Ona uwielbia targać konia

Ona uwielbia targać konia




🛑 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Ona uwielbia targać konia

(proszę cię bardzo, Esmuś :3 XD)

Rodzina: Zoe Mitchell – czterdziestopięcioletnia matka Rhaei, kobieta o niezwykle silnym charakterze, przebojowa i lubiąca być w centrum uwagi. Uparta i niedająca sobie w kaszę dmuchać, lubi opowiadać o swoich czasach w szkole.

Lee Mitchell – czterdziestosześcioletni ojciec dziewczyny, człowiek niezwykle serdeczny i pozytywnie nastawiony do życia. Zawsze uśmiechnięty i chętnie we wszystkim pomaga, uwielbia sprawiać innym radość.

Nathaniel Mitchell – czternastoletni brat nastolatki, często bywa złośliwy i niemiły, a w jego głowie co chwilę kiełkują głupawe pomysły. Podobnie jak matka lubi być w centrum uwagi i potrafi zrobić wiele, by osiągnąć swój upragniony cel.

Lucas Mitchell – dwudziestodwuletni brat Delilah (jak zawsze na nią mówi). Dżentelmen, przystojny i szarmancki, niezwykle czarujący. Kobieciarz, wie jak wykorzystać swoje atuty. 

Charakter: Dziewczyna jest niezwykle pełna energii, wszędzie jej pełno. Jej przyjaciel nawet stwierdził, że ma ADHD. Odziedziczyła w głównej mierze charakter po ojcu – uśmiechnięta, optymistka i ze wszystkiego się śmieje. Bywa trochę niezdarna, ale już się do tego przyzwyczaiła. Często działa zbyt szybko i pochopnie, najpierw robi a później myśli. Bardzo uparta, lubi dopinać swego i udowadniać własną rację. Jeśli tylko powiesz jej, że czegoś nie potrafi, będzie z całych sił próbowała pokazać ci, że nie masz racji.

Aparycja: Rhaea jest średniego wzrostu (ma nieco ponad 160 cm) szatynką, której włosy sięgają około do piersi i są lekko pofalowane. Jej naturalny kolor fryzury to również brąz, ale nieco jaśniejszy niż teraz. Oczy ma szare w odcieniu niebieskiego, otoczone gęstym wachlarzem rzęs. Sylwetkę posiada całkiem niezłą, a to dzięki uprawianym sportom. Ciężko jej się ładnie opalić (zazwyczaj spala się na czerwono), więc raczej unika słońca. Jej zęby są dosyć proste, ale nastolatka ma szparę między górnymi jedynkami

Ulubiony koń: Uwielbia Szafira i Euforię, nie potrafi wybrać między tą dwójką.

Poziom jeździectwa: Średniozaawansowany.

Partner: Wciąż marzy o księciu z bajki, jednak te marzenia jakoś nie chcą się ziścić. Ale wkrótce kto wie...

Historia: Urodziła się w Oklahomie. Jej dzieciństwo było przeciętne – dziewczyna rozwijała swoje zainteresowania i pasje przy wsparciu rodziny. Długo nastolatka nie mogła znaleźć swojego miejsca na ziemi – próbowała mieszkać w Europie: u dziadków w Wersalu, u kuzynki w Neapolu, u wujostwa w Nowym Jorku oraz u ciotki w Madrycie, jednak nigdzie nie czuła się dobrze. Po powrocie do Oklahomy szukała w internecie czegoś związanego z jej zainteresowaniami. I znalazła. Ma wielką nadzieję, że wreszcie poczuje się gdzieś jak w domu.

- uwielbia pić herbatę, szczególnie zieloną i owocową;

- oprócz jazdy konnej trenuje lekkoatletykę (chociaż nie tak intensywnie, jak dawniej) oraz pływa;

- potrafi grać na pianinie i harmonijce, ale na tym drugim tylko niezbyt skomplikowane utwory;

- od zawsze chciała umieć mówić w wielu językach, niestety ich nauka ciężko jej przychodzi, dlatego zna tylko angielski, francuski i hiszpański (które są podstawowe w szkole), jednakże skrycie uczy się rosyjskiego;

- kocha oglądać seriale i czytać książki (najbardziej fantastyczne);

- uwielbia zwierzęta, szczególnie konie, koty, jelenie i delfiny;

- nigdy nie próbowała żadnych używek i nie zamierza tego robić;

- jest niemal uzależniona od kwaśnych (i nie tylko) żelek;

- jednym z jej wielu hobby jest robienie zdjęć przyrodzie.

