Lodzik i seks by uniknąć mandatu

Lodzik i seks by uniknąć mandatu




🛑 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Lodzik i seks by uniknąć mandatu



Fakty i Mity 27 - 2011

Home
Fakty i Mity 27 - 2011



Str. 10 Str. 9 ISSN 1509-460X Seks w tajnym wydziale. Samobójstwo na komendzie... Str. 23 PPOOLLIICCYYJJNNEE AAFFEERRYY ZA TYDZIEŃNUMERPOSZERZONY– CEN...

Seks w tajnym wydziale. Samobójstwo na komendzie...

POLICYJNE AFERY INDEKS 356441

ZA TYDZ IE NUMER Ń POSZERZ ONY – CENA B

BEZ ZMIA N

ISSN 1509-460X

http://www.faktyimity.pl

 Str. 3

Nr 27 (592) 14 LIPCA 2011 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)

Prawdziwi Polacy! Przyjeżdżajcie do Warszawy, bo na Krakowskim Przedmieściu niedługo już nie będzie komu pilnować smoleńskiego namiotu! Taki apel „Solidarnych 2010”, dramatycznie wykrzyczany w internecie, nie mógł pozostać bez naszej odpowiedzi. Ekipa „FiM” niezwłocznie pojawiła się pod Pałacem Prezydenckim. I ochoczo przystąpiła do pilnowania!

 Str. 13

 Str. 9

 Str. 23

ISSN 1509-460X

 Str. 10

2

Nr 27 (592) 8–14 VII 2011 r.

