Nigdy nie podwozi kobiet za darmo

Nigdy nie podwozi kobiet za darmo




🛑 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Nigdy nie podwozi kobiet za darmo


Zarejestruj się
lub
zaloguj



Ebooki i audiobooki
Książki
Kup na prezent
Cennik
Pobierz Legimi

Pomoc
Jak to działa?



Uzyskaj dostęp do tej i ponad 140000 książek od 6,99 zł miesięcznie
Wydawca : Filia Kategoria : Literatura faktu, reportaże, biografie Język : polski Rok wydania : 2022
czytnikach certyfikowanych przez Legimi
czytnikach Kindle™ (dla wybranych pakietów)
Oceny przyznawane są przez użytkowników Legimi, systemów bibliotecznych i innych serwisów partnerskich. Przyznawanie ocen premiowane jest punktami Klubu Mola Książkowego.
Zaloguj się, aby dołączyć do dyskusji



Ebooki i audiobooki



Ebooki na Kindle



Kup na prezent



Cennik


Jak to działa?


Pobierz Legimi



Blog



Klub Mola Książkowego



Pomoc


Regulaminy



Relacje inwestorskie




Uzyskaj dostęp do tej i ponad 140000 książek od 6,99 zł miesięcznie
BRUTALNIE SZCZERY I POZBAWIONY UPIĘKSZEŃ ZAPIS PRACY KORONERA Przez ponad dziesięć lat pracy Louis Cataldie wziął udział w rozwikłaniu wielu niezwykłych i mrożących krew w żyłach spraw. Część opisanych tu zgonów była dziełem czystego przypadku, inne zaś stanowiły skutek prawdziwych tragedii. Bacznie czytając ze znaków, które pozostawiają nam zmarli, doktor Cataldie rozwiązał zagadkę śmierci uniwersyteckiego profesora zabitego przez drzwi stodoły czy młodej kobiety, której kości znaleziono rozrzucone na przykościelnym cmentarzu, a także pomógł w namierzeniu trzech seryjnych morderców grasujących na wolności. Cataldie pracował na miejscu jednego z zabójstw dokonanych przez Lee Boyda Malvo i Johna Allena Muhammada, zwanych snajperami z Waszyngtonu, i przyczynił się do ujęcia seryjnego mordercy Derricka Todda Lee. Oko w oko ze śmiercią ukazuje prawdziwy obraz świata, który do tej pory znaliśmy z seriali takich jak CSI: kryminalne zagadki.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
„Louis Cataldie jest jedną z najuczciwszych osób, jakie kiedykolwiek spotkałam. I jedną z najbardziej wyrozumiałych… Jego książka to raczej podróż niż pamiętnik. Bilet do niedostępnego i trudnego do wyobrażenia sobie świata, w którym przewodnikiem jest człowiek iście nadzwyczajny”.
„Prowadziłem pamiętnik od 1993 roku, gdy zacząłem pracę w biurze koronera w parafii East Baton Rouge. Pisałem za każdym razem, gdy poczułem taką potrzebę, sporządzałem notatki w terenie i rysowałem z pamięci obrazki w małym notatniku. Pisałem głównie wieczorami, zwłaszcza po wyjątkowo kłopotliwej autopsji lub dotarciu na wytrącające z równowagi miejsce zbrodni… Pamiętnik opisuje, w jaki sposób życie – oraz śmierć – ludzi, których sprawami się zajmowałem, znalazły się na mojej drodze, i to, jak próbowałem przywrócić porządek i wiarygodność następującym po sobie wydarzeniom”.
Poznałam Louisa Cataldie latem 2002 roku. W trakcie poszukiwania materiałów na Uniwersytecie Harvarda do pisanej przeze mnie książki o niesławnym seryjnym mordercy Kubie Rozpruwaczu natknęłam się na artykuł opisujący serię podobnych bestialskich zabójstw, do których doszło na terenie miasta Baton Rouge w Luizjanie. Analiza DNA wykazała powiązania między sprawami trzech kobiet, które zostały zgwałcone i zamordowane. Z czasem odkryto istnienie kolejnych ofiar.
