Niebezpieczna babunia

Niebezpieczna babunia




🔞 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Niebezpieczna babunia
W tym projekcie linki pomiędzy różnymi wersjami językowymi znajdują się na górze strony, naprzeciw jej tytułu. Przejdź do góry .
Niebezpieczna miłość . Romans - całość Peter Nansen - Niebezpieczna miłość T. 1.djvu/7

↑ Czermień (po łac. Calla ).

↑ Dzień złotego wesela królewskiej pary duńskiej.






Tę stronę ostatnio edytowano 16 paź 2021, 20:12.
Tekst udostępniany na licencji Creative Commons: uznanie autorstwa, na tych samych warunkach , z możliwością obowiązywania dodatkowych ograniczeń.
Zobacz szczegółowe informacje o warunkach korzystania .



Privacy policy
O Wikiźródłach
Informacje prawne
Wersja mobilna
Dla deweloperów
Statystyki
Komunikat na temat ciasteczek











Strony dla anonimowych edytorów dowiedz się więcej

Przekład obecny jest zapełnieniem pewnej luki w naszej literaturze przekładowej; niedostatecznie uwzględniła ona tego wybitnego autora, który, wyprowadzony z zaścianka duńskiego, gdzie pruderyjna krytyka procesowała go z powodu hajniewinniejszej swawoli subtelnego dowcipu, na widownię literatury niemieckiej w tłumaczeniach całkowitej produkcji, zyskał rozgłos europejski. Dość rzec, że właśnie „Niebezpieczna miłość**, arcydzieło Nansena, w przeciągu kilku miesięcy osiągnęło cztery wydania. Krytyka zagraniczna podniosła zgodnie wytworność stylu, zdrowy humor, przenikliwość psychologiczną, dar obserwacji realistycznej i upajającą poezję w malowaniu miłości autora „Szczęśliwej miłości„“, „Lat uniwersyteckich“, „Marji“, „Pokoju Bożego“ i t. d. gdy [ 6 ] u nas zdobyto się tylko na przekład kilku jego nikłych nowel p. t. „Próba ogniowa“ (w r. 1907) .
W książce niniejszej, która niewątpliwie zyska u nas poczytność na długie czasy, obraz rozwijającej się marzycielskiej duszy dziewczęcej, pączkowanie miłości, czarujące zuchwalstwo jej tajemniczego romansu, raj szczęśliwości na drogach, wyzywających opinję, okupiony tragizmem i rezygnacją cierpienia — jest tak doskonały w analizie psychologicznej, że „Niebezpieczna miłość“ może służyć za skarbiec cytat dla pisarzy, traktujących naukowo charakterystykę duszy kobiecej. Nansen wyprzedza o wiele lat odkrycia literatury francuskiej typu „Chłopczycy“, ale jest nieporównanie poetyczniejszy w ujęciu tego zadania. Miłość Julu, aczkolwiek „nielegalna“ i awanturnicza, przekupuje nas swoją głębią i potęgą — wydaje się cnotą samej natury — a przecie nie może być mowy o niemoralności tej książki, gdy szalę rozkoszy przeważa szala odkupienia „grzechu” w oczach najsurowszych moralistów, o ile nie będą obłudni .
Jakże dalekie jest od banalności rozwiązanie „romansu“. Obok typu młodej dziewczyny, której tajemnica serca została podsłuchana w każdym szczególe — mamy tu niezmiernie oryginalny typ męski. Koniec „romansu“, spowodowany nie zdradą, lecz znużeniem duszy, odwracającej się od [ 7 ] niewoli miłości, jest jedyny w swoim rodzaju. A pomimo to miłość nie traci tu nic ze swojej uszlachetniającej ducha potęgi — ze swoich bogactw któremi darzy oboje kochanków .
Sam Nansen trafnie rzekł o sobie: „Jestem tylko sercem, które ma potrzebę wysyłania w świat swoich radości i bólów“ , .
Godzi się jeszcze zaznaczyć, że krytyka literacka w Dan]i pogodziła się dawno z Nansenem i wymieniany jest on na kartach historji literatury duńskiej z dumą jako jeden z najwybitniejszych stylistów i psychologów-romansopisarzy. Jeden z współczesnych krytyków niemieckich, (w „Neue Literarische Blätter“), porównywując go z Hartlehenem i zestawiając go z beletrystami francuskimi naszej doby, czyni o „Niebezpiecznej miłości“ trafną uwagę, której nie powinno w niniejszej krótkiej przed, mowie zabraknąć: „Poza prostotą techniczną fabuły tego utworu kryje się mnóstwo kwestyj, dotyczących moralności społecznej i psychologji płci, rzucanych ręką śmiałą, rozwiązywanych z wdziękiem poetyckim i z mądrością myśliciela .
Postaci matki i ojca bohaterki romansu, ukazane w dyskretnem półświetle, są jednak nader wymowne. Eryk i Alfred Mörck występują niemniej barwnie jak główna postać, autorka [ 8 ] pamiętnika. Można rzec śmiało, że psychologja miłości męskiej w kontraście do uczuć kobiecych posiada tu jednakową siłę wyrazu. Bohater romansu nie jest tu wcale powszednim Don Juanem, ma tony głębokiej i szlachetnej męskości obok rysów ujemnych, nieco hamletycznych, jest bodaj oryginałnem rozwinięciem typu znudzonego światowca, unieśmiertelnionego w poemacie wielkiego poety rosyjskiego, „Oniegina“. Co się tyczy Julji, to pomimo luźnych analogij o sytuacyjnym charakterze z „Chłopczycami“ romansu francuskiego, należałoby raczej podkreślić w niej „wieczno-kobiece“ w zbieżności z nieśmiertelnym typem Goethowskiej „Gretchen“. Z dzieła Nansena płynie wielka podwójna nauka dla kobiety, brzmiąca sfinksowe jak samo życie; bowiem dzieło to poucza zarazem, jak kochać trzeba i jak kochać... nie należy. Podkreśla piękno i szlachectwo wielkiego uczucia i potępia równocześnie egoizm wyłącznie zatracającej się w sobie miłości“ .

