Modelki podnoszą przed sobą nóżki

Modelki podnoszą przed sobą nóżki




🔞 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Modelki podnoszą przed sobą nóżki
Strona główna » Newsy » Skromniutka gwiazda serialu „M jak miłość” pokazała pazurki! W seksownym bikini wygląda prawie jak Anja Rubik!
Młoda polska aktorka – Iga Krefft, już jako dziecko próbowała swoich sił w mediach. Swoją działalność rozpoczęła bowiem w 2006 roku, kiedy to została zaproszona na Festiwal Gwiazd w Gdańsku. Dwukrotnie wzięła także udział w popularnym programie TVP – Od przedszkola do Opola . Okazało się jednak, że prawdziwym powołaniem Igi jest aktorstwo.
Swoje marzenia Iga spełniła już w 2007 roku, bowiem w tym czasie jako skromna dziewczyna pojawiła się w popularnym serialu TVP – M jak miłość . Fani serialu doskonale znają Igę, bowiem grana przez nią mętna Urszulka, stała się postacią niemal kultową. Okazuje się jednak, że Iga w życiu prywatnym jest przeciwieństwem wykreowanej przez siebie postaci.
Iga Krefft jest młodą, piękną i niezwykle seksowną kobieta, która podobnie jak Anja Rubik, nie wstydzi się swojego boskiego ciała. Profil aktorki to istna eksplozja zmysłów, Iga pozuje jak zawodowa modelka, a na niektórych swoich zdjęciach bardzo przypomina słynną polską top modelkę. Podobieństwo jest ogromne szczególnie na jej ostatnich fotkach z wakacji. Iga prezentuje się bowiem w bikini na tle pięknych widoków.
 Mroczne sekrety urody – podpisała swoje zdjęcia Iga
Nikogo nie dziwi fakt, że pod takimi gorącymi fotkami pojawiło się sporo miłych komentarzy od zachwyconych internautów.
Wszystkie zdjęcia musisz mieć takie ładne
Haha uwielbiam Cię ale takie sekrety to jeszcze nie mrok ani nawet delikatny cień!
Jak myślicie, czy zjawiskowa Anja Rubik powinna obawiać się takiej konkurencji?
23 letnia gwiazda „ M jak miłość ” została mamą?! Pokazała się ze słodkim niemowlakiem! Już dawno plotkowano o jej rzekomej ciąży!
Ula z „ M jak miłość ” zmieniła się w seksbombę! Zdjęcia Igi Krefft w bikini podnoszą temperaturę! Co za pozy!
„ M jak miłość ” ma 18 lat, a gwiazdy serialu są jak wino! Sprawdź kto poza dziećmi zmienił się najbardziej!
Fan opery, ładnych nóżek i dobrych, kolorowych napojów.
MEDIAPOP Sp. z o.o. Ul. Nowogrodzka 18a lok. 21 00-511 Warszawa NIP: 7010518274 REGON: 362622422 KRS: 0000589873
Copyright © 2022 Jastrząb Post. Wszelkie prawa zastrzeżone Dalsze rozpowszechnianie tekstów i materiałów wideo publikowanych na stronie w całości lub w części wymaga wcześniejszej zgody wydawcy.
Redaktor naczelny: Karol Nowakowski Wydawca: Aneta Błaszczak Korekta: Elwira Szczepańska Zespół redakcyjny: Zuza Maciejewska Elwira Szczepańska Krystyna Miśkiewicz Paulina Pucuła Magda Kwiatkowska Zespół wideo: Karolina Motylewska Michał Drzewiecki

W tym projekcie linki pomiędzy różnymi wersjami językowymi znajdują się na górze strony, naprzeciw jej tytułu. Przejdź do góry .
Pisklęta . Nowele - całość Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/9
SKŁADY GŁÓWNE: WARSZAWA, G. CENTNERSZWER I SKA; LWÓW,
H. ALTENBERG; NEW-YORK, THE POLISH BOOK IMPORTING Co
CZCIONKAMI DRUKARNI LUDOWEJ W KRAKOWIE ULICA FILIPA 11
JAKI „ODPUST“ ZROBIŁ JĘDRUŚ MAMIE, A JAKI MAMA JĘDRUSIOWI
JAK SIĘ TO JĘDRUŚ OPIEKOWAŁ MARYSIĄ




Tę stronę ostatnio edytowano 5 cze 2021, 00:37.
Tekst udostępniany na licencji Creative Commons: uznanie autorstwa, na tych samych warunkach , z możliwością obowiązywania dodatkowych ograniczeń.
Zobacz szczegółowe informacje o warunkach korzystania .