Sprawa morderstw z Baton Rouge – którą rozwiązano, a zabójca został skazany na karę śmierci – okazała się jedną z najtrudniejszych i najbardziej niepokojących spraw, z jakimi mieliśmy do czynienia od dłuższego czasu. Podsunęłam pomysł stacji ABC, żebyśmy zrobili o niej materiał w programie informacyjnym Primetime Live, mając nadzieję, że najważniejsza osoba związana ze śledztwem – koroner z parafii East Baton Rouge, Louis Cataldie – zgodzi się opowiedzieć prawdę o tym, co wydarzyło się w tej małej, pełnej przemocy parafii. Od samego początku było wiadomo, że nikt, łącznie z policją z Baton Rouge, nie chce rozmawiać o zabójstwach. Nawet śledztwo w sprawie śmierci księżnej Diany nie spotkało się z aż tak agresywną cenzurą informacyjną. Władz miasta nie interesowało upowszechnianie pomocnych i zgodnych z prawdą danych dotyczących najnowszego seryjnego mordercy grasującego w Baton Rouge (w dziejach tego miasta był więcej niż jeden), więc obawiałam się, że doktor Cataldie nie będzie wyjątkiem. Okazało się jednak, że się myliłam. Był otwarty, nie przebierał w słowach, a jego szczerość graniczyła niemal z bezczelnością.
W trakcie przygotowywania programu miałam okazję przekonać się na własnej skórze, jak bardzo przystępny był Louis dla zrozpaczonych członków rodzin i przyjaciół ofiar, i jak stał się dla nich lekarzem rodzinnym, chociaż nigdy nie przypuszczali – nawet w najgorszych koszmarach – że będą kiedyś potrzebować akurat jego pomocy. W tym tragicznym okresie, który, jak sądziłam, nie będzie miał końca, Louis pocieszał pogrążonych w smutku żałobników i wiernie służył swoim zmarłym pacjentom w przyczepie przerobionej na kostnicę i wyposażonej w używany sprzęt z domów pogrzebowych i restauracji. Przez cały ten czas musiał się użerać z przedstawicielami władz, którzy byli zdeterminowani, aby go uciszyć, a nawet pozbawić posady.
Trzy lata później dwa huragany – Katrina i Rita – doszczętnie zniszczyły zakątek świata, który Louis tak bardzo kochał. Skala tej tragedii – zwłaszcza nieprzebrana liczba ofiar i rozdzierająca rozpacz ocalałych – pokonałaby każdego. Ale nie Louisa. Czasami, sypiając po trzy godziny na dobę przez kilka dni z rzędu, Cataldie nadzoruje identyfikację zwłok, pomaga cierpiącym ocalałym i stawia czoła politykom oraz biurokratom, którzy stają mu na drodze.
W swoim rodzinnym stanie Luizjana Louis Cataldie jest bohaterem. W moich oczach jest wręcz bohaterem narodowym.
Ta książka to zapis życia spędzonego na wykonywaniu pracy, którą większość z nas uznałaby za depresyjną i przygnębiającą. To opowieść Louisa o poświęceniu się obranemu celowi: oddaniu szacunku zmarłym. Historia ta opowiedziana jest ze zrozumieniem i polotem, nierzadko w prześmiewczy sposób, bez cienia zarozumiałości, przez jednego z najbardziej szanowanych ludzi, jakiego kiedykolwiek spotkałam.
