Młoda parka z Filipin

Młoda parka z Filipin




🛑 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Młoda parka z Filipin

Czyli mój prywatny projekt pomocy psiej społeczności w mieście Sandakan :)

Wszystko zaczęło się... dawno temu, w pierwszy dzień mojego urzędowania w schronie SPCA KK. Akurat była wizytacja ludzi z hotelu, który planował rozpoczęcie długotrwałego sponsoringu SPCA. Wśród gości była również Emy; sympatyczna dziewczyna w średnim wieku. Los chciał, że zagadała mnie i zaczęła opowiadać i narzekać, że pochodzi z Sandakanu i że jej mama trzyma w domu całe stado psów, które strasznie hałasują, a z racji braku weta na miejscu nie ma kto ich wysterylizować... Nieśmiało zapytała, czy bym się podjął imprezy wyjazdowej. Powiedziałem, że obiecać nie mogę, ale będziemy w kontakcie i jak coś się wyklaruje - odezwę się :)

No i rzeczywiście po par tygodniach się skontaktowałem. Plan był taki, że Emy pokryje tylko koszty materiałów i leków (i sama zaproponowała pokrycie transportu lotniczego:P), a ja za robociznę nie wezmę nic :) Wszak nie wyjechałem do Azji, żeby trzepać mamonę, jeść mam, spać mam :)

Szybko ustaliłem z Randolfem 'użyczenie' narzędzi chirurgicznych, zakup materiałów, leków, ich transport itp. Wierzcie lub nie, ale 2/3 mojego 65-litrowego plecaka zajmowały materiały do projektu, nie moje ciuchy :P

Lot był o 7 rano, Grześ pakował się do 2 w nocy, a potem tradycyjnie już pojechał z Randlofem na pożegnalnego browarka :P Wszak sen jest przereklamowany! Po dotarciu i odespaniu nocnych przygód, poszedłem na krótki spacer z Emi i jej siostrą - Elleną do pobliskiej świątyni buddyjskiej. Rodzinny dom Emy znajduje się na wzgórzu, nieopodal centrum miasta.

Oto... cmentarz:P A przynajmniej miejsce, gdzie buddyści trzymają prochy bliskich zmarłych.

A tu już moi pacjenci :D Razem, na posiadłości rodziców Emy mieszka 19 psów! Wszystkie są kochane, nie chcą aby się rozmnażały, a praktycznie każdy do podrzutek, mama Emy - Tessa, nie miała serca wywalać psiaków na bruk. Prawdziwa psia mama! :)

O operacjach jeszcze się rozpiszę, tutaj podzielę się z Wami kilkoma tajemnicami tradycyjnej chińskiej medycyny :)

Pani Tessa, starsza chinka, posiada ogromną wiedzę nt. tradycyjnych metod walki z różnymi choróbskami :) Do tego urodzony gawędziarz, bardzo fajnie mnie się z nią rozmawiało :)

Do kolejnej roślinki nie mam zdjęcia, gdyż jest nią lebiodka pospolita , czyli dobrze nam znane... oregano :D

Wywar z liści, wymieszany z sokiem z cytryny jest podobno bardzo dobrym sposobem na zakatarzony nos, i generalnie 'gluty' w gardle ;) Czysty sok wlany do ucha ma leczyć ropne zapalenie.

Czyżby jakiś nieznany antybiotyk? :)

I ostatnia 'cudowna' roślina o jakiej wiem - banan :D

Tutaj muszę rozwinąć tematykę bananową. Banany otóż, moi drodzy, to nie tylko żółte owoce marki Chikita ;) Bananów są dziesiątki różnych rodzajów! Po przyjeździe do Azji przeżyłem szok, że jest tyle różnych bananów! Małe, zielone, duże, żółte, smukłe, grube, do jedzenia na surowo, do smażenia, do przetwarzania, no od cholery i ciut ciut! :P

Po wstępie, jak już każdy jest co najmniej bananowym specjalistom, mogę przejść do rzeczy. Korzenie grubego, zielonego banana są bardzo dobrym lekiem na trudno gojące się rany (stopa cukrzycowa).