Kontakt: cake.by.the.ocean.hey@gmail.com
Zanim napiszesz opowiadanie do "ktosia", sprawdź, czy nie możesz odpisać komuś!
Następne podsumowanie punktów: 28.02
Czas, miejsce i pogoda: Rok 2019, zima. Akademia znajduje się na Chorwacji, niedaleko Porec.
Zimy nad Adriatykiem nigdy nie należały do najostrzejszych - mimo to studenci tęsknią już za ciepłymi, słonecznymi dniami. Przedtem ciesząca się dużą popularnością otwarta ujeżdżalnia wraz z parkurami coraz częściej zaczynają ustępować hali, a radosne kąpiele w słonej, morskiej wodzie dawno straciły zainteresowanie uczniów. Oczywiście, nikt nie zaprzestaje ciężkiej pracy i realizowania własnych celów, ale chwila odpoczynku pod kocykiem przy kominku, popijając herbatkę z imbirem...po świętach?
Gmail Akademii: akademiamagichorse@gmail.com

Szablon by Unknown; menu - poradnik Blonparii, tło - Pasje Karoliny. Obsługiwane przez usługę Blogger .



Zakończyłam jeszcze tą zwrotką, kiedy uzbierałam dość dużo gałęzi i mogłam już wracać do jaskini. To dziwne uczucie, jakby ktoś patrzył na mnie przez ten cały czas...takie podejrzane. Ale nie przejmując się tym robiłam co mogłam, aby wyglądać naturalnie, jakbym nie czuła niczyjej obecności. Układałam patyki przed jaskinią, starannie w mały stożek. Otarłam o siebie dwa kamienie i zaraz ognisko grzało już otoczenie. Wiatr zawiał teraz bardzo mocno, więc pobiegłam do jaskini. Wzięłam coś do jedzenia i - zanim miałam zawołać brata - zjadłam obiad. Słyszałam huk wiatru. Spoglądałam na wyjście z jaskini. Ogarnął mnie niepokój. Odwróciłam wzrok i starałam się myśleć o czymś innym. Usłyszałam zgrzyt czegoś, jakby ktoś łamał sobie kości. Nie pytajcie, skąd znam ten odgłos, pie*dolona przeszłość... Wyjrzałam z groty i spojrzałam na spadające na mnie drzewo. Szybko schroniłam się w jaskini. Serce biło mi jak szalone, nie mogłam złapać tchu. Owa roślina upadła prosto na ognisko. Myślałam, że je zgasiło. Byłam w błędzie. Potężne drzewo stanęło wręcz w ogniu. Nie darłam się, chciałam przeskoczyć ową przeszkodę, ale byłam zbyt wycieńczona psychicznie. To było jakbym dostała głazem w skroń. Widziałam mroczki, ledwo trzymałam się na nogach i byłam już myślami w innym świecie. Upadłam spanikowana. W ogniu zobaczyłam postać, która wyglądała jak cień. Nie mogłam jej opisać. Przeskoczyła przez drzewo i usłyszałam coś w stylu 'halo...'. Obudziłam się przed jaskinią. W miejscu, w którym jeszcze przed chwilą było drzewo został czarny ślad na ziemi. Wtedy pobiegłam do With'a i Lilith. Opowiedziałam im o tym wszystkim i pomogli mi szukać tego kogoś. Nic z tego, musiałam sobie radzić sama. Szukałam tego, który mnie uratował. Może Havana coś o tym wie? Udałam się więc do alfy. Zastukałam w jaskinię. Wyszła z groty.

- Witaj...może wiesz, kto uratował mi życie...wiesz o pożarze?

- Tak wiem o tym całym zdarzeniu. I nie zgadniesz kto mi o tym powiedział. Twój wybawiciel...

W moich oczach błysnęła iskra nadziei.

- Wejdź do mojej jaskini, a sama się przekonasz...

Wchodzę, widzę nieznajomego ogiera.

Powiedział, na co zarumieniłam się. Wstydziłam się, że nie poradziłam sobie...przecież kilka miesięcy i będę miała trzy lata, powinnam być całkiem samodzielna.

- Znam twoje imię. Ładnie śpiewasz.

