Nigdy nie doznała tyle rozkoszy

Nigdy nie doznała tyle rozkoszy




⚡ KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Nigdy nie doznała tyle rozkoszy
Strona główna Rok 2021 Nr 478 Franciszek Czekierda – MIŁOŚĆ MŁODEGO ŻEROMSKIEGO CZYLI ROMANS GIMNAZJALISTY Z MĘŻATKĄ
You have entered an incorrect email address!
Wydawca: Impresariat Artystyczny Bogumiła Wrocławska
ISSN: 2084-6983
KONTO BANKOWE:
Impresariat Artystyczny
98 1140 2004 0000 3202 3465 5566

Redakcja: 00-260 Warszawa ul. Mostowa 2/4
oraz 82-110 Kąty Rybackie ul. Rybacka 185, tel. 606 888 764

Kontakt mailowy: biuro@pisarze.pl

Materiały proszę nadsyłać w Wordzie czcionka Arial 12 punktów. W jednym liście nie więcej niż jeden materiał. Jeśli materiał jest przeznaczony do publikacji informujemy o tym autora mailem w ciągu 14 dni. Publikacje nie są honorowane finansowo.

Webmaster: kontakt@krzysiek-wojcik.pl

Redakcja zastrzega sobie prawo ingerencji w nadesłane teksty publicystyczne.



© Copyright by Pisarze.pl 2010-2019
Write CSS OR LESS and hit save. CTRL + SPACE for auto-complete.
               Dziewiętnastoletni Stefan Żeromski zakochał się w starszej o prawie dziesięć lat Helenie Radziszewskiej, mężatce i matce dwójki dzieci. Była ona młodszą siostrą jego macochy, Antoniny. Mąż Heleny, Leon Radziszewski, zajmował stanowisko naczelnika stacji kolejowej w Mińsku (dzisiaj Mińsk Mazowiecki). Stefan po raz pierwszy zobaczył ją w 1880 roku na ślubie swojego ojca z Antoniną i zapamiętał jako jedną z kilku ładnych dam. Jednak mając szesnaście lat nie zwracał baczniejszej uwagi na starsze od siebie kobiety. Ponadto będąc uczniem gimnazjum głowę miał zaprzątniętą kłopotami w szkole, głównie za przyczyną znienawidzonej matematyki. Zrozumiałe było, że Helena także nie zwróciła na niego uwagi z powodu znacznej różnicy wieku.           Dopiero po upływie czterech lat coś między nimi zaiskrzyło. Stało się to jesienią, gdy przyjechała w odwiedziny do starszej siostry w Radoszycach koło Kielc. Zrazu dostrzegła w nim jedynie bystrego młodzieńca (dotrzymującego jej kroku w rozmowach o sztuce i literaturze), lecz jeszcze nie mężczyznę. On zaś dojrzał w niej piękną, dystyngowaną kobietę. W mgnieniu oka zachwycił się nią, a zachwyt ów szybko przerodził się w miłość. Uczucie uszlachetniło go, co było o tyle istotne, że przedtem Żeromski dość często korzystał z usług pań niezbyt ciężkich obyczajów. „Rok temu żyłem strasznie zmysłowo (…) w towarzystwie pewnej damy zaznawałem rozkoszy haremu. Później rwałem włosy z rozpaczy. (…). Uszlachetniła mię ciotuchna, podniosła nieznanym mi sposobem, jakimś wpływem dobra na zło, nieuniknionym. (…) jakże ja ją kocham strasznie, szalenie; Bóg tak nie kochał patrząc po stworzeniu na ruchy wszechświata!” – zanotował w prowadzonym dzienniku. Od tego czasu stale pisali do siebie listy, których treści wypełnione były na poły grą intelektualną, na poły zakamuflowanymi zalotami. Sformułowania zawarte w jej korespondencji takie, jak: „bądźmy więc filozofami i gódźmy się z losem…”, świadczyły o ostrożności, ale także o niedostatku uczucia w małżeństwie. Jednocześnie otwierały furtkę do bardziej intymnej wymiany myśli. Natomiast rozgorączkowany młodzieniec dawał jej wprost do zrozumienia, że owładnęła nim miłość. Jego wysmakowane listy oraz interesująca osobowość pozostawiły trwały ślad w sercu kobiety spragnionej czułości. Choć oddaleni od siebie, bowiem Stefan mieszkał w Kielcach, starali się dość często widywać. Pod pretekstem odwiedzin siostry w Radoszycach, Helena przyjeżdżała także do niego, zaś on co pewien czas odwiedzając rodzinę Radziszewskich, najpierw w Mińsku, potem w Białej (obecnie Biała Podlaska), naprawdę przyjeżdżał do niej.               