Ile w tym wszystkim prawdy, nie pytajcie mnie. Odradzam każdemu spożywanie czegokolwiek, tylko dlatego, że wyczytał o tym na internecie ;) Z drugiej strony zachęcam do samodzielnego zgłębiania wiedzy o ziołolecznictwie i roślinach leczniczych. Świat i medycyna nie kończą się na aptece i tabletkach. Natura to całkiem dobra 'apteka', trzeba tylko umiejętnie i z głową z niej korzystać :)

Jakbym miał mało atrakcji na 5 dni - 16 operacji + zwiedzanie, rodzeństwo Emi postanowiło wieczorem wyciągnąć mnie na piwko do klubu. Czemu nie :)

Wąsaty pan na zdjęciu, to nie jej brat, a znajomy. Chirurg ortopeda z Egiptu :) W środku urocza Ellena, po prawej bzydal :P

Kilka słów o mojej 'sali' operacyjnej. Była nią... łazienka :P

Coś co jeszcze kilka miesięcy temu w głowie by mi się nie mieściło, dziś mnie zupełnie nie ruszyło:P Operacje, chirurgia, w łazience? Super! Przynajmniej 'względnie' czysto i kafelki można wybielaczem umyć! :)

A ta parka, to nie dość, że mnie notorycznie podglądała przy pracy, to jeszcze postanowiła porozpraszać! Jak tu się skupić na operacji, jak na ścianie takie piękne misterium przyrody (lub parafrazując Mleczko - jaszczurki się pierd*lą :P)

Pewnie jesteście ciekawi jak kończą się operacje przeprowadzane w tak spartańskich warunkach. Odpowiedź - zadziwiająco dobrze! Na setki przeprowadzonych operacji, nie miałem ani jednej infekcji! Standardowa osłona antybiotykowa robi swoje.

Sandakan postanowił zaskoczyć mnie czymś innym... pomijam masakrycznego krwiaka wypełniającego całą mosznę po kastracji. To się czasem zdarza jak pacjent jest niegrzeczny po zabiegu i zbytnio interesuje się okolicą. Cóż... jeden z psów ma teraz MEGA-jądra :P

Ale nie o tym mowa. Moi mili, w Sandakanie, mając ledwo kilka, podstawowych leków pod ręką, dr Grześ natrafił (prawdopodobnie) na swój pierwszy w życiu przypadek koagulopatii ! Suka, po bezproblemowej sterylizacji, ładnym zamknięciu rany... krwawiła z niej przez 18 godzin! To nie był żaden krwotok, strumień krwi, nic co by bezpośrednio zagrażało jej życiu. Przez bite 18 godzin krew delikatnie i powoli sączyła się spomiędzy szwów... kap... kap... kap... Sunia regularnie paprała całą okolicę krwią, siejąc panikę wśród gospodarzy, i powodując burzę myśli w mojej głowie! Czy na pewno podwiązałem wszystkie naczynia... czy może to być krwotok wewnętrzny... czy krwawienie z mięśni... czy z tkanki łącznej... czy na pewno nie ma krwotoku wewnętrznego... jakie inne objawy widzimy przy krwotok wewnętrznym... czas kapilarny... błony śluzowe... kroplówka... diagnostyka różnicowa... witamina D3... adrenalina miejscowo... trzy różne chiński proszki na krwawienie... i tak dalej.

Wyobraźcie sobie stres młodego adepta medycyny W, kiedy pojawia się tego typu komplikacja, i to oczywiście u najulubieńszej suni pani! Szczególnie, kiedy jestem przez nich żywiony i mieszkam pod ich dachem ;) Mój mózg w te kilak godzin przypomniał sobie całą wiedzę ze studiów ;)

Jakby stresów było mało, spanikowana Ellena postanowiła poradzić się również owego znajomego chirurga ortopedy :) Całe szczęście tylko telefonicznie. W rozmowie ze mną, zasugerował, ze mimo wszystko warto otworzyć psa raz jeszcze i sprawdzić, czy na pewno w środku wszystko jest ok.

