Nastolatka postawiła mu żagiel
🔞 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻
Nastolatka postawiła mu żagiel
Pobierz link
Facebook
Twitter
Pinterest
E-mail
Inne aplikacje
Otworzyłem powoli oczy i podniosłem się z
głębokim westchnięciem z futonu. Wziąłem wdech i zakryłem twarz dłońmi. Powoli,
Takanori. Musisz działać spokojnie.
Wstałem, wziąłem prysznic, ubrałem się.
Powolnym krokiem zszedłem do kuchni, po której krzątała się ciocia. Uśmiechnęła
się do mnie.
-Dzień dobry - spuściłem wzrok i usiadłem przy
stole. Noriko postawiła przede mną spory talerz z tostami z dżemem. Popatrzyłem
na to śniadanie beznamiętnie. Do oczu napłynęły mi łzy. Pociągnąłem nosem i
zakryłem twarz dłońmi.
Noriko podała mi opakowanie chusteczek
kosmetycznych, które było już stałym elementem kuchni. Wziąłem od razu dwie.
Wysmarkałem nos i zakryłem oczy dłonią. Usłyszałem jak ciocia siada obok mnie.
-Jesteś wolny po zakończeniu? - zapytała.
-To może poszedłbyś ze mną na zakupy? Zrobimy
kolację, zaprosimy Miho. Upiekę dzisiaj tort, co ty na to?
Zerknąłem na ciocię. Uśmiechała się do mnie
wesoło.
-Dobrze - odparłem zachrypniętym głosem.
-No i świetnie. Przyjdzie też do nas Jun. No
wiesz, jest szczęśliwy, że jego syn zdobył tak dobre wyniki.
Nagle rozległy się szybkie kroki. Ktoś zapukał
do drzwi kuchni i wszedł do niej.
-Takanori, pospiesz się! - to była Miho. Miała
na sobie białą, rozkloszowaną sukienkę w niebieskie grochy. W ręku trzymała
kopertówkę, a na ramieniu zawieszoną miała parasolkę oraz cieniutki, biały
kardigan. - I dzień dobry - skłoniła się mojej cioci.
-Cześć, Miho. Może wpadniesz do nas wieczorem?
Robimy małe święto z okazji rozdania dyplomów.
-Z chęcią - dziewczyna złapała mnie za ramię.
- Pani ciocia pozwoli, ale go porwę.
Miho szybko wyciągnęła mnie z domu. Zdołałem
jedynie narzucić na siebie letnią marynarkę. Szliśmy z Miho, trzymając się za
ręce jak para zakochanych. Dziewczyna mówiła o czymś, ale jej za bardzo nie
słuchałem. Jedynie ciągnąłem się przy niej jak jakiś wrak przymocowany do
dźwigu.
-A co ty na to, żebyśmy jutro poszli się tak
porządnie schlać?
Posłałem jej uważne spojrzenie. Ta zerknęła na
mnie, wzdychając.
-Okej. Mamy od siebie przerwę - oznajmiła. -
Nie dał rady tyle ze mną wytrzymać.
-To cud, że w ogóle ktoś z tobą wytrzymuje!
-Hej, przecież mnie kochasz. Nie mów takich
rzeczy.
-Przepraszam, Miho-chan - pocałowałem ją w
policzek.
Podczas zakończenia roku akademickiego miałem
ochotę położyć się na środku auli i iść spać. Miho mnie jednak przed tym
powstrzymywała. Nie wiem dlaczego. Porozdawali indeksy, wręczyli wyróżnienia i
mieliśmy spokój.
Po uroczystości poszedłem z Miho na wczesny
obiad - pizzę, ściślej mówiąc.
-Co planujesz robić w wakacje? - zagadnęła,
dmuchając na gorący, ciągnący się ser na swoim kawałku pizzy.
-Nie wiem - wzruszyłem ramionami, mieszając
słomką w szklance z colą i lodem. - Mam wrażenie, że to będą jedne z
najgorszych wakacji w moim życiu.
-Taka, nie mów tak. Wiem, że tęsk... jest ci ciężko
z tym wszystkim - poprawiła się szybko. - Nie możesz jednak wszystkiego z góry
spisywać na straty. Powinieneś dać losowi drugą szansę, a reszta to kwestia
czasu.
-Kwestia czasu - mruknąłem pod nosem.