Privacy policy
O Wikiźródłach
Informacje prawne
Wersja mobilna
Dla deweloperów
Statystyki
Komunikat na temat ciasteczek











Strony dla anonimowych edytorów dowiedz się więcej

[ 10 ] Przedruki, nieuprawnione przez autora, wzbronione. Wszelkie prawa autorskie co do tłumaczeń i przeróbek zastrzeżone.


[ 15 ] Idzie, idzie, idzie Juruś. Białe, ciepłe nóżki podnoszą białe kolanka, a kolanka podnoszą Jurusia.
Ani nóżkom, ani kolankom nie jest ciężko, bo kula, wewnątrz której znajduje się Juruś, jest tak urządzona, że wszystko w niej jest łatwe i bardzo przyjemne. Wnętrze kuli jest zmienne: słodkie — smakiem wypitego mleczka, dźwięczne — dźwiękami głosów tatusia i babci, pachnące — wonią kwiatów, w które Juruś wsuwał usteczka i mówił: „a-a-a!“ i ciekawe, jak kwokanie kury z kurczątkami. Wszystko w kuli jest żywe, wszystko mieni się złoto-bronzową barwą nowych buciczków Jurusia. Czasem na jedno mgnienie oka wszystko niknie, tęczowe ściany kuli mętnieją i odsuwają się gdzieś daleko — daleko — wtedy Jurusia ogarnia nagły lęk, jakby go wniesiono do obcego, nieznanego pokoju, ale dość mu wtedy poruszyć rączką, a już czuje pod paluszkami gładziutką buzię mamy, i choć Juruś nie wie, czy mama jest przy nim, za nim, czy w nim samym może, ta zupełna pewność maminej obecności powraca Jurusiowi radosne uczucie ufności i spokoju. Już, już mgliste ściany kuli przybierają barwę jasnych oczu, które z uśmiechem [ 16 ] patrzą na Jurusia, i twarzy różowej, w której jeszcze różowsze usta szepcą:
— Juruś kochany, kochana dziecinka...
A Juruś idzie, idzie, idzie. Tak, tak, kolanka się podnoszą i ciągną do góry nóżki, a nóżki podnoszą Jurusia.
— Kho, kho, kho-kho, kho, kho-o-o-o — — —
Kureczki... — Kureczki... kureczki — wołają na Jurusia — kureczki chcą zobaczyć nowe buciczki od babci.
I zaraz tatuś robi się z dużego mały i ręka jego zaczyna rzucać kurkom bułeczkę — pod nóżkami Jurusia zielono, a w główkę tak ciepło, ciepło, że się aż w górze roztwiera parasolka babci. A jedna kurka taka wielka i woła: gul! gul! gul! — i szyjka jej się dąsa i czerwieni się, jak garnuszek, z którego Juruś pije mleczko.
— Phu!... — napuszyła się kurka i — szur... — zaszeleściła skrzydłami po trawie.
I niema nic, ani kurki z czerwoną szyjką, ani parasolki z babcią... Tylko nóżki podnoszą kolanka, a kolanka niosą Jurusia, i Juruś idzie, idzie, idzie... sam.
Aż tu przed Jureczkiem ukazuje się broda i wąsy koloru Jurusiowych buciczków od babci. Za brodą i za wąsami mówi głos tatusia:
— Juruś sam idzie? Sam idzie Jureczek?
Juruś nagle spostrzega, że dzieje się rzecz dziwna i niepojęta. Juruś sam idzie, sam zupełnie idzie, chociaż nikt go za rączkę nie trzyma. Idzie sam, jak mama, jak tatuś, jak doktor-konsyljarz, jak kurki. [ 17 ] Uczucie dumy wzbiera w Jurusiu i stawia nóżki, stawia, stawia.
A wnętrze kuli ogarnia zdumienie.
— Aj-aj-aj! — mówi mama i tak się dziwi, że aż rękę przykłada do głowy — Juruś sam idzie! aj-aj-aj!
— Juruś sam idzie — powtarza piesek i kiwa łebkiem, kiwa, kiwa. — Sam idzie — beczy baranek i ucieka na nóżkach, które się tak kręcą, kręcą, że baranek biegnie prędko, jak wózeczek Jurusia. — Sam idzie — mruczy babci głosem parasolka, zła, że Jureczek nie wziął jej ze sobą na spacer. — Sam idzie — szepcą miękko pod nóżkami Jurusia wielkie kwiaty, wysuwające się z dywanu, i żółtemi i czerwonemi oczkami mrugają na Jurusia.
Jurusiowi coraz weselej. Ech! ech! ech! — śmieje się radośnie i chciałby nóżki postawić jeszcze lepiej, jeszcze wyżej, tak wysoko, jak wronka co frrr... do lasu poleciała!
I natychmiast czuje Juruś, że znane dłonie chwytają go pod paszki i już widzi własne bubiczki buciczki , migające gdzieś na dole... i Jurusia ogarnia czarodziejski wir, w którym wszystko zatacza barwne, świetlane kręgi... Juruś leci, leci, ciepły wiew muska mu buzię, a w uszka wpadają dźwięki maminego śpiewu:

