Malarz i suka

Malarz i suka




⚡ KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Malarz i suka

Ido qualifierioiopiktero, qualifier

Home Witryna literacka GORYCZKI – 1964-1977
"Wszystkie zdjęcia publikowane na tej stronie są objęte Ustawą o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystywanie ich i kopiowanie bez zgody Fundacji jest nielegalne."
Publikujemy cykl wierszy Leona Zawadzkiego Gall Anonim XX – GORYCZKI
11 listopada 2013 w Dniu Święta Niepodległości Polski odnaleźliśmy w archiwum wiersze z czasów, gdy naszym marzeniem była wolna, suwerenna Polska – nasz wspólny Dom, w którym będziemy naprawdę u siebie. Nasze marzenie spełnia się, to jest robota, tak to widzę i pojmuję.
Leon Zawadzki       GALL ANONIM XX * GORYCZKI                1964 – 1968                                          ***          Rankiem obywatel spluwa charcząc. Rzężeniem rozpruwa kłębowisko jelit misternie złożone przez naturę, w nocy zaflegmione odchodami ciała.               Noc gęsta i zwarta od ciepłego wnętrza charkotem oddarta i z nagrzanych dziupli półsenni rodacy krokiem żwawym do pracy zmierzają.         Autobusy przystają, kobietę ciężarną pchnął bladolicy pryszczatek.         W Łobżenicy co roku coś nowego – powiedział spiker dziennika telewizyjnego i popłynęły na małym ekranie, ukazując co było i co się jeszcze stanie, słowa i obrazy.             Tyle tu nowego !             Nikt nie wie dlaczego robotnik milczy, grubas płytko sapie w kark młódce, tym oddechem łapie swój rytm.         Przy oknie spocona siedzi młoda mężatka, ramiona pełne ma jeszcze obejmowania.            Grubas charknął, więc ona za dwoje się wzbrania bolesnym skrzywieniem ust.                        W jej biust połyskliwym wzrokiem urzędnik się wplątał.                        Urzędnika odpycha ten z tonsurą. Muzyka codzienności: biurem, biura, biuro…
             *** Ustabilizowało się. Kobiety chodzą w futrach,                nad nimi rakiety i w ciepłych kombinezonach lotnicy spowici w gwizd samolotów.                        Futra kobiet ciężkawe i chód ich przyziemny.                        Jutra oczekiwać w puszystej czapie z szopów łatwiej.      Zostały jeszcze oczy lustra duszy zdziwionej, oczy pięknych Polek ! Dzieci zanoszą się od śmiechu, gdy Lolek i Bolek na szklanym ekranie wyczyniają harce.             W bobrowe wysokie kołnierze starcy uszy tulą.          Bywa, że pijacy charkotem róg ulicy napełnią, piwo teraz tanie, w zadymionej salce zebranie Ligi Kobiet, temat: O postępie.                          "…tej rudej klępie nie przepuszczę !".                   Telefony dzwonią i kobiety uśmiechem przyzwolenia się bronią przed męską agresją.                   Wojna kontynent omija i w ciepłe futro otulona szyja zimna nie czuje.                Cierpienia za mało, więc cierpią: że mięso zdrożało, że w tramwaju tumult,                    że do zasłużonego raju kościół wpuszcza nawet tłustych.              Widać, ucho igielne zgrubiało, lub wielbłąd zmarniał…
              ***                       Zgonione serce błogi spokój czuje, gdy mydłek rozgadany publicznie się frasuje, mydląc swoje myśli naukową pianą. Słowa bzyczą i jęczą.                       Serce piano, piano rytm odmierza, waląc na sumienie ciężar myślątek, wysłuchanych nadaremnie z ust mądrali, któremu wątki po głowie kołaczą. Prawda twarz zasłania, bo płaczą, wątpliwych odkryć żużlem zasypane, jej oczy – źródłosłowy.                       Ludzkiej mowy już nie chwytasz tonu.                       Jakoż nie z ciepłego domu jawiło się słowo człowiekiem ogrzane, lecz kłamliwe, bo skoszarowane słowo nie u Boga z pokorą cichą pożyczone, a zełgane człowiekowi, gdyż Bogu skradzione.
              ***                22 listopada 1967 r. godz. 22.20                Katolicyzm w świecie współczesnym                – z programu radia i tv
Uczeni doktorowie gwarzą o Synodzie biskupów. Kamery, przepastne mikrofony, co każde słowo przełkną i, na tony łase, następnego czekają. Doktor w myślach przebiera i zastrzeżeń grządki wokół myśli ustawia. Słowa: kościół, wiara, obrządek miele w zębach na mąkę sławy i uznania.                                      Umysłem pojmując bystrym, że póki myśl nie zginie, on, co mu się w jego dziedzinie należy, dostanie.             A zatem snu będzie zażywać wiecznego pewny swego udziału, jak pewny cudzego                                      uważowania . (Uważować – w górskiej gwarze znaczy Szanować kogoś, a nie móc inaczej).                                  Doktor baje więc, biskupa poklepując po jego myślach biskupich, bo równo ma w cenie język proroków i własne gaworzenie o Bogu, Synu Człowieczym, Miłości, o wszystkim, co nauka rozegrała w kości systemem matematyk, fizyk i formułek. …zostawi się także ładniutki kościółek, by ludzie, przez doktorów mądrze oświeceni, wiedzieli chociaż, gdzie zbawieni być mieli.           …i w jakim przymusie uwierzyć mieli ślepi w bajkę o Chrystusie . U doktorów pomysłów w bród.