Wieczorem faktycznie zrobiliśmy takie małe
przyjęcie. Przyszedł nawet Jun. Jedliśmy i rozmawialiśmy w kameralnym gronie.
Nic specjalnego. Sama rodzina.
Jun siedział z dumnie uniesioną głową, ciesząc
się, że jego syn tak świetnie wszystko pozaliczał. Widziałem, jak zerkał na
mnie z tym ojcowskim zadowoleniem w oczach. Wypinał pierś do przodu niczym
kogut. Zabawne, a jakoś przez cały ten czas nie okazywał większego
zainteresowania mną. Byłem, bo byłem. Przywiózł mnie do Matsue, bo Yuri tego
chciała. Byłem dla niego jak zwykły, tani mebel, który stał w kącie. Teraz
wszystkim chwalił się tym meblem: „Kupiłem na wyprzedaży, ale jest świetny w
użyciu.”
-I jaką chcesz robić specjalizację? – zapytała
sąsiadka, która również przyszła, zaproszona przez Noriko. Popatrzyłem na nią
beznamiętne.
-Chirurgia dziecięca - odparłem cicho.
Wzruszyłem lekko ramionami. Kobieta
zmarszczyła brwi. Moja lekceważąca odpowiedź musiała ją zdenerwować. Było mi to
jednak obojętne. Noriko szybko pochyliła się w jej stronę i szepnęła coś na
ucho. Sąsiadka spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczyma. Zawsze tak jest.
Następnego dnia Miho zadzwoniła do mnie i
powiedziała, że nie może się ze mną spotkać.
-Dlaczego? - spytałem trochę zrezygnowany.
Chciałem się z nią upić.
-Nie mogę ci teraz powiedzieć - głos jej
drżał. - Przepraszam, że tak wyszło.
-Taka, nie wiem co się właśnie stało - rzuciła
niespodziewanie. Była bliska łez, poznałem to po jej łamiącym się głosie. -
Jestem głupia, że pozwoliłam na to.
-Na co? Co się stało? Hej, może przyjść do
ciebie...
-Nie przychodź - ucięła. - Odezwę się, kiedy
będę cię potrzebowała.
Zacisnąłem wargi. Czyli byłem jej teraz
niepotrzebny. Nie byłem osobą, która mogłaby ją pocieszyć, chociaż uważałem się
za jej przyjaciela. Zabolało.
Patrzyłem chwilę na telefon w mojej dłoni.
Miałem dziwne przeczucie, że Miho nigdy więcej już się do mnie nie odezwie.
Pierwsze dni wakacji były istną mordęgą.
Chodziłem sam do baru i piłem powoli drinki z lodem. Potem włóczyłem się bez
celu po mieście, aż w końcu wracałem do domu. Czasami niemal od razu kładłem
się spać. Nie znaczyło to jednak, że od razu zasypiałem. O nie. Spałem może 3-4
godziny na dobę, czasami w ogóle nie spałem. Kiedy już udało mi się zasnąć,
przenosiłem się niemal zawsze do tego okropnego miejsca. Odtwarzałem w głowie
egzekucję, biegłem po lesie. Czułem zapach prochu strzelniczego, słyszałem jak
łuska ze świstem upada na ziemię. Moją skórę owiewał chłód tamtego wieczora, ogarniał
mnie strach i panika.
A potem się budziłem. Ze łzami w oczach
zaczynałem nowy dzień.
-Takanori, masz może wolny przyszły tydzień? -
zapytała Tara. Byłem po dwóch piwach, ale dobrze rozumiałem, co do mnie mówiła.
Przycisnąłem komórkę mocniej do ucha.
-To świetnie! - ucieszyła się. - Słuchaj,
planujemy wyjazd w przyszłym tygodniu i chcielibyśmy zabrać cię ze sobą.
Przez krótką chwilę przetwarzałem w głowie jej
słowa. Przekręciłem się na bok na futonie, przeczesując włosy palcami.
-Za miasto. Znaleźliśmy przyjemny ośrodek
wypoczynkowy. Takie wczasy.
Nagle poczułem cisnące się do oczu łzy. Nie
byłem w Tokio prawie trzy tygodnie. Przez ten czas nikt nie zaglądał do naszego
mieszkania. Stało puste, samotne. Zimne i bez życia. Wszystkie meble pewnie na
nowo pokryły się kurzem, a skrzynka pękała od poczty; listów reklam i
rachunków, które musiałem uregulować. Nikt nie mógł się tym zająć, tylko ja.
