Moja pikantna kurewka

Moja pikantna kurewka




⚡ KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Moja pikantna kurewka


Bojarska A. - Urban

Home
Bojarska A. - Urban



Anna Bojarska

URBAN

2

Cholerny, nieunikniony wstęp Urodził się

w Łodzi, 3 sierpnia 1933, godziny urodzenia nie zna. Z jego horoskopu wynika w tej sytuacji tyle: agresywna inteligencja, szczęście w miłości - oraz że zostanie zamordowany. Kiedy to piszę, żyje. Na razie żyje. Bez godziny i minuty urodzenia szczegółów nie zgadnę. Wczoraj Pani-Od-Polskiego mojego dziecka poświęciła mu całą lekcję. Cóż to za wspaniały, błyskotliwy człowiek, co za osobowość, co za talent! Najlepszy z polskich dziennikarzy! Ileż on ma wspólnego z Judymem! Uczniom, przekonanym, że Judym to pomylony lekarz-społecznik-utopista z „Ludzi bezdomnych" Żeromskiego, szczęki poopadały. Gdzie Rzym, gdzie Krym? - To zobaczcie, jak on się zachowywał w towarzystwie! Zobaczcie, jak się zachowywał wobec wrogów! -Kto? - Judym, pacany, Judym! Zajrzyjcie do książki! Urban jak żywy! Ponoć większość zajrzała do „Ludzi bezdomnych'', tej niegdysiejszej „biblii każdego pepesowca". Szkoła mojego dziecka kosztuje majątek, ale po takiej lekcji polskiego nawet nie żal. NIEEE-ZŁE!!! Naprawdę niezłe.

do „Ludzi bezdomnych". Judym-Urban kłania się tam „z wrodzonym nóg", informuje „z klującą satysfakcją" każde eleganckie towarzystwo, że jego ojciec był szewcem, a w dodatku lichym szewcem, i do tego przy okropnie złej ulicy. Jednych takie wymania peszą, innych prowokują do złośliwości. A cóż to szył papcio, damskie pantofle czy męskie kamasze? - Trzewiki - odpowiada urodzony prowokator - głównie trzewiki, w dość odległych jedna od drugiej chwilach przytomności, najczęściej bowiem robił po pijanemu awantury, gdzie się Ja

też zajrzałam

plątaniem się

dało .

A gdy wstrząśnięci ludzie gratulują mu odwagi (któż mówiłby o sobie takie rzeczy, to się ukrywa!), uśmiecha się szyderczo. Na ustach szyderczy uśmiech, w ustach kpiny ze wszystkiego, co akurat święte, w sercu natomiast - paskudne, nieubłagane zrozumienie własnej „niższości społecmej ", tudzież nieustanny lęk, żeby nie zrobić czegoś „z szewska". I widzenie ws zędzie drwiny, widzenie wszędzie pogardy. Choć niby nic go takiego nie spotkało. „Nie mógł się skarżyć na to (nie miał prawa), żeby ktokolwiek odsunął się od niego czy świadomie stronił, ale czuł dokoła siebie próżnię i wyziębłe miejsce". Może właśnie dlatego, że z takim uporem uprzedza wszystkich: „Ja jestem z motłochu, z ostatniej hołoty... ". Najżyczliwsi ludzie mają go w koń­ cu dość, i trudno im się dziwić. Zwłaszcza że facet jest niezaprzeczalnie wybitny. Może i genialny. Stuliłby wreszcie pysk, w którym obnosi jak tresowany pudel trzewiki pijanego tatusia! Tylko Żyd go rozumie, bo sytuacja jest diablo podobna. Żyd jest wybitnym lekarzem, cenionym, szanowanym, ale - ach, panie Judym! Czy pan sobie wyobraża, jak to jest, być Ży­ dem o nazwisku Chmielnicki? Chmielnicki!!! Jak ten hetman kozacki, jak ten demon z Trylogii! Chmielnicki, bo z Chmielnika, tak jakiegoś przodka ruskie w rejestrach zapisały - ale ileż się taki człowiek nacierpi! Syn szewca-pijusa z warszawskich slumsów wzrusza ramionami: ależ to mosi każdy! Żyd Chmielnicki protestuje: nie, nie każdy! Tylko Żydzi! To jest jak garb! To jest - BEZ WINY!!!