                               ***   – U wylotu z komory zmarł nagle na udar serca,   panie dyrektorze.   (z telefonicznego meldunku kierownika budowy   elektrowni)
Istotny jest zamysł, cóż wart wykonawca ? Wczoraj, stwierdzamy, był z nami. Praca, rozterka, płaca. Dzisiaj-zmieniło się-ciało-w upale-u wylotu z komory. I głośno: Boże drogi, któż wiedział, że on jest chory ?! Któż wiedział, że wszyscy-śmy chorzy, że jedno mamy oko, a drugie, rybie, spoziera czy aby nie za wysoko, czy aby, gdy prąd popłynie z czasu trzeciej turbiny, ciało z martwych powstanie, a światło odkupi winy ? Nim co, w dwie trumny włożą, prosta przymiarka losu, przewiozą, popłaczą, pogrzebią, kwiatów na grób naznoszą, rodzinie wieńce z szarfami założą jak okulary. A prąd, jak płynął tak płynie.                            Nadziei, zwątpienia i wiary.
               *** Kanałem złącz jeziora. przerzuć nad nim most, dzwonem legarów ogłusz, głuchym daj moc i wzrost, wodę spiętrzoną pchnij wartko w ślepia komór i rur. Najjaśniej – z mostu na beton, ale najczyściej – pod nurt.
              *** Bóg ci podał rękę, święty nagiął karku, a ty – czemu płacisz sercem na jarmarku ?
Myślisz, że nadeszła latoś taka zima, co jej chłop nie zmoże, co jej człek nie strzyma ?
Oj, już ci nadeszła, już ją pańscy święci na ziemię spuścili za naszej pamięci.
Człowiek człowiekowi palec w oko wsadza, w oku pełno mroku, a w palcu zaraza.
Płyną wartko mowy, wystrzelają słowa, zgniły-ć to jest zapach, zaraza morowa.
Wszystkich nas wydusi, wszystkim nam pokaże, wstydem ci nam wszystkie pookrywa twarze.
1967              ***                         Jest oczekiwanie gdy pragnienie cichnie. Mocna jak wiązanie oddechu z życiem staje się nadzieja, że przyszłe jest osiągalne.                         A więc i ja także wpadam w swoje własne przeznaczenie, jak ryba w sieci, gdy zmęczenie pogodzi nas ze śmiercią ?                         – Wieczny odpoczynek – mówią jacyś ludzie.                          Drobny upominek wręcza nam przyroda darując wytchnienie i, jak dobra wróżka, o cenie podarunku milczy. Taka już natura wróżek.                          I taka kultura nasza, że nie śmiemy powiedzieć: – przepraszam, ale nie chcę, a przeto pretensji nie zgłaszam, by mnie tak ceniono, że chcemy-nie chcemy, ale ktoś, ale ja wcale nie ma ceny na targu wieczności.                           W ojczyźnie mojej wszystko bardzo proste:                           śmierć jest jutro, a dzisiaj mamy jeszcze wiosnę.
1968                                               ***         …bo cóż oprócz przyzwoitości trzyma mnie jeszcze tutaj ?                          Rozgościć się czasu nie miałem. Miejsca tu za mało, by trochę myśli pomieścić.                          I o jedno ciało zawsze za wiele. Może westchnień parę, może smutek bliskich powstrzymuje duszę i zabrania jej myśleć o sobie.                          Trwać muszę dla tych, którym się zdaje, że śmierć podróżą jest w nieznane kraje bardzo odległe.                          A przecie śmierć jest jak spacer w pobliskim powiecie, i nie ma tutaj czegoś, co by tam nie było, bo tu z tam jednaka łączy miłość.                          Tej znaczenie proste – wieści zjednoczenie.                          Więc dokąd uciekać ? Zrobić swoje i ufnie odpoczynku czekać.
                           *** Jeśli nawet kłamiesz – dajmy to nadziei, chyłkiem wodę mącisz – niech ci się poszczęści.
Trzeba było w wodzie ślad twój odnajdywać, ciebie tutaj nie ma – razem z tobą pływać.
Razem z tobą zwiedzać migotanie czasu, żywą odnajdywać w szorstkiej ciszy lasów,
słuchać twoich szeptów, gdy ci się zdawało, widzieć cię, jak przyszło, trwało, przemijało.
Znowu się tu z tobą przejść przez to kłamanie, jeszcze raz się z tobą bawić w zakochanie,
jeszcze raz się z tobą zgubić w tym jeziorze, w pajęczynie gestów, w księżycowej porze.
Potem cię odnaleźć na skalistym brzegu, uspokoić oddech po tym młodym biegu.
1970              ***            A więc już wiesz, co znaczy poetę kochać.            Choćbyś wdzięczność ciała na barw siedem, jak pryzmat światło, rozłamała i zlepiła miłości kształt podobny tęczy, to i tak usłyszysz, jak ci się rozbrzęczy alarm w rdzeniu duszy.            Tej zaś nie obnażysz jak ciało miłe i gładkie, bo gdy się odważysz, zwiedzać będziesz zmuszona takie świata strony, skąd powrotu nie ma. Tylko droga dalej. I tam się spotkamy.            Jak w jednej z tych alej, gdzie Dante dostrzegł Beatrix i ziemskiej miłości śpiewał chwałę, by skończyć na tej wysokości, do której droga wiedzie przez owe niziny, co je piekłem lud nazwał.             Ono zaś głębiny uczy, aby nie pobladła dusza, gdy między kowadło i młot los ją wciśnie i duch się raduje, gdy pęka jak łupina.             A dusza, co czuje, to wyśpiewa sobie, bowiem komuż jeszcze ?             I takim ją dreszczem przejmie wieczność, że staje do lotu gotowa. Piekło wtedy ją traci, lecz prawda zachowa. Podaj rękę poecie, gdy cię człowiek zmęczył, bo Wergiliusz prowadzi.             Tam niżej coś jęczy ? Zstąp więc, pomóż. Poeta poczeka, bo cierpliwy nad wyraz, gdyż i on z człowieka rodzi. Jako i ty, pragnieniem dręczona, rodzisz to, co nie ginie, choć na pewno skona.
