Ogromna czarna pala

Ogromna czarna pala




🛑 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Ogromna czarna pala

Nie masz jeszcze własnego chomika?
Załóż konto


walglu / zachomikowane / NAJWIĘKSZA CIPA ŚWIATA !!!! Pełna Wersja.avi

captions settings , opens captions settings dialog captions off , selected
No compatible source was found for this media.
Beginning of dialog window. Escape will cancel and close the window.


Text
Color

White
Black
Red
Green
Blue
Yellow
Magenta
Cyan


Transparency

Opaque
Semi-Opaque




Background
Color

Black
White
Red
Green
Blue
Yellow
Magenta
Cyan


Transparency

Opaque
Semi-Transparent
Transparent




Window
Color

Black
White
Red
Green
Blue
Yellow
Magenta
Cyan


Transparency

Transparent
Semi-Transparent
Opaque





Font Size

50%
75%
100%
125%
150%
175%
200%
300%
400%



Text Edge Style

None
Raised
Depressed
Uniform
Dropshadow



Font Family

Proportional Sans-Serif
Monospace Sans-Serif
Proportional Serif
Monospace Serif
Casual
Script
Small Caps



Download: NAJWIĘKSZA CIPA ŚWIATA !!!! Pełna Wersja.avi

Inne pliki do pobrania z tego chomika


Main page
Contact us
Media
Help
Publishers Platform


Terms and conditions
Privacy policy
Report copyright infringement






W ramach Chomikuj.pl stosujemy pliki cookies by umożliwić Ci wygodne korzystanie z serwisu. Jeśli nie zmienisz ustawień dotyczących cookies w Twojej przeglądarce, będą one umieszczane na Twoim komputerze. W każdej chwili możesz zmienić swoje ustawienia. Dowiedz się więcej w naszej Polityce Prywatności


Wykorzystujemy pliki cookies i podobne technologie w celu usprawnienia korzystania z serwisu Chomikuj.pl oraz wyświetlenia reklam dopasowanych do Twoich potrzeb.


Jeśli nie zmienisz ustawień dotyczących cookies w Twojej przeglądarce, wyrażasz zgodę na ich umieszczanie na Twoim komputerze przez administratora serwisu Chomikuj.pl – Kelo Corporation.


W każdej chwili możesz zmienić swoje ustawienia dotyczące cookies w swojej przeglądarce internetowej. Dowiedz się więcej w naszej Polityce Prywatności - http://chomikuj.pl/PolitykaPrywatnosci.aspx .


Jednocześnie informujemy że zmiana ustawień przeglądarki może spowodować ograniczenie korzystania ze strony Chomikuj.pl.

W przypadku braku twojej zgody na akceptację cookies niestety prosimy o opuszczenie serwisu chomikuj.pl.
Wykorzystanie plików cookies przez Zaufanych Partnerów (dostosowanie reklam do Twoich potrzeb, analiza skuteczności działań marketingowych).


Wyrażenie sprzeciwu spowoduje, że wyświetlana Ci reklama nie będzie dopasowana do Twoich preferencji, a będzie to reklama wyświetlona przypadkowo.


Istnieje możliwość zmiany ustawień przeglądarki internetowej w sposób uniemożliwiający przechowywanie plików cookies na urządzeniu końcowym. Można również usunąć pliki cookies, dokonując odpowiednich zmian w ustawieniach przeglądarki internetowej.


Pełną informację na ten temat znajdziesz pod adresem http://chomikuj.pl/PolitykaPrywatnosci.aspx .

Nie ma jeszcze żadnego komentarza. Dodaj go jako pierwszy!

Aby dodawać komentarze musisz się zalogować

Wyrażam sprzeciw na cookies Zaufanych Partnerów



Vonnegut K. 1952 - Pianola

Home
Vonnegut K. 1952 - Pianola



Kurt Vonnegut Pianola tytuł oryginału Player Piano przekład Wacław Niepokólczycki Rozdział I Miasto Ilium w stanie Nowy Jork jest podzielone na trzy c...