5

Też coś. Bez przesady. A co on, Judym, zawinił? Urodził się w slumsach, jest synem zachlanego szewca-łajdaka, w jego domu trzymano obłąkaną staruszkę na łańcuchu w komórce, życie zmarnowane, dusza pęknięta na pół, a co on winien? No, co? Może to nie garb? W czym to lepsze niż być Żydem? Przestań robić z siebie ósmy cud świata, krajowy cudzoziemcze, sam jestem krajowym cudzoziemcem, takich jest legion, zamknij się! Dobrze, mosili to obaj. I jeszcze ładny tłumek innych, za coś tam ukaranych bez winy. Zdarza im się zajść macznie wyżej niż nie garbatym. A jeśli już wdrapali się na swój Mont Blanc - to dopiero szpas! Teraz dostaną łupnia! „- U nas, niestety, tak zawsze - mówi doktor Chmielnicki z Chmielnika. - Jeżeli ktoś wyrasta nad głowy tłumu, zaraz go ... - Szanowny kolego, ja nie marzyłem o wyrastaniu nad jakiekolwiek głowy. - Ja wiem, ja rozumiem! Mówię nie o zamiarze, lecz o fakcie. " MÓWI NIE O ZAMIARZE, LECZ O FAKCIE. Tak, tak, świetną panią od polskiego ma mój synalek. Cały Urban!

A niech to. Siedzę w domu, popijam gin z tonikiem, i pojęcia nie mam, jak zacząć. Faceta dwa razy w życiu widziałam. Miły. Naprawdę miły. Tyle że nie w tym, co pisze. W tym, co pisze - kanalia, ośmiornica, skorpion, jadowita glista, bestia i ostatnie bydlę. Ja też taka jestem. Do ginu dodałam masę lodu. On też lubi dodawać do wszystkiego, co pije, masę lodu, po wręby! Machnął o tym świetny felieton w czasach niewoli (które dla niego były czasami wolności, niech mu będzie, teraz to już nieważne). Chodziło mu o to, że on lubił wszystko z lodem, a zgłodniała hołota zapychała ciasne zamrażalniki swych lodówek mięsem z czarnego rynku, wolała kotlety dla bachorów od porządnych drinków, nie miała miejsca na pojemniki z lodem, więc podawała gościom ciepłą whisky, ciepłą wódkę: mowy nie było o luksusie i vvykwintności! Upadek cywilizacji! Ach, nie było już u kogo bywać w stanie wojennym, zesm1acili się starzy majomi! Zresztą zawsze aż kipiała z niego pogarda dla zwykłych, szarych ludzi (jeśli istnieje coś takiego jak Zwykły, Szary Człowiek: pewnie, że istnieje, nie dzielmy włosa na czworo!), zawsze cieszył się ich naiwnym zdumieniem: jak to, więc lód do drinka miałby być ważniejszy od obiadu? Rozwiązywanie krzyżówek miałoby być zajęciem idiotów? Kobieta zmieniająca nazwisko po ślubie miałaby być ostatnią szmatą, godną pogardy każdego inteligentnego faceta (i baby również)? I tak dalej, i tak dalej, bez końca? A kimże on był, żeby aż tak gardzić? Stał sobie na cokole z białą lilią w ręku? „-To nie twoja rzecz, KRAJOWY CUDZOZIEMCZE" - jak zwrócił się (w myśli) doktor Judym do Żyda. Pewnie. Ach, krajowy cudzoziemcze, światowy cudzoziemcze, powszechny cudzoziemcze, co cię opętało? Moment. O co jeszcze chodziło Pani Od Polskiego z tym Judymem? „Zdecydował się iść drogą, którą sobie był obrał, no i szedł, rzecz prosta, w niezupełnie całych butach". A czemuż to? „Im silniej pracował, tym więcej czuł w sobie mocy, jakiegoś rozmachu i owej pasji, która potężniała i wyrabiała się od trudu jak mięsień. ( ... )Doktor Judym czuł nawet, że w tym jest może trochę jakiego sentymentalizmu, albo czego tam jeszcze gorszego, ale nie mógł na to poradzić. - Pewno, że tego sentymentu - myślał - nie można ani krajać mikrotonem, ani zgoła obejrzeć pod mikroskopem, ale cóż z tego, kiedy sentyment istnieje i jest takim samym faktem spełnionym, jak najlepiej opisany bakcylus". No, dobrze. Panią Od Polskiego w parę dni po tak ekstrawaganckiej lekcji - właściwie nie za to - wyrzucają ze szkoły. Uczniowie podpisują listy protestacyjne, ale co to da?