A gdy księga ta zostanie zamknięta — czy opowie ona o życiu, szczęśliwem czy smutnem, czy będzie romansem, obfitującym w wypadki nadzwyczajne, czy tylko, niestety, nudną kroniką — o to sama zapytuję siebie, zaciekawiona i niespokojna, w chwili przystąpienia do mego dzieła.
Tedy polecam siebie i swoją książkę łaskawemu losowi i wszystkim dobrym mocom!

Jakaż to myśl uroczysta, że stary rok skończył się właśnie, a nowy rodzi się w mgłach i po mrokach nocy zimowej. Więc jeszcze jeden rok przeminął — a cóż mi przyniósł? Nowy rok się zaczyna — cóż mi przyniesie? Na pierwsze z tych pytań mogę odpowiedzieć. Stary rok nie dał mi nic. Gdy myślę o nim, widzę przed sobą długą, biegnącą prosto drogę wiejską bez barw, bez zakrętów, bez zmian. Szereg marszów dziennych, wszystkie równe sobie wzajem, wszystkie w tymże dążące kierunku, wszystkie w jednakiem ciężkiem otoczeniu. Przed południem taki obraz: moja droga mateczka i ja wędrujemy oboje starą królewską drogą ku miastu, w którem mamy zrobić sprawunki. Idziemy szybko po spadzistej ścieżce, prześlizgujemy się między mnóstwem łudzi, jakbyśmy nie należeli do nich. Znamy niewielu z nich i nader niewielu zna nas. A przecież znamy się wszyscy dobrze. Należymy do stałych figur na tej drodze:
„Wdowa z córką” — nazwał nas kiedyś w przejściu jakiś jegomość.
Musiałyśmy wraz z mamą roześmiać się z powodu tej uwagi; tak wydawała się trafną.
Matka, mała i wytworna, zawsze odziana [ 11 ] czarno; ja, duża i szczupła, bodaj trochę za smukła — niestety, ubrana nieosobliwie, wszelako w stosunku do moich skromnych środków całkiem szykownie. Nie zatrzymujemy się, idziemy z niewzruszoną powagą naprzód, jakby ów marsz był naszym zawodem, i nie rozglądamy się ani na prawo, ani na lewo. To ostatnie nie odpowiada w pełni prawdzie, t.j. słusznem jest co do matki, bo ja strzelam czasem oczkami w różne strony.
— — Powracamy — Powracamy do domu; zbliża się godzina obiadowa. Jakiż chłód panuje w naszej jadalni — naprzekór tym girlandom róż i południowym owocom, któremi ojciec przyozdobił ściany. Naprzód siadają do stołu mama, Franek (szesnastoletni wyrostek) i ja. Potem zjawia się ojciec ze swego atelier. Jest bardzo wysoki i chudy; nieodmiennie przyodziany w szary garnitur, w surdut o połach, nieco przydługich; zawsze ziębnie, zawsze szwankuje na zdrowiu. Mam wrażenie, że wnosi ze sobą chłód do pokoju. Poprzez złote okulary mierzy nas surowem spojrzeniem, kiwnął głową, siada, nie rzekłszy słowa. Pochłaniamy obiad, jakby to był ciężki obowiązek, który spełniamy z musu. Jemy możliwie mało, aby uwinąć się możliwie prędko; stąd jesteśmy [ 12 ] wszyscy tak szczupli, jak rośliny, rozwijające się w cieniu. Ten obraz przyszedł mi na myśl pewnego razu, gdy wstaliśmy od stołu. Kiedy tak staliśmy — troje dużych i ja, mała — mimowoli przypomniałam sobie Kallę [1] , którą ongi mieliśmy w domu. Mniemaliśmy, że zwiędła, i wynieśliśmy ją do ciemnego pokoju. A oto wchodzę tam pewnego ranka i spostrzegam, że zakwitła znowu: wydała cztery cienkie blado-zielone łodygi, które przystroiły się na szczycie drobniutkiemi, przejrzystemi liśćmi. — — —