Koło, ko-ło młyń-skie...
Za-a cztery ryń-skie...

A nóżki podnoszą kolanka, a kolanka podnoszą Jurusia, i Juruś idzie, idzie, idzie — sam...

[ 18 ] Nagły trzask drzwiami, stuk wazy, stawianej na stole i brzęk noży i widelców, rzucanych na stół z pośpiechem.
W świat czarodziejski Jurusia wpada ten brzęk, stuk, hałas i rozdziera promienną, tęczową zasłonę snu.
Próżno, próżno pajęcza tkanina usiłuje jeszcze zawrzeć się nad Jurusiem... Przez jej wątłe, poszarpane strzępy, wdziera się natrętnie gwar osób wchodzących do jadalni i głośne odsuwanie krzeseł...
Już, już, dociera do uszków Jurusia.
Główka bokiem wtulona w poduszeczkę drgnęła, z pod tłuściutkiej, zaróżowionej od snu buzi, wymyka się drobna rączka z odciśniętemi na niej ząbkami białej koszulki Jurusia...
Rączka opada bezwładnie na brzeg łóżeczka.
Mocno stulone ciemne rzęsy Jurusia zatrzepotały się raz po raz, jak skrzydełka motyla, uwięzionego na szybie okiennej. Juruś wysuwa drugą rączkę z pod kołderki, i chcąc odegnać jakąś woń niemiłą, dochodzącą go z kuchni, całą piąstkę pakuje sobie w oczka.
Powieki się rozwierają, i w oczka wciska się brutalnie szeroka smuga gorącego światła, płynącego przez uchylone drzwi jadalni. Jurusiowi jest dziwnie nieswojo. Blaski, wonie, dźwięki nacierają nań ze wszystkich stron, odurzają go i wprawiają w stan dziwnego odrętwienia. Juruś nie wie, gdzie jest i czy jest wogóle. Czuje, że nóżki jego ciągle idą — a tu leżą i nie ruszają się wcale... Jakieś mgliste przypo [ 19 ] mnienie, że pod rączką było coś, coś, z czym Jurusiowi było dobrze i pewnie.
I chcąc odszukać to „coś“, Juruś porusza rączką, ale paluszki jego zamiast dotknąć ciepłej, gładziutkiej buzi mamy, natrafiają na brzeg zimny żelaznego łóżeczka. Juruś nagle pojmuje, że opuściło go coś najbliższego, coś koniecznego, coś, co było, a czego niema, coś, co jedynie mogło uwolnić Jurusia od tego mdłego, nieznośnego uczucia niepokoju.
I usteczka Jurusia zginają się żałośnie:
— Mama! mama! — woła z płaczem.
Tak codziennie żegna Juruś płaczem swój tęczowy, promienny świat snu.