KSIĄDZ NAWRÓCONY

KOMENTARZ NACZELNEGO

FAKTY We Wrocławiu doszło do pierwszego w Polsce zbiorowego aktu apostazji. Kilkanaście osób zadało sobie kilka trudnych pytań. Między innymi: czy zgodnie z nauką Jezusa można być chrześcijaninem bez świadomego wyboru?; czy osobę, która ma inną wizję życia i świata niż ta, którą głosi Kościół katolicki, można nadal uznawać za przynależną do tej instytucji? Gdy okazało się, że jedyną odpowiedzią jest „nie”, 18 osób podpisało oświadczenia o wystąpieniu z Krk. Szczegóły wkrótce. 1 lipca Polska przejęła prezydencję w Unii, ale już wiadomo, że będzie to kadencja nieudana, pełna wpadek, porażek i kompromitacji. Przynajmniej Rychu Czarnecki to wie i na łamach „Naszego Dziennika” nawet nie próbuje ukryć, że bardzo go taka perspektywa cieszy. PiSlamizacja Polski postępuje. Katolickie media chcą wymóc na biskupiej hierarchii, by ta zakazała udzielania komunii prezydentowi Komorowskiemu. A to za jego oświadczenie, że tzw. kompromis aborcyjny jest dobry i nie potrzeba go zmieniać. Tymczasem – według najnowszego sondażu CBOS – aż 65 proc. Polaków ufa Bronisławowi Komorowskiemu. Jest to najlepszy od lat wynik w badaniach popularności polskich polityków. Portal „Fronda” skomentował to krótko: „Buraki głosują na buraka”. A kto głosuje na wariata, którego sąd skierował na badania psychiatryczne? W PJN kryzys już naprawdę poważny. Oto Ela Jakubiak – po konstatacji, że średnia sondażowych badań daje partii niecałe 2 proc. – zaapelowała do członków, aby brali pożyczki na kampanię wyborczą pod zastaw… własnych domów. W październiku Poncyljusze i reszta z pięknego snu obudzą się nie na Wiejskiej, lecz na politycznej wsi, pod mostem. Herold prawicy Ziemkiewicz twierdzi, że zacny prezes PiS – UWAGA! – celowo zamierza przegrać wybory, by nie wchodzić w kompromitującą koalicję z SLD. Natomiast za 4 lata triumfalnie powróci na białym koniu (może kucyku?), witany entuzjastycznie przez miliony Polaków wykiwanych przez PO i lewicę. A potem będzie panował długo i bez waśni. I to właśnie koniec baśni. „Ze Stolicą Apostolską mówimy tym samym językiem troski o świat wartości, które muszą być obecne w rozwoju Unii Europejskiej. Watykan jest państwem z Polską zaprzyjaźnionym” – wyznał Radosław Sikorski po wizycie w Rzymie. Czytając te akty strzeliste, jeden z Czytelników „FiM” kliknął na forum TVN24, by napisać, jaki to z ministra jest kawał ch…wata, po czym wyskoczył mu komunikat, że akurat tego newsa nie da się skomentować… Kardynał Dziwisz wybiera się 7 lipca na wakacje do Chorwacji, a później odwiedzi Italię. Ciekawe, czy w takiej sytuacji w dobrym tonie jest życzenie: krzyż na drogę?! Zadymy wokół in vitro i aborcji już nie wystarcza. Katolickie media otworzyły kolejny front awantur o transplantacje. Że to bezbożne zabiegi, bo – pobierając narządy – nigdy nie wiadomo, czy dawca ostatecznie umarł. Dobrze, że medycyna nie potrafi przeszczepiać mózgów, bo dostać taki mózg po Terlikowskim to dopiero byłoby religijne przeżycie. Tomasz Poręba – szef sztabu wyborczego PiS – zapowiedział, że z list partii Kaczyńskiego wystartują „piękne i inteligentne” kobiety. Bardzo wierzymy. Boć to przecież i Kempa, i Wróbel, i Szczypińska. Że o Sobeckiej może już lepiej nie wspomnimy! W „Rzeczpospolitej” płacz i zgrzytanie zębów. Dziennik kupił prywatny biznesmen Hajdarowicz (właściciel lewicującego „Przekroju”), więc prawicowo-smoleńska redakcja trzęsie portkami i wrzeszczy (a najgłośniej Wildstein), że został sprzedany. No bo do tej pory był tylko sprzedajny… A jednak nie wszyscy betonowi prawicowcy płaczą po sprzedaży „Rzepy”. Sakiewicz już zapowiedział, że „na gruzach rozwalonego pomnika dziennikarskiej niezależności” stworzy lada dzień nową gazetę codzienną, do której zaprasza Wildsteinów et consortes. „Bilet do wolnego świata wkrótce będzie dostępny w kioskach” – obiecał naczelny „Gazety Polskiej”. I tylko nie dodał, że „do świata wolnego od myślenia”. Związany z lewicą burmistrz Ursynowa kosztem 3 mln złotych chce urządzić podobny do starożytnych mauzoleów Gaj Pamięci Ofiar Katastrofy Smoleńskiej. W nim na pow. 1 ha znajdą miejsce sarkofagi, urny, obeliski oraz specjalnie zbudowana świątynia dumania. A rozum… niestety nie – na rozum miejsca już tam zabraknie. Częstochowa jest ponoć duchową stolicą Polski, ale przecież nawet nie stolicą województwa. To skandal! – krzyczą prawicowcy z PiS i zamierzają uchwałą sejmową zweryfikować mapę Polski. Podpowiadamy PiSiorom matołkom, że miasto wojewódzkie można też zrobić z Pacanowa. Zaledwie 10 tys. osób (w tym liczni zakonnicy i księża) wyruszy z Polski na Światowe Dni Młodzieży do Madrytu. Obecność Benedykta nie spowodowała wzrostu zainteresowania imprezą. Pośród spodziewanego miliona uczestników Polacy będą więc garsteczką. A jeszcze 10 lat temu obecność 50 tys. pątników znad Wisły uważano w Krk za porażkę.

