Niewolnicy w lochu

Niewolnicy w lochu




🛑 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Niewolnicy w lochu

Your @mention will add people to this discussion and send an email.
Making sure people you mentioned have access…
The assigned person will be notified and responsible for marking as done.
You do not have permission to add comments.
         Podobnie, jak dwa dni wcześniej,
zbudził go o świcie solidny kopniak. Nie znał wojownika, któremu powierzono
zadanie dostarczenia na folwark nowego niewolnika. Zachowywał się równie obojętnie
i profesjonalnie jak większość żołnierzy, z którymi kapłan miał dotąd do
czynienia. Nie zniżył się do rozmowy, przynajmniej obyło się jednak bez
upokarzającej sceny odpinania łańcucha. Pozwolił Neferowi na nałożenie
szaty, sandały polecił jednak przywiązać
w pasie. Sam także był boso, co sugerowało, iż należy do elitarnej formacji załóg
rydwanów bojowych. Bose stopy pozwalały lepiej utrzymywać równowagę na
chybotliwej platformie pędzącego wozu. Perspektywa prawdopodobnej jazdy
rydwanem wzbudziła u kapłana pewien niepokój. Wojownik silnym chwytem dłoni ujął
niewolnika za ramię i skierował w stronę wyjścia. Kapłan nie liczył na żadne śniadanie
i nie pomylił się w tej sprawie. Po szybkim marszu kilkoma pogrążonymi w półmroku
korytarzami znaleźli się na obszernym dziedzińcu pałacowych koszar. Słońce rozświetlało
dopiero pierwszymi promieniami wschodnią połać nieboskłonu i panował jeszcze
przyjemny chłód. Garnizon wykorzystywał zapewne tę sprzyjającą porę do
treningów i przegonienia koni, na placu stało bowiem w gotowości kilkanaście
rydwanów bojowych, do których zaprzęgano właśnie zwierzęta. Pomimo, że należały
do pałacowej gwardii i były bogato zdobione, pojazdy prezentowały się groźnie.
Zwinne i szybkie, z opływową osłoną z przodu i z boków – wykonaną z drewna i
rozpiętych na specjalnych ramach skór,
wspierały się na pojedynczej, dwukołowej osi, umieszczonej na tylnej krawędzi
lekkiej, plecionej platformy, stanowiącej podstawę wozu. Zapewniało to egipskim
rydwanom wyjątkową zwrotność. Do wygiętego w górę dyszla każdego pojazdu zaprzęgano
dwójkę starannie dobranych, ułożonych, ale bez wątpienia ognistych rumaków.
Parskały i przebierały kopytami, radując się najwyraźniej z perspektywy
porannej przejażdżki. Ponieważ był to tylko trening, konie cieszyły się ze
swobody, nie nosiły bowiem skórzanych, wzmocnionych metalowymi płytkami
pancerzy, które nakładano im przed bitwą. Okute brązem, wysokie koła rydwanów
pozbawiono chwilowo groźnych, wystających na zewnątrz i ostrych jak brzytwa
kos, które potrafiły wycinać krwawe bruzdy w szeregach wrogich wojsk. Nie było
też zapasu strzał i oszczepów w specjalnych uchwytach. Załogę rydwanu stanowiło
dwóch wojowników: woźnica i łucznik, walczący też w razie potrzeby oszczepem.
Woźnica musiał bardzo sprawnie opanować sztukę posługiwania się lejcami, na
lewym ramieniu miał bowiem zwykle zawieszoną dodatkowo owalną, drewnianą tarczę,
którą osłaniał w boju siebie i towarzysza. Prowadzący Nefera żołnierz był
zapewne woźnicą, skierował się bowiem do jednego z pojazdów, rzucił jakieś słowo
dwójce przytrzymujących konie pomocników, prawdziwie ciepłe powitanie zachował
jednak dla czarnej maści, rumaków. Szeptał im coś do uszu, poklepywał po
szyjach. Przyjmowały tę pieszczotę z widocznym zadowoleniem. Wojownik sprawdził
następnie uprząż.