— Juruś się zbudził!
Mama zrywa się od stołu i biegnie do drugiego pokoju.
Kwilenie Jurusia ustaje natychmiast. Słychać tylko pocałunki i radosne:
— Wyspał się Juruś? wyspała się dziecinka?
I w drzwiach jadalni ukazuje się mama z Jurusiem na rękach. Juruś musi być ciężki, zupełnie ciężki, bo twarzyczka mamy jest jeszcze różowsza, niż przed chwilą, a cała drobna jej postać w tył się pochyliła. Ale mama zdaje się nie czuć tego ciężaru, bo śmieje się do Jurusia, a w oczach jej błękitnych zapalają się radosne migotliwe gwiazdki srebrne.
— A jest Jureczek!
— Serwus, Jurku! [ 20 ] — Jaki dziś Juruś różowy!
Kilka par rąk wyciąga się ku Jurusiowi, ale Juruś instynktownie cofa rączkę i wierzchem przyciska ją do białej sukienki. Na długich, chmurnie zmrużonych rzęsach drży maleńka łezka, w której odbija się blask słoneczny, zapalający żółto-krwawą łuną sosnowe ściany jadalni. Jurusia drażni ten blask i te głosy mówiące wszystkie naraz, które brzmią tak twardo, tak przenikliwie, i to sięganie po rączkę, której Juruś dać nie chce i to, że Juruś czuje się jakiś inny... zupełnie inny... Juruś pamięta, że sam umiał nóżki stawiać i furrr!... latał za wronkami w powietrze, i nie wie, czemu teraz czuje się taki słaby i bezwładny, że z lękiem puszcza szyję maminą w chwili, gdy mama sadza go na wysokim krzesełku z poręczkami.
I zaledwie mama oddala się w stronę drzwi, Jurusia znowu ogarnia uczucie obcości i smutku, i choć w rozmowie i na twarzach osób otaczających stół, zaczyna zwolna odróżniać wyrazy i uśmiechy, wyłącznie przeznaczone dla siebie, czołko czółko jego jest ciągle lekko nad brewkami zmarszczone, a w ogromnych, ciemno-stalowych oczach błąka się wyraz jakby jakiegoś natężenia pierzchającej myśli. To przecież nie łatwo zrozumieć, jak to z jednego Jurusia zrobiło się dwuch Jurusiów i znowu z dwuch Jurusiów jeden Juruś.
— Juruś da rączkę tatusiowi?
Tak mówią do Jurusia wąsy i broda, a za brodą i za wąsami — głos znajomy... [ 21 ] Juruś zwolna odwraca główkę i nie spuszcza z oczu twarzy tatusia...
Potym nagłym, pewnym ruchem poznania kładzie rączkę na wyciągniętej dłoni ojca, drugą podnosi do główki okrytej ciemnym puchem włosków, zwijających się w miękkich pęczkach ku górze.
Pociera główkę mocno raz i drugi.
I gdzieś z głębi malutkiego brzuszka wydobywa się ciężkie westchnienie.
Tak, Juruś westchnął.
A cały stół wybucha śmiechem.
Juruś jest tak pocieszny z tym wyrazem troski w maleńkiej twarzyczce — której jeden boczek jest koloru zarumienionej morelki — a drugi biały, jak najdelikatniejsza porcelana, z tym ruchem rączki, którym stara się odegnać złudę senną i ściągnąć istotę swoją do świata rzeczywistego, że nikt od śmiechu wstrzymać się nie może.
Tylko Juruś się nie śmieje. Podniósł brewki i patrzy po wszystkich twarzach — jakby chciał zapytać: co właściwie stało się tak zabawnego?
Stopniowo jednak twarzyczka jego zaczyna wyrażać zaciekawienie. W śmiechu, rozlegającym się w jadalni, tętnią jakieś znane Jurusiowi dźwięki... Coś jakby krzykliwe pianie kogucika i dzwonki baranków, zaganianych do obórki przez kulawego Bukieta, i miłe nadewszystko krakanie wronki, trzepiącej się na jedynym drzewie przed oknem.
Więc, kiedy wszyscy śmiać się przestali, Juruś zażądał:
— A — a!... [ 22 ] — Czego Juruś chce?
Nie rozumieją. Dziesięć zapytań:
— Może chlebka?
— Czy nalać wody Jurusiowi?
— Zaraz Juruś dostanie kaszki...
Napróżno Juruś potrząsa główką i z niechęcią odsuwa rączkami podsuwane mu przedmioty. Próżno, zniecierpliwiony niedomyślnością ludzką, usiłuje w jasnych słowach sformułować swoje życzenia. Z jego maleńkich, odętych gniewnie ustek wybiega ciągle jeden tylko wyraz:
— Ma-ma — ma-ma — ma-ma...
Nikt nie rozumie... nawet mama. Z miną stroskaną podsuwa Jurusiowi talerzyk, powtarzając z przekonaniem:
— Ależ to kaszka, Jureczku, kaszka...
Wtedy Juruś opiera się mocno na poręczkach krzesełka, marszczy nosek w mnóstwo drobnych fałdeczków, przymruża oczka, wysuwa bródkę i założywszy cztery dolne ząbki za cztery górne, przechyla w tył główkę:
— Ech! ech! ech! — daje hasło do śmiechu.
Wszyscy niepewnie spoglądają na Jurusia — jeszcze nie wiedzą, o co mu właściwie idzie.
— Ech! ech! ech! — po raz drugi wzywa pobudka Jurusia.
I nagle zrozumieli wszyscy, i wybucha jedna niepowstrzymana kaskada śmiechu.
— Ha! ha! ha! — rozlegają się donośne, jak szczekanie Bukieta i beczenie baranków, poważne basy konsyljarza-doktora i tatusia. [ 23 ] — Ha! ha! ha! Jureczku! ha! ha! ha! — dźwięczy, jak dzwonek srebrzysty, głos mamusi.
— He! he! he! a to ci bąk ucieszny — skrzypi, jak koło przy studni, śmiech starej kucharki, która z półmiskiem w ręku aż przysiadła na krześle koło kredensu.
A Juruś się nie śmieje. Obie rączki położył na stole i z wysokości swego krzesełka patrzy poważnemi oczkami na każdego ze śmiejących się, po kolei.

