Ogromny wibrator wciskany do dupy

Ogromny wibrator wciskany do dupy




🔞 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Ogromny wibrator wciskany do dupy


3. NIE OPUSZCZASZ MNIE

Home
3. NIE OPUSZCZASZ MNIE



Korekta Agnieszka Deja Agnieszka Cieślak Zdjęcie na okładce © Riyueren/iStock/Thinkstock Tytuł oryginału Under My Skin Copyright © 2015 by Julie Kenne...

Korekta Agnieszka Deja Agnieszka Cieślak Zdjęcie na okładce © Riy ueren/iStock/Thinkstock Ty tuł ory ginału Under My Skin Copy right © 2015 by Julie Kenner All rights reserved. This translation is published by arrangement with Bantam Books, an imprint of Random House, a division of Penguin Random House LLC. Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może by ć reprodukowana ani przekazy wana w jakiejkolwiek formie zapisu bez zgody właściciela praw autorskich. For the Polish edition Copy right © 2016 by Wy dawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 978-83-241-5999-4 Warszawa 2016. Wy danie I Wy dawnictwo AMBER Sp. z o.o. 02-954 Warszawa, ul. Królowej Mary sieńki 58 tel. 620 40 13, 620 81 62 www.wy dawnictwoamber.pl Konwersja do wy dania elektronicznego P.U. OPCJA juras@evbox.pl

Rozdział 1 Jest jakiś spokój w ty ch chwilach pomiędzy snem a przebudzeniem. Miękkie minuty wy dają się rozciągać w godziny , ciepło i łagodnie, jak dar od przy jaznego wszechświata. Teraz już czuję się bezpiecznie w tej krainie snu. Jest mi dobrze. I chciałaby m tu zostać, w kojący ch objęciach jego silny ch ramion. Ale sny mogą często zmieniać się w koszmary i, gdy tak pły nę przez tunel półrealny ch rojeń, czuję, jak gdzieś od ty łu sięągają po mnie zimne macki strachu. Krew zaczy na mi pulsować w ży łach, a oddech staje się coraz pły tszy . Odwracam się do niego, szukam jego doty ku, ale go nie znajduję. Siadam więc gwałtownie na łóżku, lepka i wilgotna od potu. Serce wali mi tak mocno, jakby zaraz miało rozsadzić żebra. Jackson. Nie śpię już. Jestem sama. Do mojej zamroczonej świadomości dociera jedy nie wrażenie panicznego lęku. Boję się, ale nie pamiętam dlaczego. Po chwili jednak wszy stko powraca. Odzy skuję przy tomność, a wraz z nią zalewa mnie fala wspomnień, przez które najchętniej znów pogrąży łaby m się w nieby cie. Bo żaden koszmar, jaki mógłby zrodzić mi się w głowie, nie będzie gorszy od tej nieubłaganej rzeczy wistości, która mnie otacza. Rzeczy wistości, w której mój świat z hukiem rozpada się na kawałki. Rzeczy wistości, w której mężczy zna, którego kocham ponad wszy stko, podejrzany jest o morderstwo. Z ciężkim westchnieniem przy kładam dłonie do twarzy . Mgliste pozostałości snu pierzchają i stopniowo wy ostrza mi się pamięć. Zanim wy sunął się cicho z naszej inty mnej bliskości w chłód poranka, musnął mi policzek ustami. Cudownie by ło wtedy zatonąć w poduszkach przesiąknięty ch zapachem i ciepłem jego ciała. Teraz żałuję, że nie wstałam razem z nim, bo przez to budzę się sama. Kiedy jestem sama, ogarnia mnie panika. Kiedy jestem sama, wiem, że go stracę. Kiedy jestem sama, zaczy nam się bać. I akurat gdy ta my śl zaczy na niebezpiecznie przy bierać na sile, moja samotność pęka, bo drzwi sy pialni otwierają się z impetem i do środka wpada ciemnowłosy i błękitnooki promień słońca, który gramoli się na łóżko i zaczy na podskakiwać tak radośnie i energicznie, że śmieję się mimo woli. – Sy lvie! Sy lvie! Ja i wujek Jackson zrobiliśmy tosty ! – Tosty ? Naprawdę? – Staram się brzmieć dziarsko i wesoło, chociaż lęk oblepia mnie jak pajęczy na. Przy tulam Ronnie na powitanie, ale niemal naty chmiast o niej zapominam, bo moją uwagę całkowicie przy ciąga stojący w drzwiach mężczy zna. Stoi swobodnie w progu, z rozwichrzony mi od snu włosami i dwudniowy m zarostem na twarzy , trzy mając przed sobą drewnianą tacę. Ma na sobie jasnoszary T-shirt i flanelowe spodnie od piżamy . Ponad wszelką wątpliwość jest mężczy zną, który dopiero wstał z łóżka. Mężczy zną, którego w ty m momencie zaprząta jedy nie śniadanie i ury wki poranny ch wiadomości