- Więc to twoją obecność czułam, kiedy zbierałam drewno do ogniska. Ach, nie lubię jak ktoś za mną chodzi. Ale nie mam ci tego za złe, jesteś bardzo odważny...tak w ogóle, to nie znam twojego imienia. Jak ci na imię?



Stanowisko: Nauczycielka mocy, obrony i żywiołów

Powitajmy nowego ogiera w stadzie- Siedem.

Często idę odwiedzić moją przyjaciółkę, by wspierać ją w chorobie. Lecz najczęściej natrafiam na zamknięte drzwi. Zmuszony jestem zawrócić. Nieco rzadziej trafiam na pustą jaskinię. Gdy wreszcie się widzimy rzucamy parę oklepanych wyrażeń, krótko mówimy o pogodzie i na tym koniec. Staram się ją rozśmieszyć ale spogląda na mnie nieco poirytowana. Nie jest to jednak ta irytacja tak typowa dla Firahees. Wygląda jakby chciała się mnie jak najprędzej pozbyć. Czy nie widzi, że chcę dobrze? 

Czy poza tym brak mi innych towarzyszów? Jak widać. Nie udało mi się z nikim bliżej zaprzyjaźnić. Ostatnio była fala odejść, więc pewnie wielu odeszło. Wiele dusz, których osobowości mogły być co najmniej ciekawe. 

Spacerując po terenach słyszałem tylko naturę. Doprawdy, obawiam się, że wielu członków stada zapadło na chorobę zwaną ciszą. 

Przymknąłem oczy, by poczuć świat całym sobą. By poczuć, że jednak żyję. Że żyję tu i teraz i powtórki nie będzie. 

Nagle ciszę przerwało skomlenie. Otworzyłem oczy. Przede mną ni stąd ni zowąd ukazała się zgraja wrogów ostrząca sobie kły na moje ciało.
Jak zwykle zbyt wiele się nie zastanawiając używam swej mocy i po chwili wilki wirują w powietrzu. Spadają gdzieś za mną, nic im nie jest choć dalej warczą. Już chcę ruszyć ale zatrzymuje mnie błagalny głos. Odwracam się szybko i zamieram. Moja moc sprowadziła na gniadą klacz nieszczęście. Teraz wilki obserwują ją. Mają ją na celowniku swoich kłów.
- Ehe, hola! Niech panna ucieka, bo zaraz się panną posilą na obiad! - wołam nerwowo w kierunku klaczy.
Popatrzyła na mnie smutno, jak widać z jakiegoś powodu nie może zastosować się do rady.
Skupiam swój żywioł, choć wyraźnie szarpią go nerwy. Unoszę się w powietrzu modląc się by zgodnie z mym życzeniem i klacz się uniosła. Udaje się. Krzyczy ze strachu, pewnie do końca nie rozumiejąc co się dzieje.
Lecimy z zawrotną szybkością nad terenami stada. Jeśli dobrze wyceluję to wylądujemy na Mglistej Polanie.
Oczywiście coś idzie mocno nie tak. Klacz traci kontakt z moimi mocami i leci w dół. Jej krzyki dudnią mi w uszach. Nie myśląc zbyt wiele i ja zaczynam spadać. W locie w dół wyprzedzam klacz i uderzam jako pierwszy o ziemię. Na szczęście mam już magiczną odporność na tego typu upadki. Klacz spada na mnie. Szybko wstaje i spogląda na mnie z przerażeniem. Kręci mi się w głowie. Straciłem dużo siły jednak udaje mi się wstać na nogi.
- Przepraszam za niedopracowane lądowanie, ale szczerze nigdy nie kierowałem dwoma osobami podczas lotu. Jam Hagar a panna jak się zwie? - pytam

Kiara?


- Z żadną z nich nie mam kontaktu. - mówię, podnosząc głowę i patrzę na pełną zaskoczenia minę With'a.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - pyta zaskoczony moimi słowami 

- Matki nie widuję, jakby przepadła. Chyba odejście ze stada dwójki członków jej rodziny ją załamało. Choć podkreślała mi kiedyś, że nie traktuje ich jako rodzinę. Odnośnie mojej przyszywanej matki powiem tyle, że widuje ją wieczorem gdy już oczy same się zamykają. Potem jak się budzę jej nie ma. - tłumaczę mu cicho.

