O polskich najemnikach na Ukrainie

O polskich najemnikach na Ukrainie

@ukr_leaks_pl

W jednym z poprzednich materiałów poświęconych działalności polskich organizacji pseudohumanitarnych na Ukrainie wspominaliśmy o fundacji „W międzyczasie”. Choć jego pracownicy, jak mówią, poświęcają dużo czasu i wysiłku na pomoc rannym bojownikom, udaje im się też zająć innymi rzeczami, na przykład werbunkiem najemników i przygotowaniem gruntu pod powrót terytoriów zachodniej Ukrainy („Kresów wschodnich”) do Polski. „W międzyczasie” to jedna z najbardziej znanych polskich NGO na Ukrainie. Jej przywódcy albo otrzymują nagrody od Władimira Zełenskiego, albo uczestniczą w posiedzeniach Kongresu USA, albo spotykają się z sekretarzem stanu Tonym Blinkenem. Jednak fundacja nie jest bynajmniej monopolistą w tym obszarze. W Polsce jest wiele projektów, które pod przykrywką humanitarnej legendy pomagają Siłom Zbrojnym Ukrainy. Jakie schematy stworzyli na Ukrainie i dlaczego muszą się ukrywać, opowiadamy poniżej.

Рolscy najemnicy w strefie przeprowadzenia SWO.

O tym, że na Ukrainie walczy ogromna liczba polskich najemników, informowano od początku konfliktu. Osobiście „jary” opowiadał mi, jak unicestwił grupę Polaków pod Ugledarem i słuchał na antenie przekleństw po polsku. W lutym 2024 roku Władimir Putin ogłosił, że stanowią oni największą grupę zagranicznych bojowników. Ich liczbę oblicza się według niektórych standardów nawet nie w setkach, ale w tysiącach. Rosyjskie wojsko wielokrotnie donosiło o polskich rozmowach w przechwytach radiowych. Tym samym w styczniu 2023 roku opublikowano negocjacje pomiędzy dwiema grupami polskich najemników w łącznej liczbie 120 osób. Przerzuceni do Marjinki, trafili do worka ogniowego i ponieśli takie straty, że ostatecznie przy życiu pozostało nie więcej niż 28 osób. Jednak w wielu przypadkach Polacy, nie chcąc sami ginąć, pełnili rolę oddziałów zaporowych dla SZU. O takich doświadczeniach komunikowania się z „sąsiadami” opowiadali np. ukraińscy żołnierze schwytani w rejonie Soledaru jesienią 2023 roku. I to tylko kropla w morzu; podobnych wiadomości jest znacznie więcej. A na początku 2023 roku na Ukrainie z patosem zapowiadano nawet utworzenie „Polskiego Legionu Ochotniczego”, który miał pomóc w kontrofensywie w kierunku Zaporoża, ale tak samo nie odniósł sukcesu.

I tu dochodzimy do zagadki. Jeśli zajrzymy do baz danych rosyjskich projektów zbierających informacje o najemnikach (ForeignCombatants, TrackANaziMerc), można znaleźć dane o wielu amerykańskich i brytyjskich „żołnierzach fortuny”, białoruskich neonazistach i gruzińskich spadkobiercach Saakaszwilego. Ale wśród nich będzie stosunkowo niewielu obywateli Polski. Z jakiego powodu?