wy pełniający ch gazetę, którą zatknął sobie pod pachą. Ale jest przecież czy mś znacznie więcej. Jest moją siłą i czułością, podporą i ucieczką. Jest mężczy zną, który zabarwił moje dni i rozświetlił noce. Jackson Steele. Mężczy zna, którego kocham. Mężczy zna, którego kiedy ś próbowałam w swej głupocie zostawić. Mężczy zna, który mnie złapał, a potem przepędził moje demony i ty m samy m zdoby ł moje serce. To właśnie te demony doprowadziły nas tu, gdzie dzisiaj jesteśmy . Ponieważ Robert Cabot Reed by ł jedny m z nich. A teraz on nie ży je. Ktoś włamał się do jego domu w Beverly Hills i roztrzaskał mu głowę figurką z kości słoniowej. I nie mogę pozby ć się obawy , że ty m kimś by ł Jackson i że wkrótce będzie musiał ponieść konsekwencje. Przy jechaliśmy do Santa Fe wczoraj późny m popołudniem, radośni i podekscy towani. Jackson miał zamiar spędzić weekend z Ronnie, a potem w poniedziałek ustalić w sądzie termin posiedzenia w sprawie jego wniosku o formalne uznanie ojcostwa i przy znanie mu praw rodzicielskich nad Ronnie. Ale cały plan wziął w łeb, kiedy po wy lądowaniu wpadliśmy na tutejszy ch funkcjonariuszy policji, którzy poinformowali nas, że Jackson wzy wany jest przez policję Beverly Hills na przesłuchanie w sprawie zabójstwa Reeda. Więc zamiast radosnego spotkania i beztroskiego popołudnia z rodziną, zaczęła się bieganina, wy dzwanianie z Nowego Meksy ku do Kalifornii i z powrotem, przekrzy kiwania prawników i dogady wanie warunków. W końcu stanęło na ty m, że Jackson może zostać w Santa Fe przez weekend pod warunkiem, że zaraz w poniedziałek rano zgłosi się na komisariat w Beverly Hills. Wprawdzie mógł wy targować sobie więcej czasu, bo bez nakazu aresztowania śledczy nie mają żadnej siły przebicia, ale jego obrońca słusznie mu to odradził. Takie uniki nie zjednają mu później przy chy lności ani ze strony policji, ani opinii publicznej. A dopóki nie wiemy , jakie są oficjalne zarzuty , faktem jest, że moty wu do zabicia Reeda mu nie brakowało. Moty w. To słowo wy daje się zby t eleganckie w odniesieniu do Reeda, który by ł niczy m więcej jak nikczemną gnidą. Nie dość, że wy korzy sty wał mnie i molestował, gdy by łam nastolatką, to ostatnio zagroził, że opublikuje niektóre z tamty ch obleśny ch zdjęć, jeżeli nie przekonam Jacksona, żeby przestał blokować produkcję filmu, na który m Reedowi bardzo zależało. Filmu, przez który wy szły by na jaw różne kłamstwa i tajemnice, i który rzuciłby Ronnie – małe, niewinne dziecko – w sam środek giganty cznego, brudnego, publicznego skandalu. Czy Jackson chciał zablokować film? O, tak. Czy chciał uchronić mnie przed koszmarem, na jaki naraziłaby mnie publikacja ty ch zdjęć w Internecie? Bez wątpienia. Czy chciał się zemścić na Reedzie za to, co tamten zrobił mi wiele lat temu? Z pewnością. Czy Jackson zabił Reeda? Tego jednego naprawdę nie potrafię powiedzieć. Co więcej, nie mogę nawet zapy tać. Obrońca Jacksona, Charles May nard, twierdzi, że ja też najprawdopodobniej będę przesłuchiwana. A partnerkom nie przy sługuje prawo odmowy zeznań. Czy li Charles chce, żeby m w razie czego mogła zgodnie z prawdą powiedzieć, że za radą