6

A w ogóle - ostatni cytat z „Ludzi bezdomnych", i niech stary Żeremiasz zamilknie na wieki ze swymi żeremiadami. Nawet niezły cytat. „- Ce sont des flaki z olejem ... - rzekł blondyn o twarzy Apollina". Słusznie. Ce sont des flaki z olejem. Zaczynam jeszcze raz.

* Urodził się w Łodzi, 3 sierpnia 1933, jako Jerzy Urbach, syn dziennikarza. Nawet redaktora naczelnego. Tatuś wydawał umiarkowanie lewicową gazetę „Głos Poranny'', a matka „też parała się próżniactwem" . Tatuś ~:valczał Hitlera, ale Hitler był lepszy. Tatuś musiał wiać przed nim, a nie odwrotnie. Udało mu się. Chodziło o to, że ... No, właśnie. Tatuś był krajorvym cudzoziemcem. Matka była krajową cudzoziemką. Dziecko - nie mające jeszcze pojęcia, co i jak na tym świecie - też było krajorvym cudzoziemcem. Zresztą wystarczyłoby lewicowania i liberałowania, wszyscy tacy ekscentrycy w 1939 wiali na wschód. Do Świata Sprawiedliwości Społecmej , Internacjonalizmu i w ogóle. Naziści byli takimi sensatami, że o dogadaniu się z nimi mowy nie było. Jeszcze nie palili kogo popadnie w piecach krematoryjnych, jeszcze nie zamykali kogo popadnie za drutami kolczastymi, przez które puszczali prąd elektryczny, jeszcze nie chwytali kogo popadnie w ulicmych łapankach, jeszcze nie brali gdzie popadnie zakładników, żeby ich wieszać w widocmych miejscach (z gębami zaklejonymi gipsem, aby nie mogli wmosić niestosownych przedśmiertnych okrzyków), jeszcze nic takiego, strzelali po prostu, bomby rzucali i uczciwie zapowiadali wszystko, co najgorsze. Wyglądało na to, że ci ze wschodu, ci z Bolszewii, mają więcej POCZUCIA HUMORU. Fatalny błąd! Ma się sześć lat, duże mieszkanie w prowincjonalnym mieście, ładne ubranka i służbę. Ma się ojca na tyle wprowadzonego w wielkie tajemnice tego świata, że już na trzy dni przed wybuchem wojny, zanim tłumy wpadną na to samo, zanim zabraknie benzyny, samochody uciekinierów staną, a bombowce nadlecą nad ogarnięte paniką drogi, ucieka się na wschód. Ma się trzy dni przewagi nad głupcami, nieświadomymi, że Niemcy zaraz zaatakują z zachodu. Ma się sześć dni przewagi nad drugą wojną światową. Ma się dwadzieścia dni przewagi nad głupcami, nieświadomymi, że był tajny układ i Rosjanie uderzą od wschodu. A także nad nie przewidującymi, że tajny układ zmieni się z marszu i nowa granica wcale nie będzie na Wiśle, tylko macznie dalej. Coś się wie albo ma się szczęście, albo jedno i drugie naraz. Dojechało się do Lwowa, trochę nerwów, nowa władza, nowe mieszkanie i święty spokój. Nazywają się teraz nie „Urbach", tylko „Urban", bo Rosjanie nie rozróżniają dobrze łacińskich liter i coś pokręcili, przepisując nazwisko cyrylicą: tak powiedział tata. Tatę zamknęli, ale zaraz puścili, bo kiedyś ten łajdak Fikus zamieścił w swoim s zmatławcu zrobione ukradkiem zdjęcie taty wychodzącego z paczką z sowieckiej ambasady i nazwał tatę agentem, a przecież tata tylko książki brał z ambasady, bo lubił czytać. Rosjanie mieli to zdjęcie, wiedzieli wszystko i zwolnili tatę. Więc właściwie nieważne, że się opowiadało małej Lubie, której mama pisze na maszynie w NKWD, jakie piękne było poprzednie mieszkanie i jak świetnie się żyło w kapitalizmie, ale na przyszłość lepiej trzymać język za zębami. Swoją drogą Tuwim - to taki poeta, też z Łodzi, tata go ma - jest idiotą albo prowokatorem. Żeby przysłać tu, do Sowietów, kartkę z Paryża! Żeby się chwalić, że tu się spotkało w Paryżu ministra, a tam księcia! Na szczęście tata z tego wybrnął, ale trzeba mieć rozum i rozsądek. Wiedzieć, co można powiedzieć i kiedy. Na razie tata dostał dobrą posadę w sowieckim Lwowie, my zostaliśmy Urbanami, a tata urbanistą; na razie dobrze jest. Mijają dwa lata i przestaje być dobrze. Niemcy ze1wali kolejny układ, przekroczyli kolejną granicę, i znów nadchodzą z zachodu. Miejscowi stawiają im bramy triumfalne, bo chcą wolności od Rosjan, ale natną się na tym