-To znaczy - wtrąciłem na szybko, czując, że
kobieta zaraz się rozłączy. - Jutro pewnie przyjadę.
-Jutro? - odparła z nutą zaskoczenia w głosie.
-Muszę zrobić tam... Porządek. Długo mnie nie
było - wyjaśniłem. Podrapałem się za uchem i spuściłem głowę. Uczucia brały
nade mną górę.
-Ach, no tak. Wybacz, że pytam, ale nie
myślałeś nad tym, żeby sprzedać to mieszkanie? Jest jak piąte koło u wozu.
-Nie myślałem o tym - przyznałem cicho.
Na chwilę zapadła między nami cisza. W tym
czasie łzy swobodnie zaczęły spływać po moich policzkach. Zakryłem usta
chusteczką kosmetyczną.
-Takanori, przepraszam - powiedziała z nagła.
- Nie powinnam była poruszać tego tematu.
Nie odpowiedziałem. Chyba domyśliła się, w
jakim stanie byłem.
-Na razie - odparłem łamiącym się głosem.
Zamek wydał z siebie charakterystyczne
zgrzytnięcie. Poczułem, że żołądek zaciska mi się w supeł, przełknąłem ślinę.
Powoli nacisnąłem klamkę, otwierając drzwi. Moim oczom ukazał się znajomy
przedsionek. Wszedłem do środka, zamykając się na klucz.
Pod ścianą nie stała żadna para butów.
Wszystkie były schowane do szafki. Zdjąłem swoje trampki i ustawiłem je równo
przy ścianie. Rzuciłem na podłogę torbę i obrzuciłem spojrzeniem wąski, malutki
korytarzyk.
-Wróciłem - powiedziałem. Mój głos uderzył
twardo o ściany i rozpłynął się bez jakiegokolwiek echa. Wstrzymałem na chwilę
oddech, jakbym czekał na jakiś odzew. Wsłuchiwałem się w ciszę, która pukała
prosto do mojej głowy oraz szeptała mi do ucha „jesteś sam, czego oczekujesz?”.
Rozglądałem się pewien czas po
pomieszczeniach, jakbym z ogromną nadzieją szukał jakiś śladów, wskazówek. Do
czego? Moja podświadomość znów walczyła z tym jednym, niezaprzeczalnym faktem.
Usiadłem w salonie na kanapie i wlepiłem wzrok
w czarny ekran telewizora. Powoli, na nowo docierało do mnie, że znowu jestem
kompletnie sam, że nie mam nikogo, kto mnie kocha. Z przykrością skubałem
skórki przy paznokciach i bezwiednie dałem się porwać wirowi czarnych jak ten
ekran myśli.
Pomyślałem sobie, że byłoby cudownie, gdyby
nagle otworzyły się drzwi.
Taka,
jesteś? - usłyszałem ten miły, z
lekka zachrypnięty głos w mojej głowie.
Oczami wyobraźni widziałem jak chodzi po domu.
Bierze prysznic, je, pali papierosa, rozmawia ze mną. Jak mocno zabolało mnie w
sercu, gdy z głębokim rozgoryczeniem przeszyła mnie myśl, że on nigdy więcej
tego nie zrobi.
Wziąłem głęboki wdech, dotykając dłońmi swoich
wilgotnych policzków. Kiedy się tak rozpłakałem?
Zrobiłem sobie herbatę, przebrałem się i zacząłem
sprzątanie. Umyłem wszystkie okna, wyprałem firanki, obrusy i ręcznik,
pościerałem kurze, pozamiatałem i pozmywałem podłogi, posegregowałem pocztę
oraz produkty w lodówce Wypolerowałem naczynia oraz sztućce, a na koniec
pozawieszałem czyste firanki. Gdy skończyłem, dochodziła dwudziesta. Na
zewnątrz było jeszcze widno. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić, dlatego
poszedłem wziąć prysznic. Umyłem się powoli, kilkakrotnie wybuchając przy tym
płaczem. Niby branie kąpieli powinno relaksować i zmywać brud całego dnia, to
jednak miałem przy tym zbyt dużo czasu do rozmyślania. Mimowolnie w mojej
głowie pojawiały się wszystkie bardziej i mniej szczęśliwe chwile z ukochaną
osobą.
