasę z mojego mieszkania w University Heights na parking dla zmotoryzowanych studentów. Co więcej, w niedzielę dwukrotnie ją pokonałam, żeby się upewnić, czy Google nie wyprowadzi mnie w pole. Trasa wynosiła dokładnie 1,9 kilometra. Pięć minut w samochodzie. Wyszłam z domu kwadrans wcześniej, żeby być na miejscu dziesięć minut przed rozpoczęciem zajęć. Nie przewidziałam tylko półtorakilometrowego korka przed znakiem Stop. Bo przecież świat by się skończył, gdyby w tym historycznym mieście były choć jedne światła! Nie spodziewałam się również, że w kampusie nie zostanie już ani pół wolnego miejsca do zaparkowania. Musiałam się zatrzymać przy dworcu obok uniwersytetu i straciłam cenny czas na poszukiwanie drobnych do parkometru,

„Jeśli już upierasz się przy przeprowadzce na drugi koniec kraju, to na litość boską przynajmniej zamieszkaj w akademiku! Chyba mają tam akademiki?" Stałam na progu budynku nauk ścisłych Roberta Byrda i łapałam oddech po biegu pod najbardziej strome i niewygodne wzgórze świata, a w uszach rozbrzmiewał mi głos mojej matki. Oczywiście nie zamieszkałam w akademiku, bo wiedziałam, że pewnego dnia moi rodzice pojawią się tam bez zapowiedzi, zaczną oceniać i przemawiać, a ja wolałabym dostać kopa w twarz niż pozwolić, żeby ktoś postronny był tego świadkiem. Zamiast tego sięgnęłam do własnych pieniędzy, zasłużonych, choć zdobytych w koszmarnych okolicznościach i wynajęłam mieszkanie niedaleko kampusu. Państwo Morganstenowie byli wściekli. Co mnie zachwyciło. Aktualnie jednak żałowałam tego aktu buntu, bo kiedy zdyszana po sprincie w duszny, sierpniowy poranek wbiegłam wreszcie do klimatyzowanego budynku z cegły, było już jedenaście po dziewiątej, zajęcia zaczęły się minutę temu i odbywały się na drugim piętrze. Czemu na litość boską wybrałam astronomię?! Może dlatego, że myśl o jeszcze jednej godzinie biologii sprawiała, że mnie mdliło...? Tak. To było to. Wbiegłam pod górę po szerokich schodach, a potem wpadłam przez podwójne drzwi, ale za nimi zderzyłam się z ceglaną ścianą. Runęłam na plecy, machając przy tym rękami jak ten gość, który przeprowadza dzieci przez pasy, tylko że w stanie upojenia alkoholowego. Wypchana torba listonoszka zsunęła mi się z ramienia i pociągnęła mnie na bok. Włosy opadły mi na twarz i kasztanowa mgła zasłoniła cały widok, a ja niebezpiecznie się zachwiałam.