W sierpniu 2005 roku, na kilkanaście tygodni przed tym, jak książka Oko w oko ze śmiercią miała trafić do druku, huragan Katrina uderzył w Luizjanę i Wybrzeże Zatoki Mississippi. Louis Cataldie został poproszony o pomoc w masowej ewakuacji pacjentów szpitala Louisiana’s State Emergency Operations Center przebywających w hali sportowej New Orleans Superdome, koordynowanej przez doktora Jimmy’ego Guidry, inspektora sanitarnego stanu Luizjana. Doktor Cataldie włączył się też w monitorowanie szpitali polowych rozstawionych wokół Baton Rouge, udzielał pomocy medycznej rannym, a także zapoczątkował żmudny proces nadzorowania tego, aby w sprawie każdej ofiary śmiertelnej huraganu Katrina zostało przeprowadzone dokładne śledztwo. Wtedy uderzył huragan Rita. Z systemem opieki medycznej pogrążonym w chaosie i ponad tysiącem zgonów będących następstwem obu tragedii, władze stanu mianowały go lekarzem medycyny sądowej stanu Luizjana. W momencie pisania tego tekstu doktor Cataldie prowadzi prowizoryczną kostnicę w St. Gabriel na obrzeżach Nowego Orleanu, gdzie proces identyfikacji ofiar i ustalenie przyczyny ich śmierci może zająć miesiące.
St. Gabriel, Luizjana. Jestem wykończony. Nie miałem czasu, żeby spokojnie pomyśleć, po prostu jadę na autopilocie. Moje ubrania śmierdzą, boli mnie głowa, całymi tygodniami nie spałem więcej niż trzy godziny na dobę i widziałem się z żoną i synem zaledwie dwa razy, i to tylko przez kilka minut. Mam wrażenie, jakby moje dawne życie toczyło się w zamierzchłych czasach
Minął miesiąc, odkąd huragan Katrina uderzył w wybrzeże Zatoki Meksykańskiej i zniszczył stan, który nazywam domem. Od zawsze się tego obawiałem, jak każdy, kto mieszka w Nowym Orleanie, mieście usytuowanym w delcie rzeki poniżej poziomu morza.
– A gdyby w Nowy Orlean uderzył huragan piątej kategorii?
De i ja rozmawialiśmy o tym niezliczenie wiele razy.
– Wierz mi, nie chciałabyś tego oglądać – odpowiadałem.
W rzeczywistości przygotowywaliśmy się na taką okoliczność od 2004 roku. Owe przygotowania, które ochrzciliśmy nazwą „Huragan Pam”, przerwał autentyczny kataklizm. Wcieliliśmy w życie swój plan, ale odpowiedzią na radzenie sobie z rosnącą liczbą ofiar było zwykłe „Wezwijcie DMORT”. Nie wiedzieliśmy jeszcze, że DMORT (ang. Disaster Mortuary Operational Recovery Team), czyli zespół operacyjny ds. poszukiwania ofiar katastrof, nie był przygotowany na tragedię o tak olbrzymiej skali. W ciągu kilku następnych miesięcy boleśnie przekonałem się na własnej skórze o ograniczeniach tego systemu. To była trudna lekcja dla nas obojga.
I wtedy, 29 sierpnia, stało się najgorsze. Katrina uderzyła w wybrzeże z prędkością osiągającą dwieście pięćdziesiąt pięć kilometrów na godzinę, siejąc kolosalne zniszczenie. Miesiąc później matka natura pokazała nam swoją skrajną obojętność, gdy 24 września huragan Rita uderzył w wybrzeże Teksasu i Luizjany, zalewając te tereny i spychając masy wody ponad wałami przeciwpowodziowymi wokół Nowego Orleanu, który w osiemdziesięciu procentach nadal znajdował się pod wodą po ataku Katriny. I choć Rita nie zebrała tak samo krwawego żniwa, skala zniszczeń była niewyobrażalna.
Wydawało mi się, że widziałem już wszystko. Jednak teraz, gdy patrzę na szczątki ofiar i zaglądam w przepełnione pustką oczy ocalałych, ogarnia mnie dojmujące poczucie bezradności. Stojąc w obliczu zrównania z ziemią całych miast i dzielnic, czuję się tak samo zagubiony i zdezorientowany pośród tego zamętu co pozostali. Wtedy też zadaję sobie pytanie: „Kto inny podejmie się zliczenia ofiar?”.