Ja też tęsknię za Slayerem i Tyrionem. Mimo tego, że do niedawna nie wiedziałam kim dla mnie są bardzo ich lubiłam.

Nie mogłam zmrużyć oka. Moje ciało przeszywał uporczywy ból, a w głowie kotłowały się niezliczone myśli. Chciałam stamtąd jak najszybciej wyjść i poszukać tego, który uratował mi życie, ale Vendela spała tuż przy wejściu do jaskini, co nie pozwalało mi uciec. Wciąż sama sobie zadawałam pytanie - dlaczego on to zrobił? Dlaczego koń, którego praktycznie nie znam uratował mi życie? Naraził się na atak wilka, nie zważał na zagrożenie własnego życia. Uratował mnie. 

Nastał ranek. Nie słuchając Vendeli, która ostrzegała przed niepożądanymi skutkami zbyt wczesnego wyjścia, opuściłam jaskinię. Musiałam odnaleźć tego karego ogiera. Ruszyłam przed siebie, w stronę groty, w której niedawno nocowałam. Będąc na miejscu, spostrzegłam, że na darmo tu przyszłam. Ogiera nie było. Musiałam szukać dalej. 

Jak miałam przemierzać to stado nie znając terenów? Trudno. Ruszyłam przed siebie w nieznanym mi kierunku. Najwyżej zabłądzę. Chcę go odnaleźć. 

Włóczyłam się po terenach bardzo długo. Był już późny wieczór. Niezbyt przyjemne dla ucha dźwięki nocy przerażały mnie. Stąpałam delikatnie, uważając na wszystko. Ryzykowałam wiele, coś mogło mnie dopaść i skrzywdzić. Nie zważałam na to, chciałam tylko go odnaleźć. 

Nigdzie go nie było. Zaczynałam tracić nadzieje, że go odnajdę. Udałam się nad jezioro. Dlaczego nie zrobiłam tego od razu? Dostrzegłam jego sylwetkę. Ogier wpatrywał się w księżyc leżąc tuż przy wodzie. Podeszłam do niego. Kiedy byłam bardzo blisko podniósł łeb nic nie mówiąc. Położyłam się obok niego. Wtuliłam się w jego szyję. Poczułam bijące od niego ciepło. Szepnęłam mu do ucha:

Po chwili odsunęłam się i wstałam. 

-Musi być późno. Jest zimno, wracajmy do jaskini. -powiedziałam lekko się trzęsąc z powodu ujemnej temperatury.

-Tak. Naprawdę. -powiedział święcie do tego przekonany. 

-Miło, że tak mówisz... -odpowiedziałam nieśmiało. 

Chciałam rozkoszować się pięknej nocy, pooddychać świeżym, rześkim powietrzem, ale najwyraźniej nie było mi to dane. Straciłam całą chęć do dalszego śpiewu i podziwiania otaczającej mnie przyrody. 

-Jeżeli chcesz... Ale spójrz, jak tu pięknie. 

Ogier ruszył z miejsca szybkim krokiem. Nie mogąc za nim nadążyć krzyknęłam:

Zwolnił. Dorównałam mu kroku. Idąc tuż przy nim odruchowo obróciłam głowę. Zaczęłam nasłuchiwać. Zatrzymałam się. Ogier widząc moje zachowanie lekko się zaniepokoił.

-Krzaki jak krzaki, chodź już. -rzucił i chciał już iść. 

Niechętnie postawiłam parę kroków, lecz po chwili znów się zatrzymałam. Zamarłam. Z roślin zaczęła wyłaniać się wielka sylwetka jakiegoś zwierza. Stworzenie zaczęło nieprzyjaźnie warczeć. Zaczęłam się cofać. Obróciłam się na zadzie i pognałam przed siebie. Po chwili tuż obok mnie był Contesimo. Brnęliśmy przed siebie co sił w nogach... niestety nie na długo. Zwierz dopadł mnie. Chwycił za nogę, zaraz leżałam na ziemi. Ból przeszył moje ciało, a z moich oczu polała się łza. Wiedziałam, że zaraz rozerwie mi gardło i mój żywot na tej ziemi się skończy...

-Contesimo, proszę... ratuj... -zdążyłam wydukać przez łzy po czym straciłam przytomność. 