swoich prawników Jackson nie rozmawiał ze mną o ty m, czy zabił Reeda, czy nie. Ani „tak”, ani „nie”, ani „by ć może”. Po prostu nic nie wiem. Nic. Oczy wiście rozumiem, co to znaczy . „Nic” to inaczej „prawdopodobnie”. „Nic” to inaczej „w ten sposób mu nie zagrozisz”. „Nic” to inaczej „próbujemy uniknąć najgorszego”. Na samą my śl wstrząsają mną dreszcze. Siadam szty wno, oparta o wezgłowie łóżka, i z cały ch sił przy ciskam do siebie poduszkę, przy glądając się, jak mężczy zna, którego kocham, kładzie tacę na stoliku pod wciąż zasłonięty m oknem. Wy konuje tę prostą czy nność z ty pową dla siebie pewnością i precy zją. Jackson nie jest mężczy zną, który poddaje się okolicznościom i pokornie znosi ataki. Jest mężczy zną, który chroni to, co kocha, a jedno, co wiem na sto procent, to to, że dwie osoby , które kocha najbardziej na świecie, to jego córka i ja. Nie mam wątpliwości, że mógłby zabić w obronie którejś z nas i ta świadomość sprawia mi nawet pewną, perwersy jną przy jemność. Chociaż podszy tą grozą i przerażeniem. Bo Jackson mógłby posunąć się jeszcze dalej i dobrowolnie poświęcić siebie, jeżeli uznałby , że to dla nas za najlepsze. I potwornie się boję, że tak właśnie zrobił. A jeżeli Jackson pójdzie do więzienia, to naprawdę nie wiem, jak dam radę znieść to poczucie winy . Podchodzi i siada na skraju łóżka, gdzie naty chmiast dopada go trzy letni huragan złakniony łaskotek. Rozjaśnia się i baraszkuje z Ronnie przez chwilę, po czy m podnosi wzrok. Mimo uśmiechu w jego niebieskich oczach poły skuje lód. Wy ciągam rękę i chwy tam jego dłoń. Ile już razy w ciągu ty ch kilkunastu godzin od naszego przy jazdu próbowałam znaleźć odpowiednie słowa, żeby go pocieszy ć? Ale takich słów nie ma. Mogę zrobić dla niego ty lko jedno. By ć przy nim. – Jest coś o tobie? – py tam, wskazując głową gazetę, którą położy ł na stole. – Nie, ale to lokalna gazeta z Santa Fe, więc zdziwiłby m się, gdy by by ło inaczej. Marszczę brwi. – Mam sprawdzić? Nie mówię o gazecie i on o ty m wie. Proponuję, że przeszukam Internet i przejrzę plotkarskie portale ze szczególny m naciskiem na Los Angeles, Beverly Hills i morderstwa wśród celebry tów. Potrząsa głową, a ja nachmurzam się jeszcze bardziej. Wczoraj powiedział mi, że nie chce, żeby cokolwiek zepsuło mu ten weekend z Ronnie i ja, rzecz jasna, to rozumiem. Ale wisi nad nami cień zabójstwa i, czy tając plotki, mogliby śmy po prostu lepiej się przy gotować. Już wczoraj usiłowałam go do tego przekonać, ale jestem gotowa spróbować jeszcze raz. Lecz gdy otwieram usta, Jackson kładzie mi palec na wargach. – Sprawdziłem dziś rano – mówi łagodnie. – Nic nie ma. – Naprawdę? – Tak – potwierdza. Ściska moją dłoń, a drugą rękę wy ciąga do Ronnie. – Włączy łem tablet i rzuciłem okiem, kiedy ten smy k przy gotowy wał tosty . Prawda? – py ta, gdy Ronnie pakuje mu się na kolana. – Prawda? – powtarza i zaczy na łaskotać małą, która zanosi się radosny m piskiem i na koniec krzy czy : – Tak! Tak! – Chociaż jasne jest, że nie ma pojęcia, o czy m rozmawiamy .