Oparłem się plecami o chłodne kafelki.
Zakryłem twarz dłonią, bardzo głośno płacząc. Z moich ust wydobył się
przedziwny odgłos. To był paskudny jęk niemocy, żalu i tęsknoty. Wstrząsnął mną
silny szloch i przez kilka minut nie mogłem się nawet poruszyć. Trwałem tak w
jednej pozycji, aż w końcu zakręciłem drżącą dłonią kurek. Woda przestała się
lać z deszczownicy. Kilka kropel powoi spadło do mokrego brodzika.
Do moich uszu doszedł dźwięk wibracji komórki.
Wyszedłem z kabiny, wytarłem dłonie ręcznikiem i chwyciłem telefon, który
zostawiłem na szafce zawierającej środki czystości.
-Słucham? - powiedziałem łamiącym się głosem,
przystawiając aparat do wilgotnego ucha. Odgarnąłem włosy na drugą stronę, by
przypadkiem nie zamoczyć urządzenia. Odchrząknąłem.
-Hej. Tu Kouyou - zaczął. Znałem ten głos.
Przez chwilę wydał mi się jednak być naprawdę nierealny. - Stoję pod drzwiami.
Rozłączyłem się. Szybko wytarłem całe ciało i
narzuciłem na siebie jakieś ubrania. Idąc do drzwi wejściowych, odsączałem
ręcznikiem wodę z włosów. Zanim otworzyłem, wyjrzałem przez judasza. Kou
rzeczywiście stał pod drzwiami. Przekręciłem klucz w zamku. Wpuściłem go do
środka, chociaż przez chwilę się wahałem.
Bez słowa zdjął buty i ustawił je obok moich.
Popatrzył na mnie niepewnie.
-Brałem prysznic - wyjaśniłem, widząc jego
wzrok skierowany na ręcznik w moich dłoniach oraz wilgotne włosy.
Staliśmy chwilę w ciszy, unikając swojego
spojrzenia.
-Napijesz się czegoś? - zapytałem w końcu.
-Mam białe deserowe i czerwone półwytrawne.
-W takim razie przynieś cztery kieliszki.
-Nikt cię nie pyta o zdanie. Śmigaj. Kieliszki
do białego i czerwonego wina.
Popatrzyłem na Kouyou niepewnie. Brakowało mi
w nim czegoś. Jakiegoś większego zapału, błysku w oczach, tonu mówiącego z
wyższością. To nie był ten sam Kouyou.
Poszedłem po kieliszki i korkociąg. Kou usiadł
w salonie w fotelu, założył nogę na nogę. Postawiłem kieliszki na stoliku,
podszedłem do szafki koło telewizora, która służyła za barek. Prócz dwóch
butelek wina, w środku była napoczęta whisky, cały koniak oraz wódka cytrynowa.
Wziąłem dwie butelki i podszedłem do Kou.
-Otworzysz? - podałem mu korkociąg wraz z
czerwonym winem.
Wziął butelkę i sprawnie wykręcił korek. Nalał
nam po trochę szkarłatnej cieczy do kieliszków.
-Skąd wiedziałeś, że jestem w Tokio? -
spytałem, siadając po turecku na kanapie. Wziąłem kieliszek i jakiś czas
obracałem nim w dłoniach.
-Minąłem cię, gdy jechałem motocyklem -
odparł. Wziął kilka drobnych łyków wina. Spojrzałem w swój kieliszek i
skrzywiłem się. Poczułem, że robi mi się niedobrze.
Kouyou wziął głęboki wdech. Zamknąłem na
moment oczy.
-Jadłeś coś dzisiaj? - spytał niespodziewanie.
-Chciałem pogadać - mruknął. - O tym, co się
stało.
-Takanori, to... - zaczął ostrym tonem, ale
zaraz mu przerwałem.
-Nie! Nie rozumiesz?! Nie chcę rozmawiać o tym
wszystkim, o tym, co się stało z... nim.
Kou odłożył kieliszek na stolik. Poczułem, że
moim policzku spływa łza. Starłem ją i sięgnąłem po paczkę chusteczek
kosmetycznych. Wziąłem jedną i zakryłem nią twarz. Wydmuchałem nos, zgniotłem
papier w dłoni.
-Jest mi przykro - oznajmił nagle. - Nigdy nie
sądziłem, że to powiem, ale jest mi cholernie przykro.