Patrzyłam na ogiera. Miał zamknięte oczy, cicho pomrukiwał. Sprawiał wrażenie śpiącego. Rzuciłam okiem na księżyc i gwiazdy... były piękne. Wyszłam po cichu, dosłownie na końcach kopyt, delikatnie jak nigdy, by nie zbudzić śpiącego Contesimo. Kiedy znalazłam się przed jaskinią, rozejrzałam się. Świat wydawał się być piękny jak nigdy. Miałam ochotę rozpędzona, rzucić się z klifu, w ostatniej chwili rozwinąć skrzydła niczym pegaz i odlecieć tam.. gdzie nie znalazł by mnie nikt. Niestety, to było nierealne. Jedynym wyjściem, które mi pozostało to spacer w samotności. Byłam zmęczona, lecz piękno nocy było zbyt kuszące. Ruszyłam przed siebie wolnym krokiem. Po chwili dotarłam.. no właśnie? Gdzie? Nie wiem, nie znam terenów, lecz wiem, że znacznie oddaliłam się od jaskini. Byłam na wolnej przestrzeni. Przyjemny, ciepły wiatr rozwiewał mi grzywę. Wpatrywałam się przed siebie. Po raz pierwszy się nie bałam... 

Nie wiedzieć dlaczego, z moich ust zaczęły wydobywać się słowa.
I have seen God turn his face away
I have nothing left to lose
I have nothing left to say
I have seen the sky turn black
I have seen the seas run dry...
Miałam naprawdę ładny głos, lecz nigdy przy nikim nie śpiewałam. Nie miałam okazji do tego oraz... bałam się wyśmiania, odrzucenia. Po chwili poczułam na sobie czyiś wzrok. Przestraszyłam się. Natychmiast się odwróciłam. 

-Mojego pokroju? -wygiąłem kąciki ust na kształt uśmiechu. -Jestem zwykłym, nieprzeciętnym koniem. Jesteś klaczą - nakazane mi było godnie cię przywitać. Poza iście ''dworską'' etykietą nie wyróżniam się niczym. 

-Wysoko ustawiony konik, który świata poza sobą nie widzi? 

-Ta ironia była zbędna... -fuknąłem. -Nie jestem żadnym narcyzem. 

-Zwykłym gniadoszem, który wybrał się na spacer, coś jeszcze? -tym, razem ja lekko zadrwiłem z ironicznym uśmieszkiem na pysku.

-Czego tu szukasz? To jedno z najrzadziej odwiedzanych miejsc w stadzie. -zapytałem. 

-To może ja już pójdę zostawiając ciebie i twój święty spokój? 

-Teraz ty nie musisz być taki cyniczny... -mruknęła.

-Wybacz, mada... Alogio. -uśmiechnąłem się, tym razem bez cienia ironii. Całkowicie szczerze.

Powoli, chwiejnym krokiem, ruszyłam przed siebie dróżką, którą tu przyszłam. Nie "my". "Ja". Po kilku godzinach doszłam do jakiejś jaskini. Stanęłam przed nią i zamarłam nie będąc w stanie się ruszyć. Stał tu, a w jego oczach ujrzałam żal i troskę. 

W gardle wezbrał mi szloch. Podbiegłam do niego i przytuliłam się. Płakałam. Żył. Był prawdziwy. Ulga, którą poczułam, nagle zmieniła się w złość.

 - Myślałam, że nie żyjesz! - odsunęłam się, patrząc na niego oskarżycielsko - Obwiniałam się, że to moja wina! Wiesz, co przeszłam? Myślałam, że... że... - głos mi się załamał

Dopiero teraz odkryłem, że jestem w wodzie. Lęk, który mnie dopadł był tak silny, że straciłem nad sobą panowanie. Zacząłem się trząść. Bezsilnie opadłem na dno, dokładnie jak kiedyś. 

Nie miałem siły walczyć z wodą. Nie mogłem. Gdzieś nad sobą słyszałem głos Sarity. Umieram...

Po chwili woda znika. Leżę na Mglistej Polanie. Nieświadomie się przeniosłem tutaj. Żyję. Woda mnie nie pochłonęła. 

Woda... Panika sprawiła, że tutaj uciekłem. 

Z przerażeniem wstaję i decyduję się jej poszukać. 

- Bo nowe konie nie rzucają się od tak po prostu z urwiska. –
odparł logicznie.