– Twój świadek nie wy daje się zby t wiary godny – mówię z blady m uśmiechem. Jest taki naturalny w roli ojca, a łatwość, z jaką mu to przy chodzi, trochę mnie przeraża. – By ć może. Ale zeznania są zgodne z prawdą. – Całuje ją w czubek głowy i przy garnia do siebie z tak rozbrajającą czułością, że ściska mi się serce. – Idź no do babci na dwór – mówi Jackson do małej. – Fred pewnie wszędzie cię szuka. Na wspomnienie o szczeniaku jej niebieskie ślepka, tak podobne do oczu Jacksona, otwierają się szeroko. – A ty też? – No pewnie – obiecuje. – Ty lko zostanę z Sy l, aż wy pije kawę i zaraz do was przy jdę. – I zje tosta – przy kazuje Ronnie z powagą, zwracając się w moją stronę. – W tej chwili – mówię. – Idę o zakład, że to najlepszy tost na caluteńkim świecie. – Uhm – potakuje, po czy m wy pada z pokoju jak rakieta. Jackson patrzy za nią, a ja patrzę na niego. Gdy obraca głowę i zauważa, że mu się przy glądam, przy kry wa zmieszanie uśmiechem. – Czasem aż trudno uwierzy ć – mówi – że ona naprawdę jest moja. Przy pominam sobie jej czarne włosy i niebieskie oczy . My ślę o ty m, jaka jest by stra, ży wiołowa i nieustępliwa. – E, nie tak znowu trudno. Wbrew oczekiwaniom nie udaje mi się go rozpogodzić. – Naprawdę nic nie by ło? – Słowo. – Chy ba nie wy glądam na przekonaną, bo mówi dalej: – Policja nie będzie ujawniać nazwisk. Nie przed aresztowaniem. Albo dopiero, gdy by cała sprawa tak się przeciągała, że musieliby zabezpieczy ć się przed ewentualny m wy ciekiem. – A wnioskujesz to na podstawie swojego bogatego doświadczenia w kry minale, tak? – Na podstawie długich lat spędzony ch przed telewizorem – poprawia. – Ale wiesz, że mam rację. Kiwam głową. To brzmi sensownie. Poza ty m policja nie wie jeszcze wszy stkiego. O ile się orientuję, wiedzą ty lko, że Jackson nie chciał dopuścić do produkcji filmu. Cały szantaż i istnienie Ronnie nadal pozostają w ukry ciu. Co wcale nie rozwiewa moich obaw. No bo jeżeli – czy raczej kiedy – cała reszta się wy da, to ty lko jeszcze bardziej pogrąży Jacksona. – W porządku? – py tam. To głupie py tanie zawisa między nami jakoś dziwnie niepotrzebne i ja czuję się dokładnie tak samo. Potrząsa lekko głową. – Nie – przy znaje. Muska mnie palcami po policzku, studiuje moją twarz i szuka mojego wzroku. Z początku z oczu bije mu bezradność, ale zaraz potem pojawia się w nich zapał i pragnienie zogniskowane wprost na mnie. Nie ma tu żadny ch py tań czy prośby o pozwolenie. Po prostu przesuwa mi rękę za głowę, przy ciąga mnie do siebie i pochłania moje usta języ kiem. Poddaję mu się bez wahania, nie ty lko moje usta, ale też całe moje ciało. Cała jestem jego, bez względu na to, do czego akurat musi mnie wy korzy stać. Całuje mnie głęboko, pieszcząc i smakując języ kiem. Czuję na ustach pełen pasji płomień jego