Po kilkumiesięcznej rozłące znowu planowali się spotkać. Helena wybierała się na początku listopada odwiedzić Antoninę, o czym listownie poinformowała również Stefana. Rozemocjonowany nie mógł się jej doczekać. Siedząc w swoim pokoiku nad gramatyką grecką, zamiast się uczyć, wpatrywał się w ścianę rysując ją w wyobraźni bliską wymarzonemu ideałowi, następnie w myślach całował jej twarz, a najmocniej niebieskie oczy. Gdy oznaczonego dnia przyjechała do Radoszyc, natychmiast tam się pojawił. Starał się robić wszystko, co było w jego mocy, aby została między nimi zadzierzgnięta głębsza więź. Nie wystarczało mu już platoniczne uczucie. „Ciotuchna” przestała być dla niego wyłącznie czystym aniołem, teraz widział w niej kuszącą kobietę, której z całej mocy pożądał. Nazajutrz po jej przyjeździe, gdy domownicy spali, Stefan cichutko zapukał do drzwi jej pokoju. Nie miał dużej nadziei, że usłyszy „proszę wejść”, lecz mimo to cierpliwie czekał przed progiem. Powtórzył pukanie. Niespodziewanie, bez słowa, otworzyła mu drzwi, co było zaproszeniem do wejścia. Usiadła w fotelu, w którym przed chwilą przerwała czytanie książki. Ponownie wzięła ją do ręki, a drugą ręką przysunęła bliżej palącą się lampę naftową. Stefan stał przed nią niepewnie, zaś po chwili wahania usiadł na szerokim oparciu fotela po przeciwnej stronie lampy. Dotknął jej ramienia i poczuł zadowolenie, że się nie odsunęła.               – Zdaje się, że będę miała pewną trudność z dokończeniem rozdziału – powiedziała z udawanym zakłopotaniem.               – Ale ja nie zasłaniam światła – rzekł bezosobowo przełknąwszy ślinę, gdyż z przejęcia poczuł suchość w gardle.               – Owszem. Ale rozpraszasz… – zawiesiła głos nie kończąc zdania.               – Bo to potrafię robić. Rozpraszam światło tworząc barwne widmo. Robiłem to na fizyce i… mogę to zrobić między nami.               – Miły uczniu, rozpraszasz mnie. Nie światło.               – W takim razie, żeby nie przeszkadzać, usiądę u podnóżka. Mogę? – Nie czekając na odpowiedź przykucnął na dywanie obok podnóżka, na którym spoczywały jej stopy. – Proszę czytać, ja będę cichutko klęczał przy stópkach.               – Nie wypada – zaprotestowała bez przekonania.               Stefan objął jej nogi powyżej kostek. Gładził je i subtelnie całował.               – Nie można, nie, nie… – mówiła tonem, jakby prosiła, aby nie przestawał tego robić.               On jednak wciąż całował jej nogi, przesuwając dłonie wzdłuż łydek.               – Nie wolno ci… – powiedziała szeptem. Żeromski udał, że nie słyszy. Niespodziewanie Helena pochyliła się ku niemu. Położyła mu dłoń na głowie i czochrając bujne włosy próbowała powstrzymać go przed dalszymi pocałunkami. Jej gest był jednak bardziej pieszczotą, niż zakazem. Całowanie nóg sprawiało jej przyjemność, jakiej nigdy nie doznała. Zmagała się z sobą, lecz po chwili rozsądek wziął w niej górę.               – Nie rób tego. Możesz całować tylko dłonie… – po sekundzie uzupełniła – …jak każdy mężczyzna.               W odpowiedzi na to Stefan ujął jej ręce i przycisnął do twarzy. Helena wyrwała je niemal siłą, po czym wstała z fotela.               – Proszę cię! – podniosła głos. – Nie możesz tak się zachowywać.
