Melissa potrafi ugościć

Melissa potrafi ugościć




🛑 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Melissa potrafi ugościć


Melissa Hill - Prezent_od_Tiffanyego

Home
Melissa Hill - Prezent_od_Tiffanyego



Dedykuję z głęboką miłością mojej pięknej córeczce Carrie Podziękowania Podczas powstawania tej książki zdarzyło się wiele cudownych rzeczy, w tym nar...

Dedykuję z głęboką miłością

mojej pięknej córeczce Carrie

Podziękowania Podczas powstawania tej książki zdarzyło się wiele cudownych rzeczy, w tym narodziny malutkiej Carrie. Bardzo jej dziękuję, że na początku tak łagodnie potraktowała nieświadomych rodziców, pozwalając mi w ten sposób zakończyć pracę nad książką bez większych kłopotów. Wyrazy podziękowania i miłości kieruję do Kevina, który bez wysiłku pilnował, by wszystko toczyło się gładko podczas tego najbardziej chyba zajętego wydarzeniami roku. Wielkie dzięki dla dr Dockeray i cudownego personelu szpitala Mount Carmel, który zapewnił naszej rodzinie wspaniały początek i uczynił nasze pierwsze dni z Carrie takimi wyjątkowymi. Bardzo dziękuję moim fantastycznym rodzicom, siostrom i szwagrom - zawsze mogę liczyć na waszą pomoc, a to wiele dla mnie znaczy. Serdecznie dziękuję mojej superagentce i wielkiej przyjaciółce Sheili Crowley, która jest prawdziwą czarodziejką. Nie potrafię znaleźć słów wdzięczności i mam u niej potężny dług. Dziękuję mojej niezwykłej redaktorce Isobel Akenhead: praca z tobą to ogromna radość, a dzięki twojemu wkładowi moje opowieści tak wiele zyskują. Jestem bardzo wdzięczna Bredzie, Jimowi i Ruth oraz całemu zespołowi Hachette Ireland, którzy tak ciężko dla mnie pracowali. Dziękuję wszystkim, którzy kupują i czytają moje książki, a także przysyłają cudowne wiadomości na moją stronę internetową www.melissahill.info. Uwielbiam kontakt z wami i cenię sobie każdą wiadomość. Raz jeszcze dziękuję księgarzom na całym świecie, którzy tak bardzo wspierają moje książki - doceniam wasze wysiłki. Na koniec bardzo, bardzo dziękuję mojemu wspaniałemu wydawnictwu Hodder cudownie z wami współpracować, to wy zainspirowaliście mnie, pokazując cuda zawarte w pewnym małym turkusowym pudełku...

Rozdział 1 Ethan Greene doskonale zdawał sobie sprawę z wagi tego, co za chwilę zamierzał zrobić. To była wielka chwila w jego życiu, myślał, że tak pewnie postrzegałby ją każdy mężczyzna. Kiedy jednak przedzierał się przez tłumy zapełniające Manhattan w ten przypuszczalnie najbardziej ruchliwy dzień w roku, żałował, że nie wybrał lepszej pory. Wigilia na Piątej Alei? Chyba oszalał. Nabierając w płuca zimnego powietrza, rześkiego i nie tak wilgotnego jak zazwyczaj w Londynie, mimo woli pomyślał, jak niewiele, a równocześnie jak bardzo dużo się zmieniło od jego ostatniej wizyty w Nowym Jorku. Kiedy zaledwie przed dwoma dniami tutaj przyjechał, zadziwił samego siebie, bo okazało się, że dobrze pamięta punkty orientacyjne i poruszanie się po mieście nie sprawia mu trudności. Tłok w metrze, zapach wytartych winylowych siedzeń w taksówkach i niekończący się szum miliarda odgłosów, wydawanych przez ludzi i maszyny - wszystko to poprawiało mu humor. Jedyna w swoim rodzaju energia miasta nadała nową sprężystość jego krokom, coś, czego od lat nie czuł. Teraz jednak Ethan się śpieszył, wyraziście świadom upływających minut i tego, że tłum zdaje się gęstnieć. Nie zostało wiele czasu. Idąca obok Daisy przelotnie uścisnęła mu rękę, jakby odgadywała jego myśli, chociaż w żadnym razie nie mogła wiedzieć, co zaplanował. Powiedział tylko, że przed powrotem do przytulnego pokoju hotelowego musi gdzieś wstąpić. Daisy nie znosiła tłumów (a skoro o tym mowa, także zakupów) i przypuszczał, że nie chce go denerwować. Jak zareaguje? OK, pomysł od jakiegoś czasu się pojawiał, ostatnio kilka razy o nim wspomnieli, więc to nie może być dla Daisy wielkim zaskoczeniem. Sprawiała wrażenie, że chętnie ten plan zaakceptuje, choć teraz do Ethana dotarło, że jednak powinien był z nią porozmawiać - to nie w jego stylu, żeby nawet nie wspomnieć o tak ważnej sprawie, zwykle wszystko dość szczegółowo omawiali - ale rzecz w tym, że się denerwował. A jeśli reakcja Daisy nie spełni jego oczekiwań? Gardło mu się ścisnęło z niepokoju. Ha, już niedługo się przekona, zwłaszcza że cel był tuż-tuż. Pomyślał, że Daisy wygląda dzisiaj szczególnie ślicznie, okutana w wiele warstw ubrania w ochronie przed przenikającym do kości ziąbem, spod ciemnej czapki wymykają się jasne loki, czerwony nos kontrastuje z czarnym haftowanym szalem. Nie pomylił się, pomimo