Jezu, spadam! Nie miałam jak się zatrzymać. Doznałam wizji życia z przetrąconym karkiem. To będzie masak... Nagle coś mocno złapało mnie w talii i powstrzymało swobodne spadanie. Torba upadła, a po lśniącej podłodze rozsypały się cholernie drogie podręczniki i długopisy. Moje długopisy! Moje cudowne długopisy rozpierzchły się po całym piętrze. Sekundę później zostałam przyciśnięta do ściany. Tylko że ściana była podejrzanie ciepła. I chichotała. - Rany! - powiedział głęboki głos. - Nic ci się nie stało, skarbie? Ściana zdecydowanie ani trochę nie była ścianą. To był chłopak. Serce mi się zatrzymało, a w piersi poczułam taki ucisk, że przez jedną przerażającą sekundę nie mogłam ani się poruszyć, ani myśleć. Cofnęłam się o pięć lat wstecz. Utknęłam tam. Nie mogłam nawet drgnąć. Powietrze boleśnie uciekało mi z płuc, a po karku pięło się nieprzyjemne mrowienie. Zablokowały mi się wszystkie mięśnie. - Hej! - Głos złagodniał i usłyszałam w nim troskę. -Wszystko dobrze? Zmusiłam się do wzięcia głębokiego wdechu. Do oddychania w ogóle. Musiałam oddychać. Wdech. Wydech. Ćwiczyłam to wiele razy przez ostatnie pięć lat. Już nie byłam czternastolatką. Już nie mieszkam tam. Jestem tutaj. Na drugim końcu kraju. Poczułam dwa palce pod brodą i moja głowa powędrowała do góry. Spojrzała na mnie para hipnotyzujących niebieskich oczu okolonych czarnymi rzęsami. Ich błękit był tak elektryzujący, wibrujący i kontrastujący z czarnymi źrenicami, że zastanawiałam się, czy są prawdziwe. A później to do mnie dotarło. Ten koleś mnie obejmował. Kolesie nigdy mnie nie obejmowali. Nie licząc tamtego jednego razu, ale tamten nigdy

nie będzie się liczył. Ten przyciskał mnie do siebie, uda do ud, pierś do piersi. Jakbyśmy tańczyli. Moje zmysły ożyły, kiedy poczułam lekki zapach jego perfum. Wow! Pachniał ładnie i drogo, jak tamten... Nagle przepełnił mnie gniew, słodki i dobrze znany, i zepchnął na boczny tor panikę i zagubienie. W desperacji zdałam się na tę wściekłość i udało mi się wydobyć z siebie głos: - Puść mnie! Niebieskooki natychmiast rozluźnił uścisk. Nie byłam przygotowana na tak niespodziewaną utratę podparcia i zatoczyłam się w bok, opamiętując się w ostatniej chwili, zanim potknęłam się o własną torbę. Dyszałam, jakbym przebiegła kilometr, odgarnęłam z twarzy gęste pasma włosów i wreszcie dobrze mu się przyjrzałam. Słodki Jezu, Niebieskooki był... Był tak boski, że dziewczyny pewnie dla niego wariowały. Wysoki, o głowę czy nawet dwie wyższy ode mnie, szeroki w barach, ale wąski w biodrach. Atletyczna budowa pływaka. Lekko kręcone ciemne włosy opadały mu na czoło i zakrywały równie ciemne brwi. Kości policzkowe miał szerokie i wyraźne, usta ekspresyjne - po prostu ideał aż proszący się o to, żeby dla niego oszaleć. I do tego jeszcze te szafirowe oczy. Ja cię kręcę... Kto by pomyślał, że miasteczko Shepherdstown ma na pokładzie kogoś takiego? A ja właśnie na niego wpadłam! I to dosłownie. No ładnie... - Przepraszam. Spieszyłam się na zajęcia. Jestem spóźniona i... Klękając, lekko uniósł kąciki ust. Zaczął zbierać moje rozsypane rzeczy, a ja przez chwilę myślałam, że się rozpłacze. Czułam wzbierające w gardle łzy. Byłam już porządnie spóźniona, nie mogłam tak zacząć pierwszego dnia. Co za porażka.