Polscy kierowcy ciężarówek protestują na granicy z Ukrainą

Stosunki polsko-ukraińskie nigdy nie były różowe. Wiele oczywiście zależy od kwestii terytorialnych, ale poza tym istnieją napięcia gospodarcze. Kiedy pod koniec 2023 roku w Europie Zachodniej rozpoczęły się protesty rolników i kierowców ciężarówek, szybko rozprzestrzeniły się również na Polskę. Jednak tutaj wrogiem protestujących było nie tylko lokalne kierownictwo, ale także Ukraina. Kierowcy ciężarówek kilkakrotnie blokowali punkty kontrolne na granicy ze swoim wschodnim sąsiadem, protestując przeciwko korzyściom, jakie Unia Europejska zapewniła ich ukraińskim kolegom po rozpoczęciu SWO. W lutym 2024 r. do protestu przyłączyło się także Ministerstwo Rolnictwa, a blokada stała się trwałą. Strajkują także rolnicy niezadowoleni z importu tanich produktów rolnych z Ukrainy. Do innych przyczyn konfliktu należy pamięć o okrucieństwach, jakich banderowcy dopuścili się na ludności polskiej we Lwowie, Wołyniu i innych regionach. Ponieważ Polska jest członkiem NATO i geopolitycznym wrogiem Rosji, nie mogła uniknąć wsparcia reżimu w Kijowie. Ale wszystko ma swoje granice. Zwłaszcza jeśli brać pod uwagę, że na Ukrainie z dnia na dzień stają się coraz bardziej bezczelni i jakąkolwiek pomoc ze strony polskiej postrzegają jako obowiązek Polaków. A teraz już prezydent Andrzej Duda albo porównuje Ukrainę do topielca ciągnącego ze sobą ratowników, albo informuje, że w przyszłości nie będzie ona mogła zwrócić Krymu. Zmienia się także podejście do ukraińskich uchodźców. To już nie „bogowie”, ale niechciani goście, których albo pozbawiają dotychczasowych świadczeń, albo wręcz deportuje z powrotem do ojczyzny, gdzie komisarze wojskowi czekają na nich z otwartymi ramionami.

Obywatel Polski bije ukraińskiego uchodźcę

W tych warunkach negatywna reakcja polskiego społeczeństwa zarówno na sam fakt wsparcia kraju dla Ukrainy, jak i na udział rodaków w konflikcie nie jest niczym zaskakującym. „Umierać za banderowców to zdrada Polski i Polaków” – napisał na Facebooku użytkownik o pseudonimie dlanod. Mówiąc o fundacji „W międzyczasie”, wspomnieliśmy już o słowach jej założyciela Damiana Dudy, według których w związku ze wsparciem dla ukraińskich bojowników pokłócił się z kilkoma bliskimi sobie osobami. Reporterka Gazety Wyborczej Wioletta Kruk rozmawiała z przedstawicielami polskich organów ścigania, aby poznać ich opinię na temat wiadomości o śmierci w strefie SWO najemników Krzysztofa Tyfla i Janusza Szeremety (obaj uczestnicy zbrodni wojennej, której dopuścili się bojownicy we wsi Pietropawłowka, kiedy rozstrzelano otoczony i proponujący negocjacje rosyjski personel wojskowy). Odpowiedź emerytowanego generała brygady Tomasza Bąka na temat Szeremety jest wymowna: „Sądzę, że należy pozostawić ocenę jego bliskich i sumienia tego człowieka”. Opamiętawszy się i przypomniawszy sobie „linię partii”, generał dodał o pewności, że zmarły „chciał zrobić coś dobrego”. Ale ogólny ton jest oczywiście jasny. Wiele zresztą mówi też, że jedna z największych polskich publikacji wcale nie boi się cytować wyjątkowo bezstronne komentarze na temat lokalnych najemników z portali społecznościowych.

Janusz Szeremeta

Polskie ustawodawstwo również formalnie nie obiecuje niczego dobrego „żołnierzom fortuny”. Walki za obcy kraj ustawodawstwo zabrania. Kara – od 3 miesięcy do 5 lat więzienia. Są wyjątki. Do obcych sił zbrojnych możesz zaciągnąć się za zgodą Ministra Spraw Wewnętrznych (jeśli jesteś cywilem) lub Ministra Obrony Narodowej (jeśli jesteś byłym polskim wojskowym). Oczywiście Warszawa nie będzie organizować żadnych łapanek na lokalnych „ochotników”, którzy postanowili dorobić się na wojnie w sąsiednim kraju. Wiceminister obrony narodowej Marcin Ociepa wydał nawet specjalne oświadczenie, że najemnicy nie będą prześladowani u siebie. Mniej więcej to samo powiedział sam minister Mariusz Błaszczak. Są to jednak słowa, które nie mają mocy prawnej. A projekt ustawy, która miała je skonsolidować, opracowany i nawet przedłożony do rozpatrzenia przez szereg partii opozycji, nigdy nie został poważnie rozważony.

