Nareszcie mąż pojechał do pracy

Nareszcie mąż pojechał do pracy




⚡ KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Nareszcie mąż pojechał do pracy


Возможно, сайт временно недоступен или перегружен запросами. Подождите некоторое время и попробуйте снова.
Если вы не можете загрузить ни одну страницу – проверьте настройки соединения с Интернетом.
Если ваш компьютер или сеть защищены межсетевым экраном или прокси-сервером – убедитесь, что Firefox разрешён выход в Интернет.


Firefox не может установить соединение с сервером polki.pl.


Отправка сообщений о подобных ошибках поможет Mozilla обнаружить и заблокировать вредоносные сайты


Сообщить
Попробовать снова
Отправка сообщения
Сообщение отправлено


использует защитную технологию, которая является устаревшей и уязвимой для атаки. Злоумышленник может легко выявить информацию, которая, как вы думали, находится в безопасности.

Author Mariola Olszyna Reading 8 min Views 92558
Press «Like» and get the best posts on Facebook ↓
Moja teściowa wychowała idealnego syna, ale nie męża
Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. Zgoda Polityka prywatności
Przykro mi, ale mimo najszczerszych chęci, nie mogę mojej teściowej nazywać mamą. Gdy wychodziłam za mąż, właśnie tego pragnęłam, byłam taka szczęśliwa kiedy, Marek mi się oświadczył, ale wtedy zupełnie inaczej wyobrażałam sobie moje małżeństwo. Bardzo chciałam wyjść za mąż, kochać i być kochaną. Z zazdrością patrzyłam na szczęśliwe małżeństwa moich koleżanek, słuchałam ich historii jak dobrze im się żyje w związkach, które są pełne miłości i wzajemnej dbałości o siebie.
Marzyłam o rodzinie, w której mężczyzna będzie moim rycerzem, moim oparciem i schronieniem, a nasze dzieci będą dorastać w szczęśliwym domu otoczone miłością. Bardzo chciałam być czułą, kochającą żoną, i dać mojemu mężowi to co w mojej mocy.
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam jego stosunek do teściowej, pomyślałam, że wychowała go dokładnie na takiego człowieka, jakiego sobie wymarzyłam. Podczas naszej rozmowy, która odbyła się tuż przed ślubem, mama mojego męża wypowiedziała słowa, które na zawsze pozostaną mi w pamięci „Moja droga, w życiu mojego syna zawsze była tylko jedna kobieta. Pamiętaj, nigdy nie będzie ważniejszej ode mnie”. Wtedy nie do końca zrozumiałam sensu wypowiedzianych prze nią słów, lecz z biegiem czasu, niestety pojęłam, co miała na myśli.
Na samym początku naszego małżeństwa, nie przeszkadzało mi, że mój mąż troszczy się o mamę, wręcz imponowało mi jak dobrze jest wychowany i jak silną ma więź z matką. Z biegiem czasu zaczęło mi przeszkadzać, że nigdy nie odmawiał mamie. Spełniał jej najdziwniejsze prośby, wychodził z domu o piątej rano, ponieważ mama zadzwoniła, że ma ochotę na świeżą drożdżówkę, lub biegał po całym mieście szukając tańszych odpowiedników leków, aby mamusia nie wydała kilka złotych więcej. Jeśli zadzwoniła, że skrzypią jej drzwi, ubierał się i wychodził, nawet nie mówiąc do mnie słowa. W naszym domu drzwi także wymagały naprawy, ale to mojego męża nie interesowało, liczyła się tylko matka, ja byłam dla niego niewidzialna.
Któregoś razu, gdy Marek przyjechał po mnie po skończonym dniu pracy, zadzwoniła z pretensjami, że jestem bezduszną i leniwą dziewczyną. Wykorzystuję mojego męża, zamiast pozwolić mu odpocząć. Oczywiście mogłabym wrócić do domu pociągiem lub autobusem, ale nie widziałam absolutnie nic złego w moim postępowaniu. Przecież Marek jest moim mężem i to ja powinnam być dla niego najważniejszą kobietą w życiu.