warg. Nie kochaliśmy się wczoraj wieczorem, by liśmy zby t zmęczeni podróżą, emocjonalną huśtawką po przy jeździe i całkiem pochłonięci spotkaniem z rodziną i Ronnie. I trochę dlatego oczekuję teraz czegoś więcej niż ty lko dzikiego, pożądliwego pocałunku. Mam nadzieję, że zaraz poczuć jego dłonie na piersiach i usły szę jego ury wany oddech, gdy powali mnie znów na łóżko, a sam wstanie, żeby zatrzasnąć drzwi i zamknąć je na zasuwkę. Potem wróci, a materac ugnie się pod jego ciężarem, po czy m rozlegnie się elasty czny dźwięk rozciąganej bawełny , gdy zedrze ze mnie majtki. Czekam, żeby poczuć na sobie ciężar jego ciała i pozwolić mu ściągnąć sobie przez głowę Tshirt, w który m śpię, i omotać mi nim nadgarstki. Wy obrażam sobie moją napiętą skórę po wewnętrznej stronie ud, kiedy rozłoży mi nogi, i krótki opór mięśni, gdy wsunie się we mnie jedny m, zdecy dowany m ruchem, żeby potem zatracić się w tej dzikiej namiętności, której tak potrzebuje i pragnie. Spodziewam się tego wszy stkiego, bo dobrze go znam. Ży cie wy my ka mu się z rąk, a Jackson jest mężczy zną, który nie ty lko lubi mieć wszy stko pod kontrolą, ale też sam sobie tę kontrolę przy właszcza. Nie jest kimś, kto bezwolnie daje się ponieść fali wy darzeń. On walczy . Zdoby wa. Panuje. „Seks daje mi poczucie kontroli”. Tak kiedy ś powiedział. A potem udowodnił mi to wiele razy . A mimo to nie szuka mnie teraz. Nie domaga się. Nie bierze. Wy puszcza mnie z objęć i wstaje, a ja czuję, jak wzbiera we mnie strach. Nie patrzy na mnie, ale odwraca się i podchodzi do okna, przeczesując włosy palcami. – Jackson? Nie reaguje. Stoi przy garbiony , odwrócony do mnie plecami. I dam głowę, że nawet mnie nie usły szał. Bo i niby jak? W tej chwili dzielą nas przecież całe lata świetlne, a nie kilka metrów nagiej, drewnianej podłogi. Przed sobą ma stół, na który m ciągle stoją moja nietknięta kawa i tost. Odsuwa tacę na bok i rozwiera zasłony , wpuszczając do wnętrza światło poranka. Jesteśmy w domu Betty Wiseman, prababci Ronnie ze strony matki. To bardzo zamożna rodzina, a posiadłość w Nowy m Meksy ku to ty lko jedna z ich letnich rezy dencji, raptem pięćset metrów kwadratowy ch powierzchni. Ja i Jackson dostaliśmy pokój w ty lnej części domu. Kiedy wczoraj wieczorem wy jrzałam przez okno, aż mi dech zaparło na widok skalny ch wzgórz w malowniczej, jesiennej scenerii. Zieleń traw i sosen. Brunatnoczerwone liście i skały . No i, rzecz jasna, intensy wnie błękitne, bezkresne niebo, jakby wy pełniające całą duszę od środka. Ale stąd, gdzie teraz siedzę nieruchomo, szty wna, skrępowana i trochę wy lękniona, widzę ty lko niewielki fragment zadaszonego tarasu i boczne skrzy dło budy nku. Z mojej perspekty wy nie widać zachwy cającej panoramy , która roztacza się w tej chwili przed Jacksonem. My śl o ty m, jak różne mogą by ć nasze punkty widzenia, napełnia mnie palący m niepokojem. Oblizuję wargi, bo czuję się odepchnięta, bezsilna i zagubiona. I tak, trochę też wściekła. Bo, do cholery , nie mogę tak po prostu patrzeć na to, jak cierpi. Zwłaszcza że mogę mu ulży ć. I w ty m właśnie tkwi sedno całej sprawy . Tego się boję najbardziej. Nie tego, że nie potrafiłaby m go pocieszy ć, ale tego, że on może zwy czajnie nie chcieć mojej pomocy .