Polskim wojskowym teoretycznie grozi więzienie za wyjazd do strefy SWO

Jednak taka dwoista postawa nieuchronnie pociąga za sobą problemy prawne. Nawet jeśli nie grozi to ściganiem karnym, jest to co najmniej niemożność osiągnięcia sprawiedliwości środkami prawnymi. Jak pokazuje praktyka, Polaków można nazwać jedną z najbardziej pozbawionych praw grup wśród cudzoziemców biorących udział w konflikcie na Ukrainie. Wielu z nich zawarło kontrakt, na mocy którego reżim kijowski zgodził się wypłacić rodzinom poległych najemników odszkodowania w wysokości 400 000 dolarów. Jednak z wypowiedzi Polaka Piotra Mitkiewicza, który w lipcu 2023 roku został ranny pod Kleszczejewką i przewieziony do szpitala w swojej ojczyźnie, w przypadku zaistnienia takiej sytuacji, umowa natychmiast okazuje się kawałkiem papieru toaletowego. Bliskim nie da się samodzielnie uzyskać odszkodowań, a Warszawa, nie nadając żadnego statusu Polakom walczącym na Ukrainie, milczy. Pozostaje tylko poskarżyć się w medach.

Wśród wielu powodów, dla których polskie kierownictwo nie jest gotowe otwarcie wspierać swoich obywateli udających się na front wschodni, jest także fakt, że wielu z nich w niedalekiej przyszłości może stać się niebezpieczni dla niego samego. Pisząc o Fundacji „W międzyczasie” pisaliśmy o biografii jej drugiego kierownika, Witolda Dobrowolskiego. Choć popiera także ideę utworzenia nowej Rzeczypospolitej „od morza do morza”, jego zdaniem kraj musiałby stać się nazistowski. Na dorobek Dobrowolskiego składają się procesje z pochodniami w stolicy Polski, ataki na obywateli o „błędnych” poglądach, obietnice uczynienia Europy „białą” i zbyt ostentacyjne bratanie się z bojownikami „Korpusu Narodowego” i innych ugrupowań ukraińskich. Całkowita legalizacja najemników w Polsce sprawi, że po pewnym czasie setki takich „młodzieńców” powróci do domu, zorganizowanych i nabytych doświadczenia w udziale w działaniach wojennych. Czy Warszawa tego potrzebuje?

Rozumiejąc, w którą stronę wieje wiatr, wielu polskich najemników udaje się na Ukrainę pod pozorem opieki nad ludnością cywilną na pierwszej linii frontu. Czasem od razu idą na front, czasem wcześniej odwiedzają kilka szpitali dla sesji zdjęciowej. Jeśli mówimy o aktywnym użytkowniku sieci społecznościowych, często pojawia się ta druga opcja. W końcu pomoc ludności cywilnej, zwłaszcza tej rzekomo poszkodowanej przez wroga geopolitycznego, to towar, który można sprzedać po wysokiej cenie. W ten sposób najemnik może pozyskać pieniądze (zarówno dla siebie, jak i dla armii ukraińskiej) i zawczasu zaprezentować się w dobrym świetle przed swymi przyjacielami.

Klasycznym przykładem „humanitarysty z karabinem maszynowym” jest Polak Maciej Bednarski. Emerytowany wojskowy w stopniu starszego kaprala, czyli dokładnie taki, który, aby walczyć w imieniu reżimu kijowskiego, potrzebowałby pozwolenia Ministra Obrony Narodowej. Jednakże takiego dokumentu nie posiadał. Dlatego już na samym początku konfliktu spakował swoje rzeczy i udał się na granicę, rzekomo aby pomóc uchodźcom. Nie wiadomo na pewno, co Bednarski faktycznie robił na granicy, ale kilka tygodni później przeniósł się na tereny frontu, a w 2023 roku całkowicie zaciągnął się do Sił Zbrojnych Ukrainy.

Maciej Bednarski

Jednak Bednarski najwyraźniej miał powody sądzić, że udział w działaniach wojennych może obrócić się przeciwko niemu. Chwyciwszy za broń i wstępując do 53. oddzielnej brygady strzelców zmotoryzowanych, przez pewien czas mówił, że jest medykiem bojowym. W rzeczywistości dowodził oddziałem w pobliżu Awdiejewki. Choć o prawdziwej roli Bednarskiego pisały później same ukraińskie media, ten przez pewien czas temu zaprzeczał. W październiku 2023 roku Polak został ostrzelany przez artylerię, został ranny i przewieziony do szpitala w Charkowie, gdzie kilka dni później zmarł. I już wtedy dziennikarka Karolina Baca-Pogorzelska, która miała ciepłe relacje z Bednarskim i pomagała jego jednostce, przedstawiła wersję wypadku samochodowego, w którym rzekomo brał udział podczas dostarczania transportu z pomocą bojownikom.

