Lora Ro pokazuje swój zadek

Lora Ro pokazuje swój zadek




🛑 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Lora Ro pokazuje swój zadek


W E B Griffin Z rozkazu prezydenta 05 Tajne operacje

Home
W E B Griffin Z rozkazu prezydenta 05 Tajne operacje



Tajne operacje
26 lipca 1777 Konieczność ustanowienia dobrego wywiadu jest jasna i nie ma potrzeby wystosowywania w te...

Tajne operacje

26 lipca 1777 Konieczność ustanowienia dobrego wywiadu jest jasna i nie ma potrzeby wystosowywania w tej sprawie dalszych ponagleń. George Washington generał i dowódca Armii Kontynentalnej

Dla zmarłych WILLIAMOWI E. COLBY'EMU porucznikowi zespołu Jedburgh Biura Służb Strategicznych, który został dyrektorem Centralnej Agencji Wywiadowczej AARONOWI BANKOWI porucznikowi zespołu Jedburgh Biura Służb Strategicznych, który został pułkownikiem i ojcem Sił Specjalnych WILLIAMOWI R. CORSONOWI legendarnemu oficerowi Wywiadu Korpusu Piechoty Morskiej, którego KGB nienawidziło bardziej niż jakiegokolwiek innego oficera wywiadu USA - nie tylko dlatego, że napisał o KGB niezrównaną książkę

Dla żyjących BILLY'EMU WAUGHOWI legendarnemu sierżantowi z Dowództwa Sił Specjalnych, który przeszedł na emeryturę, a potem ścigał niesławnego Carlosa Szakala. We wczesnych latach dziewięćdziesiątych Billy mógł wyeliminować Osamę bin Ladena, lecz nie uzyskał na to zgody. Po pięćdziesięciu latach w zawodzie Billy wciąż ściga przestępców

RENĘ J. DEFOUBNEAUX podporucznikowi zespołu Jedburgh Biura Służb Strategicznych, oddelegowanemu do brytyjskiego Kierownictwa Operacji Specjalnych, który samotnie działał na terytorium okupowanej Francji i który stał się legendarnym oficerem kontrwywiadu armii USA 8

JOHNOWI REITZELLOWI oficerowi Sił Specjalnych Armii, kt(ny mógł wyeliminować szefa grupy terrorystów odpowiedzialnych za porwanie statku wycieczkowego Achille Lauro, ale nie uzyskał na to zgody RALPHOWI PETERSOWI oficerowi wywiadu armii USA, który napisał najlepszą analizę naszej wojny przeciwko terrorystom i wrogom, jaką kiedykolwiek widziałem

I dla nowego pokolenia MARCOWI L. wyższemu oficerowi wywiadu, który mimo młodego wieku z każdym dniem coraz bardziej przypomina mi Billa Colby'ego FRANKOWI L. legendarnemu oficerowi Obronnej Agencji Wywiadowczej, który przeszedł na emeryturę i teraz podąża szlakiem Billy'ego Waugha NARÓD AMERYKAŃSKI MA WOBEC TYCH PATRIOTÓW DŁUG, KTÓREGO NIE SPOSÓB SPŁACIĆ

I

[JEDEN] Marburg an der Lahn Hesja, Niemcy 24 grudnia 2005, 19.05 Była to Wigilia jak z bożonarodzeniowej pocztówki. Ziemię przykrywał śnieg. Sypało - z przerwami - przez cały dzień, a nawet i teraz, choć delikatniej. Witraże okienne zabytkowego kościoła Świętej Elżbiety jarzyły się łagodnym blaskiem istnego lasu świec, które płonęły w jego wnętrzu. Wydawało się, że i same mury świątyni otoczone są jasną poświatą, tak mocne było światło świec trzymanych przez wiernych, którzy przybyli zbyt późno, by zmieścić się w środku, i zgromadzili się na zewnątrz. Czarny mercedes-benz 600SL utknął w tłumie wypełniającym Elisabethstrasse. Jego wycieraczki pracowicie rozgarniały śnieg. Przednie drzwi pasażera otworzyły się i z wozu wysiadł wysoki, potężnie zbudowany, rumiany mężczyzna po sześćdziesiątce. Spojrzał najpierw na tłum wiernych, a potem na bliźniacze wieże kościoła. Zdegustowany pokręcił głową i wrócił do samochodu. - Cholera, siedemset sześćdziesiąt dziewięć lat, a oni wciąż czekają na pieprzoną dziewicę - rzekł Otto Gorner z mieszaniną niesmaku i podziwu. - Słucham, Herr Gorner? - spytał kierowca, bardziej niż trochę zdenerwowany. Johann Schmidt, masywny czterdziestolatek siedzący za kierownicą, miał na sobie mundur podobny do policyjnego; był kierownikiem w firmie ochroniarskiej, która opiekowała się personelem i majątkiem Gossinger Beteiligungsgesellschaft, G.m.b.H. Otto Gorner był dyrektorem zarządzającym całego holdingu, do którego rozlicznych aktywów należała także owa firma ochroniarska. Przełożony Schmidta był odpowiedzialny za bezpieczeństwo w siedzibie głównej Gossinger Beteiligungsgesellschaft, G.m.b.H. w Fuldzie, innym niewielkim miasteczku w Hesji, odległym mniej 11