Kucnęłam i pozwoliłam, żeby włosy opadły mi na twarz. Zaczęłam zbierać długopisy. - Nie musisz mi pomagać. - Nie ma sprawy. - Podniósł kartkę papieru i zerknął. -Astronomia? Też idę. No świetnie. Przez cały semestr będę spotykać kolesia, którego prawie zabiłam na korytarzu. - Spóźnisz się przeze mnie - powiedziałam żałośnie. -Przepraszam, naprawdę. Wpakował wszystkie podręczniki i długopisy z powrotem do mojej torby i wstał, podając mi ją. - Nic się nie stało. - Krzywy uśmiech rozlał mu się po całej twarzy i ujawnił dołeczek w lewym policzku. Na prawym takiego nie było. - Jestem przyzwyczajony do tego, że dziewczyny się na mnie rzucają. Zamrugałam. Chyba musiałam się przesłyszeć, nie mógł powiedzieć czegoś tak nędznego. A jednak powiedział, a co więcej, mówił dalej: - Chociaż muszę przyznać, że próba wskoczenia mi na plecy to coś nowego. Ale podobało mi się. Poczułam, że policzki mi płoną i rzuciłam: - Nie zamierzałam wskakiwać ci na plecy ani się na ciebie rzucać. - Nie? - Krzywy uśmiech wciąż był obecny. - No to szkoda. Gdyby tak było, uznałbym ten dzień za najlepszy pierwszy dzień zajęć w historii. Nie wiedziałam, co na to powiedzieć, więc tylko przycisnęłam ciężką torbę do piersi. Wcześniej nikt ze mną nie flirtował. Większość kolesiów bała się choćby na mnie patrzeć, a ci, którzy patrzyli, na pewno nie robili tego w celach flirciarskich. Wzrok Niebieskookiego padł na kartkę, którą wciąż trzymał w ręce. - Avery Morgansten?

Serce mi się ścisnęło. - Skąd znasz moje nazwisko? Przekrzywił głowę i uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Jest wydrukowane na twoim planie zajęć. - Ach! - Zgarnęłam fale włosów z rozpalonej twarzy. Oddał mi plan, a ja go wsunęłam do torby. Kiedy szamotałam się z zapięciem, poczułam się jeszcze bardziej niepewnie. - Ja się nazywam Cameron Hamilton - oznajmił Niebieskooki - ale wszyscy mówią do mnie Cam. Cam. Powtórzyłam to imię w myślach. Podobało mi się. - Jeszcze raz bardzo ci dziękuję, Cam. Pochylił się i podniósł czarny plecak, którego wcześniej nie zauważyłam. Kilka pasm ciemnych włosów spadło mu na czoło, więc je odgarnął, kiedy się prostował. - No to zróbmy to nasze entrée. Ruszył w kierunku sali 205, ale ja stałam jak wmurowana. Sięgnął do klamki, a potem spojrzał przez ramię. Czekał. Nie mogłam tego zrobić. I nie miało to nic wspólnego z tym, że właśnie staranowałam najprzystojniejszego faceta na kampusie. Po prostu nie mogłam wejść do sali, w której wszyscy odwrócą się w moją stronę i zaczną się gapić. Przez ostatnie pięć lat miałam dość bycia w centrum uwagi, gdziekolwiek się pojawiałam. Pot wystąpił mi na czoło, a żołądek się ścisnął, kiedy robiłam krok w tył i oddalałam się od sali i Cama. Spojrzał na mnie i zmarszczył brwi, a na jego zjawiskowej twarzy pojawił się wyraz zdumienia. - Idziesz w złą stronę, skarbie. Szłam w złą stronę przez pół życia. - Nie mogę. Czego nie możesz? - Zbliżył się o krok. A wtedy ja wystrzeliłam. Odwróciłam się i pobiegłam luk szybko, jakbym startowała w wyścigu o ostatnią na świe-