               Częste rozłąki wzmagały w nich tęsknotę. Ich wzajemna korespondencja obrazowała różnorodne stany uczuciowe; Stefan pisał w sposób egzaltowany, zaś listy Heleny były bardziej stonowane, ponieważ wciąż walczyła z rodzącą się miłością. Dla ostrożności Stefan nie adresował listów na jej adres domowy, lecz na poste restante w punkcie odbioru korespondencji Jakuba Iberszera.               Od ostatniego spotkania minęło znowu kilka miesięcy. Ponownie zobaczyli się w Mińsku na przełomie marca i kwietnia 1885 roku w okresie świąt Wielkiej Nocy. We wtorek po świętach Leon Radziszewski poszedł do pracy. Helena i Stefan, korzystając z jego nieobecności, mieli czas dla siebie. Dzieci pozostawały pod stałą opieką niani, zaś zakochani godzinami przebywali w pokoju gościnnym tocząc rozmowy okraszone pieszczotami i pocałunkami. Właśnie wtedy, gdy Stefan ją obejmował, Helena uświadomiła sobie, że jej mocne postanowienie, aby egzaltowanemu młodzieńcowi nie dać się dotykać, z wyjątkiem rąk, rozsypało się jak domek z kart.               – Dzisiaj jesteś w melancholijnym usposobieniu – zauważyła jego zamyśloną twarz.               – „O, duszo ty młoda / Miękkość twoja każdemu wrażeniu się poda”…               – Już nie taka młoda – uśmiechnęła się zalotnie. – Chyba, że to o tobie…               – „Czemuż więc z tobą władną na przemiany / To pańscy aniołowie, to piekieł szatany?” – Żeromski dokończył fragment ulubionego wiersza Syrokomli.               – Czyżby w tobie gnieździły się te dwa duchy?               – Być może – odpowiedział enigmatycznie.              – To brzmi groźnie, Stefku.               – Lecz biały anioł jest silniejszy. To melancholia.               – Więc trafnie odgadłam stan twojego ducha.               – Ten anioł woła: kochaj… – Stefan przytulił jej dłonie do ust.               – Zejdźmy z piętra egzaltacji na parter zwyczajności – zaskoczyła go tym stwierdzeniem.               Żeromski poczuł się dotknięty.              – Może wystarczy tylko sympatia? Moja sympatia dla ciebie jest niezmienną zawsze – starała się go pocieszyć.               – To za mało – rzekł zasmucony.               W trakcie tego pobytu Stefan utwierdził się w przekonaniu, że są sobie przeznaczeni. O swoim platonicznym uczuciu dawno zapomniał. Już nie potrafił okiełznać pożądliwych myśli. „Gdy na to bóstwo codziennie patrzę, już estetyka uleciała” – dopiero teraz zrozumiał słowa Adama Mickiewicza, napisane w liście do przyjaciela, o pięknej doktorowej Karolinie Kowalskiej, w której się podkochiwał. Marzył, aby na jego uczucie Helena odpowiedziała pozytywnie. Nie był jednak w stanie wczuć się w sytuację dojrzałej kobiety mającej rodzinę i zrozumieć jej skomplikowany świat. Późnym wieczorem zanotował w dziennikowym kajecie: „Idealną kochankę, bóstwo, anioła, wlecze mąż do łóżka, by załatwić funkcję, którą tak samo spełnić potrafi koń i wieprz. Mój poemat zakończył się trywialnie całusem sułtana i hurysy… Gdzieżeś moja biała, czysta, ukochana Helu?”.               Choć przekonywała siebie, że tylko go lubi, już tliła się w niej miłość. Jednak siłą woli wciąż ją odrzucała. Nie chciała i nie potrafiła się do niej przyznać. Nie zamierzała też ujawniać swoich rozterek przed Stefanem. „Jakże to?… Szanowana żona naczelnika i matka dwójki dzieci miałaby stracić głowę dla młokosa? Przenigdy” – utwierdzała się w swoim postanowieniu. Lecz jak to często bywa, uczuciowy żywioł okazał się mocniejszy od najsilniejszej woli. Po miesiącach wewnętrznych zmagań coś się w niej przełamało; powiedziała mu wówczas „kocham”. Żeromski zanotował w zeszycie: „Dusi mię w piersiach krzyk jakiś okropny, pisk jastrzębia duszącego pisklę – słuchaj mię, cały świecie: wczoraj wieczorem odchodząc na spoczynek, szepnęła mi do ucha: „kocham”. (…) powiedziała mi jeszcze: „nie patrzmy na przyszłość” (…). Boże miłosierny – ja chyba mam pomieszanie zmysłów!”.