Wyobraźcie sobie mój stres, kiedy postanowił przyjechać i (jeśli to dla mnie nie problem) przyjrzeć się mi w akcji :D Czyli de facto, otwierając sukę po raz drugi, rewidowałem swoją pracę, mając przed sobą ekstremalnie doświadczonego chirurga! Na szczęście, szwy były ładnie zamknięte, w środku czysto; pochwalił mnie za dobrą robotę! Uff... co za ulga! Przez takie sytuacje ludzie łysieją...

Na szczęście sunia nie krwawiła już po drugiej operacji.

Pamiętajcie, tego typu rzeczy zdarzają się w najmniej spodziewanym miejscu i czasie!

Ps: Uprzedzając pytania, suka, ani jej macica nie wykazywały żadnych objawów rui/ciąży.

© Grzegorz Pełka. Motyw Prosty. Autor obrazów motywu: Veni . Obsługiwane przez usługę Blogger .

Przepraszam, że tu o tym piszę bo nie całkiem w temacie... ale właśnie o te mega jądra chciałam wypytać, jak to zaleczyłaś? nasz owczarek ma takie od 4 dni, był u weta, troche mu wydusił i dał aescin, po 2 dniach kolejna kontrola i już nic mu nie robił tylko smarować dawać antybiotyk. Problem jest ze smarowaniem od dzis, nie daje nam zadnych możliwości, wczesniej robił to tata, który i tak strasznie się z nim siłował. Wymyśliłam już, że lekko rozpuszczę żel i bedę mu psikała.... też mu się nie podoba warczy i szczeka. Czy to się wchłonie ?

Poznać kobiete z Ukrainy, imię: Yuliya, która szuka Polaka.
Ukrainka szuka męża, wiek do 45 lat który nie szuka wrażeń i przygód.
Dziewczyna z Ukrainy. która oczekuje ciepła i zrozumienia dla siebie.
Poznać Ukrainkę która szuka Polaka w wieku 28-47 lat.
Ukrainka która marzy o szczęśliwym życiu z kochającym mężem.
Ukrainka szuka męża Polaka który będzie ją kochał i szanował.
Ukraińska kobieta. Szukam Polaka do przyjaźni, wiek do 45.
Ukrainka szuka męża który ceni uczciwość i wzajemny szacunek.
Młoda Ukrainka szuka Polaka który jest gotowy na małżeństwa.
Kobieta z Ukrainy. Poszukuję faceta na stałe do końca życia.
Ukraińska dziewczyna szuka męża w Polsce, który będą ją kochać.
Ukrainka szuka partnera odpowiedniego do stałego związku.
Ukrainska kobieta szuka Polaka do poważnego i stałego związku.
Ukrainka szuka męża z Polski, który będzie ją kochał i szanował.
Samotna Ukrainka szuka mężczyzny, aby żyć razem.
Na naszej stronie randkowej Ukrainki szukają męża wśród Polaków. Zarejestruj się za darmo, aby poznać kobiety lub dziewczyny z Ukrainy i rozpocząć poważny związek. Zacznij szukać samotnych ukraińskich kobiet już dziś!
Ukraiński randki. Szukaj ukraińskich dziewczyn i kobiet
Międzynarodowe portale randkowe dla Polaków:
- Ukraiński randki dla singli mężczyzn. Szukaj ukraińskich dziewczyn i kobiet. Za sprawą naszej wyszukiwarki oraz katalogu będziesz w stanie szybko odnaleźć i poznać kobiety z Ukrainy lub Rosji.
- Jeden z najlepszych portali randkowych dla kobiet i mężczyzn. Zarejestruj się i będzie można nawiązać kontakty i poznać ludzi mieszkającymi nie tylko w Twojej okolicy, ale również w innych częściach świata.
- Randki dla singli. Ogłoszenia ze zdjęciami samotnych mężczyzn i kobiet z Ukrainy, Polsce, Rosji i innych krajach. Zmień swoje życie na lepsze. Daj sobie pomóc właśnie teraz, spróbuj randki online!
- Poważny portal randkowy jest szansą na znalezienie partnera do długotrwałej relacji i wygodny sposób na poznanie nowych znajomych.
- Piękne ukraińskie dziewczyny i kobiety szukają Polaków na poważny związek, który mógłby doprowadzić do małżeństwa. Zarejestruj się za darmo i znajdź miłość swojego życia już dziś!
Nie przegap szansyznaleźć ukraińskich dziewczyn, które szukają partnera z Polski.