Następnego dnia chciałam porozmawiać z mężem o zaistniałej sytuacji, ale jak zwykle nie widział żadnego problemu. Zaraz po naszej rozmowie zadzwoniła teściowa chcąc jechać na działkę zaczerpnąć świeżego powietrza, mój ukochany powiedział tylko, że to jego matka, i nie może jej odmówić.
Marek jest wspaniałym synem, ale nigdy nie powinien zostać mężem żadnej kobiety, bo nikt nie zniósłby takiego traktowania . Mama Marka nie krępowała się, aby dzwonić w środku nocy, dzieląc się z nami swoim złym samopoczuciem i bezsennością, ta egoistka nie przejmowała się, że musimy się wyspać i rano wstać do pracy. Co w tej sytuacji zrobił mój mąż? Zadzwonił po taksówkę, ponieważ wieczorem wypił kilka drinków, i pojechał sprawdzić, dlaczego mamusia nie może zasnąć. Zamiast podziękować, zbluzgała go, żeby nie pozwalał sobie na wieczorne picie, gdy matka w każdej chwili może potrzebować pomocy.
Oczywiście, może powstrzymać się od wszystkiego, nie tylko od alkoholu, ale czy mój mąż nie ma prawa do normalnego życia, tylko dlatego że jest synem tak wymagającej i zaborczej kobiety?
Moja teściowa niszczy nasze małżeństwo, uważając, że jej syn nadal jest jej własnością, a ja jestem tylko żoną, choć powinnam być dla niego numerem jeden.
Dzięki Bogu nie mamy dzieci. Bo od razu by się zorientowały, że nie mogą liczyć na tatusia, bo babcia ma pierwszeństwo. Po latach upokorzeń i bycia tą drugą, wpadłam w depresję, lecz nawet w takiej sytuacji nie mogłam liczyć na wsparcie i troskę ze strony męża. Największe serce okazała mi moja przyjaciółka, rozumiejąc jaka to podstępna choroba. Wówczas tak bardzo liczyłam na choć kilka słów wsparcia, współczucia i zrozumienia ze strony ukochanego, ale zamiast tego, po raz kolejny rzucił się w wir pracy w ogrodzie matki.
Tak, przyznaję, że przegrałam, nie mogłam stać się dla niego tym, czym była dla niego mama, choć bardzo się starałam. Szkoda, że cały mój wysiłek, nie został zauważony przez Marka. On naprawdę jest zakochany w jednej kobiecie, w swojej rodzicielce. Te słowa miłości, które do mnie wypowiadał, były zwykłą formalnością, umową między panną młodą a panem młodym.
Nigdy nie chciałam ideału, bo one nie istnieją, pragnęłam szczerego uczucia. Dobry mąż nie musi jak Marek układać ubrań w szafkach od linijki, w odpowiednim zestawieniu kolorystycznym. Może wyjść z kolegami na piwo i wrócić do domu po północy, lecz nie mój mąż, on był wychowywany na perfekcyjnego syna.
Bardzo się cieszę, że nareszcie zrozumiałam, że mój mąż nigdy nie będzie takim człowiekiem, o jakim marzyłam. Nie mamy dzieci, bo bał się że obowiązki w domu go pochłoną i nie będzie miał wystarczająco dużo czasu dla mamy.
Marek dbał o mamę jak o nikogo na świecie, zaakceptowałam fakt, że nigdy nie wygram. Postanowiłam, że będę mieć mężczyznę, którego pokocham całym sercem, i dla którego ja także będę najważniejsza. Zaszłam w ciążę i czekam na swojego małego księcia, dla którego będę całym światem, który będzie mnie kochał i potrzebował.
Przysięgłam sobie, że wychowam mojego syna na prawdziwego, odpowiedzialnego mężczyznę, który kiedyś założy własną rodzinę i uszczęśliwi swoją żonę.



Возможно, сайт временно недоступен или перегружен запросами. Подождите некоторое время и попробуйте снова.
Если вы не можете загрузить ни одну страницу – проверьте настройки соединения с Интернетом.
Если ваш компьютер или сеть защищены межсетевым экраном или прокси-сервером – убедитесь, что Firefox разрешён выход в Интернет.


