Ona nieźle targa lachę

Ona nieźle targa lachę




🔞 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Ona nieźle targa lachę


1. Miedzy wierszami

Home
1. Miedzy wierszami



@kasiul Spis treści Rozdział pierwszy Rozdział drugi Rozdział trzeci Rozdział czwarty Rozdział piąty Rozdział szósty Rozdział siódmy Rozdział ósmy Roz...

@kasiul

Spis treści

Rozdział pierwszy Rozdział drugi Rozdział trzeci Rozdział czwarty Rozdział piąty Rozdział szósty Rozdział siódmy Rozdział ósmy Rozdział dziewiąty Rozdział dziesiąty Rozdział jedenasty Rozdział dwunasty Rozdział trzynasty Rozdział czternasty Rozdział piętnasty Rozdział szesnasty Rozdział siedemnasty Rozdział osiemnasty Rozdział dziewiętnasty Rozdział dwudziesty Rozdział dwudziesty pierwszy Rozdział dwudziesty drugi Rozdział dwudziesty trzeci Rozdział dwudziesty czwarty Rozdział dwudziesty piąty Rozdział dwudziesty szósty Rozdział dwudziesty siódmy Rozdział dwudziesty ósmy Rozdział dwudziesty dziewiąty Rozdział trzydziesty

Rozdział trzydziesty pierwszy Rozdział trzydziesty drugi Rozdział trzydziesty trzeci Rozdział trzydziesty czwarty Rozdział trzydziesty piąty Rozdział trzydziesty szósty Rozdział trzydziesty siódmy Rozdział trzydziesty ósmy Rozdział trzydziesty dziewiąty Rozdział czterdziesty Rozdział czterdziesty pierwszy Rozdział czterdziesty drugi Rozdział czterdziesty trzeci Rozdział czterdziesty czwarty Rozdział czterdziesty piąty Rozdział czterdziesty szósty Przypisy Inne tytuły

Rozdział pierwszy Reid – Mieszkasz z rodzicami? Gdy jesteś celebrytą, a skończyłeś dwanaście lat, ludzie nie spodziewają się, że mieszkasz z rodzicami. O ile w ogóle dociera do nich, że masz jakichś rodziców. Wydaje im się, że gwiazdy filmowe pojawiają się na tym świecie dorosłe i uposażone w eleganckie apartamenty. Największe oczekiwania względem twojej niezależności mają dziewczyny, zwłaszcza starsze, a ta, która właśnie się do mnie klei, nie jest pod tym względem wyjątkiem. Jej pytanie to reakcja na moje próby uciszenia jej. Staram się właśnie trafić kluczem do zamka i przemycić nas do domu, a potem do mojego pokoju, niezauważony. Teraz dziewczyna chichocze, zasłaniając usta obydwiema rękoma, co trochę tłumi dźwięk. A może nie słyszę zbyt dobrze, bo w uszach wciąż jeszcze dzwoni mi po koncercie. Była tam, w zręcznych dłoniach trzymała bas, a ja patrzyłem na nią z miejsca w sekcji dla VIP-ów. Patrzę na nią zmrużonymi oczami, bo obydwoje ledwie trzymamy się na nogach i nasze ruchy nie są zbyt zsynchronizowane. – Powiedziałem, że kończę dziś osiemnaście lat, a nie trzydzieści. Gdzie, twoim zdaniem, powinienem mieszkać? W moich bełkotliwych słowach nie kryje się uraza i, na szczęście, dziewczyna zdaje się rozumieć chociaż tyle. – Dobra, już dobra. Boże, zapomniałam, jaki z ciebie gówniarz. Unoszę brew. Klucz wsuwa się do zamka z metalicznym zgrzytem. – Nie, nie. Tej nocy jestem już mężczyzną. Pamiętasz? Nie zawracam sobie głowy wyjaśnieniami, że inne dziewczyny w jej wieku nie czekały, aż w świetle prawa stanę się pełnoletni. Niech myśli, że może mnie czegoś nauczyć. Kto wie, może naprawdę tak jest. Przekręcam klucz, aż słyszę dźwięk odskakującego zamka, naciskam klamkę i ramieniem otwieram drzwi. Jesteśmy w środku. Przyciskam palec do wykrzywionych ust i, wyciągając klucz, powtarzam: – Ciiiiii… Tym razem przytakuje i przysuwa się bliżej z szerokim, wariackim uśmiechem. Przytrzymuję się framugi, gdy opiera się o mnie całym ciężarem ciała. Makijaż dziewczyny jest zupełnie rozmazany, a ona sama pachnie kiepami i piwem, ale przecież ja też cuchnę. – Pamiętam – szepcze chrapliwie. Jej głos jest ostry jak odgłos klucza trącego o metalowy zamek. *** Sny napędzane alkoholem są zawsze wyraziste i porąbane, to drugie w jak najlepszym tego słowa znaczeniu. A potem nadchodzi parszywy moment przebudzenia. W tej chwili całe radosne podniecenie zdążyło już zniknąć, wraca mi pamięć, a jedyną narąbaną rzeczą jest wnętrze mojej czaszki, traktowane ciężkim młotem kolejnego radosnego dnia. Dodajmy do tego czynniki zewnętrzne, takie jak wyjący nieludzko, ustawiony na maksymalną głośność (to poziom: „obudź się, do ciężkiej cholery”) dzwonek telefonu, i otrzymamy całkowite przeciwieństwo stanu cudownego upojenia. Mam wrażenie, jakby za