-Mam to wziąć za wyrazy współczucia? -
odparłem drżącym głosem.
-Wiem, co czujesz - powiedział cicho. Od razu
pomyślałem o Ishiharze. Gwałtownie zalała mnie fala smutku.
-Zachowuję się jak dzieciak. W przeciwieństwie
do ciebie.
-Takanori, nie zachowujesz się jak dzieciak.
Ten ból jest okropny, znam go doskonale. Jedni po prostu umieją go ukryć, a
drudzy nie.
Na kilka długich minut zapadła między nami
cisza.
-Kouyou, powiedz mi, nienawidzisz mnie mocno?
Takashima przygryzł dolną wargę. Był dziwnie
smutny.
-Nigdy tak naprawdę nie darzyłem cię
nienawiścią. Byłem zły, zazdrosny o to, że jesteś z największym dupkiem, jaki
kiedykolwiek mógł chodzić po tej planecie.
-Nie rozumiem - zamrugałem kilkakrotnie.
-Musisz spojrzeć prawdzie w oczy. Yuu był
dupkiem.
Zadrżałem na dźwięk imienia ukochanego. Złość
ścisnęła mój żołądek, gdy Kouyou nazwał go dupkiem.
-Wykorzystywał ludzi dla własnych celów, był
niejednokrotnie wredny, arogancki, chamski. Pewnie nigdy nie dawał ci tego
odczuć, mi również, ale wiem, jak potrafił traktować innych. Był impulsywny, a
gdy się zdenerwował, potrafił być naprawdę niebezpieczny.
-I właśnie tego ci zazdrościłem. Miałeś kogoś
takiego, kto posiadał tak trudny charakter, a dla ciebie był jak dobry,
przywiązany piesek, który bez szemrania wykonywał wszystkie komendy i sztuczki.
Bardzo go chciałem. Był dla mnie jednak nieosiągalny, bo nigdy nie odwzajemniał
moich uczuć. A ty? Nawet o niego specjalnie nie zabiegałeś, a on i tak był przy
tobie. Oddany i zawsze gotowy do poświęceń. Zastanawiałem się, co on w tobie
widział, ale do tej pory, jedyne na co wpadłem toto, że cię zwyczajnie kochał.
Chociaż słowo zwyczajnie chyba tutaj
nie pasuje. On cię kochał całym sobą. Dla ciebie pragnął się zmienić. Był w
ciebie zapatrzony jak w obrazek święty.
-Bardzo go kochałeś - spuściłem wzrok na swoje
nogi.
-Przez długi czas był dla mnie wszystkim. Był
w sumie do końca bardzo ważnym elementem w moim życiu.
Zapadła między nami cisza. W końcu upiłem łyk
wina. Nie mogłem poskładać myśli. Czułem, że rozpadam się w środku jak domek z
kart.
-Chyba nie powinienem ci o tym mówić.
Mieliście się związać na stałe.
-Wiem, jaki był. Spędziłem z nim mnóstwo czasu
i zdołałem się przekonać, do czego był zdolny. Ale nie wyobrażałem sobie życia
bez niego - zacisnąłem mocno powieki. Znowu zacząłem płakać. - Kou, ja go
kochałem bezgranicznie, nadal go kocham. Nie umiałem mu jednak pomóc.
Spanikowałem.
-Chciałbym, żeby do mnie wrócił. Żeby wszedł
tutaj teraz i powiedział, że już jest, żeby objął mnie mocno i nie puszczał.
Wziąłem kolejną chusteczkę. Pierwszy raz
powiedziałem komuś coś takiego.
Resztę wieczoru przesiedzieliśmy, pijąc wino.
Trzymałem Sorę za rękę, sunąc przez wąską
dróżkę w samym środku lasu. Kilka metrów za nami szli Tara i Satoru, którzy
rozmawiali o czymś. Sora gawędziła, na co ja jej przytakiwałem. Wracaliśmy z
pikniku nad jeziorem do hotelu. Czułem się wypompowany z wszelkich chęci do
życia. Chciałem paść już na swoje łóżko i przespać cały czas do końca świata.
Gdy tylko znalazłem się w swoim pokoju,
wziąłem prysznic i położyłem się do miękkiego łóżka. Nie mogłem jednak zasnąć.
Myślami krążyłem wokół wielu rzeczy, które powoli opanowywały całe moje ciało.