               „Jechałeś już kiedyś rydwanem
bojowym, niewolniku?” - Spytał, wskakując zręcznie na platformę i chwytając
owinięte wokół specjalnego guza wodze. Nie uznał za potrzebne zabrać tarczy.
               „Nie, panie” - odparł Nefer,
który wojskowe pojazdy widywał dotąd tylko na urządzanych niekiedy w Abydos
paradach, chociaż – jak niemal każdy chłopak – interesował się tym rodzajem
broni.
               „Stań za mną, chwyć mnie mocno w
pasie i nie puszczaj, cokolwiek by się działo” - polecił żołnierz.
               „Tak panie” - z trudem opanował
niepokój. O rydwanach armii faraona mówiono, że potrafią gnać jak pustynny
wicher, a przecież Gwardia Królowej musiała posiadać najlepsze konie i
najlepszych woźniców spośród wszystkich oddziałów. Przekonał się, że wojownik
nie ma przy pasie żadnej broni. Najwidoczniej nie zamierzał ryzykować jakiegoś
desperackiego odruchu swego przymusowego pasażera. Ledwie kapłan zajął wskazane
mu miejsce, woźnica cmoknął na konie i szarpnął lejcami. Ruszyli szybko i
pewnie w stronę otwartej już bramy, prowadzącej na półpustynny teren po
zachodniej stronie pałacowego wzgórza. Nefer zdążył jeszcze zauważyć, że w ślad
za ich rydwanem pomknął drugi wóz, z pełną, dwuosobową załogą, zaopatrzony w
tarczę oraz wiązki strzał i oszczepy. Najwyraźniej, niczego nie zostawiano tu
przypadkowi.
               Z całej drogi Nefer zapamiętał głównie
szaleńcze podskoki pędzącego rydwanu, tumany wzniecanego przez obydwa pojazdy
kurzu i własny, obłędny strach, gdy - bojąc się wypadnięcia z chybotliwego wozu
– kurczowo obejmował w pasie wojownika. Gdyby rydwan się przewrócił, niewiele
by to pomogło, na szczęście woźnica był mistrzem w swoim fachu. Tylko co jakiś
czas kapłan ośmielał się odsunąć głowę od jego pleców i rzucać szybkie
spojrzenia na okolicę, by zorientować się, dokąd właściwie jadą. Ruszyli w
stronę przeciwną do wschodzącego słońca, w dół Rzeki. Pałac, stolica i sama
Rzeka pozostały zresztą wkrótce z tyłu, gdy tak gnali skrajem pustyni po
twardej, spalonej codziennym żarem ziemi. Tylko wąska wstęga intensywnej
zieleni po prawej ręce wskazywała, gdzie znajduje się woda, zaczynają się zarośla,
pola uprawne, domostwa ludzkie. Po dłuższym czasie, gdy słońce wzniosło się już
ponad wschodni horyzont, podobna smuga zieleni pojawiła się również przed nimi.
Musiała to być odnoga Rzeki, która niedaleko za Memfis rozdzielała się na kilka
ramion, albo – co bardziej prawdopodobne – poprowadzony od jednego z nich kanał.
Gdy zbliżyli się bardziej, zobaczył rozległe pola uprawne, pełne dojrzewającej
pszenicy i jęczmienia, kępy zarośli, gaje palmowe. Wszystko to żyło i rosło dzięki
sieci pomniejszych kanałów nawadniających, odchodzących od głównego cieku, w którym
nadal srebrzyła się woda. Najwidoczniej życiodajny wylew Rzeki docierał poprzez
kanał i tutaj, w razie potrzeby wspierany pracą ludzi. Istotnie, pomimo
wczesnej pory, na polach i przy kanałach trudzili się liczni rolnicy. Zaczynały
się żniwa, widać było pracujących sierpami żeńców, inni obsługiwali żurawie i kołowroty, nadal dostarczające wodę
na wyżej położone pola, oczyszczali zamulone kanały. Rydwan zwolnił nieco i
skierował się ku grupce ukrytych wśród palmowego zagajnika, drewnianych
zabudowań przy głównym kanale. Były to w większości zwykłe baraki oraz prosto
ale solidnie wzniesione stajnie, stodoły i spichlerze. Wyróżniał się stojący
nieco na uboczu i odznaczający się pewną elegancją niewielki, piętrowy budynek
z wysokim gankiem. Nie brakowało zagród dla zwierząt, a może też dla
niewolników, skoro folwark bywał miejscem zsyłki i kary. Potwierdzał to widok
kilku skutych łańcuchami mężczyzn, wykonujących różne prace w obejściu. Rydwany
zajechały łukiem i ostro zahamowały.