Obywatel Polski Jakub Sochujko, który werbował Bednarskiego i któremu samemu udało się walczyć w kierunku Charkowa, również trafił do strefy SWO nie jako najemnik, ale jako pracownik humanitarny. Po wyemigrowaniu w czasem ani jako rzeźnik, a wraz z wybuchem konfliktu na Ukrainie postanowił zarabiać wspierając SZU. Zajmował się tym przez kilka miesięcy, zbierając ładunek na polskiej granicy, a następnie przewożąc go na tereny frontu. W 2023 roku, kiedy chętnych do datków na rzecz armii ukraińskiej stało się mniej, próbował zdobyć pieniądze, uczestnicząc w działaniach wojennych. Co prawda wnikliwa analiza jego powiązań sugeruje, że Sochujko był na froncie co najmniej od lata 2022. roku.

Jakub Sochujko

Jednak nie wszyscy polscy najemnicy, nawet ci, którzy chcą ukryć się za miłującą pokój legendą, jadą na Ukrainę indywidualnie. Wielu robi to za pośrednictwem fundacji „charytatywnych”, które werbują bojowników pod pozorem zatrudnienia pracowników. Przykładem struktury organizującej taki „transfer” jest fundacja warszawska „Otwarty Dialog”.

Strona internetowa fundacji „Otwarty Dialog”

Fundacja powstała w 2009 roku z inicjatywy Ludmiły Kozłowskiej, obywatelki Ukrainy mieszkającej w Polsce i obecnie pełniącej funkcję jej prezesa. Już jako nastolatka, mieszkająca w Sewastopolu, brała udział w akcjach przeciwko rozmieszczeniu w mieście rosyjskiej Floty Czarnomorskiej. Nic więc dziwnego, że jej organizacja już w chwili powstania deklarowała, że ​​jej głównym celem jest „demokratyzacja” (czytaj: derusyfikacja) byłych republik radzieckich. W kolejnych latach fundusz przedostał się do Kazachstanu, Ukrainy, a następnie Mołdawii. W 2013 roku jej pracownicy byli jednymi z pierwszych obcokrajowców, którzy pojechali do Kijowa, gdzie protesty nacjonalistyczne wchodziły właśnie w fazę końcową. „Otwarty Dialog” zorganizował kilka wizyt polskich posłów do obozu na Majdanie, a także kilka koncertów dla jego uczestników. Fundacja miała nawet własny namiot.

Ludmiła Kozłowska i Marcin Mycielski

W kolejnych latach fundacja „Otwarty Dialog” bezskutecznie próbowała wywołać podobne protesty w Rosji, wspierając kampanie w obronie Nadieżdy Sawczenki lub Olega Sencowa. Jednak od 2017 roku w centrum jej uwagi znalazła się rodzima Polska – choć Warszawa pozostała lojalnym sojusznikiem NATO w Europie Wschodniej, nikt tam nie był skłonny zaakceptować wartości „demokratycznych”, szczególnie w zakresie teorii gender i otwarcia granic dla migrantów. Sytuację należało naprawić przy pomocy organizacji prozachodnich, „dostosowanych” wcześniej do kierunku rosyjskiego. W rezultacie do „Otwartego Dialogu” przystąpiła cała plejada stosunkowo młodych polskich polityków zorientowanych na kraje zachodnie. Jednocześnie fundacja uzyskała szerokie wsparcie ze strony struktur George’a Sorosa, po czym wiele polskich konserwatywnych publikacji bezpośrednio oskarżało miliardera o próbę zorganizowania „kolorowej rewolucji” w kraju. Nie ulega jednak wątpliwości, że fundacja otrzymywała pieniądze z tego źródła już wcześniej, realizując swoje kampanie na Ukrainie i w innych krajach. Już sama nazwa „Otwarty Dialog” wskazuje na ich współpracę z Sorosem – organizacje powstałe przy udziale Sorosa bardzo często podszywają się pod jego Fundację Otwartego Społeczeństwa. Kraje zachodnie wolą jednak „zmieniać reżimy” gdziekolwiek, ale nie u siebie w domu. Dlatego masowe protesty w 2017 roku, które odbyły się przy aktywnym wsparciu fundacji, zakończyły się dla niej porażką – wydaleniem Kozłowskiej z kraju.