Kapitał cz. II T

ydzień temu pisałem o tym, jak Kościołowi papieskiemu, przy pomocy zastępów cywilnych sługusów, udało się wyprzeć z polskich szkół królową nauk – matematykę – i zastąpić ją katolickimi bajkami spisanymi przez kolejnych papieży. Traktowanie po macoszemu przedmiotów ścisłych odbiło się na poziomie całego szkolnictwa i spowodowało niedobór kadr w gospodarce. Tylko wrodzonym zdolnościom i samouctwu Polaków zawdzięczamy ich sukcesy w olimpiadach informatycznych. Panie ministrowe Hall i Kudrycka co prawda powstrzymały defensywę matematyki, ale bój z klerykałami o szkolne pryncypia – wiedzieć albo wierzyć – trwa nadal. Nowoczesne państwa nie mają już podobnych problemów. Skupiają się na najbardziej efektywnym transferze owoców światłej edukacji – w tym głównie innowacji i wynalazków – do gospodarki. Przoduje w tym Skandynawia. Nie znaczy to jednak, że inne kraje nie przechodziły podobnej do polskiej drogi wyzwalania się z klerykalnych wpływów. Warto uczyć się na dobrych przykładach i brać wzór ze sprawdzonych rozwiązań. 30 lat temu rząd izraelski uznał, że leżąc w jednym z najbardziej zapalnych punktów świata, należy prowadzić taką politykę, aby mocarstwom opłacało się bronić niepodległości Izraela nie tylko z powodów moralnych (mit odbudowy Izraela jako formy zadośćuczynienia za holocaust już się wyczerpywał), ale czysto pragmatycznych – ze względu na zlokalizowanie tam centrów badawczych wielu zachodnich firm. Jak to osiągnąć? – zastanawiali się Żydzi. Postawili na spójną edukację i postawili się religijnym ortodoksom. Nauczanie religijne odseparowali od pozostałych przedmiotów. Dali w ten sposób (w kraju totalnie wówczas sklerykalizowanym) jednoznaczny przekaz – prawda religijna nie jest prawdą naukową; do niej stosujemy inne narzędzia oceny. I tu tkwi totalna różnica: w Polsce katecheza w szkole traktowana jest jako jeden z przedmiotów, jako część naukowego postrzegania świata. W Izraelu nawet szkoły prowadzone przez fundamentalistów religijnych, o ile chciały korzystać z państwowych dotacji, musiały pogodzić się z takim podejściem. Pełen program matematyki wykłada się tam także w klasach o profilu humanistycznym. Chodzi o to, aby nie było matematycznych analfabetów. Szkoły inżynierskie oraz prowadzące badania w dziedzinach nauk ścisłych otrzymały poważne wsparcie z budżetu. Politycy wszystkich partii promowali swoje państwo jako kraj, który już niedługo będzie miał największą na świecie liczbę inżynierów w przeliczeniu na tysiąc mieszkańców. A skoro tak, to będzie to superatrakcyjne miejsce do ulokowania centrum badawczego. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Na przełomie lat 80. i 90. w Izraelu swoje centra badawcze ulokowały największe światowe koncerny. Kolejne przyszły na zasadzie: nie możemy być gorsi. Ale sama obecność koncernów to nie wszystko. Rząd Izraela zbudował najsprawniejszy w świecie system wsparcia przedsiębiorców, którzy wykorzystują odkrycia naukowe i nowe rozwiązania technologiczne. Kapitał i liczne koncerny tam obecne czują oddech konkurencji, więc wkładają w swoje izraelskie centra i badania coraz więcej pieniędzy. Rząd ze swej strony założył fundusze inwestycyjne. Wspomagają one wyszkolonych i doświadczonych inżynierów przy uruchomieniu firmy oraz w zdobyciu pełnej ochrony patentowej.