7

potwornie: do głów im nie przyszło, że Niemcy uważają ich za podludzi (szympansa też moż­ na ubrać w waciak i gumiaki), i że żadnej wolności dawać im nie zamierzają. Cóż, ludzie są głupi. Rosjanie walczą z Niemcami, tyle że to potrwa. A może i nie mają szans, zobaczymy. W każdym razie walczą. Będą mogli sobie o tym piosenki układać, będą mogli się chlubić. Ich wojna ojczyźniana, ich święta wojna. Dla nich po prostu pewnego czerwcowego dnia messerszmity niczym wrony rozdarły ciszę poranka, ale Lońka Korolow włożył czapkę na bakier i poszedł na wojnę - która i dla Lońki, i dla George' a Bernarda Shawa w Londynie była już w tym momencie wygrana. Ale temu chudemu dziwakowi w jaegerowskim ubraniu, GBS, chodziło o światową, światowa trwa od dwóch lat, wybuchła w tydzień po naszym vvyjeździe z Łodzi, nieważne. Rosjanie mają swoją wojnę za ojczyznę, swoją świętą wojnę, Białorusini i Ukraińcy stawiają Niemcom bramy triumfalne, tak jak dwa lata temu Rosjanom (znów się natną: strasznie głupi są ludzie!), a my - a z nami jest zupełnie inaczej, my nie mamy wyboru. Musimy ci w końcu coś powiedzieć. Coś, o czym nie miałeś pojęcia. Jesteśmy Żydami.

No. Jest się w mieszkaniu, a w mieszkaniu jest lustro. Biegnie się przed lustro i patrzy na siebie ze zgrozą. Widziało się już Żydów, nosili jarmułki i chałaty, śmierdzieli i szwargotali. I budzili wstręt, najzwyklejszy fizyczny wstręt. Jakim cudem można się stać w ciągu jednej chwili kimś takim jak oni? Takie ładne, czyste dziecko, syn redaktora naczelnego: co może mieć wspólnego z podobną ohydą? A dalej już wszystko nieważne. Mętne, zagmatwane i nieważne. Usłyszał i gdzieś pobiegł. Według jednej wersji - z płaczem przed lustro. Według drugiej, lepszej, śmiesznej , świadomej - z radością na podwórko, „powiedzieć wszystkim, którzy się tam bawili, że jesteśmy żydami i właśnie zaczynamy udawać chrześcijan. Niestety, moi rodzice byli szybsi w uciekaniu niż biurokraci z gestapo w gonieniu". Potem była wioska pod Trembowlą, gdzie - zupełnie niepodobni z wyglądu do Żydów miejscowych - udawali rodzinę normalnego, ukrywającego się przed Niemcami z powodów czysto politycznych, ste1ylnych i eleganckich (jako żywo, nie pasowały do nich wytłuszczone chałaty!) sanacyjnego dziennikarza. Niby prawda: był tatuś sanacyjnym dziennikarzem i miał od Niemców zaoczny wyrok śmierci, ale nie cała prawda. Gdyby sekret wyszedł na jaw, wydałaby ich okoliczna ludność hitlerowcom jak amen w pacierzu, na rozwałkę albo do obozu i komory gazowej . Potwierdziła to zresztą okoliczna ludność po wielu latach, pisząc do sław­ nego Jerzego Urbana z prośbą o pieniądze i dary: ocaliliśmy was przecież we wojnę! Innymi słowy: gdybyśmy wiedzieli, co ukrywacie, to byśmy was wydali, ale nie wiedzieliśmy i nie wydaliśmy was, więc coś zapłaćcie! Odwdzięczcie się jakoś za to, żeśmy nie wiedzieli! Lekki szlag wtedy trafił sławnego Jerzego Urbana, chociaż, w gruncie rzeczy - jakież to wszystko nudne i błahe, z czego tu robić dramat albo epopeję? „Moje żydowskie pochodzenie" - napisze - „zwisa mi u przyrodzenia nieobrzezaną glistą" .