Jestem w centrum wydarzeń – w samej tylko Luizjanie naliczono dziewięćset ofiar, więc nie zapowiada się, żebym prędko skończył pracę. Huragan zdążył już zabić tysiąc sto trzydzieści osób w pięciu stanach.
Udaję się w lot zwiadowczy helikopterem nad obszarem przybrzeżnym niedaleko granicy z Teksasem, parafią Cameron, która przestała istnieć w momencie uderzenia huraganu Rita. Miasta Cameron już nie ma. Ocalał jedynie budynek sądu. Rachityczne szkielety domów wystają ponad wodę niczym zapałki w ciągnącej się jak okiem sięgnąć opuszczonej, upiornej krainie.
Pierwszą osobą dowodzącą, którą spotkałem, był generał porucznik Russel Honoré, rdzenny mieszkaniec tych okolic wyznaczony do uprzątnięcia bałaganu po Katrinie i zaprowadzenia porządku.
– Hej, potrzebujemy zastrzyków przeciwtężcowych – mówi, i to by było na tyle w kwestii rozmowy. Generał porucznik, który stwierdził, że parafia Cameron ucierpiała najbardziej, do jej opisania użył później wojskowego określenia: zniszczona.
Jedynym lekarzem mieszkającym w parafii był Richard Sanders, koroner i internista. To dobry człowiek, choć wygląda na steranego – jest spocony i zmęczony, ale pracuje na najwyższych obrotach. Nie licząc braku lekarstw, domu i gabinetu – wszystko zwyczajnie przepadło – musi się zająć ponad setką otwartych lub pływających trumien, które wyłoniły się spod ziemi z powodu rosnącego poziomu wód powodziowych. Planujemy, jak wydobyć trumny, gdy docierają do nas wieści o tym, że zbliża się łódź do połowu krewetek z chorymi ludźmi na pokładzie.
Zero lekarstw. Ani jednej szczepionki przeciw wirusowemu zapaleniu wątroby. W Nowym Orleanie ciała zmarłych dryfują na ulicach. A teraz płyną do nas chorzy ludzie. Naszą najlepszą obroną jest zaangażowanie – robimy wszystko, co w naszej mocy.
Spotykam się ze parą starszych osób, której dom został przeniesiony przez żywioł jakieś szesnaście kilometrów od ich miejsca zamieszkania. Są w drodze do siedziby National Wildlife Refuge, sieci rezerwatów przyrody, która stała się centrum zarządzania kryzysowego, aby otrzymać zastrzyk przeciwtężcowy. Właśnie stamtąd wróciłem i muszę im przekazać złe wieści. Zastrzyki się skończyły.
Ich syn podwozi mnie na miejsce. Stracił dom i sklep. Wskazuje na fragment stropu, pod którym mieściło się jego biuro. Szpital również został zniszczony. Nie ma pojęcia, ilu ludziom uda się odbudować swoje domostwa, i krzywi się nieco, gdy przejeżdżamy obok „odpornego na huragan domu”, który został doszczętnie zniszczony. Pisali o nim w „National Geographic”, ale „to było lata temu”. Rita nie pociągnęła za sobą żadnych ofiar śmiertelnych, ponieważ ludzie zostali ewakuowani – częściowo dzięki temu, że dobrze pamiętali rok 1957 i huragan Audrey. Miałem wtedy dziewięć lat i też pamiętam tę wredną sukę. Katrina równie dobrze mogła być jej siostrą bliźniaczką.
Większość słupów wysokiego napięcia leży w błocie. Naprawienie ich potrwa miesiące, jeśli nie lata.
– Musieliśmy przeciąć część kabli energetycznych, żeby móc dotrzeć do drogi… Strasznie się przez to wkurzyli – mówi rzeczowym tonem syn starszej pary.