więcej o sto kilometrów od Marburga. Zjawił się w domu Schmidta mniej więcej półtoiej godziny wcześniej i od razu przeszedł do rzeczy. — Herr Görner chce jechać do Marburga - oznajmił, stojąc u drzwi. Zawiezie go pan. Następnie wykonał dwa gesty: wskazał na ulicę, gdzie samochód firmy ochroniarskiej parkował tuż za mercedesem SL600, a potem przyłożył kciuk do ust. Schmidt zrozumiał je natychmiast. Miał zawieźć Herr Górne-ra mercedesem do Marburga, a powodem było to, że Herr Görner, który zwykle sam prowadził swego jaguara XJ vanden pląs z dwunastocylindrowym silnikiem o pojemności sześciu litrów, był pod wpływem alkoholu. Görner lubił mawiać, że nigdy nie siada za kierownicą, jeśli w ciągu ostatnich ośmiu godzin choćby powąchał korek od butelki. Mercedes należał do Frau Görner; nikt prócz Otto Görnera nie miał prawa prowadzić jaguara. Görner wyglądał jak stereotypowy Bawarczyk; wprost emanował Gümutlichkeit. W rzeczywistości jednak pochodził z Hesji, a to, czym emanował - nawet wtedy, gdy nie pił - było wręcz przeciwieństwem Gümutlichkeit. Za jego plecami mówiono niekiedy, że nie obawia się go tylko troje ludzi na całym świecie. Należała do nich jego żona, Helena, która - paradoksalnie - była Bawarką, a wyglądała na rodowitą mieszkankę Berlina, jeśli nie Nowego Jorku. Trudno było wyobrazić sobie Helenę Görner ubraną w dirndl, z warkoczykami, i zajadającą Wurstchen. Frau Gertrud Schróder, sekretarka Görnera, znana była z tego, że potrafiła mu się sprzeciwiać, a nawet krzyczeć na niego, gdy wymagały tego jej obowiązki służbowe. Trzeci człowiek, który nie lękał się Görnera, wcale nie musiał czuć strachu. Był nim Herr Karl Wilhelm von und zu Gossinger, główny udziałowiec Gossinger Beteiligungsgesellschaft, G.m.b.H. Görner, przynajmniej teoretycznie, był jego pracownikiem. Gossinger mieszkał w Stanach Zjednoczonych i w czystej teorii był waszyngtońskim korespondentem sieci gazet „Tages Zeitung" -konkretnie siedmiu, wydawanych w Niemczech, Austrii, Czechach i Słowacji oraz na Węgrzech - również należącej do Gossinger Beteiligungsgesellschaft, G.m.b.H. Wedle powszechnej opinii, dziedzic fortuny Gossingerów rzadko pisał coś więcej niż własne nazwisko na firmowych czekach, czas i pieniądze zaś trwonił, uganiając się za gwiazdami filmowymi, modelkami i wszelką inną damską zdobyczą, którą zwykle dopadał w nadmorskich barach Florydy i Kalifornii, a także w kurortach narciarskich w Kolorado i innych barwnych miejscach. 12