moimi oczami zainstalowała się obsługiwana przez jakiegoś czuba glebogryzarka. Witamy w krainie kaca. Naciskam „odbierz”, żeby komórka wreszcie się zamknęła (serio, lubię tę piosenkę?), ale nawet nie próbuję się odzywać. W gębie mam pustynię. Nie wydusiłbym ani słowa. Po drugiej stronie nocnego stolika stoi butelka z wodą, ale gdy po nią sięgam, upuszczam komórkę, która przemawia ledwie słyszalnym głosem mojego menedżera, George’a. – Halo? Reid? Haaalo! – Kurwa! – Podnosząc telefon z podłogi, prawie zwalam się z łóżka. – Co? – Mój głos brzmi i smakuje jak przesypujący się żwir. – Ciężka noc? – George jest sarkastyczny, ale nie robi mi wyrzutów. Jest moim menedżerem, a nie rodzicem. Podejrzewam, że jest za to wdzięczny losowi, Bogu, siłom wszechświata, niewłaściwe skreślić. Jestem lepszym klientem niż synem. Zapytajcie mojego ojca. Unoszę nieznacznie głowę, żeby sprawdzić, czy ta mała seksowna basistka z zespołu, na którego występie byliśmy wczoraj razem z Jonem, nadal tu jest. Niczym przez mgłę pamiętam, jak, chwiejąc się, szliśmy przez pokój, a ona chichotała, jakby miała trzynaście lat, a nie dwadzieścia ileś, jak twierdziła. Nie ma jej, dostrzegam jednak wetknięty pod butelkę, częściowo rozmoczony liścik. Biorę potężny łyk wody i czytam. Reid, to była niesamowita noc. Powtórka? Wbiłam ci swój numer do telefonu. Cassandra. Cassandra… Przedstawiła mi się ostatniej nocy? Nie pamiętam. – Reid? – To znowu George. Szlag. – Taa… – Dźwigam się z trudem i siadam na krawędzi łóżka. Głowę opieram na jednej dłoni, w drugiej trzymam telefon i zastanawiam się, czy będę rzygać, czy nie. Odpowiedź brzmi: być może. – Właśnie dzwonił Richter. Dostałeś tę rolę w Szkolnej dumie. Mówił, że bardzo się cieszy z tego, że będzie z tobą pracował. – Adam Richter to jeden z najpopularniejszych hollywoodzkich reżyserów. Gość jest legendą i ma smykałkę do młodzieżówki. – Tak przy okazji, masz jutro dwuminutowe wejście w Entertainment Tonight, więc się ogarnij. A! Richter chce, żebyś wziął udział w przesłuchaniach do roli Lisbeth. Zaczną się za kilka tygodni. Pogadamy o wszystkim w piątek. – Jasne. – Mam wrażenie, jakby zaraz miała mi odpaść głowa. – Gdzie? – Chcą kręcić w Austin. – W Teksasie? – Ostatnio to chyba tam leżało Austin, nie? – Cuuuuudnie. Szkolna duma, ET, przesłuchania, Austin… Jezu, łeb mi zaraz pęknie. Dlaczego nie potrafię zapamiętać, że poranki takie jak ten są nieuchronną konsekwencją nocy takiej jak poprzednia? ***

Emma Siedzę przy nakrytym na trzy osoby stole, a tata polewa sosem Alfredo linguini. – Po południu dzwonił Dan – mówi. Dan to mój agent, a jego telefon oznacza, że zbliża się kolejny casting. Co tym razem? Reklama tamponów? A może kolejna poboczna rólka w jakimś telewizyjnym filmidle? – Załatwił ci przesłuchanie do głównej roli w wysokobudżetowej produkcji. Chciałabyś zagrać – układa dłonie, jakby chciał nimi wykadrować obraz – Elizabeth Bennet? Marszczę brwi.