Firefox не может установить соединение с сервером polki.pl.


Отправка сообщений о подобных ошибках поможет Mozilla обнаружить и заблокировать вредоносные сайты


Сообщить
Попробовать снова
Отправка сообщения
Сообщение отправлено


использует защитную технологию, которая является устаревшей и уязвимой для атаки. Злоумышленник может легко выявить информацию, которая, как вы думали, находится в безопасности.

Wydawało mi się, że jesteśmy fajnym małżeństwem. Znajomi mówili, że jesteśmy lepszym małżeństwem niż byliśmy parą przed ślubem. Tak było. Jak już zamieszkaliśmy razem poczułam wreszcie, że stanowimy jedność, mimo że wtedy byliśmy ze sobą już 6 lat.
7 miesięcy po ślubie urodziła nam się córeczka i to już była pełnia szczęścia. Pamiętam te smsy „Jesteście dla mnie wszystkim. Obydwie”, „Kocham Was” itp. Mimo, że był to czas, gdy obydwoje dopiero zaczynaliśmy rozwijać się zawodowo, więc też dopiero zaczynaliśmy się dorabiać, to nie było na co narzekać. Mieliśmy mieszkanie (wprawdzie na kredyt, ale niezbyt wysoki), dwa samochody, spore grono stałych znajomych (dzisiaj wiem, że część z nich to przyjaciele), rodziców, którzy chętnie zostawali z malutką, gdy my chcieliśmy gdzieś wyskoczyć, albo zwyczajnie odpocząć.
Oczywiście bywały różnice zdań, proza życia (zawsze umiejętnie starałam się ją urozmaicić wyjazdami i spotkaniami ze znajomymi), brak czasu (hmm, błędne koło – częste spotkania towarzyskie, a jednoczenie brak czasu na odpoczynek), drobne kłótnie, ale nigdy takie, żebym uznała, że są czymś zagrażającym naszemu związkowi. Czułam, że się kochamy, ale najbardziej pielęgnowałam poczucie, że jak będą jakieś problemy to damy radę, póki mamy siebie…
Po pół roku od urodzenia córeczki wróciłam do pracy, pojawiły się nowe możliwości zawodowe. Pełnia szczęścia w domu i w pracy. Mój mąż (policjant) też zaczął poważnie myśleć o swoim rozwoju zawodowym. Tylko w jego „firmie” nie było takie proste. Żeby cokolwiek osiągnąć, pójść wyżej, trzeba było ukończyć kurs oficerski w Szczytnie (psycholog z Komendy Głównej powiedziała mi kiedyś, że oni nazywają tą szkołę „Pacanowem”). Tak więc mój mąż myślał o Szczytnie, a ja … zaczęłam myśleć o drugim dziecku. Zapytałam kiedyś co on na to. Powiedział „fajnie, będziemy mieli dwa takie małe bąki”.
Zawsze lubiłam wszystko planować. Lista rzeczy na wakacje. Lista wydatków na wyjazdach. Lista zakupów. Zaplanowałam więc kiedy urodzę drugie dziecko. Na wiosnę, wtedy urlop macierzyński spędzę na wakacjach, później jesień i Święta Bożego Narodzenia na zaległym urlopie i z Nowym Rokiem szczęśliwa żona i mama wróci tryumfalnie do pracy. Żadnych problemów nie przewidywałam, bo przy takiej pełni szczęścia nie ma mowy o problemach.
Mój plan się udał… prawie. W wakacje zaszłam w ciążę (termin na kwiecień zgodnie planem). Test ciążowy robiliśmy na wyjeździe ze znajomymi. Mój mąż tymczasem dostał wreszcie zgodę na kurs oficerski w Szczytnie. Pół roku poza domem – wyjazd z początkiem września. Zawsze byłam optymistką, wiec i tym razem cieszyłam się z jego sukcesu, myśląc, że dobrze się wszystko złożyło.