- Powiedziałem, że minęło siedemset sześćdziesiąt dziewięć lat, a oni wciąż czekają na pieprzoną dziewicę — powtórzył Görner. - Tak jest - odparł Schmidt, żałując, że w ogóle się odezwał. - Pan zna tę legendę? - zapytał Görner. Schmidt oparł się pokusie powiedzenia „oczywiście", podpartej nadzieją, że na tym rozmowa się zakończy. Obawiając się, że Görner zażąda streszczenia legendy, odparł: - Nie jestem pewny, Herr Görner. - Jak to nie jest pan pewny? - odrzekł zirytowany Görner. Albo pan zna, albo nie. - Chodzi o krzywe wieże? — zaryzykował Schmidt. - O jedną wieżę - sprostował Görner. - Kościół wzniesiono ku czci Elżbiety Węgierskiej, córki króla węgierskiego Andrzeja II, tysiąc dwieście siedem-tysiąc dwieście trzydzieści jeden. Miała czternaście lat, kiedy ojciec wydał ją za Ludwika IV - dalekiego przodka Szalonego Króla, Ludwika Bawarskiego, który stracił tron po tym, jak związał się z pewną amerykańską aktorką. Jej nazwiska nie pamiętam, bo zanim wybrałem się na tę wycieczkę, zdążyłem łyknąć parę głębszych. Tak czy owak, Ludwik IV - podobno całkiem normalny - wziął udział w krucjacie w imię Boga i Fryderyka II, cesarza Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, a walcząc w owej szlachetnej sprawie, rozchorował się i zmarł. Elżbieta, młoda wdówka, odczytała to jako znak boży i od tamtej pory poświęciła całe życie oraz fortunę czynieniu dobra, a także wspieraniu Kościoła Świętego. Z powodów, których nigdy mi przekonująco nie wyjaśniono, przybyła także tu i ufundowała szpital dla biedaków; o, tam, za kościołem... Tam, dokąd jedziemy, rozumie pan? - Wiem, dokąd jedziemy, Herr Görner. Żeby obejrzeć trupa, dodał w myślach. Zamordowanego faceta. Tylko dlaczego stary funduje mi tę Gottuerdammt lekcję historii? Bo się znieczulił? A może dlatego, że woli nie myśleć o prawdziwej przyczynie, która nas tu sprowadza? - Tylko że wtedy jeszcze nie było tu kościoła, rozumie pan? ciągnął Görner. - Zbudowano go po jej śmierci, która nastąpiła w tysiąc dwieście trzydziestym pierwszym roku. Ale zanim Elż bieta zmarła, została franciszkanką i cały swój majątek oddała Kościołowi. Pewnie dlatego postanowili ją kanonizować. Papież Grzegorz IX zrobił to już cztery lata po jej śmierci, a jesienią tego samego roku położono kamień węgielny. Budowa kościoła potrwała parę 13

lat, a przez cały ten czas nikt nie wykazał się brakiem manier i nie zwrócił budowniczym uwagi na fakt, że jedna z wież jest krzywa. Wszyscy natomiast doskonale o tym wiedzieli i wkrótce pojawiła się nawet legenda — zapewne z małąpomocą Watykanu - o tym, że sam Bóg naprostuje wieżę, gdy tylko szczątki świętej Elżbiety zostaną pochowane pod ołtarzem. I rzeczywiście zostały tam pochowane, w tysiąc dwieście czterdziestym dziewiątym roku, tylko że wieża ani drgnęła. Zmieniono więc legendę i od tamtej pory ludzie wierzą, że wieża się wyprostuje, gdy ślub w tym kościele weźmie pierwsza prawdziwa dziewica. - Görner umilkł na chwilę, po czym dodał drwiąco: Niech pan sam rozstrzygnie, Schmidt, czy brakowało w okolicy dziewic idących do ślubu, czy może legenda jest zwykłą bzdurą. Schmidt,uniósł brew, ale nie odpowiedział. - Trzysta lat później wieża wciąż była krzywa - kontynuował Görner - gdy landgraf Filip Heski wyrzucał z kościoła katolików, by przekazać go protestantom. Było to w roku tysiąc pięćset dwu dziestym siódmym, jeśli mnie pamięć nie myli, a zwykle mnie nie myli. Wyrzucił też dominikanów z klasztoru na wzgórzu - Görner odwrócił się i wskazał palcem za siebie - mniej więcej w tym samym czasie, a budynek zamienił w uniwersytet, który z wrodzoną skromnością nazwał swoim imieniem. Właśnie tam studiowałem. - Tak słyszałem, Herr Görner. - Dosyć tego - rzekł Görner. - Słucham? - Ktoś mógłby powiedzieć, że skoro biedny Gunther nie żyje, to nie musimy się spieszyć, ale równie mocny argument brzmi następująco: nie ma powodu, żebyśmy czekali, aż ci ludzie się nastojąz tymi cholernymi świecami, czekając na pieprzoną dziewicę. Niech pan zatrąbi, Schmidt, i przejedzie przez tłum. - Herr Görner, czy jest pan pewny... Görner sięgnął do kierownicy i mocno nacisnął klakson. Schmidt miał wrażenie, że głośny sygnał ciągnie się w nieskończoność. Odpowiedziały im zdumione i oburzone spojrzenia wiernych, ale po chwili w tłumie zarysował się prześwit i wielki mercedes mógł podjąć przerwaną podróż. W kwartale kamienic za kościołem - na wyraźne życzenie Görnera - Schmidt nielegalnie zaparkował pod tablicą z napisem PARKEN VERBOTEN!, tuż przy bramie szpitala, między cokolwiek poobijanym srebrno-białym oplem astrą, należącym do policji, 14