                                     ***                    poz.3 Kwitnący kasztan                    z katalogu wystawy malarstwa
Nadzieja jest płótnem pokrytym znakami natchnienia, materiał nie do zdarcia. Nawet, gdy los odmienia trwałość faktury w przestrzeni i czasie.                            Bowiem w zapasie artysta posiada wieczność, która i jego posiadała – nim pojął, dokąd zmierza, ona już odgadła wszystkie jego zamiary i tak się narzuca jak farby posłuszne pędzlowi.                            Pędzel malarza zasmuca, bowiem kształt, co w prostej doskonałości codziennych zdarzeń przebywa, wieczności trudno jest wydzierać.                            Trzeba wpierw umierać, by z obiektem patrzenia jeszcze raz się rodzić, a to znaczy odchodzić, by znowu przychodzić.                            Zatem perspektywa, odsuwając przedmioty, trafnie nam odkrywa próżnię, w której kształt się dokonuje. Filozof winien o tym wiedzieć.                            Malarz już to czuje i pewność duszy, co świat w boskim poznała dotyku, zamienia w cichą gałąź, w której pełno krzyku.
                      *** Filozof dróg, znam mylne kołowanie wędrowca, co zaufał znakom.                       Znam czekanie, rozterkę na rozstajach, rozpiętą siatkę nocy, przydrożny rów, gdzie śpią zmęczone losy pątników po bezdrożach.                       Krzyża zwiastowanie na wzgórku ogrodzonym.                       …gwóźdź głęboko pchnięty w zeschniętą farbę rany.                       I taką ciszę, w którą i ptak się wsłucha.
Filozof burz, znam świętych obcowanie.
…i tylko ludzi nie znam. Przeto nigdy nie wiem, co zrobią z własną twarzą. Jakich granic strzegą i czemu te rubieże nie płoną ogniem prawdy ?                       Więc z jakiej drogi tak raźno jest mi odejść, gdy spełnia się znaczenie ?                       Filozof dróg znam do-myślenie, do-czucie celu.                       Filozof burz, znam i zmęczenie, co gasi oczy, kości bieli.
                    *** Ta duma nasza przekornie uparta, pełna milczenia czołobitnych gestów, to przekonanie, że gra świeczki warta, bo z lwią odwagą złożona z podtekstów.
Ach, te wysoce intelektualne pląsy, pogarda parsknięć zajeżdżonej szkapy, te fochy nasze spod sarmackich wąsów, bezsilny dygot przetrąconej łapy.
Te nasze pozory misternie utkane z połówek, ćwiartek, domyśleń i skrótów, protesty zmyślnie lękiem rozbełtane i krok kulawy od przyciasnych butów.
Nasze domysły, przemyślenia, gracje frywolnych szepnięć, przysadzistych mitów, przekorne żarty i podziemne stacje z przesiadką prosto w objęcia błękitu.
                    *** Co słychać ? Ano, nic nowego, lezą pluskwy ze ścian i obrazów, ale jeszcze żyjemy, żyjemy kolego jakieś 7 tysięcy od bramy GUŁagu.
Co słychać ? Ano, jakoś pomału przywykamy do ciężkiej grzmotonośnej chmury, jakoś nie brak nam serca, tylko brak zapału, jeszcze grzeje nas grzęda w ten przedświt ponury.
Co słychać ? Ano, to zależy, gdzie ucho przyłoży szpicel czy stójkowy, w jednym miejscu słychać brzękanie talerzy, w drugim o półprawdy rozbijane głowy.
Co słychać ? Ano wiesz, mój stary, jutro znowu do pracy, bo żyć przecież trzeba. Słyszałeś ten dowcip ? Takie to kawały, jeden krok do piekła, a bliżej do nieba.
                    ***                    Adamowi Mickiewiczowi                    z miłością
Posłuchaj, Mistrzu, uważnie chrobotu, szumu i pisku. Tylko cicho, maestro. No właśnie, bo i wieszczowi możemy po pysku.
Słyszysz, kruczy bulgot przebrzydły w historii rozdętym brzuchu. Stój spokojnie, maestro miły, bo i tobie możemy po uchu.
Stój na swoim wyniosłym cokole, lecz posłuchaj uważnie. No przecież głuchnie w sercach nadzieja pokoleń i czołgami warczy stulecie.
              *** Podkrada się przejściem tajemnym chytrawo plugawiec kaleki. Cóż goni go w noc taką ciemną, że czujnie podnosi powieki ?
Już dopadł i choć nie rozumie, lecz czuje psim swędem i węszy w bełkocie i w błocie i w tłumie ulotne ogniki mych wierszy.
I chwyta skowycząc z zachwytu, bo awans i suka nań czeka, więc niesie swą zdobycz po cichu, i łasi się, prosi i szczeka.
Zawyły niebieskie syreny, trzasnęły kremowe drzwiczki, już jadą szarawe hieny na nowe z poezją potyczki.
Gall Anonim XX GORYCZKI (1964-1977) @ Leon Zawadzki 
ślepemu zwierciadło 30 listopada 1999 In "Witryna literacka"
Gall Anonim XX – Pogwarki 12 lipca 2005 In "Witryna literacka"