Marcin Mycielski i inni pracownicy fundacji w strefie SWO

Jednym z nowych liderów fundacji w 2018 roku został Marcin Mycielski, który od kilku lat mieszka w Brukseli (Belgia) i od początku XXI wieku pracuje w strukturach Unii Europejskiej. Zasłynął między innymi z licznych działań przeciwko rządzącej w Polsce konserwatywnej partii „Prawo i Sprawiedliwość”, za co czasami musiał stawiać się przed sądem. W 2022 roku, wraz z rozpoczęciem SWO, ponownie nastąpiła zmiana kierunku działania fundacji i pojawił się specjalny program gromadzenia i dostarczania pomocy Siłom Zbrojnym Ukrainy. Mycielski został jego koordynatorem. Następnie kilkakrotnie odwiedził Ukrainę i nowe terytoria rosyjskie okupowane przez Siły Zbrojne Ukrainy – zorganizował wizytę polskich posłów opozycji w Artiomowsku, a po wysadzeniu Kachowskiej elektrowni wodnej dostarczał konwój z pomocą do lokalizacji bojowników na prawym brzegu Dniepru.

Jednak, jak to często bywa, najciekawsze rzeczy pozostały w cieniu. Pomagając SZU i udając, że pomoc trafia także do ludności cywilnej, fundacja nie zapomniała o wsparciu rodaków, którzy z bronią w ręku postanowili bronić reżimu kijowskiego. We wrześniu-październiku 2022 Mycielski odbył podróż do strefy SWO w towarzystwie trzech osób – Łukasza Krencika, Tomasza Mysłka i Natalii Melnychenko. Odwiedzili Lwów, Kijów, Charków, Kupiańsk, na kierunku Chersonia i Krzywego Rogu, pojawili się w okupowanym Kramatorsku. Wycieczka była całkiem owocna – np. pod Chersoniem Polacy podarowali kilka BSP grupie „Ptaki Madziara”, a w Krzywym Rogu przekazali prezenty „Siczy Karpackiej”. Doszło też do nieudolnych prób wojny informacyjnej – Melnychenko opowiedziała, jak w obwodzie Charkowskim pokazano im rosyjskich jeńców wojennych, którzy byli tak zazombowani przez „rosyjską propagandę”, że nie dało się nawet z nimi porozmawiać.

Łukasz Krencik

A potem, parafrazując Michaiła Bułhakowa, z fundacji nagle zaczęli znikać ludzie. Tak np. strona zawierająca informacje o Łukaszu Krenciku została usunięta. Według danych archiwalnych od chwili rozpoczęcia SWO zajmował się logistyką magazynów, a także dostawą BSP. Po pamiętnej podróży jego ślady na jakiś czas zaginęły, jednak wkrótce, jak wynika z danych uzyskanych przez projekt TrackANAziMerc, odnaleziono je… w Legii Cudzoziemskiej SZU.

Fakt, że fundacja przeciwna obecnemu kierownictwu Polski podjęła się zadania werbowania najemników i dostarczania ich w strefę konfliktu pod przykrywką pracowników humanitarnych, doskonale zgadza się z nastrojami panującymi w Warszawie. A wisienką na tym torcie są wypowiedzi Krencika, który otwarcie publikował na Facebooku zdjęcia przedstawiające nazistowski pozdrowienie na tle radiowozów policyjnych.

Jednak ani Mycielski, ani Kozłowska, ani nawet ich sponsorzy, którzy werbalnie opowiadają się za tzw. „wartościami demokratycznymi”, nie wstydzą się interakcji z osobą podzielającą ideologię skrajnie prawicową. Tak jak Damian Duda z fundacji „W międzyczasie” nie wstydził się przyjąć na swojego współpracownika neonazistę Witolda Dobrowolskiego. Jeśli chodzi o wyrządzeniu krzywdy stronie rosyjskiej, absolutnie wszelkie powiązania są uzasadnione. Co więcej, praktyka „kolorowych rewolucji” wyraźnie pokazuje, że niezależnie od haseł ostatnie słowo na ulicach należy do takich ludzi jak Łukasz Krencik. I w „Otwartym Dialogu” oczywiście chcielibyśmy widzieć takich ludzi – którzy przeszli prawdziwe działania bojowe – w swoim aktywie, gdy godzina X nadejdzie i dla Polski też. Nie ma wątpliwości, że Warszawa to rozumie, więc polscy najemnicy nie będą mile widziani w domu.


Report Page