Na razie chodzi z mamusią do kościoła, żegna się, modli, przystępuje do pierwszej komunii, i już dobrze wie, że każdy jest wrogiem. Jakby zobaczyli, że klękasz na oba kolana jak dziewczynki, albo nie na to kolano, co trzeba, albo że się żegnasz nie tymi palcami czy nie w tę stronę, to ci ludzie, co są wszędzie dookoła, doniosą na ciebie Niemcom, żeby cię zabili. Tak sobie wymyślił Bóg tych ludzi, ich Ojciec Który Jest W Niebie, a oni wszyscy są na Jego (nie wolno pisać po prostu „jego", małą literą, bo ludzie przeczytają, doniosą, a wtedy Niemcy spalą cię żywcem) - oni wszyscy są NA JEGO OBRAZ I PODOBIEŃSTWO. Człowiek patrzy i aż go mdli na myśl o pierwowzorze. Ale lepiej udawać takiego samego jak ta hołota niż umrzeć w męczarniach, prawda? Z dwojga złego lepiej iść do kościoła niż do gazu. Tyle że trudno lubić kościół, jeśli ma się tylko taki wybór. Tyle że mała już różnica między nim a komorą gazową, skoro jest tylko taki wybór. Może to nie jest wina kościoła, ale w takiej sytuacji - naprawdę nieważne. 8

Tylko tatuś nie chodzi do kościoła, bo nie: jest przysięgłym ateistą i aż tak wygłupiać się nie będzie, nawet pod groźbą śmierci. W sumie instynkt dobrze mu doradził: gdyby ktoś nawet podejrzewał, że jest Żydem, to by przestał. Ukrywający się Żyd latałby po kościołach z półmetrowym krzyżem na szyi, zamiast popisywać się swoją niewiarą. Ach, niekonwencjonalne zachowania mogą być nie tylko przyjemne, ale i rozsądniejsze od konwencjonalnych! Wspaniała nauka! Bywa, że uczciwość się opłaca! Że rzucanie wyzwania społeczeńst\vu się opłaca! Fantastyczne! To sobie pomyślimy potem: na razie mamy pierwszą komunię i zbiorowe zdjęcie z tą hołotą Na Obraz I Podobieństwo, i trzeba zrobić miły wyraz twarzy. Ale Hitler przegra, na pewno przegra. I jeszcze zobaczymy, kto będzie górą. W sumie - ciągle jakoś się żyje, a jest się dzieckiem i nie musi się wiedzieć, za co się ży­ je: to sprawa taty. W sumie nic nadzwyczajnego: zwykłe życie polskiego żydowskiego dziecka pod niemiecką okupacją, kiedy to trzeba się bać tak samo okupantów w pięknych mundurach, z trupią czaszką na czapkach, z napisem Gott mit m1s na paskach z doskonale wyprawionej skóry, z czołgami, pistoletami, samolotami, bombami, plutonami egzekucyjnymi kiedy to trzeba się ich bać tak samo jak pokręconych bab w chustach zawiązanych pod sterczącymi podbródkami, zgarbionych chłopów z chytrymi małymi oczkami, bosych dzieciaków ze strupami na kolanach i ich tłustego księżula. Tyle że okupanci są sympatyczniejsi. Czegoś chcą, walczą, zabijają i ryzykują co chwila własne życie. Jest w nich - no, dobrze, jest w nich jakaś wielkość. W tej hołocie, wśród której klęczy się co niedziela na właści\vym kolanie, nie ma niczego. Jakby cię wydali najeźdźcom, jakby cię wydali na śmierć, jakby cię zabili cudzymi rękami, może dostaliby nagrodę starczającą na naprawę dachu. Nie dowiedzieli się, że mogą przez posłanie cię do komory gazowej zarobić na naprawę dachu, ale zrobiliby to, i potwierdzą to po latach, i nie będzie już miejsca na wątpliwości. Albowiem są NA OBRAZ I PODOBIEŃSTWO swojego Boga: gratulacje dla Boga! A w ogóle - nuda i nieobrzezana glista. Nie ma o czym mówić, nie warto mówić, nie chce się mówić, są ciekawsze tematy. Temat na trzy strony, nie więcej. Za banalny. Za głupi. Było, przeszło. Dało trochę wiedzy o ludziach: kanalie. Wrogowie. I dosyć, jak skwitował enkawudzista odpowiedź aresztanta na pytanie, ile ma lat. Starczy, chwatit.