               „Wysiadaj” - polecił żołnierz.
               Nieco oszołomiony, ale szczęśliwy,
że udało mu się przeżyć szaleńczą jazdę, Nefer zeskoczył z pojazdu, zatoczył się,
odzyskał jednak równowagę i z pewnym trudem zdołał powstrzymać mdłości.
Przynajmniej raz brak śniadania okazał się przydatny.
               „Jak na pierwszy raz, to wyglądasz
całkiem nieźle” - rzucił żołnierz, po czym władczym gestem wezwał kręcącego się
w pobliżu nadzorcę.
               „Sprowadźcie rządcę Pachosa” -
rozkazał.
               „Pan Pachos jeszcze nie wstał i
nie będę go budził tylko z powodu dostarczenia nowego niewolnika” - odparł z
wahaniem uzbrojony w bicz, ciemnoskóry mężczyzna.
               „Nic dziwnego, że śpi o tej
porze, jeżeli nadal tak lubi wino” - roześmiał się żołnierz. - „Mnie tam
wszystko jedno, ale nie mam zamiaru tracić czasu. Oto nowy niewolnik, przysłany
do pracy na folwarku z Pałacu Pani Obydwu Krajów, Oby Żyła i Władała Wiecznie.
Tutaj jest list w jego sprawie, przekaż to pismo Pachosowi.”
               „Tak, Panie” - Nubijczyk przyjął
rulon papirusu, ucałował zamykającą go pieczęć i pochylił się w ukłonie.
               Woźnica szarpnął lejcami, konie
ruszyły ostro z kopyta. Po chwili obydwa rydwany stały się niewielkimi,
ciemnymi punktami, wzniecającymi kolejne tumany kurzu.
               Korzystając z wahania nadzorcy,
który najwyraźniej nie bardzo wiedział, co począć z nowym niewolnikiem, Nefer
nałożył sandały, zbliżył się do koryta z czystą wodą, padł na kolana i zaczął
chciwie pić. Nie spodziewał się śniadania, pragnął jednak ugasić narastające
pragnienie, skoro nadarzyła się taka okazja. Okazało się to błędem. Na jego
plecy spadł nagle cios bicza.
               „Czy pozwoliłem ci pić, psie?” -
Wściekał się nadzorca. - „To nie Pałac tylko miejsce, w którym tacy jak ty
pracują. Zerwać z niego te dworskie szaty i skuć go” - przyzwał dwóch kolejnych
strażników.
               „Te szaty i sandały podarowała
mi osobiście Najwspanialsza Królowa, Oby Żyła i Władała Wiecznie” - Nefer żachnął
się, tkwiąc w uchwycie silnych rąk. - „Ona sama pozwoliła mi je zachować” - to
już zabrzmiało nieco żałośnie, powstrzymało jednak Nubijczyka.
               „Zobaczymy” - powiedział, spoglądając
znacząco na list, którego – kapłan był tego absolutnie pewien – i tak nie zdołałby
przeczytać. - „Z pewnością Wielka Pani nie zabroniła jednak zakuć cię w
kajdany, inaczej nie znalazłbyś się tutaj” - zarechotał.
               „Zostawcie mu te łachy, skoro
tak tego pragnie i skujcie go tak, jak stoi. Znajdziemy dla niego miejsce, w
którym z pewnością się nie ubrudzą” - teraz rechotali już wszyscy trzej
nadzorcy. Sprawnie nałożyli na przeguby rąk i kostki nóg Nefera metalowe obręcze.
Krótkie łańcuchy, którymi były połączone, pozwalały na stawianie niewielkich
kroków, pozostawiały jednak nieco swobody rękom. No tak, miał przecież pracować.