a całkiem nową i nieoznakowaną astrą z niebieskim, magnetycznym kogutem umocowanym na dachu. [DWA] Na ławce w szpitalnym korytarzu siedziało dwóch mężczyzn. Jeden z nich, zapewne po pięćdziesiątce, był krępy i całkiem łysy, a także całkiem przyzwoicie ubrany. Drugi był trzydziestoparolatkiem o twarzy łasicy; miał na sobie znoszony, granatowy garnitur, który od bardzo dawna nie gościł w pralni chemicznej. Obaj wstali na widok Görnera; starszy minimalnie wcześniej. - Herr Görner? - upewnił się. Görner skinął głową. Wymienili zdawkowe uściski dłoni. - Gdzie on jest? - spytał Görner. - Chciałby pan zobaczyć ofiarę, Herr Görner? Görner ugryzł się w język, by nie udzielić odpowiedzi, która cisnęła mu się na usta. - Jeśli mogę - odparł. - Kostnica, jeśli można to tak nazwać, jest tam - rzekł starszy. - Niestety, dostałem rozkaz przeniesienia tam ciała z miejskiej kostnicy. Görner skinął głową. Osobiście wydał ów rozkaz. Gdy oficer dyżurny działu ochrony zatelefonował do Görnera, by zameldować, że właśnie został poinformowany o śmierci Gunthera Friedlera, którego ciało znaleziono „w bardzo podejrzanych okolicznościach" w jego pokoju w Europaischer Hof w Marburgu, pierwszą rzeczą, jaką uczynił Görner, było wydanie polecenia, by sprowadzono do domu samochód jego żony wraz z kierowcą, który zawiezie go do Marburga. Następnie zadzwonił do znajomego - nie przyjaciela - w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Ministerstwo to nadzorowało pracę i Policji Federalnej, i Bundeskriminal-amt Federalnego Urzędu Śledczego - znanego szerzej jako BKA. Ów znajomy był Görnerowi winien kilka dość istotnych przysług. Tym razem jednak to Herr Otto Görner miał dwa życzenia, które wyłuszczył znajomemu, gdy już zapewnił go: „Tak, Stutmann, wiem, że mamy Wigilię". Po pierwsze, chciał, by wysoki rangą oficer BKA został natychmiast wysłany do Marburga, aby „asystować" heskiej policji w śledztwie w sprawie śmierci Gunthera Friedlera. Po drugie, poprosił, by policja natychmiast zabrała ciało z miejskiej kostnicy i przeniosła je w inne miejsce, najlepiej do Szpitala Świętej Elżbiety. 15