– Kolejny remake? Ale przecież zrobili nową adaptację Dumy i uprzedzenia… Kiedy? Parę lat temu? – Oho, pojawia się ten mój zardzewiały (i paskudny, bądźmy szczerzy) brytyjski akcent. – I tu cię mam! Akcja nie dzieje się w dziewiętnastowiecznej Anglii, tylko współcześnie, w podmiejskiej amerykańskiej szkole średniej. – Tata czeka na wybuch entuzjazmu, ale ja myślę jedynie: Hurra! Urocza rola w koszmarnej wersji jednej z moich ulubionych powieści. Nim zdążę się pohamować, daję wyraz czemuś więcej niż tylko brakowi zachwytu. – Duma i uprzedzenie w szkole średniej? Naprawdę? – sarkam. Tata wzdycha ciężko i rzuca scenariusz na kuchenny stół. Więcej o nim nie rozmawiamy. Właśnie w ten sposób rozwiązujemy nasze problemy: obydwoje udajemy, że z radością wypełniam jego polecenia. Później wezmę tekst do swojego pokoju i zacznę uczyć się na pamięć kwestii, a tata powie Danowi, że oszalałam z zachwytu na wieść o przesłuchaniu. Och, nie mam wątpliwości, że zagranie w tym filmie zmieniłoby moje życie. Wszystkie te małe rólki, reklamy dla sieci sklepów, zachwalanie soku grejpfrutowego i bekonu, wszystko to prowadziło do tego właśnie momentu – do kolejnej bitwy o nową (w tym wypadku bardzo znaczącą) rolę uroczej dziewczyny z sąsiedztwa. Tak naprawdę nie jestem zmęczona graniem jednowymiarowych postaci. Mam serdecznie dość filmów. Koniec, kropka. Kiedy miałam trzynaście lat, zagrałam jedną z elfek w scenicznej adaptacji Snu nocy letniej. Występ na żywo był cudowny, obecność publiczności podniecająca. Od czterech lat regularnie błagałam o więcej występów na żywo, ale bez skutku. Mój ojciec i menedżer w jednej osobie oraz Dan zgodnie twierdzili, że rola w tamtym przedstawieniu była czymś w rodzaju jednorazowej usługi świadczonej na rzecz społeczności lokalnej. Chcieli, by moje nazwisko stało się marką, uznali więc, że szkoda tracić czas na małe lokalne teatry. Byłam gotowa iść na kompromis, więc proponowałam, żebyśmy spróbowali z kinem niezależnym. Za każdym razem sprowadzali mnie na ziemię. – Nie sądzę, żeby to było optymalne dla twojej kariery – oznajmił jeden z nich. Od razu położyłam uszu po sobie, bo kiedy przychodziło do decydowania o własnym życiu, nieodmiennie okazywałam się strasznym tchórzem. Akurat tego ranka czułam się jak najzupełniej normalna dziewczyna. Przejrzałam sieć i wiadomości w telefonie, zaplanowałam wypad na zakupy z Emily. To był taki typowy wiosenny dzień, w którym robiłyśmy typowo wiosenne rzeczy, bo tego właśnie potrzebowałam, by czuć się normalna. Otworzyłyśmy okna w samochodzie, śpiewałyśmy ulubione piosenki i gadałyśmy o znajomych chłopakach. A także o nieznajomych, hipotetycznych, tych, których jeszcze nie spotkałyśmy. Problem w tym, że nie jestem zwyczajną dziewczyną. Jestem pracującą aktorką. Nie chodzę do szkoły, mam prywatnych nauczycieli. Nie jadam z przyjaciółmi lunchów w knajpkach. Kiedy akurat kręcę, połykam coś na szybko na planie, a gdy jestem w domu, przyrządzam sobie coś w kuchni. W trakcie ćwiczeń czytam skrypty i recenzje. Prace domowe robię na planie. Przez ostatni rok moje stosunki z tatą stały się jeszcze bardziej napięte, a dobre nie były nigdy. Nie odziedziczyłam po nim wiele, poza szaro-zielonymi oczami i miłością do biegania. Jesteśmy zupełnie od siebie różni. On mnie nie rozumie. Ja nie rozumiem jego. Koniec historii.