               „O ile pamiętam, to Krzywy Kanał
wymaga oczyszczenia. To zadanie w sam raz dla naszego dworskiego eleganta.
Ruszaj, psie” - popchnięty przez nadzorcę, Nefer omal nie upadł, potem starał
się iść na tyle szybko, by pomimo łańcuchów nadążyć za prześladowcą i nie narażać
się na kolejne szturchnięcia. Oddalili się od zabudowań folwarku i znaleźli w
bardziej odległym zakątku, zasłoniętym palmowym gajem i dość gęstymi zaroślami.
Przebiegał tutaj niezbyt szeroki, istotnie zakręcający ostro kanał, który łączył
się z większym ciekiem i miał zapewne doprowadzać wodę do palmowego zagajnika.
Pomimo tego, że od wylewu upłynęło już sporo czasu, nadal go nie oczyszczono i
zalegało w nim więcej mułu i błota niż wody. Nie najlepiej świadczyło to o
sposobie zarządzania folwarkiem, jak pomyślał Nefer. Wkrótce przekonał się, że
to on osobiście będzie miał okazję nadrobić te uchybienia. Nubijczyk silnym
kopniakiem posłał go do kanału. Na szczęście zalegający muł złagodził upadek,
ale twarz i, oczywiście, szaty Nefera natychmiast uwalały się błotem. W ślad za
niewolnikiem w kanale wylądowała prosta łopata z drewnianą łyżką.
               „Do wieczora masz oczyścić kanał,
przynajmniej do zakrętu. Dopóki tego nie zrobisz, nie dostaniesz jedzenia. Czy
to jasne?” - zawołał Nubijczyk, potrząsając groźnie biczem.
               „Tak, Panie” - odparł ponuro
Nefer, bo i cóż mógł zrobić? To istotnie nie był Pałac Najwspanialszej z Bogiń,
Oby Żyła i Władała Wiecznie.
               Stał po uda w błocie, tak, że
jego głowa zaledwie wystawała ponad krawędź kanału. Ten ostatni miał 5-6 kroków
szerokości. Do wskazanego przez nadzorcę zakrętu było może 80-100 kroków. Potem
kanał niknął wśród zarośli. Zadanie było niewykonalne dla jednego niewolnika
uzbrojonego w prymitywną łopatę, z czego Nefer natychmiast zdał sobie sprawę.
Nie miał jednak innego wyjścia, musiał przynajmniej spróbować. Może to ułagodzi
strażników i dostanie jednak obiad albo kolację? Początek okazał się bardzo
trudny. Nie był przyzwyczajony do takiej pracy, przeszkadzały też łańcuchy.
Dopiero z czasem przekonał się, że pomyślano je w taki sposób, aby utrudniały
opór albo ucieczkę, przy odrobinie wprawy dało się w nich jednak pracować.
Rytmicznie machał łopatą, wyrzucając żyzny muł poza krawędź kanału. Obiecał
sobie, że nie będzie oceniał, jak bardzo zbliżył się do zakrętu. To mogłoby
tylko zniechęcać. Wkrótce słońce paliło już mocno, niezbyt gęsto posadzone
palmy dawały tylko odrobinę cienia. Błogosławił Królową, że pozwoliła mu
zachować szatę. Nawet ubłocona, osłaniała jednak przed słonecznymi promieniami.
Może, gdyby nie opierał się przed jej zdjęciem, nie trafiłby do tego kanału,
ale tak czy inaczej, słońce spaliłoby mu wtedy skórę. Nigdy nie pracował długo
w pełnym słońcu, spędził ostatnio sporo czasu w lochu, a i jego służba w pałacu
Najjaśniejszej też pozwalała chronić się przed żarem dnia. Jego skóra nie była
przygotowana do takiej sytuacji jak obecna i tym samym podatna na oparzenia. Znalazł kupioną jeszcze
na targu chustę, która szczęśliwie zaplątała się w fałdzie szaty i obwiązał nią
głowę, zyskując dodatkową osłonę. Wkrótce przekonał się też, jaką udręką mogą
być w błotnistej niecce komary i inne insekty. Zwłaszcza dla kogoś zakutego w łańcuchy.