W E B Griffin Ostatni bohaterowie 02 Ludzie z mroku

Home
W E B Griffin Ostatni bohaterowie 02 Ludzie z mroku



W.E.B. Griffin
Ludzie z mroku The Secret Warriors Tłumaczył Leszek Erenfeicht
Zysk i S-ka Wydawnictwo
Cykl OSTATNI...

W.E.B. Griffin

Ludzie z mroku The Secret Warriors Tłumaczył Leszek Erenfeicht

Zysk i S-ka Wydawnictwo

Cykl OSTATNI BOHATEROWIE dedykuję: porucznikowi piechoty Armii Stanów Zjednoczonych Aaronowi Bankowi odkomenderowanemu do Biura Służb Strategicznych (potem pułkownikowi Sił Specjalnych) oraz porucznikowi piechoty Armii Stanów Zjednoczonych Williamowi E. Colby’emu odkomenderowanemu do Biura Służb Strategicznych (potem dyplomacie i dyrektorowi Centralnej Agencji Wywiadowczej). Wyżej wymienieni, służąc jako dowódcy zespołów operacyjnych we Francji i w Norwegii, ustanowili wzorzec męstwa, wiedzy, patriotyzmu i uczciwości dla wszystkich pracowników amerykańskich służb specjalnych.

I 1 Baza lotnictwa Marynarki Alameda Alameda, Kalifornia 4 kwietnia 1942 roku Na pokładzie łodzi latającej PBY–5 Marynarki, która przyleciała z Pearl Harbor na Hawajach, było czterech pasażerów, ale główny ładunek stanowiły worki z pocztą. Były tam listy od marynarzy, oficjalna poczta Armii i Marynarki z obszaru całego Pacyfiku, aż po Australię. Catalina nie została skonstruowana jako transportowiec. Była to patrolowo–bombowa łódź latająca dalekiego zasięgu. Napędzały ją dwa gwiazdowe silniki Pratt & Whittney Twin Wasp o mocy 1.200 koni mechanicznych każdy, umieszczone na wyniesionym wysoko ponad kadłub potężnym płacie. Kadłub wisiał pod nim na wysokim pylonie, który usztywniały dwie pary zastrzałów po obu jego stronach. Wewnątrz mieściły się przepaściste zbiorniki paliwa, zawierające zapas wystarczający na pokonanie trasy o długości 4.100 km — prawie 20 godzin w powietrzu. Nic jednak nie przychodzi za darmo — ten potężny zapas paliwa ważył kilka ton i samolot był w początkowej fazie lotu znacznie przeciążony. Piloci najbardziej obawiali się konieczności wodowania zaraz po starcie. Pełnej paliwa PBY po prostu nie dawało się zmusić do długiego, łagodnego podejścia — po osiągnięciu prędkości granicznej spadała jak kamień, a energia uderzenia o wodę była w stanie złamać płat jak zapałkę. W tym przypadku nie mogło być o tym mowy. Większość wskazówek na licznych paliwomierzach w kabinie pilotów — każdy z ponad 20 zbiorników miał swój oddzielny manometr —