No i pojechał… i zmieniał się z każdym tygodniem. Wracał i miał pretensje o wszystko. Że nieposprzątane, że stare jedzenie w lodówce. A dla mnie pierwszy trymestr był… jak pierwszy trymestr. Wszystko śmierdziało okropnie, więc unikałam otwierania lodówki (za wyjątkiem robienia jeść dziecku – mała miała już ponad 2,5 roku). Non stop mogłam spać. I żeby mi się tak chciało jak mi się nie chciało. Cały czas pracowałam zawodowo, do ósmego miesiąca ciąży. A moja trzylatka była baaardzo absorbująca. Moi rodzice pomagali. Do dziś pomagają … Postanowiłam kiedyś, że też chcę być w przyszłości tak wielkim wsparciem dla moich dzieci.
Później mówił, że może tylko dwa razy w miesiącu bo mają jakieś służby. A jak już przyjeżdżał to drażniłam go pod każdym względem. Oczywiście wtedy myślałam, że to środowisko go tak zmienia. Ten „stan kawalerski” i trudność nagłych powrotów do obowiązków, dziecka i żony, która też miała swoje oczekiwania, bo oczywiście nie przyjmowałam tego wszystkiego bezkrytycznie. Przestaliśmy też ze sobą sypiać, bo mówił, że boi się, że to zagrozi ciąży. To też łyknęłam. Im bliżej rozwiązania, tym bardziej czułam się samotna. Zawsze uważałam, że mam w nim nie tylko męża, ale też przyjaciela. Tymczasem on sukcesywnie przestawał ze mną rozmawiać. Zostałam sama ze „swoją” ciążą i trzylatką, którą kochałam bezgranicznie, a która tęskniła za tatą.
Pod koniec ciąży i jego pobytu w Szczytnie, postanowiłam, że będę walczyć i pomogę mojemu mężowi znowu odnaleźć się w domu, wrócić do rodziny, do mnie i dzieci. Na dwa tygodnie przed jego powrotem do pracy, po półrocznej przerwie na Szczytno, zorganizowałam tygodniowy wyjazd do Zakopanego na narty. Obydwoje zawsze lubiliśmy jeździć na nartach. Tym razem wiadomo było, że w 9 miesiącu ciąży nie pojeżdżę. Chciałam, żeby Z. pojeździł, spędził czas ze mną i z małą, przypomniał sobie jak fajnie jest nam razem, jak potrafimy spędzać razem czas. Drugi tydzień miał być już w domu, żeby przygotować się do porodu. Jeszcze w Zakopcu powiedział mi, że zadzwonili z pracy, że na drugi tydzień urlopu chcą go wysłać na szkolenie… do Szczytna. Nie mają kogo wysłać bo jest dużo roboty, a jego i tak nie było pół roku to za jednym zamachem może i to ogarnąć. Łykałam wszystko jak młody pelikan.
Później już wszystko potoczyło się z górki. Choćbym nie wiem jak się oszukiwała, wiedziałam, że jest źle. Bardzo źle. Urodził się nasz synek – to była dla mnie ogromna radość. Z. nie wykazywał entuzjazmu. Wychodziliśmy do domu w dniu katastrofy smoleńskiej. Jak to u młodej mamy, hormony buzowały. Miałam przy sobie noworodka, zszokowaną trzylatkę potrzebującą mamy i taty i do tego siedziałam przed telewizorem i płakałam. Płakałam jak cała Polska. Tyle, że ja patrzyłam na wspomnienia o Marii i Lechu Kaczyńskich (których dopiero wtedy zaczęto pokazywać jako przykładne małżeństwo) i myślałam o tym, że moje małżeństwo takie nie jest. I płakałam, że mój mąż tak nie chce, że tego nie potrzebuje, że nie czuje tego co ja. Miałam wrażenie, że przeszedł solidne pranie mózgu. Inny człowiek.
Tryb pracy Z. też bardzo się zmienił. Częste wyjazdy „służbowe” i wszystko tajne przez poufne. Wiedziałam tylko do jakiego miasta, a na jak długo … trudno mu było przewidzieć. Co jakiś czas potrzebował odpocząć, więc jechał z „kolegami” na motor. Pierwszy raz tak pojechał jak nasz synek miał tydzień i oko zaropiałe od zatkanego kanalika łzowego, tak że groziło to zabiegiem. Z. był tym niewzruszony. W ogóle nic go nie wzruszało. Był nieobecny duchem, całymi wieczorami siedział przy komputerze (nie wiedziałam co robi, bo skutecznie odwracał moja uwagę) i raczył się whisky.