Kurt Vonnegut Pianola tytuł oryginału Player Piano przekład Wacław Niepokólczycki

Rozdział I

Miasto Ilium w stanie Nowy Jork jest podzielone na trzy części. Północno-zachodnią zajmują dyrektorzy, inżynierowie, urzędnicy oraz nieliczni przedstawiciele wolnych zawodów, północno-wschodnią maszyny, a na południu, po drugiej stronie rzeki Irokezu, mieści się obszar zwany lokalnie Zarzeczem, gdzie mieszkają niemal wszyscy inni ludzie. Gdyby ktoś wysadził w powietrze most na Irokezie, nie zakłóciłby przez to zbytnio codziennego toku zajęć. Bardzo niewielu ludzi miało poza ciekawością powody, aby przeprawiać się na drugą stronę rzeki. Podczas wojny w setkach podobnych miast w całej Ameryce inżynierowie i dyrektorzy nauczyli się radzić sobie bez kobiet i mężczyzn, którzy poszli walczyć. Wojnę wygrał cud — produkcja prawie bez siły roboczej. W żargonie północnego brzegu rzeki wojnę wygrała myśl techniczna. Jej to właśnie demokracja zawdzięczała swoje życie. W dziesięć lat po wojnie — kiedy kobiety i mężczyźni wrócili do domu, gdy stłumiono bunty, a tysiące ludzi znalazło się w więzieniach za sabotaż — doktor Paul Proteus, siedząc w swoim gabinecie, głaskał kotkę. Był on najważniejszą, najwybitniejszą postacią w Ilium, dyrektorem Zakładów Ilium, choć miał zaledwie trzydzieści pięć lat, wysoki, szczupły, nerwowy, ciemnowłosy i przystojny, o łagodnych rysach długiej twarzy, którą zniekształcały okulary w rogowej oprawce. Nie czuł się jednak ważny i wybitny w tej chwili ani od dłuższego już czasu. W tej chwili obchodziło go jedynie to, czy czarna kotka jest zadowolona w swoim nowym otoczeniu. Ludzie dość starzy, aby móc pamiętać, a za starzy, aby z nim współzawodniczyć, mawiali z czułością, że doktor Proteus wygląda, jak jego ojciec wyglądał za młodu — i było powszechnie zrozumiałe, co niektórych oburzało, że doktor Paul Proteus wespnie się kiedyś na niemal podobne wyżyny w organizacji jak ojciec. Doktor George Proteus, ojciec Paula, był pierwszym dyrektorem Narodowego Przemysłu, Handlu, Komunikacji, Produkcji Żywnościowej i Eksploatacji Bogactw

Naturalnych, które to stanowisko dorównywało doniosłością prezydenturze Stanów Zjednoczonych. Jeśli chodzi o szansę przekazania genów rodu Proteusów następnemu pokoleniu, to owe szansę praktycznie nie istniały. Żona Paula, Anita, jego sekretarka w czasach wojny, była bezpłodna. Jak na ironię poślubił ją, gdy mu oświadczyła, że ponad wszelką wątpliwość jest w ciąży, co miało jakoby stanowić wynik obchodów zwycięstwa w jakimś opuszczonym biurze. — Lubisz to, kiciuniu? — Pieczołowicie i z przyjemnością będącą jakimś ekwiwalentem młody Proteus przesuwał rulonem projektów po wygiętym grzbiecie kotki. — Mmmmmm... przyjemnie, co? Spostrzegł ją tego ranka przy polach golfowych i zabrał z sobą, aby łowiła myszy w Zakładach. Ubiegłej nocy mysz przegryzła izolację przewodu kontrolnego i unieruchomiła chwilowo hale: 17, 19 i 21. Paul włączył interkom. Katarzyna? Słucham pana, doktorze? Katarzyno, kiedy moje przemówienie będzie przepisane? — Właśnie je przepisuję. Za dziesięć, piętnaście minut najwyżej, obiecuję. Doktor Katarzyna Finch była jego sekretarką, jedyną kobietą w Zakładach Ilium. W rzeczywistości stanowiła raczej symbol jego godności niż prawdziwą pomoc, choć przydawała się czasami jako jego zastępczyni, gdy Paul był chory lub przyszło mu do głowy wcześniej wyjść z pracy. Tylko „góra” — dyrektorzy Zakładów i wyżej — mieli sekretarki. Podczas wojny dyrektorzy i inżynierowie przekonali się, że całą pracę sekretarską — tak samo zresztą jak wszystkie inne prace na niższych stanowiskach — wykonują szybciej, taniej i wydajniej maszyny. Anita miała być właśnie zwolniona, gdy Paul się z nią ożenił. Teraz na przykład Katarzyna była irytująco niemachinistyczna, marudząc z przepisaniem przemówienia Paula, ponieważ rozmawiała jednocześnie ze swoim domniemanym kochankiem, doktorem Budem Calhounem. Bud, który był dyrektorem stacji przetaczania ropy w Ilium, pracował tylko wtedy, gdy przysyłano lub wysyłano ładunki ropy barkami albo rurociągami, i spędzał cały wolny czas, pieszcząc uszy Katarzyny błogością swej słodkiej wymowy stanu Georgia. Paul wziął kotkę na ręce i podszedł do wielkiego na całą ścianę okna. — Straszne tu mnóstwo myszy, kiciu — powiedział. Pokazywał kotce dawne pole bitwy, na którym teraz panował spokój. Tutaj, w zakolu rzeki, Mohawkowie pokonali niegdyś Algonąuinów, Holendrzy Mohawków, Brytyjczycy Holendrów, a Amerykanie Brytyjczyków. Teraz na kościach i przegniłych palisadach, kulach armatnich i grotach strzał leżał trójkąt żelbetonowych budowli o bokach długości pół mili — Zakłady Ilium. Tutaj, gdzie niegdyś rozlegały się wycia i ludzie rąbali się tomahawkami i szablami, a także walczyli ze