Rozdział drugi Reid – Twój ojciec obiecał, że będzie. Reid… Proszę. Szlag. – Jasne, mamo. Kolacja z Markiem i Lucy – zawsze cudowna. Staram się unikać tej atrakcji, gdy tylko mogę, ale tym razem mama dopadła mnie, nim wyszedłem na spotkanie z Larrym, moim specem od PR-u. Nie potrafię jej odmówić. Nie kiedy emanuje taką nadzieją. Szkoda, że tata nie ma z tym najmniejszego problemu. Mama wciąż żyje tą cudowną wizją nas trojga jako małej, szczęśliwej rodzinki. Kiedy tylko usiądziemy do kolacji, puff!, magia pojawi się znikąd. Nie mam pojęcia, dlaczego wciąż w to wierzy, skoro nigdy wcześniej tak nie było. I tak niedługo się stąd wyniosę. Nie chcę myśleć o tym, co wtedy się z nią stanie. Nie zdecydowałem jeszcze, kiedy się wyprowadzę. Mój pokój ma oddzielne wejście i przypomina raczej niewielkie mieszkanie doczepione do domu rodziców. Kiedyś mieszkała tam babcia, ale zmarła kilka lat temu. Niedługo po jej odejściu przekonałem mamę, by pozwoliła mi się tam przenieść. Ojciec był wściekły, bo miałem może piętnaście lat, a oddzielne wejście oznaczało, że mogłem wychodzić i wracać do domu bez jego wiedzy, ale zanim się zorientował, mama się zgodziła i było po sprawie. Olewałem go, póki nie przestał się ciskać. – Gratuluję roli w Szkolnej dumie, stary. – Larry nie wychodzi z roli dupowłaza. Jesteśmy w modnej suszarni w Venturze i gość strasznie mnie wkurza. Nawet nie umie posługiwać się pałeczkami, jakby jego ręce miały downa. Może i gadam jak ostatni dupek, ale to Larry wybrał lokal. Poza tym intuicja podpowiada mi, że cały czas porównuje się ze mną i nie podoba mu się to, co widzi. W tym środowisku prawie wszyscy są zawistni. Im większy sukces odniosłeś, tym lepszym jesteś celem. – Dzięki – mówię i wrzucam do ust sashimi z łososiem. Larry odchrząkuje. – No dobra, więc… – Rany, koleś, wyduś to z siebie. – Pomyśleliśmy, że… No, że mógłbyś się zaangażować w jakąś działalność charytatywną. W końcu jesteś dorosły, prawda? – Facet przygląda mi się, jakby uważał, że będę mieć z tym problem, co skłania mnie do zastanowienia, czy przypadkiem nie powinienem go mieć. I czy go nie mam. Gapię się na niego, żując sashimi. – Jakieś konkrety? Gość zaczyna wiercić się na krześle jak gówniarz. – No więc… wiesz, jest sporo możliwości. Więc, no, zbiórki charytatywne na przykład, albo wolontariat w Habitat for Humanity, albo, no, mógłbyś zachęcać do czytania książek albo promować w telewizji szczepienia dzieci. Zapomniałem o tym, że zdenerwowany Larry zdecydowanie nadużywa zwrotów „no więc”, „cóż” i „no”. Mam ochotę wpychać mu do ust sushi, aż wreszcie się zamknie. – Nie mam zamiaru brać udziału w zbiórkach ani pracować fizycznie – oświadczam. – A szczepienia… – Unoszę brew. – Nie powinien tego robić ktoś, kto ma dzieci? Larry ociera twarz serwetką. – Cóż…