zimna pokochała Nowy Jork, a wszyscy wiedzą, że nie ma lepszej pory niż Boże Narodzenie na wizytę w mieście, które nigdy nie zasypia. Tak, to był dobry pomysł, upewnił się w duchu Ethan. Wszystko doskonale się ułoży. Przecisnąwszy się przez szeroki strumień ludzi, którzy zakupy odłożyli na ostatnią chwilę, dotarli wreszcie na skrzyżowanie Piątej Alei i Pięćdziesiątej Siódmej Ulicy. Ethan spojrzał na Daisy. Otworzyła szeroko oczy, kiedy ujął ją za rękę i poprowadził do drzwi. - O co chodzi? - pisnęła, spoglądając na znajomą tabliczkę z wypolerowanego granitu, na której wyryto proste litery, z okazji świąt przyozdobioną zielonymi sosnowymi gałązkami. - Czego tu szukamy? - Mówiłem ci, muszę coś kupić - odparł Ethan, mrugając do niej znacząco, gdy obrotowe drzwi wyrzuciły ich na absolutnie wyjątkowe korytarze Tiffany & Co. Daisy od pierwszego spojrzenia zachwyciła się rozległą i wysoką salą bez kolumn i z podziwem patrzyła na długi rząd szklanych gablot z cenną zawartością, kusząco połyskującą w świetle reflektorków. - Ojej, ale tu pięknie - szepnęła. Stała na środku przejścia, a obok niej przesuwały się tłumy równie zachwyconych kupujących i turystów, z których każdy zauroczony był zapierającą dech w piersiach ekspozycją biżuterii. Sklep należał do tych nielicznych na Manhattanie, gdzie unikano bogatych dekoracji; migotliwe towary nie potrzebowały dodatkowych ozdób, a w połączeniu z romantyczną atmosferą Tiffany’ego bez trudu tworzyły magiczny bożonarodzeniowy nastrój. - Rzeczywiście - zgodził się Ethan. Teraz, gdy już tu byli, zdenerwowanie mu minęło. Wziął Daisy za rękę i poprowadził pomiędzy rzędami gablot do wind w głębi. Miękkie dywany pokrywające podłogę przyniosły chwilową ulgę jego zmęczonym stopom. - Dokąd idziemy? - zapytała Daisy, niechętnie ruszając się z miejsca. - Nie pędź tak! Nie moglibyśmy się rozejrzeć? Nigdy tu nie byłam i... Dokąd idziemy? - powtórzyła zaintrygowana, kiedy rozsunęły się drzwi windy. - Proszę na pierwsze piętro - powiedział Ethan. - Tak jest, proszę pana. - Windziarz w garniturze z wdziękiem skłonił głowę ozdobioną cylindrem i uśmiechnął się do Daisy. - Witam panią. - Ale... dlaczego tam? - zapytała przyciszonym głosem. Ethan domyślił się, że na wyświetlaczu przeczytała, co znajduje się na tym piętrze. Przewidywał, że choć parter zrobił na niej wielkie wrażenie, piętro po prostu zwali ją z nóg. Serce zaczęło mu walić, kiedy drzwi windy się zasunęły. Jak Daisy to przyjmie? Znowu pomyślał, że powinien był ją zapytać, ale uznał, że spodoba jej się niespodzianka,