- Ale o co chodzi, Otto? - Nie chcę rozma^wiać o tym przez telefon; twoja linia jest pewnie na podsłuchu. Śladów krwi nie było ani na prześcieradle, które łasicowaty policjant zsunął z nagiego ciała Gunthera Friedlera, ani na samych zwłokach. Doskonale widoczne i łatwe do policzenia były liczne rany kłute oraz makabryczna rana twarzy, a ściślej miejsce, z którego wykrojono lewe oko. Ktoś się nad tobą napracował, Giintherze, pomyślał Görner. - Wesołych świąt - powiedział, po czym skinął na policjanta, by na powrót zakrył ciało. - Jaka jest oficjalna teoria? - spytał, gdy zamknęli za sobą drzwi kostnicy. - Właściwie to raz na jakiś czas zdarzają nam się podobne sprawy. Görner czekał w milczeniu na dalszy ciąg wyjaśnień. - Gdy dochodzi do kłótni homoseksualnych kochanków, w grę wchodzą ogromne namiętności. A kiedy któryś chwyci za nóż... Policjant potrząsnął łysą głową i skrzywił się. - Szukamy więc raczej „dobrego przyjaciela" ofiary niż męskiej prostytutki. Görner spojrzał na niego bez słowa. - Ale rozmawiamy i z męskimi prostytutkami, ma się rozumieć - dodał szybko policjant. - Pan...? - rzucił pytająco Görner. - Ja też, oczywiście. Tu chodzi o morderstwo, Herr Görner, i... - Pytałem o pańskie nazwisko - przerwał mu Görner. - Polizeirat Lumm, Herr Görner, z Policji Landu Hesji. - Kapitanie, ten, kto urządził pana Friedlera w taki sposób, może i jest dewiantem, ale z całą pewnością ani „dobrym przyjacielem" ofiary, ani męską dziwką. - Skąd pan wie, że... - Starszy stopniem funkcjonariusz BKA - przerwał mu szybko Görner - jest już w drodze; pomoże wam w dochodzeniu. Zanim się tu zjawi, sugeruję z naciskiem, żeby zajęli się panowie ochroną zwłok i miejsca zbrodni. - Polizeidirektor Achter wspomniał o udziale BKA, kiedy mówił, że pan się zjawi, Herr Görner. - To dobrze. - Powie mi pan, o co tu właściwie chodzi? - Friedler pracował dla mnie, zbierał w Marburgu materiały do artykułu. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że został zabity, ponieważ natknął się - lub był tego bliski - na sprawy, których 16

ujawnienie mogło skończyć się dla kogoś wpływowego poważnym skandalem, a może i więzieniem. - Poda mi pan jakieś nazwisko, może nazwiska? - I ile mi wiadomo, Polizeirat Lumm, jest pan uosobieniem uczciwego policjanta, lecz z drugiej strony nie mogę powiedzieć, że wiem to na pewno, bo widzimy się po raz pierwszy. Dlatego nie podam panu żadnych nazwisk. - Z całym szacunkiem, Herr Gorner, mógłbym to odebrać jako odmowę współpracy z policją. - Pewnie tak. I co, aresztuje mnie pan? - Tego nie powiedziałem. - A ja prawie żałuję, że pan tego nie zrobi, bo nie musiałbym robić tego, co mnie teraz czeka: jechać w Wigilię do domu Gunthera Friedlera, by oznajmić wdowie, że jej na wskroś porządny mąż - a trzeba panu wiedzieć, Lumm, że przy okazji ojciec czworga dzieci, z których dwoje uczy się jeszcze tu, na uniwersytecie, a dwoje założyło już własne rodziny - nie wróci do domu na święta, bo zamordowali go jacyś łajdacy. [TRZY] Churchill Lane 3590 Filadelfia, Pensylwania 24 grudnia 2005, 16.10 Spojrzawszy w lusterko wsteczne, John M. „Jack" Britton schludnie i skromnie ubrany, trzydziestodwuletni Murzyn - skręcił swą mazdą MX-5 miata z Moreli Avenue w West Crown Avenuę, a zaraz potem w Churchill Lane. Churchill Lane, po której obu stronach stały rzędy dwupiętrowych szeregowców liczących po pięć do ośmiu domów, tuż za drugą grupą szeregowców skręcała w lewo pod kątem prawie dziewięćdziesięciu stopni. Britton minął ów zakręt i zaparkował dwudrzwiowy kabriolet (do którego na zimę montował sztywny dach) przed jednym ze środkowych szeregowców. Był prawie w domu. Wysiadł, rozejrzał się i nie dostrzegłszy niczego podejrzanego, obszedł maskę miaty, by otworzyć drzwi pasażera i przyjąć naręcze pakunków od swej żony, Sandry - szczupłej, wysokiej kobiety o ostrych rysach twarzy, o sześć dni starszej od niego. Wrócili właśnie z przyjęcia świątecznego pod hasłem „przynieś jeden prezent", zorganizowanego w pobliskiej restauracji. Jack nie pracował już w policji, lecz koledzy nie mogli o nim zapomnieć przy takiej okazji. I dlatego Brittonowie wracali do domu z dwoma prezentami i bonusem, jaki dostali „na wejście": elektrycznym 17