Chryste, to nam zajmie cały dzień! – Coś innego? Dźga pałeczką plasterek tuńczyka. – Mógłbyś pojechać do kilku szkół i wziąć udział w prezentacjach na temat szkodliwości alkoholu i narkotyków… – Eee… Nie. – Kocham ironię, ale to byłaby już lekka przesada. Byłbym jak te nastoletnie gwiazdki, które noszą pierścienie czystości i głośno zachęcają innych do wstrzemięźliwości, a potem lądują na pierwszych stronach tabloidów, świecąc gołymi zadkami. Dosłownie. Prasa i tak nie daje mi żyć, nie chcę im rzucać wyzwania w stylu: och, sfotografujcie mnie, gdy jestem tak skuty, że ledwie trzymam się na nogach. – Cóż, no… Mógłbyś po prostu przelać trochę kasy… – To mi pasuje. Pogadaj z moim ojcem, załatwi to. – Na jakiś konkretny cel? Gapię się na niego tępo. Cel? Moje cele nie są w żadnej mierze charytatywne. Ale… Laski lubią zwierzątka, nie? – Coś ze zwierzętami – mówię. Tak. Im słodsze zwierzątka, tym lepiej. – Tylko żadnych pojebanych aktywistów, okej? Zwierzątka domowe, a nie jakieś zagrożone jaszczurki, czy inne gówno. – No… Okej. Zwierzęta domowe. Coś jak TOZ? – Jasne. – TOZ. Coś tam-coś tam-zwierzątka. ***

Emma Telefon dzwoni akurat w momencie, gdy wyciągam z mikrofalówki odgrzane na kolację resztki poprzedniego posiłku. To Emily, poznaję po dzwonku. Nie czeka, aż się przywitam, tylko od razu mówi: – Włącz dziesiąty kanał. – Jasne, tylko… – Nie! Teraz! Posłusznie ruszam do telewizora. – Tylko nie wrzeszcz, już szukam pilota. Co jest? – Raczej kto jest! Wciskam właściwy przycisk na pilocie i ekran eksploduje zmieniającymi się jak w kalejdoskopie obrazami. W tle leci znajomy motyw czołówki Entartainment Tonigh. – …jest z nami dzisiaj, by opowiedzieć o nowym projekcie – mówi prowadzący, gdy dołączony do pięćdziesięciodwucalowego telewizora system głośników załapuje wreszcie, że został włączony. Kamera najeżdża na Reida Alexandra, główną gwiazdę nowej produkcji. – Tak, to naprawdę podniecające. – Aktor odrzuca z oczy ciemno blond włosy i uśmiecha się swoim markowym uśmiechem: odrobina zażenowania, odrobina nieśmiałości, sto procent seksu. – O. Mój. Boże – wzdycha Emily. Reid Alexander to naprawdę niezłe ciacho. Mimo pięknych ciemnoniebieskich oczu, długich rzęs i pełnych warg, nie ma w nim nic dziewczęcego. Na głowie artystyczny nieład, w którym nic nie jest przypadkowe. Facet jest tak idealny, że aż nierealny – wygląda jak artystyczna wariacja na temat młodego boga seksu. – Chodzą słuchy, że film ma być adaptacją powieści Jane Austen Duma i uprzedzenie. – Prowadzący