[ 27 ] Jędruś jest malutki, ma rumianą, często zamorusaną buzię. Brzuszek ma wystający, oczka niebieskie, któremi ciekawie po świecie się rozgląda. Jasne, jak len, włoski, raz na niedzielę gruntownie myte przez Jagnę, leżą posłuszne, jak przylepione do główki, ale na codzień... pożal się Boże! kręcą i zwijają, w niesfornych loczkach opadają na tłusty, opalony karczek, na wietrze wciskają się do oczków i buzi.
— Wojtek, trzaby wziąć Jendrka do miasta — mówi Jagna do męża.
— Bez co?
— Żeby mu tę głowinę ostrzygli.
— A jużci.
I na tym się kończy. Kto tam ma czas myśleć długo o czuprynie Jędrusia, kiedy tyle roboty w domu i w polu, a od miesiąca kwili w kolebeczce maleńka Marysia.
Od przyjścia na świat Marysi dużo zmian zaszło w życiu Jędrusia. Choć Jędruś nie ma dwuch lat jeszcze i nie bardzo rozumie, co i dla czego się dzieje, przecież odrazu zauważył, że jego siostrzyczka zajęła w domu to miejsce, które dotychczas [ 28 ] podzielnie do niego należało. Z początku Jędruś starał się krzykiem dochodzić praw swoich. Krzyczał, kiedy mama układała Marysię w jego kolebeczce, krzyczał, widząc, że mama bierze Marysię na ręce i idzie w pole zanieść tatusiowi jedzenie, a jemu każe siedzieć przy Burce w izbie; że jednak na krzyk jego matka odpowiadała stale:
— Cicho, Jendruś! bo dostaniesz!
Jędruś przestawał płakać, nie ze strachu, bo mama jakoś groźby nigdy nie spełniała, ale dla tego, że oddawna już spostrzegł, że, kiedy nikogo, prócz Burki, niema w izbie, to płakać się nie opłaci.
Teraz już przywykł do tego, że wszyscy daleko mniej nim się zajmują, niż dawniej, kiedy Marysi jeszcze nie było w chacie, zdaje się, że mu się to nawet podoba. Nie napiera się już, żeby go mama brała na ręce, zato coraz częściej i coraz odważniej próbuje stawać na własnych nóżkach. Z początku, co się podniósł, bęc! i już znowu siedzi na ziemi, aż któregoś dnia wpadł na doskonały pomysł. Obiema rączkami złapał Burkę za szyję i uwieszony na niej, przebierał co sił nóżkami. Tak przeszedł się kilka razy po izbie i od tej chwili zrozumiał, że najlepiej zawsze chodzić, trzymając się czegoś, co się rusza. Jeżeli Burki nie było przy nim, chwytał się nogi taty i uczepiony z całej siły, próbował maszerować razem z tatą, potym równie pomocną okazała się spódnica mamy, i ani się Jędruś spostrzegł, kiedy nauczył się chodzić doskonale.
Mama i tato cieszyli się bardzo jego postępami, a kiedy już o własnych siłach przeszedł od skrzyni, [ 29 ] malowanej w czerwone kwiaty, aż do samego pieca, tata porwał go raz na ręce i podrzucił w górę tak wysoko, że włoski Jędrusia dosięgły prawie pułapu izby.
— Tęgi chłopak, Jagna! niedługo patrzeć, gęsi nam paść będzie! — wykrzyknął, stawiając rozradowanego Jędrusia na ziemi.