- Masz racje. Przepraszam ale zmęczenie trochę otępia mi
umysł… Siadaj! – zachęciłam go.

Ogier bez wahania usiadł obok mnie i oboje przez chwile
wpatrywaliśmy się w wodę… Wydawała się być spokojna lecz zarazem agresywna.

- Po co Midway miałaby zabijać Awansa? – spytałam.

- No wiesz… mam pewne przypuszczania… - powiedział niepewnie.

- Daj spokój! Przecież wiesz że mi możesz o wszystkim powiedzieć.
– powiedziałam nagle i spojrzałam ogierowi w oczy, a serce zaczęło mi szybciej
bić.

- No bo… - wahał się. – Ech… Przypuszczam że Awans… No
wiesz! Mógł trochę uprzykrzać Midway życie. – odparł lekko ponuro.

Przez chwilę gapiłam się w jego oczy, próbując nadążyć myślami,
o co mu chodzi… I nagle bingo! Olśniło mnie!

- Na pewno chodziło o zaczepianie klaczy i coś z tego
prawda? – spytałam dla ostrożności.

- No wiesz… Awans był w pewien sposób draniem… Nie ukrywam. –
powiedział - Jednak wydaje mi się że po prostu wykorzystywał klacze i sprawiał
im cierpienie. – powiedział.

- Masz rację... - powiedziałam cicho. - Słuchaj! Jeśli będziesz potrzebował pomocy, to możesz na mnie liczyć! - powiedziałam i się uśmiechnęłam.

Podeszłam bliżej do karego ogiera i dotknęłam go kopytem.

Contesimo udał oparzonego i odskoczył gwałtownie na bok. Zaczął dmuchać w dotkniętą nogę. 

-Poparzyłaś mnie! Ty zła! -krzyknął, a na jego twarzy pojawiły się smutne oczy. 

Za nieudolne udawanie zbitego psa dostał mocnego kuksańca w bok. 

-Nie udawaj. Nie wychodzi ci to. -powiedziałam z ironią w głosie. 

-No dobrze. -uśmiechnął się. -Zostawmy sprawę twojego żywiołu na później, okej? 

Nie wierzyłam w jakąkolwiek moc, którą mogłabym posiadać. Ogier ciut przesadzał. Jestem zwykłym koniem, nikim z nadprzyrodzonymi umiejętnościami. 

Nie wiem dlaczego tak się dla niego otwarłam. Może sam uśmiech to niedużo, ale dla mnie.. naprawdę wielki krok. Myślałam, że nie spotkam już nigdy istoty, do której się uśmiechnę. A tu niespodzianka... Zostać tym obdarowanym przeze mnie to rzadka sprawa. Moja twarz była kamienna odkąd pamiętam. Dlaczego uśmiechałam się do tego konia? 

-Gdzie teraz idziemy? -zapytał ochoczo.

-Nie znam terenów, zapomniałeś? Poza tym, nie uważasz, że ciut się ściemnia? 

Chcąc uspokoić swoje ro-zgalopowane myśli, poszłam w jedyne,
znane mi miejsce, które mogło ukoić moje oszalałe jak nigdy dotąd myśli i się
wyciszyć. Takim miejscem i jednocześnie moim najczęstszym azylem była Zatoka
Gwiazd.

Była późna noc, a ja nie mogłam spać, więc tam poszłam, mimo
iż śmiertelnie się trzęsłam ze strachu, gdy musiałam iść w potwornych ciemnościach…
Jednak myśl o tym ze mogę spędzić noc pod gwiazdami, była silniejsza ode mnie i
jakoś się przełamałam, choć co jakiś czas, gdy zaszeleściła jakąś gałąź czy
krzak, podskakiwałam ze strachu.

Nie wiem czemu tak bardzo moje myśli wędrowały w stronę Tyriona…
Nie wiem! Może dlatego że był koniem, który umie słuchać i nie osądzać? A może
myślę o nim bo dobrze mi się z nim rozmawia? Albo że czuję że nie muszę przed
nim udawać, kogoś zupełnie innego…

Naprawdę tego Nie wiedziałam tego i dlatego czułam niepokój
i narastającą frustrację.

Gdy dotarłam do Zatoki Gwiazd, od raz
Super urocze lesbijki uprawiają seks z facetem
Oddaje pumie swojego kutasa
Witamy w Porno Więzieniu

Report Page