cie filiżankę kawy. Kiedy dotarłam do tych przeklętych podwójnych drzwi, usłyszałam, że Cam mnie woła, ale się nie zatrzymałam. Twarz mi płonęła, ale mknęłam po schodach i bez tchu wypadłam z budynku nauk ścisłych. Moje nogi wciąż się poruszały, aż trafiłam na ławkę przed biblioteką. Poranne słońce wydawało się świecić za jasno, więc zacisnęłam powieki. Jezu! Genialny sposób rozpoczęcia nowego życia w nowym mieście i w nowej szkole... Przemierzyłam ponad półtora tysiąca kilometrów, żeby zacząć od nowa, a w ciągu kilku minut wszystko zepsułam. Rozdział 2 Na tym etapie miałam dwa rozwiązania: albo olać sprawę, zapomnieć o katastrofalnej w skutkach próbie dotarcia na pierwsze zajęcia i kontynuować studencką karierę, albo wrócić do domu, wpakować się do łóżka i nakryć głowę kołdrą. Druga opcja była bardzo kusząca, ale jednak nie w moim stylu. Gdybym miała w zwyczaju uciekanie i chowanie się, w życiu nie przeżyłabym liceum. Sięgnęłam do lewego nadgarstka i sprawdziłam, czy szeroka srebrna bransoleta jest na swoim miejscu. W liceum przetrwałam cudem. Mama i tata oszaleli, kiedy poinformowałam ich o planach pójścia na uniwersytet na drugim końcu kraju. Gdyby jeszcze chodziło o Harvard, Yale albo Sweet Briar, pewnie byliby całym sercem za, ale uniwerek spoza Ligi Bluszczowej? Co za wstyd! Nie rozumieli. Nigdy mnie nie rozumieli.

A ja za skarby świata nie poszłabym na uczelnię, na której oni studiowali albo na jedną z tych, na które posyłali swoje dzieci członkowie miejscowej śmietanki towarzyskiej. Chciałam znaleźć się w miejscu, w którym nie będę słyszała kpin i szeptów, wciąż sączących się niczym jad. Gdzieś, gdzie ludzie nie będą znali mojej historii a przynajmniej jej rozlicznych wersji, powtarzanych raz za razem do tego stopnia, że czasem sama zastanawiałam się, co się naprawdę wydarzyło w Halloween pięć lat temu. Tutaj to nie miało znaczenia. Nikt mnie nie znał. Nikt niczego nie podejrzewał. I nikt nie wiedział, co skrywała bransoleta w letnie dni, kiedy długie rękawy nie wchodziły w grę. Podjęłam decyzję o przyjeździe tutaj i wiem, że to była dobra decyzja. Rodzice straszyli, że nie dadzą mi dostępu do funduszu, co bardzo mnie bawiło. Miałam własne pieniądze. Pieniądze, nad którymi nie mieli kontroli, bo skończyłam już osiemnaście lat. Sama je zarobiłam. Z punktu widzenia rodziców po raz kolejny ich zawiodłam, ale gdybym została w Teksasie, w towarzystwie wszystkich ludzi stamtąd, nie przeżyłabym. Sprawdziłam godzinę na komórce, wstałam z ławki i przerzuciłam torbę przez ramię. Przynajmniej na historię się nie spóźnię. Wykłady z historii odbywały w budynku socjologii, u podnóża wzniesienia, na które dopiero co się wdrapałam. Przeszłam przez parking na tyłach budynku Byrda i przez ulicę. Wokół mnie chodzili studenci, w parach albo większych grupkach -wyraźnie dobrze się znali. Nie czułam się odizolowana, wręcz przeciwnie, możliwość poruszania się bez bycia rozpoznaną dawała mi wolność. Wyparłam spektakularną wpadkę z rana, weszłam do Whitehall i skręciłam na pierwsze schody po prawej. Na korytarzu pełno było studentów, którzy czekali na możliwość