Rozmów przy stole niepodobna nazwać ożywionemi. Za zwykły wstęp do nich służyło pytanie matki: „Jak się czujesz dziś, Holgerze?” albo: „Czy bardzo bolała cię głowa?” Poczem następowała odpowiedź: „Gdybyż tylko głowa... Ale te przeklęte bóle w krzyżach doprowadzą mnie do zguby!” Następnego dnia matka rozpocznie od zapytania o plecy i można się założyć, iż wówczas głowa okaże się czemś najgorszem.
Reszta obiadowej rozmowy poświęcona jest biedaczynie Frankowi, który ma do wykazania bogaty rejestr grzeszków. Franek [ 13 ] uczęszcza do szkół, jest obecnie w klasie „secunda“ i znajduje się ustawicznie pod podejrzeniem lenistwa i lekkomyślnego trybu życia; chodzi nadewszystko o przesadne używanie tytuniu i napojów wyskokowych i t. p. Wywołuje on też niechęć mego papy-estetyka swojem nieokrzesaniem i gburowatością, prostackiemi sposobami użycia noży i widelców, kołysaniem się na krześle, zaniedbanemi paznokciami i t. d. Wszystko to jest przykrą przyprawą do naszych obiadów.
Wieczór stanowi oazę dnia; kiedy Franek uda się do swego pokoju, aby się uczyć łub przyrządzić sobie w tajemnicy grog, a ojciec o 10-ej pożegna nas życzeniem „dobrej nocy“, wtedy siadamy sobie z mamą i rozmawiamy ze sobą poufnie. Otwieramy drzwiczki piecyka, tak, że widać żarzące się węgle, przysłaniamy lampę różowym abażurem i umieszczamy się Wygodnie na kanapie. O czem mówimy?... O wszystkiem i o niczem, o rzeczach, wzniosłych i poziomych, o tem, co doniosła dzisiejsza gazeta, o książkach, które przeczytałyśmy, o zdarzeniach rodzinnych świeższej i starej daty, a głównie — o miłości. Gdy się słyszy mamę, mówiącą o miłości, ma to w sobie coś tak pięknego i wzruszającego, że [ 14 ] muszę wkońcu zawsze płakać. Biedna mateczko, masz serce, tak wielkie i ciepłe, że stworzoną byłaś poto, aby życie obchodziło się z tobą delikatnie!
Mama z pewnością przeżyła jakiś romans za młodu. Nie mogą to być wspomnienia z małżeństwa — te, co wypełniły jej duszę tak obficie poezją. Albowiem wyszła za mego ojca mając już lat dwadzieścia siedem, i potem, gdy ją rodzice odumarli, nie pozostawiając jej ani grosza w spadku. Ale najpiękniejsze są opowieści mamine o jej domu rodzicielskim, w którym żyło się tak wspaniale i wesoło śród balów, wieczorków proszonych, wycieczek na saniach. O, dziadku, mój dziadku! Jakżeś mógł wydać cały swój majątek, nie pozostawiając tym sposobem nic z radości życia dla swojej biednej wnuczki! A i ty piękna, i cudownie piękna babuniu, ty, o której legenda opowiada tyle zachwycających, acz niezawsze przystojnych przygód — czemuż nie znałam ciebie nigdy, pełna blasku kobieto, która pozwoliłaś w dniu weselnym w czasie uczty uprowadzić się dziadkowi w saniach, zaprzężonych w czwórkę koni, do posiadłości wiejskiej, gdzie przy odświętnie przystrojonej czarze święciliście we dwoje dalszy ciąg uroczystości! [ 15 ] Jeżeli ze swego nieba, niewątpliwie błyszczącego weselem, przyglądacie się wędrówce waszych potomków, to na pewno odczuwacie smutek i żałość na widok nędznego święta mojego i mamy dzisiejszej Sylwestrowej nocy. O, nie! W naszym domu nie jest zwyczajem, jako było w waszym, że stary rok żegnało się grzmiącemi wiwatami przy bogato zastawionym stole, a nowy pozdrawiało pukaniem korków z butelek szampana.
Siedziałyśmy same, ja i mama, oczekując nowego roku. Zwinęłyśmy się w kłębek, każda w swoim rogu kanapy, spędziłyśmy długie godziny w milczeniu, nie mając zupełnie chęci zawiązania zwykłych rozmów. Ale kiedy stary zamknięty mechanizm ściennego zegara wydzwaniał cichemi, żałosnemi tonami dwunastą, wyprostowałyśmy się nagle obie i jęłyśmy nasłuchiwać...