We wrześniu ponownie przyjechała do siostry w Radoszycach. Nie mogła znieść długiego rozstania z czarującym młodzieńcem. Gdy zobaczyli się w obecności Antoniny, ich oczy zabłysły. Jednak przy kolacji udawali wobec siebie uprzejmą obojętność, czemu nawet dziwiła się siostra.               – Od chwili twojego przyjazdu nie zauważyłam – Antonina zwróciła się do siostry – abyście z sobą rozmawiali. – Po sekundzie przerzuciła wzrok na Stefana – Czyżbyście się pogniewali, moi drodzy?               Żeromski spojrzał wymownie na Helenę, po czym szybko spuścił oczy, aby nie zauważyła tego jej siostra.               – Ależ skąd, Tosiu, po prostu nie było okazji – odpowiedziała przekonująco. – Mam nadzieję, że to nadrobimy… – zerknęła porozumiewawczo na Stefana, który podchwycił jej wzrok.               – Uspokoiłaś mnie, bo już się martwiłam.               Około północy, gdy wszyscy domownicy spali, Stefan bezszelestnie wszedł do jej pokoju. Helena wskazała mu krzesło, aby usiadł, zaś sama podeszła do drzwi. Dotknęła w zamku klucza i zawahała się, czy go przekręcić, jednak nie uczyniła tego. Stefan zauważył jej wahanie.               – A zatem nadrobimy to, Helu? – zagadnął prowokacyjnie.               – Ładnie to mnie przedrzeźniać, Stefku? – udawała oburzoną. Podeszła do niego. Niespodziewanie usiadła mu na kolanach i wygodnie się umościła. W tej sekundzie uświadomiła sobie, że jest to moment, który będzie miał wpływ na ich przyszłe losy. Żeromski drgnął, lecz nie dał po sobie poznać opanowującej go ekscytacji. Wiedział czego pragnie, lecz niespodziewanie poczuł się onieśmielony. Z jej kształtnych bioder emanowało gorąco. Delikatnie dotknął oburącz tali Heleny, która nagle wstała i zaraz potem usiadła na krawędzi kanapy. Żeromski uklęknął obok jej nóg, po czym uniósł jedną i ucałował powyżej kostki. Lubił całować jej zgrabne nóżki. Nie widząc sprzeciwu posuwał się w pieszczotach coraz wyżej, lecz ona – niejako wbrew sobie – ponownie wstała.               – Trochę mi duszno – westchnęła. Podeszła do uchylonego okna, by zaczerpnąć kilka łyków powietrza. Po chwili wróciła i położyła się na kanapie.               Stefan sięgnął po leżący na nakastliku wachlarz i począł wachlować jej twarz. Po kilku głębszych oddechach ujęła go za dłoń i – siłując się – zmusiła go do odłożenia wachlarza. Ucałował jej oczy, po czym obsypał pocałunkami policzki i szyję. Broniła się bez przekonania. Jednak, gdy poznawał jej kształty opięte gorsetem, zaprotestowała.           – Dosyć! Byłoby lepiej, gdybyś nie przychodził do mojego pokoju – powiedziała szorstko.           – Jak możesz mnie tak karać! – poczuł się urażony.           – Będziemy się przyjaźnić, jak do tej pory; chodzić na spacery, rozmawiać, śmiać się, ale twoje wieczorne wizyty u mnie…, wiesz, jak mogą się zakończyć. Jeśli pragniesz mojego szczęścia, nie przychodź.            – Nie uczynię niczego, co byłoby wbrew twojej woli. Jesteś dla mnie boginką – rzekł emfatycznie.           – A ty jesteś jeszcze chłopcem…           – Koniecznie chcesz mnie obrazić? – podniósł głos. – Przeszedłem w życiu znacznie więcej, niźli starsi ode mnie przyjaciele i koledzy.           – Pozwól dokończyć… – rzekła spokojnie. – Jesteś młody, co nie znaczy, że nierozsądny, ale pewnych rzeczy nie możesz jeszcze pojąć, ponieważ trzeba wystarczająco długo żyć na tym bożym świecie, aby je zrozumieć. Tu chodzi nie tylko o twoją, czy moją wolę. Są pewne sprawy, które mogą wymknąć się spod kontroli rozumu. Nasze nocne spotkania mogłyby przemienić się w coś, czego nie chciałabym później żałować.                  – Nie, nie! – zakrzyknął. – Będę się za ciebie modlił – zawołał rozemocjonowany. – Choć zdaję sobie sprawę, że modlitwa ateusza będzie straszna.               Tej nocy długo przesiedział w jej pokoju. Zawiedziony, około trzeciej nad ranem, wrócił do siebie. Oboje jednak przeczuwali, że wiszące w powietrzu erotyczne napięcie nie ulotni się i znajdzie swój finał w miłosnym spełnieniu. Nie przewidzieli tylko, iż wydarzy się to już następnej nocy.
           – Pamiętam każde moje drgnienie wzrastającego ku tobie uczucia – wyznał jej, gdy to się stało. (Zdanie to brzmiało zbyt pompatycznie, lecz ambitny gimnazjalista przygotował je dzień wcześniej, by jej zaimponować). Leżeli przytuleni z rozmarzonymi oczami wpatrzonymi w nikły krąg światła na suficie, odbity od lampy naftowej. – Tylko nie pamiętam momentu, w którym ono się zrodziło…           – Baczniejszą uwagę zwróciłam na ciebie dopiero, gdy zapuściłeś brodę. Zamiast ucznia, zobaczyłam mężczyznę.               – A ja nie mogłem się wtedy napatrzeć na twoje oczy…               – Wtedy, to znaczy kiedy? – była ciekawa.               – Nie pamiętasz? Tu, przed rokiem. Gapiłem się na ciebie, jak urzeczony. Wyglądało to chyba idiotycznie…               – Broniłam się przed miłoś… – przerwała nie chcąc jeszcze wypowiedzieć tego słowa – broniłam się przed tobą z całych sił.           – Do tej pory nie dotarło to jeszcze do mnie – rzekł z męską satysfakcją.           – A do mnie wciąż nie dociera, że uwiódł mnie gimnazista… – uśmiechnęła się wstydliwie, w głębi serca kontenta.           – Uczeń uwiódł mężatkę. I matkę dwójki dzieci… – zaśmiał się triumfująco.               – Przestań! – zdenerwowała się, zaś jej rozpromieniona twarz w ciągu sekundy spochmurniała. – Proszę cię, nigdy tak nie mów. Nie wolno ci mieszać w to dzieci.