ponadto ważne było, żeby wzięła w tym udział. - Mówiłem, że muszę coś odebrać - odparł lekko. Daisy patrzyła na niego, otwierając usta. - Ty nie... - wykrztusiła z nagłym zrozumieniem; Ethan z wyrazu jej twarzy nie potrafił odczytać reakcji, odgadywał zresztą, że obecność windziarza ją krępuje i powstrzymuje przed dalszymi pytaniami. Po kilku sekundach drzwi się rozsunęły i oboje wyszli z windy do obitej boazerią sali na sławnym Diamentowym Piętrze. To tutaj Ethan miał odebrać swój nabytek. - Po prostu w to nie wierzę! - mówiła Daisy, kiedy zbliżali się do sześciokątnych gablotek z drewna i szkła. Kręciła głową na prawo i lewo, patrząc na szczęśliwe pary dokonujące prawdopodobnie najważniejszego zakupu w życiu, które personel częstował szampanem. - Naprawdę, to niesamowite! Tutaj masz coś odebrać? Ethan uśmiechnął się zdenerwowany. - Wiem, że powinienem był coś powiedzieć, ale... - Ach, pan Greene. - Starszy, dystyngowany sprzedawca zwrócił się do Ethana, nim któreś z nich zdążyło się odezwać. - Miło znowu pana widzieć. Wszystko jest już przygotowane. Nie byliśmy pewni, a ja podczas rozmowy telefonicznej zapomniałem zapytać, czy woli pan, by pański zakup od razu zapakowano jako prezent, czy też chce go pan pokazać obecnej tu damie... - Uśmiechnął się do rozpromienionej Daisy. - O tak, daj mi zerknąć, bardzo proszę! - wykrzyknęła i zaraz z poczuciem winy zasłoniła usta dłonią; zdawała sobie sprawę, że powinna okazać lepsze maniery, zwłaszcza w takim miejscu. Ethan ukrył uśmiech. - Proszę bardzo - powiedział sprzedawca głosem cichym i łagodnym, wyjmując znane na całym świecie turkusowe puzderko. Ceremonialnie położył je przed Daisy na szklanej gablocie i otworzył wieko. W środku spoczywał platynowy pierścionek z pojedynczym diamentem ze szlifem zwanym markizą, który Ethan wybrał kilka dni wcześniej. Pierścionek wymagał dopasowania, odbiór wyznaczono na dzisiaj; oceniając go teraz świeżym okiem, Ethan utwierdził się w przekonaniu, że dokonał dobrego wyboru. To był klasyczny wzór Tiffany’ego: kamień uniesiony nieco nad obrączką i przytrzymywany sześcioma platynowymi językami, by jak najpiękniej wydobyć jego blask. - I co o tym myślisz? - zwrócił się do Daisy, choć nie ulegało wątpliwości, że piękny pierścionek naprawdę ją zachwycił. Nie o to jednak pytał Ethan. Kiedy na niego spojrzała, radosny wyraz jej twarzy powiedział mu wszystko, czego