Jędruś zaznajomił się już z całą izbą. Właził pod łóżko, gdzie na garstce słomy Burka dawała ssać „ciuciom“, i pod piec, skąd wysuwał się, zamorusany jak kominiarz; dotarł nawet do koszyka, ukrytego między piecem a nieckami, w którym stara kwoka wygrzewała pod skrzydłami malutkie kaczątka. Jędruś wyciągnął rączkę i powiedział „pa-a“ kwoce, prosząc, żeby mu jedną „tiutkę“ dała, ale kwoka tak się nastroszyła i tak groźnie gdaknęła, że Jędruś czymprędzej uciekł. Żółciutkie kaczątka tak mu się jednak podobały, że nie przestał myśleć o nich; gdy w parę godzin później kwoka oddaliła się na drugi koniec izby, a dwoje kaczątek chlapało się w wodzie, którą im w czerep gliniany z rozbitego garnka nalała Jagna, Jędruś zamachnął się i wprawdzie upadł na brzuszek, ale kaczątko złapał. Bojąc się, żeby mu go kwoka nie odebrała, z trudnością wgramolił się na pierzynę leżącą na łóżku i tu dopiero zaczął kaczątko całować i dusić w tłustych swych rączkach.
Byłby je napewno uśmiercił, gdyby nie Jagna, która, usłyszawszy pisk, podbiegła do łóżka i mimo protestów Jędrusia, odebrała mu nawpół tylko żywe [ 30 ] kaczątko i nawet surowo go złajała, zakazując, żeby nigdy więcej nie śmiał łapać „tiutek“.
Bardzo się to Jędrusiowi nie podobało. Niczym tak dobrze się nie bawił, jak „tiutkami“, a „tiutką“ było dla niego każde żywe, małe i ruszające się stworzenie. Rozróżniał „tiutkę-kicię “, o miękkim, czarnym futerku i „tiutki-ciucie“ — dzieci Burki, z któremi przewracał się po podłodze. To też na słowa mamy rozpłakał się serdecznie, potym zesunął się z łóżka i odstąpiwszy aż na środek izby, machnął kilkakrotnie rączką, wołając „be! be!“ Nie wiadomo jednak, czy chciał okazać niechęć mamie, że mu zabawkę odebrała, czy kaczątku, że nie poznało się na jego pieszczotach.
Niedługo potym Jędruś po raz pierwszy sam odważył się wyjść na podwórko. A było to tak:
Mama, wychodząc w pole z Marysią na rękach, jak zwykle posadziła Jędrusia na łóżku, w rączkę wetknęła mu wózek, zrobiony przez tatusia, i Burce kazała pilnować dziecka. Jędruś chciał iść za mamą, krzyczał i płakał, ale łąka była za daleko i mama poszła sama, zamknąwszy drzwi za sobą. Jędruś przestał płakać natychmiast, pobiegł do drzwi i wszelkiemi sposobami próbował je otworzyć. Bił najpierw jedną piąstką, potym obiema, wsadził nawet paluszek w dziurkę od sęka — wszystko napróżno! Jędruś już wiedział, że chcąc drzwi otworzyć, trzeba nacisnąć klamkę z góry; cóż, kiedy klamka tak wysoko, a Jędruś taki malutki! Znudził się wkońcu i powrócił do wózka i Burki. Ale i z Burki niewielka była pociecha, liznęła wprawdzie Jędrusia [ 31 ] po zapłakanej buzi, co chwila jednak odbiegała od niego, węsząc niespokojnie po wszystkich kątach. Dwoje szczeniąt toczyło się
Mój pierwszy analny seks
Kilka ruchów i już dochodzi!
Seks Z Żoną

Report Page