Wygląda mi na osobę, która zawsze robi to, co do niej należy. Ponownie wskazuje na miejsce, w którym mieszkali jego krewni, przyglądając się zawalonemu stropowi o sekundę za długo i zdradzając tym swoje uczucia. Udaję, że nie widzę tego drobnego pęknięcia w jego fasadzie.
Gdy docieramy do budynku sądu, widzimy, że jest otoczony przez wojskowe pojazdy. Obecny na miejscu urzędnik zbiera akta – uratował wiele z nich przed falą sztormową. Ta fala to najbardziej niebezpieczna część huraganu. To nic innego jak gigantyczna kopuła utworzona przez wiatry wiejące z samego jej centrum, które uderzają w linię brzegową pod postacią wysokiej ściany wody. Urzędnik udostępnia nam swoje biuro. W środku są woda i pleśń, ale budynek mimo wszystko stoi dzięki uporowi mieszkańców. Część metalowych budynków popękała i oderwała się na wysokości około sześciu metrów nad ziemią. Fala uderzeniowa musiała mieć zatem rozmiary tsunami.
Po wejściu do centrum zarządzania kryzysowego rozmawiam z lekarzem i zapewniam go, że dostarczymy zaopatrzenie. Opuszczam to miejsce z odręczną listą lekarstw, które są mu potrzebne. Nie ma prądu. Sterty plastikowych butelek z cenną wodą leżą w skwarze. To dziwne, ale przypominają mi przeciwpowodziowe worki z piaskiem. Woda jest ciepła, a nawet gorąca, ale przyjemnie jest ją wypić, ponieważ jest czysta. Upał i wilgotność powietrza mogą szybko odwodnić w bezlitosnym słońcu, które świeci tu nawet we wrześniu.
Doktor Sanders potrzebuje lekarstw natychmiast. Jednym z powodów, dla którego się tu zjawiłem, jest to, aby mógł mnie poznać, a także bym mógł zostać jego bezpośrednim łącznikiem. Pokładam dużo wiary w spotkania twarzą w twarz. To również powód, dla którego szanuję Stewarta Simonsona, zastępcę sekretarza ds. gotowości na wypadek sytuacji nadzwyczajnej w sektorze zdrowia publicznego z Ministerstwa Zdrowia i Pomocy Humanitarnej. Spotkał się ze mną osobiście i dotrzymał słowa. Wyobraźcie sobie jakiegoś urzędasa z Waszyngtonu, który jest normalnym facetem i nie próbuje was okantować na każdym kroku. Można było na nim polegać – inaczej niż w przypadku niektórych agentów federalnych chroniących własny tyłek. To odrażające i rozczarowujące.
Postanowiłem, że kapelani wyruszą w teren z ekipami ratowniczymi i odmówią modlitwę dziękczynną w intencji każdej odnalezionej osoby. Zadziwiające, ale ktoś z Amerykańskiego Związku Obrony Swobód Obywatelskich miał czelność nie zgodzić się z moim pomysłem połączenia Kościoła i państwa. Moim zamiarem było zapewnienie szacunku zmarłym. Żaden dobry uczynek nie uchodzi bezkarnie, szczególnie tutaj.
Dla wielu polityków przyjazd tu nie jest okazją do wyciągnięcia pomocnej dłoni ani przekonania się na własne oczy, jak źle się sprawy mają. Chodzi im wyłącznie o możliwość zrobienia sobie zdjęć! Dacie wiarę? Do cholery, kto normalny myśli o pamiątkowych fotkach, gdy wokół mamy same trupy i umierających ludzi?
W naszej prowizorycznej kostnicy, położonej sto dwanaście kilometrów na zachód od Nowego Orleanu, jeden z patologów sądowych wywiesił tabliczkę z napisem Mortui vivispraecipant, co znaczy „Niech zmarli uczą żywych”.