Trochę pomagała szata, resztę ciała sam umazał błotem, które po zaschnięciu
dawało pewną ochronę. Aby skrócić sobie czas, starał się myśleć o rzeczach
przyjemnych. Przywoływał obrazy Any, witającej go z uśmiechem, gdy wracała ze
szpitala, Najwspanialszej, zasiadającej w Świetlistej Chwale na Tronie Bogów,
siebie samego, pokrywającego pocałunkami Jej stopy, roześmianej Irias, wreszcie
– niespodziewanego widoku nagiej, zmieniającej szaty Królowej Amaktaris,
zaprawdę Wspaniałej. Z czasem, niepostrzeżenie coraz częściej, zaczęły się też
pojawiać wizje Ahmesa, a raczej przyrządzanych przez przyjaciela potraw. Słońce
minęło już najwyższy punkt swojej drogi, gdy ponownie pojawił się nubijski
nadzorca.
               „Marnie ci idzie, dworski
strojnisiu” - zadrwił. - „Musisz się bardziej postarać, aby nie wylądować głodnym
w ciemnicy.”
               Narastające pragnienie złamało
dumę Nefera.
               „Panie, błagam chociaż o odrobinę
wody.”
               „Milcz, psie. Możesz dostać
tylko to” - z pełnego zamachu ramienia smagnął kapłana biczem przez plecy. Gdy
Nefer skulił się, chroniąc głowę, na jego barki i ramiona spadło drugie oraz
trzecie uderzenie. Na szczęście nadzorca nie używał okrutnego bicza wyposażonego
w ołowiane kulki lub rozrywające ciało haczyki, ból i tak był jednak
straszliwy. Szata nie była w stanie go zmniejszyć, choć może uchroniła kapłana
przed poważniejszymi ranami skóry.
               „Pracuj dalej, kundlu” - rzucił
Nubijczyk i wreszcie odszedł.
               Nefer odczuwał coraz silniejsze
pragnienie. Całe szczęście, że napił się obficie rankiem, w przeciwnym razie
nie zdołałby wytrzymać całego dnia bez wody. A na to się najwyraźniej zanosiło.
Stał co prawda po pas w błotnistym kanale, ale woda, którą mógł tu znaleźć, była
mętna i cuchnąca. On sam, przedpołudniem, nie mając zresztą innego wyjścia, wypróżnił się do kanału. Inni czynili zapewne
podobnie, tu i gdzie indziej. A były jeszcze zwierzęta. Ana wielokrotnie
ostrzegała wszystkich, czy chcieli tego słuchać czy nie, przed piciem takiej
wody. Twierdziła, że ci, którzy ją piją, często potem chorują. Z pewnością można
było jej wierzyć. Na swojej pracy uzdrowicielki znała się jak mało kto. Zacisnął
wargi i siłą woli powstrzymał się przed zanurzeniem ust w cuchnącej brei. Dostępność
tej zatrutej wody tym bardziej powiększała męki pragnienia. Coraz trudniej było
mu teraz przywołać przed oczy obraz inny, niż Ahmesa podającego mu dzban
wybornego piwa. Nieproszone, pchały się za to wizje niewolnicy umierającej z
pragnienia na Placu Śmierci. Czy jego obecne cierpienia zostały nakazane przez
Najwspanialszą? Czy to właśnie był początek kary? Wiedział już, że męczarnie, a
nawet śmierć z powodu pragnienia, mogły spotkać tych, na których spadał Jej
gniew. Co prawda, do kanału trafił raczej przypadkiem, a właściwie skutkiem własnego
braku pokory. Ona zapewne tego nie nakazała. Strażnicy nawet nie otwarli
wówczas listu dostarczonego przez żołnierza. Tak naprawdę, to spodziewał się
nawet zmiany swego losu, gdy zaspany lub pijany Pachos obudzi się wreszcie i
przeczyta pismo w jego sprawie. Mijało jednak popołudnie i nic się nie działo.
Nadal machał łopatą i marzył o dzbanie piwa. A może jednak Królowa okazała
surowość niewolnikowi? Nie, przecież jeszcze poprzedniego dnia sam słyszał, jak
Najjaśniejsza obiecała wezwać go ponownie na Dwór. Nie mogła pragnąć jego śmierci.