wejścia do sal. Mijałam roześmiane grupki oraz osobniki, które wyglądały, jakby jeszcze spały. Znalazłam wolne miejsce naprzeciwko mojej sali, usiadłam pod ścianą i skrzyżowałam nogi. Potarłam dłońmi o dżinsy. Nie mogłam się doczekać nauki historii. Większość umierała z nudów, ale dla mnie to jeden z najważniejszych przedmiotów. Jeśli mi się poszczęści, za pięć lat będę pracować w cichym i spokojnym muzeum albo w bibliotece, katalogując pradawne pisma czy artefakty. Może nie była to najbardziej prestiżowa z profesji, ale dla mnie wprost wymarzona. Znacznie lepsza niż poprzednie marzenie: bycie tancerką w Nowym Jorku. Kolejna rzecz, w której zawiodłam mamę. Tyle pieniędzy utopiła w lekcjach baletu, na które prowadzała mnie, odkąd nauczyłam się chodzić, a które skończyły się wraz z moimi czternastymi urodzinami. Tęskniłam za tańcem, za ukojeniem, jakie dawał. Ale po prostu nie mogłam robić tego dalej. - Dziewczyno, co ty robisz na podłodze?! Podniosłam głowę i uśmiechnęłam się, bo ujrzałam przed sobą szeroki uśmiech rozjaśniający karmelową karnację chłopięcej, przystojnej twarzy Jacoba Masseya. Zakumplowaliśmy się w czasie spotkań integracyjnych w zeszłym tygodniu. Mieliśmy się spotykać na historii, a na dodatek na zajęciach z historii sztuki we wtorki i czwartki. Natychmiast polubiłam go za bezpośrednią, ciepłą osobowość. Zerknęłam na drogie dżinsy, które miał na sobie i zauważyłam, z jaką maestrią zostały uszyte. - Bardzo tu wygodnie. Może dołączysz? - W życiu! Nie zamierzam wycierać podłóg moim ślicznym tyłeczkiem. - Oparł się biodrem o ścianę i uśmiechnął się. - Chwileczkę! A co ty tu w ogóle robisz o tej porze? Myślałem, że masz zajęcia o dziewiątej.

- Zapamiętałeś to? Widziałeś mój plan przez pół sekundy w zeszłym tygodniu! Mrugnął do mnie. - Mam imponujący dar zapamiętywania rzeczy, które są mi totalnie zbędne. Roześmiałam się. - Dobrze wiedzieć. - Już jesteś na wagarach? Niegrzeczna dziewczynka! Skrzywiłam się i pokręciłam głową. - Spóźniłam się, a nie znoszę wchodzić na zajęcia po ich rozpoczęciu. Zacznę semestr od środy, jeśli do tej pory stąd nie zwieję. - Zwiejesz? Dziewczyno, nie wygłupiaj się! Astronomia to miodzio zajęcia! Sam bym się zapisał, gdyby te przeklęte dzieciaki z wyższych sfer nie rozdrapały wszystkich miejsc w ciągu dwóch sekund. - Ale ty nie zabiłeś prawie na śmierć kolesia, który zmierzał na te same miodzio zajęcia. - Co?! - Jego ciemne oczy otworzyły się szeroko i już zaczął przy mnie klękać, ale ktoś zwrócił na siebie jego uwagę. Momencik. - Zamachał ręką i podskoczył. - Ej, Brittany! Kopsnij się tutaj! Niska blondynka stanęła jak wryta pośrodku korytarza, odwróciła się do nas i zaczerwieniła, ale kiedy zobaczyła, że to Jacob, uśmiechnęła się. Podeszła i stanęła przy nas. - Brittany, to jest Avery. - Jacob cały się rozpromienił. -Avery, to jest Brittany. Przywitajcie się ładnie. - Cześć - powiedziała Brittany i mi pomachała. Odmachałam. Hej! Avery właśnie zaczęła opowiadać, jak prawie zabiła chłopaka na korytarzu. Pomyślałem, że miałabyś ochotę usłyszeć ta historię.