               Leon Radziszewski był sceptycznie nastawiony do częstych wyjazdów małżonki, jednak nie potrafił jej tego powiedzieć wprost. Wolał dusić w sobie rozdrażnienie, wolał gryźć się rozbudzając wyobraźnię (w której widział ją z Żeromskim w intymnych sytuacjach), niż otwarcie porozmawiać, aby rozwiać dręczące go wątpliwości. Zawsze odczuwał wobec niej respekt połączony z niepewnością z powodu jej wyższej kultury osobistej. Czuł także dziwny niepokój, że może była dla niego zbyt piękna. Gdy przypominał sobie miesiące starań o jej rękę, nie wiedział dlaczego tak atrakcyjna panna wybrała właśnie jego mimo, że starali się o nią bardziej przystojni i pochodzący z lepszych domów kawalerowie. Co prawda Radziszewski nie wypadł sroce spod ogona, był wykształcony, zajmował w tamtym czasie stanowisko zastępcy naczelnika wydziału ruchu kolejowego w Łukowie. Miał także szlacheckie pochodzenie, choć nie przywiązywał do niego większej wagi. Po prawdzie jego ród (herbu Lubicz) dawno zubożał, a po jakimś czasie schłopiał, jak większość szlachetków na Podlasiu, on jednak nie przejmując się pochodzeniem, postanowił w życiu do czegoś dojść wyłącznie dzięki własnym zdolnościom i znojnej pracy. Zahartowało go to, ale i uruchomiło w nim brutalność. Pomimo tego w kontaktach z kobietami nie posiadał dużej wiary w siebie z powodu kompleksów związanych z własną urodą dotyczących głównie sylwetki i łysienia. Choć w młodości nie był otyły, jednak figurę miał zawsze zaokrągloną. Po ponad rocznych staraniach o rękę, gdy już zostali narzeczonymi, nachodziły go krótkie chwile zwątpienia, podczas których zastanawiał się, czy przypadkiem nie wybrała go wyłącznie z powodu jego dobrej posady i stabilnego źródła dochodów zapewniających życie na przyzwoitym poziomie.           Po kolejnym powrocie Heleny od siostry Leon spostrzegł, że wyglądała kwitnąco mimo, iż podróż miała długą i męczącą. Ale wiedział także, że Antonina wywierała na nią pozytywny wpływ. Siostry dobrze się rozumiały, co zaobserwował, gdy przebywały razem. Ponadto systematycznie wymieniały się dużą ilością listów. Helena regularnie, dwa razy w tygodniu, poświęcała długie chwile na korespondencję. Któregoś wieczora, gdy Leon wszedł do jej pokoju, przypadkowo zauważył kopertę zaadresowaną do Stefana Żeromskiego. Helena delikatnym ruchem zasłoniła kartką papieru kopertę, na której widniało starannie wykaligrafowane jego imię i nazwisko. Sytuacja ta spowodowała, że w jego umyśle jeszcze mocniej zawibrowała struna niepokoju. Żona nigdy nie napomknęła mu, że koresponduje z tym chłopakiem. Leon nie przypominał sobie, aby na ich adres domowy dostarczana była od niego korespondencja. Najprościej byłoby zapytać ją: „Helu, czy korespondujesz z tym młodzianem…, jak mu tam… Żeromskim?”. Lecz takie pytanie byłoby dla niego poniżające. Wolał dręczyć się z powodu podejrzeń, niż z nią porozmawiać. Po długich rozmyślaniach wpadł na pomysł, aby spotkać się ze swoim dobrym znajomym, Aleksandrem Suzinem, naczelnikiem urzędu pocztowego. Leon nigdy nie dzielił się z kimkolwiek rozterkami w intymnych sprawach, jednak teraz postanowił zwierzyć się Aleksandrowi z męczących go wątpliwości. Po obszernym wstępie przeszedł do istoty sprawy.            – Nie jestem ja na tyle głupi, Olku, aby nie mieć pewnych podejrzeń. Na początku myślałem, że to nic takiego, że moją Helę i tego uczniaka łączą jakoweś nici myślowego porozumienia, na przykład sympatia wynikająca z podobnych poglądów na życie, społeczeństwo, czy literaturę. A i owszem, owszem, wszystko to prawda. Ale jeszcze dodatkowo, śmiem przypuszczać, jest coś więcej.           – Co mianowicie?           – Być może zdrada – powiedział lękliwie, jakby przestraszył się tego słowa.               – Przesadzasz Leoś. Imagin
Przekonuje kupca do zakupu
Orgazm w małej kuchni
Penis o smaku czekolady

Report Page