zmiennym wynikiem z przyrodą, pomrukiwały teraz, warczały i stukotały maszyny produkujące części do wózków dziecięcych, kapsle do butelek, motocykle i lodówki, telewizory i trójkołowce — owoce pokoju. Paul pobiegł wzrokiem ponad dachami wielkiego trójkąta ku odblaskowi słońca na wodach Irokezu i dalej — ku Zarzeczu, gdzie wciąż jeszcze żyli ludzie noszący nazwiska pionierów Zachodu: van Zandt, Cooper, Cortland, Stokes... Doktorze? — rozległ się głos Katarzyny. Słucham, Katarzyno. Znów się zapaliła. Trójka w hali 58? Tak... znów zapaliła się lampka. Dobra... zadzwoń do doktora Shepherda i spytaj, co zamierza z tym zrobić. Jest dzisiaj chory. Pamięta pan? A więc chyba sam będę musiał się tym zająć. — Włożył marynarkę, ziewnął z nudy, wziął kotkę na ręce i wszedł do pokoju Katarzyny. — Nie wstawaj, nie wstawaj — powiedział do wyciągniętego na kanapie Buda. Kto miał zamiar wstawać? — odrzekł Bud. Całe trzy ściany z wyjątkiem drzwi do gabinetu Paula i do holu były od boazerii po gzyms zabudowane licznikami. Czwarta tak samo jak w gabinecie Paula stanowiła jedną wielką płytę szklaną. Liczniki były identyczne, wielkości paczki papierosów, wpuszczone w ścianę i opatrzone lśniącymi mosiężnymi tabliczkami. Każdy z nich miał połączenie z grupą maszyn gdzieś na terenie Zakładów. Połyskujący czerwony klejnocik zwracał uwagę na siódmy licznik od dołu w piątym rzędzie od prawej na ścianie wschodniej. Paul postukał w licznik palcem. Uhu... znowu to samo: trójka w hali 58 ma odrzuty. — Spojrzał na pozostałe instrumenty. — Chyba to już wszystko, co? Tylko ta jedna. Co masz zamiar zrobić z tym kotem? — spytał Bud. Paul strzepnął palcami. Słuchaj! Dobrze, że zapytałeś. Mam dla ciebie pewien projekt, Bud. Potrzebne mi jakieś urządzenie sygnalizujące, które mówiłoby tej kotce, gdzie są myszy.