Nadeszły wakacje. To było najgorętsze lato od lat. Pamiętam dokładnie. Najpierw zagrożenie powodziowe, bo podobno jeździł pilnować wałów przeciwpowodziowych, a później upały nie do wytrzymania. Ja siedziałam z dziećmi w bloku w Warszawie, w gorących murach (mimo że mój plan zakładał cudowny, wyjazdowy, rodzinny urlop macierzyński), a Z. miał ciagłe wyjazdy „służbowe”.
Byłam załamana, nie wiedziałam co robić, miałam dwoje dzieci, a myślałam tylko o tym, że moje małżeństwo się wali. Nie wiedziałam jak z tego kryzysu wyjść i nie rozumiałam co takiego się wydarzyło, że się rozwaliło. Tak po prostu. Bez kłótni, bez niezgody, bez nieporozumień. Powolne obumieranie. Wtedy wkroczył tata. To był jeden dzień prawdy. Już nie dałam rady dłużej udawać, że jest wszystko w porządku.
Ja: Pod stołeczną (Komenda Stołeczna)
Zrozumiałam od razu co ma na myśli, chociaż gdy sama wcześniej o tym myślałam, to odrzucałam to od siebie. Samochodu pod stołeczną nie było. Pojechał swoim. Czyli nie służbowo… Wrócił następnego dnia wieczorem. Zeszłam do samochodu spisać stan licznika, a znalazłam paragon ze stacji benzynowej w Olsztynie. Nietypowa trasa do Koszalina … Już wiedziałam, ale wciąż nie chciałam w to wierzyć. Myślałam, że może to platoniczne zauroczenie. Może jeszcze nic się nie wydarzyło. Wiedziałam tez do kogo jeździ. Była tylko jedna kobieta na kursie, o której mimochodem wspominał.
Później już wszystko potoczyło się szybko. Znalazłam wszystko co mogłam znaleźć, ale najgorsze były ich pisemne rozmowy na Skype. Zrozumiałam dlaczego ciągle siedział wieczorami przy komputerze. Pisał tez o mnie, pogardliwie, bez szacunku. O dzieciach, bez uczucia. Za to z najdrobniejszymi szczegółami o ich łóżkowych eksperymentach. Ona też w to brnęła mimo wiedzy o ciężarnej żonie i małym dziecku. Suka przez duże S. Kiedyś do niej zadzwoniłam prosić, żeby go zostawiła. Potraktowała mnie jak gówniarę, jakby niewystarczająca była krzywda, którą mi wyrządzała. Wtedy nie miałam dowodów, więc tylko podkuliłam ogon. Dotarło do mnie jedno – póki im tego nie udowodnię to oni się nie przyznają, a romans się nie skończy.
Sierpień. Z. znowu był na wyjeździe. Nie mogłam spać. Nie mogłam jeść. Nie mogłam myśleć o niczym innym. Znalazłam to czego szukałam. Smsy, maile, skype, wyciągi bankowe z płatnościami na stacjah benzynowych, zdjęcia. Wiedziałam już, że to nie był przelotny romans. Trwał od września. Ledwie zdążył wyjechać na ten pieprzony kurs. Nie wracał na weekendy, bo wyjeżdżał z nią. Co tam, że w domu żona w ciąży, że córka (kiedyś oczko w głowie). Zadzwoniłam i powiedziałam, że już wszystko wiem. Nie przejął się, uznał mnie za wariatkę. Spakowałam go w worki na śmieci i zawiozłam do jego rodziców. Dopiero wtedy wrócił.