Pomoc jest nagrodą wyłącznie dla dobrych i już sprawdzonych, w ten sposób kasa się nie marnuje. Rządowe fundusze inwestycyjne udzielają startującym firmom poręczeń kredytów bankowych i gwarancji wobec odbiorców, że dana umowa zostanie przez nie wykonana. Światowe koncerny nie boją się więc zawierać z nowo powstającymi żydowskimi firmami umów o współpracy i kooperacji. Nie boją się, ponieważ obok doświadczonego właściciela mają także gwarancje rządowe. O wyborze firmy, która otrzyma wsparcie takiego funduszu, nie decydują znajomości polityczne, ale wynik niezależnych analiz. Dzisiaj Izrael przoduje na świecie w liczbie nowych innowacyjnych przedsięwzięć informatycznych i nie tylko takich. Efektem jest permanentny – niezależny od kryzysów i światowej koniunktury – wzrost gospodarczy. Spójna, świecka edukacja przy mądrej pomocy państwa przełożyła się na sukces przemysłu i rolnictwa (np. największą na świecie wydajność żydowskich krów mlecznych) i faktyczny brak bezrobocia. A my? Nasze uczelnie wypuszczają informatyków należących do najlepszych na świecie. Niewykorzystanie ich talentów jest głupotą państwa, czyli polityków. To nie w ilości krwi papieskiej czy w wielkości kopuły Świątyni Opatrzności Glempa, ale w naszych głowach jest klucz do sukcesu jednostek i państwa. Otwarte, wolne od religijnych dogmatów umysły Polek i Polaków prędzej czy później i tak odmienią tę ziemię, choć różni Terlikowscy będą gryźli tę samą ziemię, aby było inaczej. Rządzący muszą nam tylko trochę pomóc albo przynajmniej nie przeszkadzać. Priorytetem władzy nie mogą być interesy watykańskiej mniejszości, gdyż mniejszości tej zależy akurat na jak najdłuższym wstrzymywaniu reform, zwłaszcza w szkolnictwie. Do tego jednak, Panowie Politycy, potrzeba, abyście zrozumieli, że wchodzenie w tyłek biskupowi czy proboszczowi już niekoniecznie przekłada się na wynik wyborczy. A coraz częściej może w tym wyniku wręcz zaszkodzić. Obecnie właściwe wykorzystanie funduszy unijnych to dziejowa szansa, aby Polska – ze swoim kapitałem w postaci naprawdę zdolnych ludzi – stała się jednym z europejskich centrów nowych technologii, a potem może i jednym z centrów światowych. Zamiast dofinansowywać z funduszy UE budowę katolickich uczelni teologicznych (m.in. Warszawa, Kraków, Rzeszów) czy seminariów duchownych, rządzący powinni włożyć te pieniądze w fundusze inwestycyjne wspomagające innowacyjne firmy. Dlaczego nie robią nic, aby ściągnąć do Polski centra badawcze światowych koncernów? Izraelczycy, Japończycy, a ostatnio Hindusi udowadniają, że jest to możliwe. Dlaczego? Bo akurat obywatele tych państw, podobnie jak Polacy, wykazują zdolności do nauk ścisłych, a tamtejsze rządy uważają tylko, że to ważniejsze od owocnej współpracy z jakimś kościołem... Polska musi się stać nowoczesnym państwem, którego znakiem rozpoznawczymi nie będzie zakonnik Rydzyk rodem ze średniowiecza i najbardziej drakońska na świecie ustawa antyaborcyjna, ale siedziby centrów badawczych liczących się firm światowych i setki naszych innowacyjnych biznesów. Świat ucieka… JONASZ