opierała się na kołkach poniżej zera. Na ten lot poszło nawet więcej benzyny niż zwykle. Przez cały czas maszyna borykała się z czołowym wiatrem i silniki zużywały paliwo jak szalone. I tak zwykle powolna PBY (ledwie 180 km/h prędkości przelotowej) zdawała się wręcz wisieć nieruchomo w powietrzu. Kilka minut wcześniej pilot zaczynał się nawet niepokoić, czy w ogóle dociągną do Alameda. Miał do tego podstawy — kilka godzin wcześniej nawigator bez słowa komentarza położył mu na kolanach swoje wyliczenie, z którego wynikało, że jeśli nic się nie zmieni i będą zużywać paliwo w takim tempie, jak dotychczas, to benzyna skończy się w punkcie oddalonym od bazy o dokładnie godzinę i czternaście minut lotu. Miał wówczas do wyboru dwie możliwości. Mógł wyrzucić za burtę nadmiar ładunku, albo zmniejszyć dopływ paliwa do silników, zwalniając jeszcze bardziej przelot. Ani oficjalnej poczty, ani pasażerów nie mógł uznać za nadmierny ładunek, więc musiałby wyrzucić worki z listami od marynarzy i żołnierzy do swoich rodzin. Nie chciałby, żeby jego pocztę ktoś potraktował w podobny sposób, więc sam tego też nie zrobił. A skoro tak, musiał spróbować czegoś, czego jeszcze nie próbował. Ściągnął do siebie dźwignie obu przepustnic i zubożył mieszankę trochę bardziej, niż powinien, po czym pokręcił kołem trymerów tak, by maszyna zaczęła łagodnie opadać z 2.500 metrów, na których lecieli, do niecałych trzystu, na których miał zamiar kontynuować lot. Mógł to załatwić inaczej, sterami, ale wówczas szybkość opadania byłaby zbyt duża, a tak łódź sama powoli „tonęła” w powietrzu, jednocześnie zyskując sporo kilometrów. Silny wiatr wprawdzie nie pozwalał im zbyt szybko lecieć do przodu, ale silniki zużywały teraz minimalną ilość paliwa. Ten sam wiatr dawał im wystarczająco dużą siłę nośną, by nie spadli, a zaoszczędzone paliwo pozwoli im podlecieć znacznie bliżej brzegu, zanim będą musieli wodować i czekać na ratunek w miotanym falami kadłubie. Nie miał pojęcia, czy i dokąd uda im się dolecieć. Był dzień, nawigator nie mógł ustalić pozycji według gwiazd i był skazany

na zliczanie pozycji, ale przy tym czołowym wietrze żadnemu wskaźnikowi prędkości nie można było wierzyć i wszystkie te obliczenia mogły się zdać psu na budę. Wskaźniki pokazywały tylko prędkość samolotu względem otaczającego go powietrza, przepływającego przez rurkę Pitota. Przy silnym wietrze przeciwnym, takim jak teraz, wskaźnik pokazywał jakieś nieprawdopodobne wartości, zupełnie jakby ich drynda nagle stała się myśliwcem, gdy tymczasem przez okna widać było, że niemal stoją w miejscu. Leciał kursem 89 stopni, przy tej wartości przepustnic nie miał prawa lecieć szybciej niż 160 km/h nawet bez wiatru, a przecież wiatr był, i to silny. Jeśli wiało z prędkością 70 km/h, to lecieli zaledwie 90 km/h. Bez tego wiatru, gdyby mogli polegać na wskaźnikach, wyliczenie pozycji według kursu i prędkości byłoby proste. Ale teraz? Nie mieli pojęcia, gdzie są, tym bardziej że jeśli wiatr nie wiał prosto z przodu, tylko na ukos, to mimo utrzymywania stałego kursu mogli zostać zepchnięci daleko z zamierzonej trasy. Pilot zdążył się porządnie przestraszyć, zanim radiooperator wyczołgał się ze swojej dziupli na przedzie kadłuba i nie pytając o nic przestawił radiostację. Dochodzący do jego uszu cudownie dźwięczny, czysty i melodyjny głos spikerki, zapowiadającej w San Francisco pogodny wieczór z temperaturą dochodzącą do 18 stopni, podziałał na niego jak kojący balsam, niosący ulgę po godzinach dręczącej niepewności co do ich dalszych losów. — Namiar 17, panie kapitanie — powiedział radiooperator. To była wartość namiaru z kierunkowej anteny kolistej, umieszczonej na szczycie płata, pomiędzy dwoma silnikami Cataliny. Radiostacja odbierała najsilniejszy sygnał, kiedy tę antenę ustawił o 17 stopni od kursu samolotu, wskazując kierunek, skąd nadchodził. — Daleko? — zapytał pilot, odbijając na kurs 86. — Nie mam pojęcia — wzruszył ramionami mat. — Próbowałem wywołać Alameda, ale się nie dało. Pewnie jeszcze jesteśmy poza zasięgiem. Spróbuję jeszcze raz za parę minut. Głowa radiooperatora zniknęła pod tablicą przyrządów, kiedy wrócił do swojego miejsca na samym dziobie maszyny. Po