Elektroniczne? Spodziewam się. Musiałby to zatem być czujnik, który potrafiłby wywęszyć mysz. Albo szczura. Popracuj nad tym, póki mnie nie będzie. Idąc do swego samochodu w bladym marcowym słońcu, Paul zdał sobie sprawę, że Bud Calhoun naprawdę zaprojektuje takie urządzenie — którego sygnały w dodatku będą dla kota zrozumiałe — zanim on zdąży wrócić do biura. Paul czasem zastanawiał się, czy nie byłby bardziej zadowolony, gdyby żył w innym okresie dziejów, ale słuszność faktu, że Bud żyje właśnie teraz, była niezaprzeczalna. Bud miał mentalność typu przedstawianego często od powstania tej narodowości jako wybitnie amerykański — niespokojna, narwana wnikliwość i wyobraźnia twórcy gadżetów. Obecne czasy były punktem szczytowym albo bliskim szczytu dla wielu pokoleń Budów Calhounów, gdyż niemal cały amerykański przemysł został zintegrowany w jedną oszałamiającą, karykaturalną machinę. Paul zatrzymał się przy samochodzie Buda, który stał zaparkowany obok jego wozu. Bud pokazywał mu nieraz zamontowane w samochodzie specjalne urządzenia i teraz Paul postanowił dla zabawy jeszcze raz je wypróbować. — Jedziemy — rzekł do samochodu. Coś furknęło, stuknęło i drzwi się otworzyły. — Wskakuj — powiedział magnetofon ukryty pod deską rozdzielczą. Zawarczał starter, silnik zaskoczył i pracował na jałowym biegu, zaczęło grać radio. Paul nacisnął ostrożnie guziczek na kolumnie kierownicy. Zamruczał silniczek elektryczny, cichutko zgrzytnęły trybiki i oba przednie siedzenia ułożyły się obok siebie powoli jak dwoje sennych kochanków. Widok ten wywarł na Paulu równie wstrząsające wrażenie jak stół operacyjny dla koni, który widział kiedyś w szpitalu weterynaryjnym — gdzie podprowadzano konia do pionowego blatu, przywiązywano, usypiano, po czym uruchamiano silniczek, który ustawiał stół w odpowiedniej do operacji pozycji. Paul widział w wyobraźni, jak Katarzyna powoli opada, opada, opada, a Bud z ręką na guziczku nuci coś kojąco. Nacisnąwszy drugi guziczek, Paul przywrócił fotelom pierwotną pozycję. Do widzenia — powiedział samochodowi. Silniczek zatrzymał się, radio się wyłączyło, trzasnęły drzwi. Nie daj się nabierać — krzyknął samochód, gdy Paul wsiadał do swojego wozu. — Nie daj się nabierać, nie daj się nabierać, nie daj się... Nie dam!

Samochód Buda umilkł, wyraźnie uspokojony. Paul jechał szerokim, czystym bulwarem przecinającym teren Zakładów i patrzył na numery mijanych hal. Jakieś kombi, którego pasażerowie pomachali mu rękami, przemknęło obok z rozgłośnym trąbieniem i pojechało, robiąc zygzaki na pustej ulicy, w stronę głównej bramy. Paul spojrzał na zegarek. To druga zmiana skończyła właśnie pracę. Irytowały go te sztubackie nastroje ludzi, od których zależało funkcjonowanie Zakładów. Ostrożnie upewnił się, że kiedy on, Finnerty i Shepherd przyszli do pracy w Zakładach Ilium przed trzynastu laty, byli dużo doroślejsi, mniej zarozumiali i na pewno bez poczucia przynależności do elity. Niektórzy, nie wyłączając sławnego ojca Paula, twierdzili niegdyś, że inżynierowie, dyrektorzy i uczeni stanowią elitę. A gdy zaczęło mieć się ku wojnie, uznano oficjalnie, że amerykańska myśl techniczna jest jedyną odpowiedzią na niezmierzoną liczebność wroga, i jęto się zastanawiać nad koniecznością głębszych i potężniejszych schronów dla ludzi reprezentujących myśl techniczną oraz nad ustrzeżeniem tej śmietanki społeczeństwa przed stratami w bezpośredniej walce. Ale niewielu wzięło ideę elity do serca. Gdy Paul, Finnerty i Shepherd ukończyli studia na początku wojny, było im głupio i czuli się upokorzeni, że nie walczą. Obecnie jednak poczucie przynależności do elity, własnej wyższości i słuszności istnienia hierarchii, na której czele stali inżynierowie i dyrektorzy — wpajano wszystkim absolwentom wyższych uczelni bez żadnych ceregieli. Paul poczuł się lepiej, wszedłszy do hali 58, wąskiej budowli o długości średniej ulicy. Była to jego ulubiona hala. Kazano mu kiedyś rozebrać jej północny kraniec i przebudować, ale udało mu się przekonać Centralny Zarząd, aby tego nie czynić. Północny kraniec hali był najstarszą budowlą w Zakładach i Paul ocalił ją ze względu na jej historyczną wartość dla zwiedzających, jak powiedział Zarządowi. Zniechęcał jednak i nie lubił zwiedzających i szczerze mówiąc, ocalił północny kraniec hali 58 dla siebie samego. Był to pierwotnie warsztat mechaniczny wzniesiony przez Edisona w 1886 roku, tym samym, w którym Edison otworzył drugi w Schenectady, i wizyty tutaj ujmowały ostrości okresom depresji Paula. Budowla ta była jakby wotum zaufania z przeszłości, myślał, gdzie przeszłość przyznawała, jak licha była i tandetna, gdzie można było porównać stare z nowym i naocznie się przekonać, jak daleko ludzkość zaszła. Paul potrzebował tego upewnienia od czasu do czasu. Patrząc na rzecz obiektywnie — usiłował sobie wmówić — nastąpiło rzeczywiste polepszenie. Przynajmniej raz — po krwawej łaźni wojny — świat wyzbył się nienaturalnych lęków: masowego głodu, masowych uwięzień, masowych tortur, masowych mordów. Patrząc na rzecz obiektywnie, myśl techniczna i prawo światowe uzyskały wreszcie od dawna oczekiwaną szansę, aby przemienić świat w całkiem przyjemne i dogodne miejsce do oczekiwania Dnia Sądnego. Paul żałował, że nie był na froncie, nie słyszał bezsensownego zgiełku i huku, nie widział rannych i zabitych i może sam nie dostał w nogę odłamkiem szrapnela. Pewnie by wtedy zrozumiał, jak wspaniała jest teraźniejszość w porównaniu z tamtym, zobaczył, co innym wydawało się tak jasne — że to, co robi, robił i będzie robić jako dyrektor i inżynier, jest bardzo istotne, bez zarzutu i zapoczątkowało wiek złoty. Ostatnio jego praca, system i polityka organizacyjna na przemian denerwowały go, nudziły i przyprawiały o mdłości.