Academia.edu no longer supports Internet Explorer.
To browse Academia.edu and the wider internet faster and more securely, please take a few seconds to upgrade your browser .
Enter the email address you signed up with and we'll email you a reset link.
Sorry, preview is currently unavailable. You can download the paper by clicking the button above.

Coś jednak z tym paluchem-penisem jest na rzeczy. Jeśli bowiem wierzyć włoskiej Wikipedii [2] , Łysiak powtarza w swym felietonie nieco zmienioną miejską legendę, którą opowiadają turystom bolońscy przewodnicy. Że Neptun miał zrazu otrzymać większe przyrodzenie, że Kościół się temu sprzeciwił, a na koniec, że sprytny Giambologna... i tu prowadzą turystę w specjalne miejsce na tyłach rzeźby, skąd w istocie widać, jakby kciuk lewej ręki Neptuna wysuwał się teraz zza jego uda niczym sterczący fallus [3] . Wprawdzie od strony anatomicznej wygląda to w najlepszym razie znośnie, ale i tak gapie mają na ogół dużo sztubackiej radości. Niemniej z gestem "środkowego palca" nic tej płochej igraszki nie łączy.
To wszystko, powtarzam, są drobiazgi. Natomiast zachodzę w głowę, jak Waldemar Łysiak, który podobno wykładał niegdyś historię kultury i cywilizacji, mógł dojść do przekonania, że jeden z najstarszych obscenicznych gestów ludzkości, "ów sterczący z kułaka paluch, [...] wynaleziono w XVI stuleciu!"
Wynaleziono w XVI stuleciu? Ależ potwierdzone użycie tego gestu jest o prawie 2000 lat starsze!
Diogenes Laertios w Żywotach i poglądach słynnych filozofów pisze o Diogenesie z Synopy (tym od beczki), że