chwili w słuchawkach rozległ się jednak jego głos. — Chyba lepiej dajmy jeszcze stopień na północ, panie kapitanie, na 85 stopni. Sygnał się trochę przesunął. — Robi się. Jak Alameda? — Dalej nic, panie kapitanie. Czyli dalej byli ponad 150 mil morskich od brzegu. Publiczna radiostacja w San Francisco nadająca na metrowej fali miała znacznie większy zasięg niż krótkofalowy nadajnik Marynarki. Kilka minut później piloci znów usłyszeli w słuchawkach głos radiooperatora. — Panie kapitanie, mam ich! Oni nas jeszcze nie słyszą, ale ja ich już odbieram. — Dzięki, drucik. Daj znać, jak nawiążesz łączność. Pilot spojrzał na drugiego pilota, który siedział w prawym fotelu, upewnił się, że nie śpi i oddał mu stery. Rozpiął pasy, zdjął słuchawki, zawiesił je wraz z mikrofonem na wieszaku pod boczną szybą kabiny i dźwignął się ciężko ze swego fotela, dopiero teraz czując, jak bardzo zdrętwiał przez te godziny pełnego napięcia lotu na niewygodnym, małym siedzeniu. Stanął niepewnie, zgięty w niskim przejściu pod górnymi panelami przełączników, pokrywającymi szczelnie sufit kabiny, przeciągnął się, na ile pozwalała ciasna kabina i ruszył do wyjścia. Miał zamiar przejść do kabiny pasażerskiej i palnąć pasażerom mówkę w stylu kapitana samolotu cywilnych linii lotniczych. Coś w rodzaju: — Dziękuję państwu za wybranie naszej linii do odbycia tego lotu przez ocean. Mam nadzieję, że spodobała się państwu jakość posiłków i obsługi na pokładzie naszej maszyny, i że będziecie państwo w przyszłości korzystać z usług naszej linii w swoich podróżach służbowych i prywatnych. Na pokładzie miał trzech komandorów z Biura Okrętów Dowództwa Marynarki w Waszyngtonie, którzy sprawdzali w Pearl, co da się zrobić dla przyśpieszenia remontu uszkodzonych cztery miesiące wcześniej japońskimi bombami i torpedami pancerników. Ich ekipa początkowo składała się z trzech komandorów i jednego komandora porucznika, ale w Pearl, mimo oburzenia komandorów, ich czwartego kolegę

wysadzono z samolotu, żeby zrobić miejsce dla ostatniego z pasażerów — kapitana Armii. Ta ostatnia postać zaintrygowała pilota. Czwarty pasażer był trzy stopnie niżej w drabinie hierarchii wojskowej od pozostałych i dwa poniżej tego, którego wysadzono, żeby mu zrobić miejsce. No i poza tym był pilotem. To, że kolega–lotnik wysadził mu z maszyny nadętego gryzipiórka z Biura Okrętów, wcale mu nie przeszkadzało. Na wymiętym, niedopasowanym, brudnym tropikowym mundurze kapitana naszyte były, prócz skrzydeł, także inne insygnia, których kombinacja wydawała się trochę dziwna. Nad kieszenią na piersi miał skrzydła pilota, ale na kołnierzu widniały skrzyżowane szable z liczbą 26. To była odznaka żołnierza 26. pułku kawalerii. 26. pułk walczył nie tak dawno na Filipinach i został prawie zmieciony z powierzchni ziemi, prowadząc walki odwrotowe w drodze na półwysep Bataan. Jednak kapitan nie mógł lecieć z Filipin. Archipelag był od kilku miesięcy całkowicie odcięty, a jego obrońców spisano na straty, pozostawiając na łasce Japończyków. Nikt się stamtąd nie wydostał. To znaczy nikt z wyjątkiem generała armii Douglasa MacArthura, jego żony, synka, piastunki i paru sztabowców, których pan generał był łaskaw ze sobą zabrać do Australii, kiedy kutrem torpedowym Marynarki uciekał z Corregidoru. A może, pomyślał pilot, ten kapitan jest jakoś związany z MacArthure
Nawalone puszczalskie z liceum
Bzykanie z kurewką
Agresywna Nicki

Report Page