Co innego jednak ból i pragnienie. Czy to miała być jego lekcja posłuszeństwa?
I co to za ciemnica, którą groził nadzorca? Przynajmniej nie będzie tam żaru słońca.
Otępiały z pragnienia, myślał z coraz większym trudem, coraz trudniej
przychodziło mu też usuwanie mułu. Nie zauważył nawet, że słońce wreszcie skłoniło
się ku zachodowi. Nadchodził błogosławiony przez wszystkich Bogów wieczór.
               Nadzorca pojawił się dopiero o
zmierzchu. Krytycznym spojrzeniem ocenił postępy w oczyszczaniu kanału.
Neferowi udało się usunąć muł zaledwie z połowy wyznaczonego odcinka.
               „Ty leniwy psie. To nie Pałac
tylko miejsce gdzie trzeba uczciwie zapracować na chleb” - znowu smagnął
niewolnika biczem. - „Wyłaź. I zapomnij o jedzeniu. Jutro tu wracasz i niech cię
Bogowie mają w opiece, jeśli nie skończysz pracy.”
               Kapłan z trudem wygramolił się z
kanału. Nie pomagały w tym muł, strome ściany, kajdany i zmęczenie.
Przynajmniej Nubijczyk tym razem nie użył swego bicza. Powrotna droga na
folwark okazała się jeszcze trudniejsza, niż poprzednim razem.
               „Pospiesz się, darmozjadzie.
Czeka na mnie dzban piwa i kolacja. Ty nie licz jednak na nic” - zadrwił
nadzorca, boleśnie godząc Nefera w najczulszy punkt jego ostatnich marzeń.
               Większość niewolników spędzono
już z pól i zamknięto w zagrodach. Wolni pracownicy, bo i takich nie brakowało
na folwarku w porze żniw, krążyli pomiędzy mieszkalnymi barakami, zbierali się
przy płonącym wesoło ognisku, raczyli piwem i jęczmiennymi plackami. Nawet
niewolnikom pozwolono napić się do syta wody i rozdano im podobne, jęczmienne
placki. Nefer jeszcze niedawno nienawidził tych przypominających glinę
wypieków, teraz dopiero zrozumiał, jak bardzo się mylił w tej sprawie. Zgodnie
z zapowiedzią nadzorcy nie otrzymał jednak nawet okruszyny. Liczył przynajmniej
na wodę, może nawet możliwość obmycia się. Odmówiono mu jednak i tego. Nadzorca bez zwłoki skierował kapłana w stronę
usytuowanej na uboczu, głęboko wkopanej w grunt ziemianki. Był to właściwie
loch, bez otworów okiennych, za to z solidnymi, okutymi drzwiami z drewna.
Nubijczyk odsunął rygiel.
               „Panie, proszę o trochę wody” -
Nefer podjął ostatnią, rozpaczliwą próbę wzbudzenia litości.
               Odpowiedzią
był kolejny kopniak, który rzucił go w głąb ziemianki. Klnąc z powodu zapadającej
ciemności, strażnik odszukał metalowy pierścień osadzony we wzmacniającym ścianę,
drewnianym palu i umocował do niego kajdany skuwające dłonie niewolnika.
               „Gnij, strojnisiu. Masz szczęście,
że jesteś potrzebny do pracy, inaczej nieprędko byś stąd wyszedł.”
               Nubijczyk zostałby pewnie dłużej,
aby napawać się poniżeniem swej ofiary, ale odwołał go któryś z kolegów,
przypominając, że czeka na nich dzban piwa. Na pożegnanie nadzorca nie odmówił
sobie przyjemności wymierzenia więźniowi kolejnego kopniaka. Nefer został sam,
w głębokiej ciemności.
               „I tak, znowu trafiłem do lochu”
- pomyślał ponuro.
               Loch w pałacowym więzieniu był
jednak miejscem nieporównywalnie lepszym od tej nory, chociaż kapłan dopiero
teraz potrafił to
Panienka bawi sie nowa zabwka
Ruda mama z Rosji
Darmowe Kamerki Internetowe - Solo

Report Page