Skrzywiłam się, ale zobaczyłam w brązowych oczach Brittany iskrę zainteresowania. - Opowiadaj! - poprosiła z uśmiechem. - No więc nie do końca go zabiłam - powiedziałam, wzdychając. - Ale niewiele brakowało i było to strasznie, strasznie upokarzające. - Upokarzające historie są najlepsze - zawołał Jacob i uklęknął. Brittany się roześmiała. - To prawda. - Wyrzuć to z siebie, siostro! Odgarnęłam włosy na plecy i zniżyłam głos, żeby świadkiem mojej klęski nie stał się cały korytarz. - Byłam już spóźniona na astronomię i przeleciałam przez podwójne drzwi na drugim piętrze. Nie patrzyłam, gdzie idę i wpakowałam się prosto w jakiegoś nieszczęsnego chłopaka, który stał na korytarzu. - Auć! - Brittany popatrzyła na mnie ze współczuciem. - Tak... Prawie go przewróciłam. Upuściłam torbę. Książki i długopisy fruwały wszędzie. To było spektakularne. Oczy Jacoba rozbłysły śmiechem. - Był przystojny? - Co? - Czy był przystojny? - powtórzył i przeczesał starannie przystrzyżone włosy. - Bo jeśli był, powinnaś to wykorzystać. To mogłoby być najbardziej niesamowite przełamanie lodów w historii świata. Gdybyście szaleńczo się w sobie zakochali, moglibyście wszystkim opowiadać, że ty się na niego rzuciłaś, zanim on rzucił się na ciebie. - Boże! - Czułam, jak na policzki występuje mi dobrze znany płomień. - Tak, był przystojny. - O nie! - powiedziała Brittany, jedyna osoba w towarzystwie, która wiedziała, że fakt przystojności znacząco

podwyższa poziom mojego upokorzenia. Widocznie trzeba mieć waginę, żeby to rozumieć, bo Jacob wydawał się jeszcze bardziej zachwycony. - No to teraz opowiedz ze szczegółami, jak ten cukiereczek wyglądał? Chcę wiedzieć wszystko! Nie chciałam nic mówić, bo myśl o Camie sprawiała, że czułam się tysiąc razy bardziej niezręcznie. - No więc... Był bardzo wysoki i chyba dobrze zbudowany. - Skąd wiesz, jak był zbudowany? Macałaś? Zaśmiałam się, a Brittany pokręciła głową. - Jacob, zrozum, ja na niego wpadłam z rozpędu. A on mnie złapał. Nie macałam go z premedytacją, ale wydaje mi się, że miał fajne ciało. - Wzruszyłam ramionami. - Poza tym miał ciemne, trochę kręcone włosy. Dłuższe niż ty i rozczochrane, tak jakby... - Niech cię, dziewczyno! Jeśli mi powiesz, że miał rozczochrane włosy tak jakby w ogóle nie zwracał uwagi na ich wygląd, to ja też chcę na niego wpaść. Brittany zachichotała. - Ja też takie lubię. Zastanawiałam się, czy moja twarz jest tak samo czerwona jak gorąca. - Tak, coś w tym stylu. Naprawdę zjawiskowy, a oczy miał tak niebieskie, że wyglądały jak... - Zaczekaj. - Brittany głośno wciągnęła powietrze i szeroko otworzyła oczy. - Tak niebieskie, że wyglądały jak sztuczne? I powiedz, czy ładnie pachniał? Wiem, że to brzmi dziwnie i zakrawa na perwersję, ale powiedz. Brzmiało dziwnie i perwersyjnie, ale też bardzo zabawnie. - Tak. I tak. - Masakra! - Brittany zaczęła się głośno śmiać. - Powiedział ci, jak się nazywa?

Zaczęłam się martwić, bo Jacob też miał dziwny wyraz twarzy. - Tak. A co? Brittany trąciła Jacoba łokciem i zniżyła głos: - Cameron Hamilton? Szczęka opadła mi aż do kolan. - Czyli tak! - Ramiona Brittany zatrzęsły się od śmiechu. Wpakowałaś się w Camerona Hamiltona? Jacob się nie uśmiechał. Patrzył na mnie... zdumiony? - Nie wiesz nawet, jak ci w tej chwili zazdroszczę. Oddałbym lewe jądro, żeby wpaść na Camerona Hamiltona. Trochę się roześmiałam, trochę zabulgotałam ze zdziwienia. - Wow! To brzmi poważnie. - Bo Cameron Ha
niespodziewany prezent walentynkowy
Trójkąt z Lisą Ann i Krissy Lynn
Elegancki i intensywny seks analny

Report Page