Do diabła z ty m. Odrzucam kołdrę i wstaję. Jego T-shirt, w który m spałam, muska mnie po udach, gdy podchodzę do niego od ty łu. Otaczam go w talii ramionami i przy wieram do niego z policzkiem przy tulony m do jego pleców. Wdy cham jego męski zapach piżma z leciutką nutą pły nu do płukania. Pachnie czy stością, może nawet trochę higienicznie. Ale na Jacksonie nawet ten zapach jest nieodparcie seksowny . Trzy mam mu dłonie na brzuchu i z łatwością mogłaby m przesunąć je niżej, pogłaskać go i poczuć, jak szty wnieje mi w palcach. Głaskać go i pieścić. Rozpalić i zadowolić. Mógłby wtedy rozochocić się i stwardnieć tak bardzo, że nie pragnąłby niczego więcej poza mną i nie mógłby nawet my śleć o czy mkolwiek inny m. Mogłaby m tak go podniecić, że podniósłby mnie i rzucił na łóżko, a potem oboje daliby śmy się porwać tej piorunującej eksplozji, w której ogniu i świetle spłonęły by wszelkie złe duchy , jakie zakradły się niepostrzeżenie między nas. Ale to też nie to, czego by m najbardziej chciała. Nie do końca. To, czego pragnę, czego potrzebuję, to żeby Jackson sam do mnie przy szedł i wy korzy stał mnie tak jak wcześniej, do uzdrawiania ran i odzy skiwania spokoju. Więc nie zsuwam rąk niżej i nie biorę w garść jego członka, ty lko nieporuszenie przy legam do tego mężczy zny , którego kocham i potrzebuję, bo panicznie się boję, że on postanowił odsunąć mnie na bok. Tak mija chwila, i druga. Z zewnątrz dobiega szczekanie psa na trawniku za domem i cienki, piskliwy śmiech Ronnie, a potem niższe głosy jej prababci i Stelli, dawnej pomocy domowej awansowanej na nianię. Jackson trwa nieruchomo, aż nagle podnosi rękę i przy kry wa moje złączone dłonie, zakleszczając mnie wokół siebie. Zamy kam oczy i rozkoszuję się jego silny m doty kiem. Ale wtedy on niezwy kle delikatnie rozplata mi palce i wy suwa się z obręczy moich ramion. Pozbawiona jego ciepła, rozpaczliwie obejmuję się sama. To jednak nic nie daje. Jestem przemarznięta do szpiku kości. Zagubiona, wściekła i przerażona. I bardzo, bardzo samotna. Robi kilka kroków, siada na brzegu łóżka i drapie się po brodzie. Kiedy podnosi wzrok, wy gląda na tak zmęczonego, że cała moja złość i obawa z miejsca wy parowują i chcę ty lko za wszelką cenę zdjąć z niego ten straszny ciężar. Podchodzę, kucam przed nim i kładę mu dłonie na kolanach. Jego uśmiech, chociaż przy gaszony , działa na mnie krzepiąco, a kiedy delikatnie przesuwa mi kciukiem po policzku, mam ochotę rozpłakać się z ulgi. – A niech to – mówi w końcu. – Chy ba jestem całkowicie rozbity . – Trochę – przy znaję i dostaję lekki cień uśmiechu w odpowiedzi. – Ale przetrzy masz to. Razem to przetrzy mamy . – Ja ty lko chciałem sprowadzić moją córeczkę do domu. Jego słowa sprawiają, że przenika mnie jakaś niejasna groza. Dopiero po chwili uświadamiam sobie dlaczego. – Chciałem? – powtarzam. – Rano zadzwoniłem do Amy . – Jego głos jest głuchy i matowy , jakby celowo wy zuty z emocji. – Aha…

Amy Brantley jest prawnikiem rodziny w Santa Fe. To ona złoży ła wniosek o uznanie ojcostwa i przy znanie mu praw rodzicielskich. Jeszcze jej nie poznałam, ale wiem, że ma zabiegać o wy znaczenie terminu rozprawy jak najszy bciej. – I co powiedziała? Na kiedy planujecie przesłuchanie? W jego wzroku pojawia się cień. – Nie planujemy . Postanowiliśmy na razie się wstrzy mać. – Wstrzy mać? Ale… – Próbuję zebrać my śli, chociaż w sumie powinnam by ć na to przy gotowana. Wiem przecież, co to znaczy . To znaczy , że on my śli, że nie będzie mógł sam zaopiekować się Ronnie. – Jackson, Jezu… – Mimo woli w moim głosie dźwięczy rozpacz. – Nie – mówi i powtarza jeszcze dobitniej: – Nie. Nie mam zamiaru się poddać. Nie odpuszczę. Nie ma takiej opcji. Ale nie będę narażał mojej małej dziewczy nki. A co, jeżeli dojdzie do najgorszego i pójdę za kratki? Teraz to Megan jest jej prawny m opiekunem, ale nie będzie nim, kiedy przy znają mi prawa. My ślisz, że – jakby co – sąd w Kalifornii odeśle Ronnie z powrotem do Nowego Meks
Wkłada w każdą dziurę
Połykanie w całości
Trójkąt z napalonymi nastolatkami

Report Page