Jak sparaliżowany, dałem się opleść nieprzyjemnymi myślami. Gdzieś tam nawet
zaświtała myśl o samobójstwie. Zacisnąłem powieki. Mógłbym się powiesić. Jak
mama.
Telefon dziko wibrował pod moją poduszką.
Wyciągnąłem urządzenie, przecierając zaspane oczy. Popatrzyłem na ekran.
Szybko odebrałem telefon, wwindowując się do
siadu.
-Dzień dobry - usłyszałem nieznany sobie
kobiecy głos. - T... Takanori, tak?
-Jestem mamą Miho - zaczęła łamiącym się
głosem. - Przepraszam, że dzwonię o tak wczesnej porze, ale nie mogłam już
wytrzymać.
-Nic nie szkodzi - spojrzałem na zegarek
radiowy na szafce przy łóżku. Dochodziła szósta. - Czy coś się stało?
Słyszałem, jak kobieta bierze głęboki wdech.
Podrapałem się po brodzie.
-Od kilku dni nie dawała znaków życia - zaczęła
wyjaśniać. - W końcu przyszłam do niej, ale w jej mieszkaniu nie było nikogo.
Zostawiła wszystko, nawet komórkę. Przejrzałam ją i to był ostatni numer, pod
który dzwoniła.
-Od jak dawna nie daje znaków życia?
Zamyśliłem się na moment. Wtedy ostatni raz z
nią rozmawiałem.
-Przepraszam, że cię obudziłam - oznajmiła z
rezygnacją. - Proszę, jeśli czegoś się dowiesz albo Mi-chan się odezwie, daj mi
znać.
-Dobrze. Na pewno się wtedy z panią
skontaktuję.
Gdy tylko zakończyłem rozmowę, owiała mnie
pełna niedowierzania myśl. Miho zniknęła. Świadomość braku kogoś tak bliskiego,
ukuła mnie w pierś. Zacisnąłem zęby, zgniotłem krawędzie kołdry w dłoniach.
Wciągnąłem powietrze nozdrzami, chcąc się uspokoić. Nie mogłem wpaść teraz w
histerię. Przerażał mnie jednak fakt, że zostałem całkiem sam, bez żadnej
bliskiej osoby.
Cholera, Takanori - pomyślałem - nie jesteś
stworzony do tego, by mieć przyjaciół.
Poranne słońce raziło mnie w oczy. Cicho
sunąłem wzdłuż piaszczystej plaży jeziora. Przy większym podmuchu wiatru,
łapałem za słomiany kapelusz na głowie, by przypadkiem nie odleciał. Do moich
uszu docierało wysokie ćwierkanie ptaka skrytego w lesie. Zwierzątko popisywało
się swoimi zdolnościami wokalnymi, a ja wciąż szedłem, w wolnej ręce trzymając
trampki związane sznurowadłami. Wszedłem na drewniany pomost. Przemierzyłem
kilka metrów, aż znalazłem się w miejscu, w którym kładka się urywała i
skręcała w lewo, otaczając w ten sposób całą plażę. Przysiadłem na skraju
pomostu i zanurzyłem stopy w zimnej wodzie. W oddali widziałem napięty żagiel.
Ktoś pływał. Nic dziwnego, pogoda była do tego idealna.
-Myślałem,
że tylko surfujesz. Nigdy nie mówiłeś, że umiesz żeglować.
-Kiedyś
się nauczyłem. Pomożesz mi ubrać żaglówkę?
Położyłem się plecami na pomoście. Nogi
zwisały mi swobodnie i stopami dotykałem tafli jeziora. Zakryłem twarz
słomianym kapeluszem.
Z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Był piąty
lipca. Dzień, w którym powinienem był już zacząć szykować się do wielkiej ceremonii.
Powinienem być szczęśliwy, denerwować się trochę.
Ale on byłby ze mną. Złożyłby mi przysięgę
wieczności. To byłby najszczęśliwszy dzień mojego życia.
-Takanori! - poczułem jak dotyka mojego
ramienia. Otworzyłem oczy, kiedy zdjął ze mnie kapelusz. - Zasnąłeś.
Tara pochylała się nade mną, zakrywa
Ona lubi poranny orgazm
Czarne chłopaki pieprzą czekoladkę
Gorąca włoszka penetrowana przez dwa fiuty