Opadł mnie jakiś strach bezimienny. To było niemądre, ale miałam wrażenie, że to wybija dla mnie godzina rozstrzygająca. Każde uderzenie zegara brzmiało mi w uszach niby: „To ty! to ty!” — aż przebrzmiało wszystko w chrzęście i brzęku, który przypomniał im dzwonki mknących sani.
Naówczas matka zamknęła mnie w swoich [ 16 ] objęciach, przytuliła mą głowę do piersi i, całując mnie, rzekła:
— Moje ty duże, kochane, brzydkie dziecko! Niechajże dobry Bóg podaruje ci jasny, szczęśliwy nowy rok!
A kiedy odparłam jej:
— Dziękuję ci, mateczko, za wszystko dobro, otrzymane w roku zeszłym — pogłaskała mię w policzek, szepcąc:
— Niestety! masz tak niewiele powodów do wdzięczności! — Po chwili dodała jeszcze ze łzami w oczach: — Najdroższe dziecko! Nie masz szczęśliwego gniazdka u nas — wiem o tem dobrze. Jest to rzecz zupełnie inna, gdy się zamyka jak ja rachunki z życiem... ale młodej krwi potrzeba słońca i szczęścia.
— Ależ mam ciebie, mateczko! — szeptałam.
Powstała, uśmiechnięta, i powiedziała z tym figlarnym humorem, który niekiedy jawił się u niej krótkim wybuchem:
— Czyżby młode dziewczęta poprzestawały dzisiaj na tak małem?
Potem rozstałyśmy się, życząc sobie wzajem dobrej nocy, i oddaliłyśmy się do swoich pokojów.
Co miała na myśli, wiem dobrze. Myślała [ 17 ] o Eryku. Tak, mój miły przyjacielu, bawiący zdala od nas, który swemi krótkiemi i rzadkiemi listami tworzyłeś nam w ciemni ubiegłego roku zjawy przelotnych gwiazd, bodaj nie podejrzewasz wcale, jakie niebezpieczne plany wykuwa się tutaj na zgubę twojej wolności. Ale czy wogóle powrócisz tu kiedykolwiek?... Zapewne tak uczynisz. Gdybyś jednak wiedział, jak brzydko, jak niedelikatnie spekulują na twój rachunek, na pewno pogardziłbyś mną, Bo gdy pytam siebie sama, czy kocham cię, odpowiedź brzmi: „Nie!“ — A jednali, gdybyś w tej chwili zapukał do moich drzwi i wszedł, i zapytał, czy wyjdę za ciebie, odparłabym bez namysłu; „Tak!“ Albowiem tyś jest jedyną deską ocalenia, którą widzę dla siebie — jedyną, która zdoła mnie uratować po smętnem rozbiciu, jakiego doznałam w swoim domu rodzicielskim. I oto krzyczę w pomrokę tej Sylwestrowej nocy;, Na pomoc! na pomoc!” — — Gdybyś usłyszał mnie, gdybyś przyszedł do mnie, przysięgam, że będę dla ciebie dobrą i wierną żoną, że będziesz mi zawsze drogi, ponieważ nigdy nie zapomnę, ile ci zawdzięczać będę.Nauczyłam się pomniejszać moje żądania od życia. Obecnie błagam tylko o wolność. [ 18 ] Tak, mamo, miałaś słuszność: nie był mi dany szczęśliwy dom. — Tęsknię do słońca i ciepła, a jestem jak biedny blady krzew Kalli w ciemnym, chłodnym przedpokoju. — — — Dopiero co odczytałam to, co napisałam wyżej, i zawstydziłam się mocno. Oto ja, Julja Magens, którą przezwano w szkole „sowizdrzałem”, siedziałam tutaj, i łzy kapały mi z oczu niby atrament z pióra. Wstydź się, dziewczyno, osusz łzy, zrób przyjazną minkę na spotkanie Nowego Roku, Toćże w łonie jego kryje się z pewnością coś dobrego dla ciebie — o ile tylko sama wyciągniesz ku temu rękę. Może już dzień jutrzejszy przyniesie ci ukłon od Eryka. A jeśli jutro — a właściwie dziś jeszcze — otrzymam od Eryka ukłon noworoczny, wówczas:

Uczesz się, dziewczę, włóż swój najpiękniejszy strój.
Czeka cię, Julko, już oblubieniec twój!

A więc... Mam wszelką podstawę, aby znaleźć się w różowym humorze: otrzymałam list od Eryka, list, długi, pełen tęsknoty zakochanego za „przybraną siostrą” Julką — Eryk jakoś wydał wszystkie pieniądze, które mu ojciec wysłał do Wiednia na studja. Poza [ 19 ] tem otrzymał nader zaszczytną propozycję przystąpienia do spółki z wybitnym miejscowym architektem. Jeżeli tylko ojciec jego zgodzi się wyłożyć potrzebny na ten cel kapitał, Eryk powróci do domu już za parę tygodni. „A wtedy — pisze mi — omówię z Tobą pewną ważną sprawę“.
Innemi słowy za jakiś miesiąc będę narzeczoną budowniczego Eryka Glerup, a w kwietniu pobierzemy się. Weźmiemy sobie mieszkanie z pięciu pokoi; nasze meble będą wykonane według modeli, które Eryk narysował podczas ostatnich feryj na Boże Narodzenie, kiedy mówiliśmy żartem o tem, jak urządzilibyśmy nasze mieszkanko. Postaramy się, aby wszystko było miłe i piękne pod każdym względem. Będziemy prowadzili życie, umiarkowanie towarzyskie: od czasu do czasu pójdziemy do teatru, oczywiście, zawsze na dobre miejsca. Będziemy powszechnie szanowani. Żadnych długów! Przeciwnie, co roku coś odłożymy. A każdy odłożony tysiąc posłuży nam do stworzenia sobie nowego komfortu. Wkońcu zostaniemy rentjerami, państwem radcostwem stanu, z tytułem arystokratycznym: baronostwo von Dannebrug.
A kiedy pani radczyni Julja Glerup, [ 20 ] przewodniczącą catowarzystwa towarzystwa filantropijnego: „Żłobek ”, w wieku podeszłym, syta poważania ludzkiego zbliży się do błogiego kresu, naówczas odwróci się ona spojrzeniem ku życiu, które leżeć będzie poza nią, szare, szare w każdym calu, prozaicznie czcigodne, nudne czcigodnie — obfitujące we wszystkie rysy, które zbrzydziła sobie i nienawidziła aż do śmierci.
Ale jakkolwiek w tej chwili nie jest ona ani prozaiczną, ani czcigodną, ani radczynią stanu, jakkolwiek wie aż do ostatniego drobiazgu, jak ukształtuje się przyszłość, skoro poślubi poczciwego, czcigodnego, dzielnego Eryka — to jednak ona to uczyni, gdyż jest tylko tchórzliwą osóbką, która wbrew swoim heretyckim poglądom na opinję ludzką zamierza wleźć do mysiej kryjówki i tylko w myślach i marzeniach waży się opuścić tę morgę czarnoziemu, na którym znajduje pożywną paszę. Czyliż nie wydała sobie samej jaskrawego świadectwa tchórzliwości, gdy przed trzema laty opuściła dom rodzicielski z heroicznym zamiarem nieznoszenia dłużej tego losu, aby już w pięć godzin potem powrócić niby niegrzeczna mała dziewczynka pod pieczę ojcowską i do skarg matczynych?