Środkowy palec pokazywano także w komediach Arystofanesa. W Chmurach Sokrates zabiera się do uczenia niejakiego Strepsjadesa i pyta go, czy wie, co to daktylos . Sokratesowi chodzi o daktyl, stopę metryczną, ale prostaczek Strepsjades bierze ten termin w znaczeniu podstawowym i myśli, że chodzi o daktylos - palec. Wykonuje przy tym swoim palcem sprośne gesty i kojarzy go z innym "palcem" położonym niżej ( Chmury , w. 652 nn.). Ot, taki antyczny chwyt komediowy pod publiczkę [7] .
Z kolei w Sejmie kobiet środkowy palec pokazuje z wściekłością stara kobieta młodej dziewczynie, pewnej swoich erotycznych przewag w sztuce wabienia mężczyzn. W tym wypadku byłby to odpowiednik naszego "pierdol się" albo - jeśli kto woli - "chuj ci w dupę" ( Sejm kobiet , w. 890) [8] .
Sam gest pokazywania środkowego palca Grecy nazywali podobno skimalizein [9] . Piszę "podobno", gdyż źródła są tu nadzwyczaj skromne, niejasne, a objaśnienia do nich - późne [10] . Natomiast nie ulega wątpliwości, że zazwyczaj używano tego gestu jako odpowiednika słowa katapygon [11] , należącego do najpopularniejszych ateńskich obelg.

Pedał, katapygon , jako ulubione wyzwisko starożytnych Ateńczyków? [14] . Dotąd słyszało się raczej, że tamta Grecja to raj utracony homoseksualistów. W rzeczywistości, wbrew częstym dziś mniemaniom, klasyczna kultura grecka wcale nie akceptowała wszelkich zachowań homoseksualnych. Tego, co my określamy mianem homoseksualizmu, Grecy nie potrafiliby nawet nazwać, bo nie mieli na to odpowiedniego słowa. Akceptowana była paiderastia : związki młodzieńców i dojrzałych mężczyzn, ale wyłącznie te godziwe, zawiązujące się i przebiegające wedle ściśle określonych reguł [15] .
W takim związku szczególne obowiązki obyczaj nakładał na młodzieńca. Paiderastia miała stać się dla niego szkołą panowania nad sobą, toteż jakiekolwiek uczucia były mu wzbronione. Nie tylko żądza, ale również - o czym się nieraz zapomina - uczucie niechęci czy odrazy, jeśli akurat tak się złożyło, że młody Ateńczyk wcale w takich męsko-męskich czułościach nie gustował.

Jak bardzo oskarżenie o młodzieńcze prostytuowanie się mogło zrujnować życie, pokazuje słynny przypadek Timarchosa, który po przegraniu procesu opartego na takim właśnie oskarżeniu, ostatecznie popełnił samobójstwo. W procesie tym dostało się także Demostenesowi, należącemu do tego samego stronnictwa co Timarchos. Przeciwnik ich obu, Ajschines, zaczepiał bowiem i jego, z lubością przypominając, że w młodości nazywano Demostenesa batalos . Słowo to, wieloznaczne i nie całkiem dla nas jasne, przekłada się na ogół jako "jąkała", ale mogło oznaczać również człowieka zniewieściałego (co też uważano za hańbiące dla mężczyzny), a nawet "męską prostytutkę albo szczególnie rozpustnego biernego homoseksualistę" [19] .
Tak więc - tu wracam do cytatu z Diogenesa Laertiosa o cudzoziemcach pragnących ujrzeć ateńskiego przywódcę ludu - bardzo to być może, że według Diogenesa (tego od beczki), Demostenes to nie tylko chuj był, lecz nade wszystko katapygon , pedał, który chętnie bierze w dupę. No to chuj mu w dupę - i tyle.
Widzicie teraz sami, że Waldemar Łysiak machając dziarsko swym palcem i domachując się ledwie do XVI wieku, w istocie nawiązał do bardzo starego i bogatego dziedzictwa naszej kultury, dzięki czemu i wy mogliście przy okazji nieco tej kultury nabrać. I czyż nie jest wam teraz prz
Kiedy tesc idzie do pracy
Sara Luvv wydymana na schodach
Ostry sex i super fisting

Report Page