chciał się dowiedzieć. - To doskonały wybór, tatusiu - zapewniła go ośmioletnia córka. - Vanessie bardzo się spodoba, zobaczysz! Dzięki Bogu, zareagowała pozytywnie. Przez cały dzień - nie, poprawka, cały miesiąc - Ethan martwił się, co powie Daisy. Zwłaszcza że wyprawa do Nowego Jorku dla obojga miała specjalne znaczenie. Wcześniej tego dnia, gdy w śródmiejskiej kawiarni siedzieli przy gorącej czekoladzie, obserwował, jak córka bez apetytu skubie cytrynową babeczkę z lodami, i wiedział, że coś ją gryzie. Tak jak jej matka, Daisy nieznacznie zezowała i zaciskała szczęki, kiedy o czymś intensywnie myślała. - Podobał ci się Times Square? - zapytał, próbując ją wysondować. - Ze światłami i całą resztą? - Wszystko tu jest śliczne - odparła. Chwilkę milczała, patrząc na rojną ulicę. - Mama mówiła, że Manhattan o tej porze roku wygląda jak jedna wielka choinka. Miała rację. - Ty naprawdę pamiętasz, że mama często o tym mówiła, prawda? Daisy uśmiechnęła się do ojca. - Wiem, byłam wtedy mała, ale uwielbiałam jej słuchać. Ethan pokiwał głową. - Tak, Manhattan rzeczywiście wygląda jak choinka. Twoja mama miała rację w wielu sprawach. - Znaczenie faktu, że przebywa z córką w mieście, które jej matka tak bardzo kochała, dotarło nagle do jego świadomości, niemal zapierając mu dech w piersiach. Z trudem pozbierał myśli. - Wiesz, w jakiej jeszcze sprawie miała rację? - Daisy spojrzała na niego uważnie, jak zawsze, gdy zamierzał powiedzieć coś o jej matce. Już dawno zauważył, że córka rzadko słucha z większym skupieniem niż wtedy, gdy oferuje małej kolejny kawałek układanki, której części pewnie wydają się jej chaotycznie rozrzucone; odnosił wrażenie, że córka jest kimś w rodzaju archiwisty, gromadzącym i łączącym w całość fragmenty wielkiego dziedzictwa. - Miała rację, że wyrośniesz na mądrą i śliczną dziewczynkę - ciągnął wesoło. Daisy uśmiechnęła się do niego, po czym znowu spojrzała w okno, by obserwować wigilijny ruch na zatłoczonej Piątej Alei. Od poprzedniej i jedynej wizyty Ethana w Nowym Jorku minęło dziewięć lat. Jane, mama Daisy, przekonała go do tej podróży. Jane, która urodziła się i wychowała w Nowym Jorku, nie potrafiła znieść kolejnej wiosny „bez spaceru po Central Parku, kiedy na drzewach pojawiają się świeże listki”. Rzucała tego rodzaju dramatyczne uwagi zupełnie niespodziewanie, a Ethan zwykle reagował

pytaniem, kto tu właściwie jest wykładowcą angielskiego. - Ależ oczywiście pan, panie profesorze - odpowiadała, mrugając znacząco. - Pan jest w tym domu osobą mądrą i twórczą, a ja po prostu mam romantyczną naturę. W tamtym czasie jej rodzice przeprowadzili się na Florydę, więc nie bywała w rodzinnym mieście tak często, jak by chciała. Daisy została poczęta w Wielkim Jabłku podczas tamtej podróży. Później często żartobliwie powtarzali, przy czym Jane nie miała oporów, by robić to przy rodzinie i przyjaciołach, że Daisy pojawiła się na świecie, ponieważ dosłownie potraktowali zwrot „miasto, które nigdy nie zasypia”. Jane, trenerka osobowości i dietetyczka, dokładała starań, by utrzymać Ethana w doskonałej kondycji, dlatego tym większą ironią losu było zdiagnozowanie u niej raka jajników. Lekarze powiedzieli, że o ile chemoterapia nie dokona cudów, kobieta ma przed sobą zaledwie kilka miesięcy życia. Daisy liczyła wtedy pięć lat. Jane i Ethan byli w sobie bez pamięci zakochani, ale jakoś nigdy nie znaleźli czasu na sformalizowanie związku. Ethan pragnął dopełnić formalności, zwłaszcza gdy usłyszeli diagnozę. - Nie bądź śmieszny, kochanie. Do tej pory byliśmy szczęśliwi, po co teraz to zmieniać? - przekonywała Jane. - A poza tym już niedługo nie będę miała włosów, więc jak upnę welon? - dodawała żartobliwie. W tamtym czasie Ethan w absolutnie żadnej sprawie nie sprzeciwiał się Jane, która miała kilka ostatnich życzeń. Między innymi poprosiła go, by zabrał ich córkę na Boże Narodzenie do Nowego Jorku, kiedy będzie na tyle duża, by to docenić i by ta wizyta sprawiła jej radość. Godzinami opowiadała Daisy o magii Manhattanu i Bożych Narodzeniach, które jako dziecko tam przeżyła. Kiedy przed kilkoma miesiącami Daisy zaczęła napomykać o podróży, Ethan wiedział, że nadeszła odpowiednia pora. Pewnego wieczoru przy kolacji powiedział o tym pomyśle swojej partnerce Vanessie, bo liczył, że zechce im towarzyszyć. Wprawdzie zdawał sobie sprawę, że ten wyjazd będzie miał szczególne znaczenie dla niego i Daisy ze względu na związki Jane z miastem, ale też czuł, że ważne jest, by była z nimi Vanessa. Przez ostatnie pół roku ich związek nabrał poważnego charakteru, więc może powinni razem spędzić ten czas w Nowym Jorku. Niewykluczone, że podróż okaże się rodzajem rytuału przejścia na następny etap życia jego i Daisy? Od śmierci Jane minęły trzy lata i Ethan wiedział, że z jej błogosławieństwem