podtyka Reidowi mikrofon. – Tak, mniej więcej. Akcja jest osadzona w amerykańskiej szkole, więc to współczesna wersja klasyki. Coś nowego. Będę pracować z Adamem Richterem, już nie mogę się doczekać. – Emma! – Nawet przez telefon wyczuwam ekscytację Emily. – To twój film. Zobaczyłam zapowiedź i pomyślałam, o cholera, to film Emmy! – Uhm. – Odebrało mi mowę. Reid Alexander zagra Willa Darcy’ego w filmie, o którym jeszcze dwadzieścia cztery godziny temu miałam jak najgorsze zdanie. – Wszyscy zadają sobie pytanie, kto będzie twoją partnerką? – Przesłuchania zaczną się za kilka tygodni, mam więc nadzieję, że już niedługo sam będę wiedział. – Kolejny zabójczy uśmiech. Prowadzący zwraca się do kamery. – Słyszeliście, nie? Reid Alexander zagra Willa Darcy’ego, a towarzyszyć mu będzie… No właśnie, kim będzie szczęściara, która wystąpi w roli Elizabeth Bennet? Oglądajcie nas, by być na bieżąco. Zdjęcia do filmu ruszają pod koniec lata. Wyłączam telewizor i opadam ciężko na kanapę. – Emma, to przeznaczenie – zaklina Emily. – To musisz być ty. Reid Alexander to Darcy, a ty zostaniesz Elizabeth Bennet. – Lizbeth – poprawiam ją. – Zmienili imiona. – Nieważne! – Emily jak zazwyczaj emanuje pewnością siebie. Nigdy we mnie nie wątpi. – Zagrasz ją. *** Jestem totalnie niewyspana, bo siedziałam nad tekstem do drugiej nad ranem. Z kuchni dochodzi mnie aromat kawy, sunę więc w kierunku schodów jak zombie spragnione kofeiny zamiast mózgów. Nagle dobiega mnie z dołu głos mojej macochy, Chloe, rozmawiającej z ojcem. Nie chcąc spotykać się z żadnym z rodziców tak wcześnie rano, zwłaszcza jeśli wciąż są urażeni moją niezbyt entuzjastyczną reakcją na wieść o przesłuchaniach, przystaję na szczycie schodów. – Zmądrzeje. Jak zwykle. Co innego miałaby zrobić? Pokierować własną karierą? – Sztywnieję, słysząc sarkastyczny ton Chloe. Głos ojca jest mniej drwiący, pobrzmiewa w nim rozdrażnienie. – To może być dla niej przepustka do innego świata. Koniec z telewizją i reklamami. No i główną rolę zagra Reid Alexander. Dan mówi, że dzieciak właściwie nie bierze udziału w żadnych przesłuchaniach. Jeśli chce w czymś zagrać, ma to jak w banku. – A poza tym niezły z niego byczek. – O Boże, jak Chloe może mówić coś takiego, skoro Reid Alexander jest mniej więcej w wieku uczniów, z którymi prowadzi geografię? Myślałby kto, że istnieją jakieś granice… Obrzydliwe. – Nie mam pojęcia, czego ona właściwie chce – oznajmia ojciec. Ciekawe, czy gdybym wynajęła billboard albo zamówiła powietrzny banner, pojąłby, co do niego mówię. – Zmądrzeje – powtarza Chloe. – Kiedyś będzie sławna i bogata i będzie dostawać porządne role zamiast bić się o każdą pierdołę, w której mogłaby wystąpić. Właściwie nie wiem nawet, czy to, co robiła do tej pory, można nazwać pracą. – Zaciskam palce na poręczy, czekając, aż tata powie coś w mojej obronie. – Hmmm – mruczy i wychodzi do pracy. Chloe zasiada przed telewizorem i zaczyna oglądać Good Morning, America. Niestety, wiosenne ferie przysługują również nauczycielom. Zazwyczaj jej opinie mam głęboko w nosie, jednak o tej porze dnia moja wytrzymałość jest wyraźnie niższa. Nawet kawa nie

skłoni mnie do zejścia na dół. Tata był przy mnie, gdy grałam w mojej pierwszej reklamie. Dziewiętnaście powtórek, nim udało mi się w sposób idealny siorbnąć soku i wyartykułować jednocześnie dwa zdania na temat jego cudownego smaku. Mam cofki, ilekroć spojrzę na sok winogronowy. Był przy mnie, gdy zachowujący się jak maniak reżyser niskobudżetowego filmu telewizyjnego wrzeszczał mi prosto w twarz, bo upuściłam będący rekwizytem telefon. Patrzył, jak wlokłam się przez piekielnie gorącą pustynię w Arizonie, okutana zapiętą pod samą brodę parką, bo odgrywałam akurat córkę międzygalaktycznego wagabundy, który został zesłany na zamarznięty kawał skały. Myślałam, że nikt nie ma wątpliwości, jak ciężko pracuję. Nie zrozumcie mnie źle. Kocham to, co robię. I jestem w tym dobra. Niektórym ludziom wydaje się, że aktorstwo polega tylko na ubraniu się w cudze ciuchy i przybraniu odpowiedniego akcentu, ale to nieprawda. Musisz wejść z skórę twojej postaci, musisz się z nią zlać, stać się nią. Nawet jeśli tą postacią jest dziecko, które naprawdę uwielbia sok. Powinnam być wdzięczna, powinnam czuć się wyróżniona i naprawdę tak jest. Ale jeśli masz coś, co chcą mieć wszyscy inni, a co nie jest
Trzy kutasy dla amatorskiej blondynki
Chętna suka uwielbia seks
Moana Pozzi obciąga kutasa w samochodzie

Report Page