* inaczej. Wcale się nie uciekło na trzy dni przed wojną, wcale się nie prawdy dopiero po dwóch latach. Przeszło się całe piekło wojny: wyrzucenie z domu, żółte gwiazdy na ubraniach, początek getta. Doktor Joseph Goebbels, minister propagandy Trzeciej Rzeszy, wpadł w listopadzie do właśnie tego, łódzkiego getta, i aż go zemdliło ze wstrętu. „To już nie ludzie, to zwierzęta. Zatem czeka nas zadanie nie tyle humanitarne, co chirurgiczne. Potrzebne są cięcia, i to radykalne". Swoją drogą świat poza gettem też ministra zbrzydził . Ofiary zawsze są ohydne. Ludzie głodni, brudni i zmarznięci, walczący o życie, to paskudztwo. Polacy-nie-Żydzi też pełzali po ulicach jak insekty, apatyczni i „podobni do cieni": „przytłaczająca beznadzieja"! Wszystko to było odrażające i każdemu czystemu, sytemu, pachnącemu, dobrze odżywionemu człowie­ kowi z obozu zwycięzców nasuwał się ten sam wniosek: im prędzej z tym robactwem skoń­ czymy, tym lepiej. Choć bywa robactwo paskudne i robactwo jeszcze paskudniejsze. Ludzie Goebbelsa sfilmują w getcie - nie tym, warszawskim - rytualny ubój bydła, kluczową scenę szykowanego od maja filmu „ Wieczny Żyd" : ludzie będą mdleć w kinach! Te umęczone, peł­ ne zgrozy przekraczającej wszelkie pojęcie, zwierzęta zarzynane powoli, powolutku, sadystycznie przez śniade, kędzierzawe pokraki w imię ich parszywego Mojżesza i cuchnącego czosnkiem Jehowy: ach, skończyć z nimi, skończyć z nimi czym prędzej! Każdy cywilizowany człowiek będzie błagać władzę, żeby z tym skończyła - zaraz, natychmiast, nie tracąc ani Albo

było zupełnie

odkryło głupiej , krępującej

9

chwili! Życzeniom cywilizowanych ludzi stanie się zadość. Ludzkie pluskwy, ogromne pluskwy napompowane krwią swoich niewinnych ofiar, swoich bezbronnych ofiar, zginą śmier­ cią, na jaką sobie zasłużyły. Wystarczy zobaczyć getto w pokonanej wreszcie Polsce, wystarczy je zobaczyć w kilka tygodni po swoim Z\vycięstwie, a ich klęsce. Pluskwy. Smród. Gnój. Trzeba z tym zrobić porządek, trzeba wytępić robactwo! I właśnie wtedy, właśnie w listopadzie, pod pełnym wstrętu spojrzeniem doktora Goebbelsa, ucieknie się z cuchnącej rzeźni łódzkiego getta do sowieckiego Lwowa. Od żółtej gwiazdy przyszytej do dziecinnego ubranka pod czerwony sztandar rozwiany na wietrze wolności. Tę wersję będzie Urban przedstawiał w książkach, wydawanych po upadku polskiego socjalizmu, nie rezygnując jednak ze sceny wielkiego szoku, przed lustrem czy nie przed lustrem: tak, dopiero w 1941 odkrył, pouczony przez rodziców, że jest Żydem. Przedtem, z żółtą gwiazdą na piersi, nawet mu to przez myśl nie przeszło, a i rodzicom ani się śniło tłuma­ czyć. Ot, wojna. Albo właśnie wtedy to odkrył. Tak, przeszedł przez getto. Nie, wcale nie przeszedł, bo wyjechali wcześniej. Ajak odkrył, był wstrząśnięty.
Delikatne małolaty spacerują nago po plaży
Sex z dojrzałą służącą na podłodze w łazieńce - Chanel Preston, W Pralni
Rucham szwagierkę w ciemnych rajstopach

Report Page