W trakcie akcji ratowniczej zorganizowanej po pierwszym huraganie transportowałem pewną zapłakaną staruszkę, która nie wiedziała, gdzie są jej wnuki. Budynek, w którym mieszkała, został zniszczony, a dzieci zniknęły. Zapytałem, dlaczego zostali w nim w trakcie burzy. Odparła, że w przeszłości było już wiele fałszywych alarmów…
Próbowałem pocieszyć młodego ratownika medycznego, który obiecał starszej kobiecie, że wróci po nią, gdy już będzie miał odpowiedni sprzęt. Potem stracił z nią kontakt i nie mógł dotrzymać słowa. Założył, że utonęła. Martwię się o niego. Nie potrafi cieszyć się każdym życiem, które uratował, bo bez przerwy myśli o tym, które stracił. Ludzie z branży medycznej mają w zwyczaju skupiać się na stratach, a nie na celebrowaniu zwycięstw…
Odczuwam niewypowiedziany smutek, gdy po wejściu do szpitala widzę rannych i nierzadko muszę przechodzić obok zwłok, a nawet ponad zwłokami leżącymi na korytarzach i gdzie tylko popadnie. Nie ma światła, wody ani wentylacji. Do tego dochodzi ryzyko „zatrucia ołowiem” (czytaj: postrzału), więc mam przy sobie glocka kaliber 40, brodząc w ściekach i różnych substancjach chemicznych obecnych w wodzie. Większością takich przypadków zajęła się już policja…
Otworzyłem drzwi szpitala, zza których wyskoczyły na mnie dwa duże psy. Na szczęście były przyjaźnie nastawione – cholernie mnie wystraszyły. Próbowałem je złapać, ale uciekły. Niektóre stada psów zaczęły się dobierać do jedynego dostępnego rodzaju pokarmu. Smród jest nie do zniesienia. Składają się na niego śmierć, gnijące szczątki, ścieki, żrące chemikalia i czarna pleśń. W zeszłym tygodniu zachłysnąłem się czymś trującym w trakcie przeszukiwania kompleksu mieszkalnego dla osób starszych. Powinienem był zachować większą ostrożność i założyć maseczkę, ale byłem wykończony i nieuważny. Dopiero po dwóch dniach znów mogłem normalnie oddychać. Musieliśmy umieścić jednego faceta w komorze hiperbarycznej. Naszym sporym problemem jest zapalenie wątroby typu A. Gdy dostałem swoją serię zastrzyków, popełniłem błąd i powiedziałem pielęgniarce, że jestem lekarzem. Widocznie rzucił ją kiedyś jakiś doktor, bo nie skłamię, jeśli powiem, że wbijając igłę, praktycznie zrobiła mi biopsję kości. Bolało jak jasna cholera, ale lepsze to niż żółte oczy.
Huragan Rita skomplikował życie nam wszystkim. Dopiero co zdążyliśmy nieco się otrząsnąć po Katrinie, gdy Rita zwaliła nam się na głowę i otworzyła ledwo co zasklepioną ranę – w dodatku zakażoną. Wróciliśmy do taplania się w mulistych ściekach, do prób odnalezienia zmarłych i robienia wszystkiego, aby nasz stan stanął na nogi, a ludzie ponownie zobaczyli się z bliskimi.
Gdy nadciągnęła Rita, na siedemnastohektarowej działce wokół kostnicy stało dwadzieścia osiem ciężarówek wypełnionych ludzkimi szczątkami. Pojawiły się głosy, że należy je przenieść, ale postanowiłem zatrzymać je tutaj. Nie chciałem, żeby ten upiorny karawan z nieboszczykami pojechał na północ.
Któregoś wieczoru moją przestrzeń osobistą postanowił naruszyć jakiś próbujący uszczęśliwiać wszystkich na siłę kapelan. Miałem właśnie kilka minut dla siebie i zajadałem ze smakiem kanapkę z mieloną wołowiną z sosem – gotową wojskową rację żywnościową. Gdy teraz o tym
Poranny posiłek
Abigail Mac i Lena Paul w trójkącie
Dzika jazda na biurku

Report Page