powinni je sobie ułożyć. Pośród ostatnich życzeń Jane znalazło się też i to, by Ethan nie był sam. - Poszukaj sobie kobiety, która będzie ci piekła chleb - śmiała się. To była aluzja do często powtarzanego żartu o ich zwyczajach żywieniowych. Obsesja Jane na punkcie zdrowego jedzenia oznaczała, że na ich stół rzadko trafiały bogate w skrobię produkty w rodzaju chleba i ziemniaków, z czym Ethan, który uwielbiał węglowodany, zawsze walczył. Na koniec okazało się, że to, co jedli, nie miało znaczenia, ponieważ rak zabrał im Jane. Zdawał sobie sprawę, że ta uwaga była też metaforą, a chociaż wtedy nie mógł znieść myśli o życiu z inną kobietą, z upływem lat to uczucie osłabło. Kobieta, która będzie piekła mu chleb? Ethan nie był pewien, czy to precyzyjna charakterystyka Vanessy, ale wiedział, że ją kocha i czuje, że będzie idealnym wzorem kobiety dla jego błyskawicznie dojrzewającej córki. Kiedy zaproponował, żeby we troje spędzili Boże Narodzenie w Nowym Jorku, Vanessa zareagowała entuzjastycznie. Dobrze znała miasto, często bywała na Manhattanie służbowo albo odwiedzając przyjaciół. - Myślisz, że mamusia byłaby ze mnie dumna? - zapytała Daisy, wyrywając Ethana z rozmyślań o przeszłości. Spojrzał na córkę badawczo, przekrzywiając głowę. - Zawsze mówiła, że jest ze mnie dumna, kiedy ufałam sobie i próbowałam czegoś nowego. A teraz jestem w jej ulubionym mieście i właśnie próbuję czegoś nowego. - Mogę ci to zagwarantować, serduszko - odparł Ethan łagodnie. Jego niebieskie oczy zaszkliły się od łez. Spojrzał na zegarek i dopiero teraz do niego dotarło, jak jest późno. Przypomniał sobie, że Vanessa niedługo wróci od przyjaciół, a on swoim zwyczajem wciąż ma do załatwienia niezwykle ważną sprawę. To szaleństwo, pomyślał. Zostawił to na ostatnią chwilę. Daisy była zmęczona, myślała tylko o matce, ale w sklepie na niego czekali. W jego głowie toczyła się dyskusja, czy powinien skończyć, co sobie zaplanował, czy też wrócić do komfortu czekającego na nich w hotelu Plaza. Towarzyszący mu od kilku dni optymizm teraz zaczynał tracić na sile i Ethan się denerwował. Załatw to, powiedział sobie. - Wiesz, kto jeszcze jest z ciebie dumny, Daisy? - Tak - odparła bez wahania, po czym dopiła czekoladę. - Ty. I Vanessa też. Powiedziała mi to w samolocie. Ethan się uśmiechnął. To było wszystko, co musiał wiedzieć. A teraz, gdy czekali, aż sprzedawca u Tiffany’ego ozdobnie zapakuje pierścionek,