Cios w plecy? Nie. Raczej brak sensu w życiu, brak poczucia własnej wartości, całkowity brak akceptacji siebie. Rozpacz. Nie spałam. Nie jadłam. Ważyłam 47 kg, a byłam matką karmiącą. Praktycznie straciłam pokarm. Nastąpiła wegetacja. Bałam się zasnąć, bo bałam się swoich snów. A w nich oni razem, a ja sama. Już do końca życia. I to ciągłe poczucie niepokoju, ucisku, gdzieś w klatce piersiowej i w żołądku. Zasypiałam z nim i budziłam się z tym uczuciem, a już nie mogłam go udźwignąć. Dzisiaj wiem, że jak zaczynam to czuć, to oznacza, że mój organizm mnie ostrzega.
Nie wierzyłam, że jestem w stanie poradzić sobie z tym sama. Poszłam do psychologa. W Komendzie Głównej. Oczyszczająca rozmowa, ale niestety już na wstępie usłyszałam, że jednorazowa. Nie mogą udzielać pomocy rodzinom policjantów. Na chwilę pomogło. Na krótko. Ale pomogło, wiec szukałam dalej. Koleżanka mi kogoś poleciała. To było nawet zabawne, bo po 45 minutach opowiadania swojej historii usłyszałam, że mam się wykąpać w płatkach róż. Ta pani utwierdziła mnie w przekonaniu, że żaden psycholog mi nie pomoże.
Tymczasem Z. zmienił taktykę. Chciał wrócić. A ja chciałam, żeby wrócił. Nie mogłam przestać myśleć o tym co czytałam, ale chciałam , żeby wrócił. Dużo mówił o tym, że chce naprawiać, ale teraz z perspektywy widze, że on w ogóle dobrze przekonuje. I to by było na tyle, bo nie próbował zrobić żadnego kroku dalej. Wynajmował mieszkanie, mieszkał sam, na dzieci nie płacił, bo skoro wynajmuje to mu ciężko i żalił się na swój smutny los. A ja naiwna myślałam, że biedny, że muszę mu pomóc i tak próbowałam uporać się ze sobą i nie utrudniać życia Z. żeby tylko chciał wrócić. A czułam ogromną pustkę, przeraźliwy żal, który wypalał mi serce. Żal za swoim idealnym wyobrażeniem rodziny, której nie ma. Żal, że dzieci nie maja taty, a powinny mieć mamę i tatę. Katowałam się swoją wyobraźnią i swoimi projekcjami. Katowałam się, ale jednocześnie w przebłyskach racjonalności myślałam: o Boże, jak ja wrócę do pracy? Jak nie stanę na nogi to zawalę i pracę. Mam dwoje dzieci – muszę się ogarnąć, zająć się pracą. I wróciłam do pracy po 5 miesiącach od porodu. Do ludzi, których lubiłam, do dobrej atmosfery, do obowiązków, które lubiłam. Praca zaczęła pomagać. To była odskocznia od lawiny myśli. Ale i tak gdyby wtedy ktoś mi powiedział, że czas leczy rany to bym powiedziała „Gówno prawda”. Teraz wiem, że leczy, ale od to nas zależy jak szybko.
Czułam, że muszę działać. Przypadkiem trafiłam na mediatora. Z. się zgodził, parę razy poszliśmy. Nie udało się, ale pamiętam jedną rzecz, którą pani mediator/psycholog powiedziała „Pani mąż nigdy nie podejmie decyzji”. Miała rację, a to było 5 lat temu. Szkoda, że nie wyciągnęłam wniosków. Po tej próbie postanowiłam, że nie pójdę już do żadnego psychologa, ale nie zdecyduję się na rozwód, póki nie będę czuła, że zrobiłam wszystko co mogłam. Jak coś się psuje to trzeba to naprawić, a nie wyrzucić. Tym razem ja zmieniłam taktykę. Postanowiłam zrobić coś dla siebie. Kto by chciał wrócić do zblazowanej, smutnej żony. Czas wziąć się za siebie. Z każdym miesiącem szukania możliwości wyjścia z tego impasu czułam się silniejsza. Chciało mi się bardziej. Znalazłam studia podyplomowe. Co ciekawe, zawsze podświadomie o nich myślałam, tylko przy Z., który zawsze realizował swoje zainteresowania, na moje jakoś nie było czasu. Mo
Porno Online
Amator
Rimming na świeżym powietrzu

Report Page