mikserem kuchennym, który wydawał się zrobiony z ołowiu i który absolutnie nie był im potrzebny. Po drodze zastanawiali się, czy nie oddać go bratu Sandry, Elwoodowi, który wkrótce miał się żenić. Wiedząc, że obładowany pakunkami mąż nie będzie w stanie otworzyć drzwi, Sandra pierwsza minęła wysoki na trzy stopy murek z cegieł, zwieńczony czterostopowym płotem z aluminiowych prętów, na który Brittonowie wiecznie narzekali, bo choć sporo kosztował, wcale nie powstrzymywał miejscowych psów przed załatwianiem się na ich małym, zadbanym trawniku. Była już za bramką, gdy Jack raz jeszcze spojrzał na ulicę. Tym razem zobaczył to, czego się obawiał: bladozieloną minifurgonetkę Chryslera Town & Country. Sunąc niespiesznie, wóz wyłaniał się właśnie zza ostrego zakrętu Churchill Lane. A potem nagle przyspieszył. - SandyJ''padnij za murem! - rozkazał Britton. - Że co? Podbiegł do żony, zepchnął ją z alejki i powalił na ziemię tuż za murkiem, zasłaniając własnym ciałem. - Co ty wyrabiasz, u diabła? - zapytała, na poły gniewnie, na poły lękliwie. Rozległ się pisk opon. Britton sięgnął pod marynarkę i wyciągnął z kabury pod pachąrewolwer Smith & Wesson, model 29.357 Magnum. Przetoczył się na bok i znieruchomiał na plecach, oburącz celując w szczyt murka, na wypadek gdyby ktoś się tam zjawił. Nagle zaterkotały pistolety maszynowe - kałasznikowy, pomyślał Britton, dwie sztuki - kule odbiły się rykoszetem i rozległ się brzęk tłuczonego szkła. O asfalt Churchill Lane zadźwięczał deszcz łusek. Wreszcie opony zapiszczały ponownie przy wtórze głośniejszego ryku silnika. Britton podpełzł do bramki i wyjrzał na ulicę. Town & country skręcał właśnie w Wessex Lane i nie było już czasu na strzał, zwłaszcza że dalej na linii ognia znajdowały się domy. Wstał, wsunął rewolwer do kabury, a potem podszedł do Sandry i pomógł jej wstać. - Co to było, Jack, do cholery? - spytała dość słabym głosem. - Wejdź do domu - odparł, unikając odpowiedzi. - Schowasz się w piwnicy. Wziął ją pod ramię i poprowadził do drzwi. - Zgubiłam gdzieś te przeklęte klucze - odrzekła. Britton podbiegł z powrotem do ogrodzenia, po drodze wyjmując broń. Odnalazł klucze i wrócił do drzwi domu. 18

Teraz dopiero zobaczył w nich sześć zgrabnych, małych otworków, a także puste miejsce po jednej z ozdobnych szybek. Otworzył drzwi i szybko przeprowadził Sandrę przez salon, do piwnicy, w której urządził swego czasu całkiem przyjemny pokoik, z dużym telewizorem, kanapą i barem. - Skarbie - rzekł z naciskiem - zostań tam, dopóki ci nie powiem, że możesz wyjść. Jeśli chcesz się przydać, przygotuj dla nas po drinku, a ja zadzwonię po wsparcie. - Niech cię szlag, Jack, w ogóle mnie to nie śmieszy! - Będę przed domem
Laska obciąga mi na ulicy, a później bzykami się na kanapie
Ostre zabawy mokrych cip
Napalona pani rucha się z sąsiadem

Report Page