czuł ulgę, że sprawy dobrze się układają. Naturalnie pozostał jeszcze drobiazg w postaci reakcji Vanessy, ale w gruncie rzeczy był jej pewien. W każdym razie na pierścionek, jeśli nie na całą resztę. Od Jane, która rozpływała się nad Tiffanym, dowiedział się, że sławne turkusowe pudełeczko to synonim prawdziwego baśniowego romansu w nowojorskim stylu. Według niej na całym świecie nie było kobiety, która mogłaby mu się oprzeć, o sklepie i oferowanej w nim biżuterii marzyły miliony. Drobiazg od Tiffany’ego zawsze sprawiał, że pod Jane uginały się kolana, i Ethan szczerze żałował, że nigdy nie miał okazji podarować jej jednego ze sławnych pierścionków z brylantem. Miał nadzieję, że Vanessa ucieszy się tak samo, a biorąc pod uwagę jej upodobanie do pięknych rzeczy, w gruncie rzeczy w to nie wątpił. Odznaczała się bezkompromisową etyką pracy, dzięki czemu stać ją było na wszystko, co najlepsze, i zdaniem Ethana właśnie na najlepsze zasługiwała. Myśląc o cenie pierścionka, przełknął ślinę, po raz kolejny wdzięczny za opcje na wykup akcji, które mógł zrealizować kilka miesięcy temu. Udział w zyskach był prezentem od ojca, bez tego przypływu sporej gotówki nie mógłby sobie pozwolić na kupno brylantu czy wynajęcie apartamentu w hotelu Plaza. - Woli pan naszą klasyczną białą wstążkę czy coś bardziej ozdobnego z okazji świąt? zapytał sprzedawca. - Na przykład czerwoną kokardę? - Daisy? - powiedział Ethan, pozwalając jej zdecydować. Chwilę się zastanawiała. - Na pewno białą. - Ach, klasyczny styl Tiffany’ego - uśmiechnął się sprzedawca. - Masz dobry gust, młoda damo. Daisy znowu się uśmiechnęła, przenosząc spojrzenie ze sprzedawcy na ojca. - Mama często mi o tym sklepie opowiadała - powiedziała nieśmiało. - Mówiła, że Tiffany to bardzo wyjątkowe miejsce, pełne magii i romantyzmu. Sprzedawca spojrzał na Ethana, który też się uśmiechnął, myśląc przy tym, że Daisy jest w tym wieku, kiedy tego rodzaju urocze fantazje są bardzo ważne. - Mamy Daisy nie ma już z nami, ale była wielką wielbicielką Tiffany’ego powiedział. Nie wątpił, że opowiadając o rodzinnym mieście, Jane ze szczególnym sentymentem mówiła o sklepie. Miłość jego życia była romantyczką, która wierzyła w tajemnicze sprawy w rodzaju przeznaczenia i zagadek wszechświata.

I na wiele jej się to zdało, pomyślał, choć ostatnio ta jej cecha zaczynała się ujawniać w Daisy. Z drugiej zaś strony, ich córka była ośmioletnią dziewczynką, na ścianach pokoju zawiesiła plakaty z księżniczkami i jednorożcami, przypuszczał więc, że to całkiem normalne. W każdym razie Ethan z ulgą odkrył u córki skłonność do fantazjowania; od czasu gdy przedwcześnie straciła matkę, bywała poważną, zatroskaną dziewczynką, która miała tendencję do martwienia się z powodu byle drobiazgu. - Aha. - Mężczyzna pokiwał głową, jakby wszystko rozumiał. Przykucnął, by spojrzeć Daisy w oczy. - Tak, to rzeczywiście wyjątkowe miejsce i, jak sama widzisz, także w tej chwili bardzo romantyczne. - Wskazał innych klientów, których roziskrzone oczy nie widziały nic poza własnym szczęściem. - Muszę przyznać, że sam przeżyłem kilka magicznych chwil w czasie, gdy tu pracuję. Jak na przykład spotkanie z tobą, młoda damo. Mrugnął znacząco, a uszczęśliwiona Daisy zarumieniła się po uszy. Ethan czuł, jak serce mu rośnie na widok uśmiechu córki. Kiedy niezwykle ważna paczuszka została bezpiecznie umieszczona w turkusowej torebce i sprzedawca podał ją Ethanowi, Daisy go uprzedziła, chwytając za miękkie uchwyty. - Mog
Mamuśka onanizuje się w rajstopach
Delikatna szparka brutalnie rozpychana przez penisa
Zasłonił jej oczy i przeszedł do działania

Report Page