Stał w starej części hali 58, którą wypełniały teraz maszyny spawalnicze i ciąg oplatarek izolacji. Kojąco działał na niego widok drewnianych belek stropu z odwiecznymi śladami topora, który je wyciosał, widocznymi pod złuszczonym wapnem, a także widok szarych ścian z cegły dość miękkiej, by ludzie — Bóg wie jak dawno temu — mogli wyryć na niej swoje inicjały.- „KTM”, „DG”, „BDH”, „HB”, „NNS”. Paul wyobraził sobie na chwilę — jak to mu się często zdarzało podczas odwiedzin w hali 58 — że jest Edisonem stojącym na progu samotnej murowanej stodoły na brzegu Irokezu, a wokół wśród janowców szaleje zadymka. Na belkach stropu wciąż widniały ślady tego, co Edison zrobił z tej samotnej stodoły: otwory po sworzniach wskazywały miejsca, gdzie umieszczone w górze wały zapewniały napęd całemu lasowi pasów transmisyjnych, a podłoga z grubych tarcic była czarna, od oleju i uszkodzona podstawami prymitywnych maszyn, napędzanych owymi pasami. Na ścianie swego gabinetu Paul miał zdjęcie tej fabryczki, jaka była na początku. Wszyscy pracownicy, którzy w większości rekrutowali się z okolicznych farm, stanęli do fotografii wśród prymitywnych machin ramię przy ramieniu, niemal groźni w swej godności i dumie, w sztywnych kołnierzykach i melonikach. Fotograf najwidoczniej był specjalistą od zdjęć drużyn sportowych i korporacji, bo fotografia miała w sobie — zgodnie z modą owych czasów — coś z atmosfery obu tych ujęć. W każdej twarzy była wyzywająca zapowiedź siły fizycznej, a jednocześnie coś z ducha tajnego zakonu, który jest ponad społeczeństwem przez swoje uczestnictwo w ważnych i przejmujących rytuałach, jakich laicy mogli się tylko domyślać — i w dodatku mylić się w swoich domysłach. Owa duma z jasnej siły i posiadanej tajemnicy widniała w równym stopniu w oczach zamiataczy, co w oczach mechaników, majstrów i nadzorcy, który wyróżniał się tym, że nie miał koszyczka ze śniadaniem. Zabrzmiał brzęczyk i Paul odstąpił na bok, schodząc z drogi zamiatarce, która przejechała z łoskotem po szynach, wzbijając chmurę kurzu obracającymi się miotłami i wsysając go swoim żarłocznym ryjem. Kotka zaczęła Paulowi drzeć pazurami nici z rękawa i fukać na pracującą maszynę. Poczuł w oczach jakieś dziwne kłucie i zdał sobie sprawę, że patrzy w rażący blask i tryskające snopy iskier maszyn spawalniczych, bez żadnej osłony dla wzroku. Założył ciemne okulary i poszedł przez antyseptyczny zapach ozonu ku trze
Tylko mnie nie rozerwij, proszę!
Głęboko ssie dwie grube pały
Ruda kobieta puscila sie w saunie

Report Page