Kiedy pomyślę nad tem, że owa śmieszna [ 21 ] ucieczka była jedynym „czynem bohaterskim“ mego życia, muszę wyznać przed sobą z rumieńcem na twarzy, że nie jestem stworzona do żadnego dzieła, stanowiącego epokę, jeno do tego, aby być radczynią stanu; a nawet gorzej, że winna będę na klęczkach dziękować niebu, jeżeli potrafię dojść do tego celu.
A zatem — pragnę być z całego serca wdzięczną Erykowi za jego list! To jest ewangelia mojego Bożego Narodzenia. Ona mi poręcza, że przed Św, Janem zostanę szanowną panią domu i przedmiotem zazdrości dla tuzina kuzynek. A to przecież coś znaczy!.
— — — Z okazji dnia noworocznego byliśmy na uroczystym obiedzie u babki. Babunia — zważywszy zwłaszcza, że jest matką mego ojca — jest kobietą, niezwykle uprzejmą. W gruncie rzeczy mam przekonanie, że jest ona okrutnie zagniewana na ojca, o ile wolno w stosunku do uczuciowego życia babuni posłużyć się tak mocnem wyrażeniem. Siedzi ona nieruchomo, wrośnięta między poduszki, na swojej sztywnej kanapie mahoniowej, przed którą wisi na ścianie dziadek w farbach olejnych — debiut malarski ojca — wyniosła, chuda, ascetyczna postać prałata [ 22 ] w ornacie biskupim z orderem na wstędze u szyi. Babka podobna jest do figury woskowej; niema ani cienia gorączki w regularnych rysach jej dużej, bladej twarzy, okolonej dziwacznym czepcem; w ciągu lat ostatnich nie miała nigdy szydełkowej roboty w ręku. Oto siedzi tam jak uzmysłowiony obraz starości, wyzwolonej z wszelkich trosk ziemskich i niepokoju — mówi głosem, mającym zawsze to samo brzmienie, uroczyste i głębokie, czy wyraża radość, czy smutek, a tak wolno, jakby z trudem poszukiwała każdego słowa. A jednak na tej zgaszonej twarzy świeci dwoje wielkich, dobrych, ciemnych oczu, które mają w sobie taki osobliwie mocny żar, a potrafią spojrzeć na kogoś tak przenikliwie i miłośnie, tak badawczo i współczująco zarazem, że odczuwa się naraz chęć rzucenia się staruszce na szyję i wypłakania wszystkich swoich głupich trosk na jej starem, poczciwem sercu.
Menu na obiadach noworocznych u babuni jest tak niezmienne, jak ona sama: prawdziwa zupka rodzinna, mocno zaprawiona mnóstwem pachnących korzeni z pływającemi kawałami mięsa, gotowana ryba, potężna pieczeń wołowa, soczysta i różowa, wreszcie tort domowego wyrobu. Przytem wino [ 23 ] czerwone, którego się nie nadużywa, ale które pić jest nieomal szaleństwem, gdyż sam jego zapach upaja — j
Moja dziewczyna rozbiera się pod prysznicem
Strzelił jej prosto do gardła
Shawna Lenee puszcza się z włamywaczem

Report Page