Nr 27 (592) 8–14 VII 2011 r. Niebezpieczny seks w strefie bezpieczeństwa, tajemnicze samobójstwo, popijawa i strzelanina w hotelu... Wydarzyło się to w sobotę, gdy w opustoszałych komendach spotkać można tylko służby dyżurne. „Przyszedłem do pracy o godz. 7.15 na swoją planowaną zgodnie z grafikiem dwunastogodzinną służbę, która miała się rozpocząć o godz. 7.30. Na sygnał wideofonu pomieszczenia głównego służbowego nr 210 przez dłuższy czas nikt nie odpowiadał, więc poczekałem około pięciu minut i ponownie zadzwoniłem. Zza drzwi dochodziły odgłosy szybkiego krzątania...” – tak rozpoczyna się notatka służbowa aspiranta sztabowego Krzysztofa K. z Wydziału Łączności i Informatyki Komendy Wojewódzkiej Policji w Szczecinie. Tą notatką ściągnął na siebie kolosalne kłopoty... Z dalszego ciągu owego dokumentu dowiadujemy się, że po dłuższej chwili drzwi otworzyła mu wreszcie koleżanka, którą miał zmienić na dyżurze. Nazwijmy ją umownie Heleną. Funkcjonariuszce drżał głos i była wyraźnie zdenerwowana, choć usiłowała zachować pozory spokoju. Tłumaczyła zwłokę tym, że nikogo się nie spodziewała, bo przecież w piątek wieczorem prosiła go w rozmowie telefonicznej, aby się nie spieszył, i ustalili, że będzie w robocie godzinę później. No, ale skoro już jest, to niech przejdzie do kancelarii tajnej, bo ona musi się trochę ogarnąć. Ponieważ oprócz wspomnianego pomieszczenia głównego Wydział Łączności posiada kilka pokoi i nie było problemu, żeby Helena „ogarnęła się” w którymkolwiek z nich, Krzysztof K. grzecznie, ale stanowczo, odmówił. Gdy kobieta niemal demonstracyjnie zaczęła się przy nim przebierać, uległ i przeszedł do pokoju z faksami. Jako gliniarz z prawie 25-letnim stażem czuł przez skórę, że coś jest nie tak. Ale czy to możliwe, żeby na terenie wydziału znajdującego się w specjalnej strefie bezpieczeństwa komendy ktoś się ukrywał? Po zmianie lokum natychmiast włączył wideofon. Chciał obserwować śluzę prowadzącą do strefy. Policjantka była jednak nie mniej bystra. Znając parametry kamery, otworzyła drzwi w taki sposób, że całkowicie zasłoniła swoim ciałem obraz monitoringu, dzięki czemu za jej plecami mógł się niepostrzeżenie wyśliznąć nawet pluton szpiegów. Następnie kobieta wróciła do wydziału, chwilę się jeszcze pokręciła, odebrała telefon i po krótkiej rozmowie definitywnie wyszła. Pełen najgorszych podejrzeń aspirant natychmiast rozpoczął śledztwo. Błyskawicznie namierzył numer telefonu, z którego dzwoniono do koleżanki tuż przed opuszczeniem wydziału. Okazało się, że jest to

ogólnodostępny automat w holu wejściowym do budynku KWP. Policjant przepytał pełniącą tam służbę Stanisławę J., kto z tego aparatu korzystał. Strażniczka zeznała, że znany jej z widzenia funkcjonariusz, który około godz. 7.30 wyszedł z gmachu, ale chwilę później cofnął się i skorzystał z automatu. Krzysztof K. nie miał już cienia wątpliwości, że na jego tajnym podwórku grasował obcy. Identyfikacja owego osobnika nie nastręczała większych trudności, ale aspirant nie miał uprawnień do przejrzenia zapisu z kamer monitorujących ruch w komendzie. Gdy zrobił już wszystko, co mógł, o godz. 7.57 złożył telefoniczny meldunek swojej przełożonej – Beacie Ł.

GORĄCY TEMAT ~ ~ ~ Komisarz Izabela T. z Wydziału Kryminalnego KWP w Lublinie strzeliła sobie w serce ze służbowego pistoletu Glock. Zrobiła to w swoim pokoju na terenie komendy. Przeżyła 34 lata, z czego dziewięć ostatnich poświęciła policji. Pracowała w Zespole do walki z Handlem Ludźmi, zajmującym się także pedofilią i prostytucją małoletnich. Wcześniej pełniła służbę w Zespole Werbunkowym i Operacji Specjalnych. Ponieważ nie zostawiła żadnego listu, nie przeżyła miłosnego zawodu, nie była uwikłana w afery, a na jej szyi nie zaciskała się pętla długów, nikt nie umiał znaleźć sensownej odpowiedzi na pytanie, dlaczego postanowiła

bo naczelnik Jacek H., niegdyś dobry kolega i kompan wspólnych imprez, od czasu awansu „nieustannie się czepia”; ~ Gdy mimo zwolnienia lekarskiego przychodziła do pracy, naczelnik zarzucał jej „podejrzane kombinacje” i kłamstwa, a nawet groził postępowaniem dyscyplinarnym. Choć wypalała 5–7 papierosów dziennie, zwracał uwagę, że „nic nie robi, tylko pali i się obija”, zabraniał wychodzenia z pokoju służbowego i rozmów z kolegami, miał ciągłe pretensje o rzekomo niestosowny ubiór (krótkie spódniczki i zbyt głęboki dekolt), a nawet jego kolorystykę („chodzisz do pracy jak na plażę”). Zablokował przyznany

Zabij się, glino! – a następnie lojalnie uprzedził Helenę, że w zaistniałej sytuacji nie miał po prostu innego wyjścia. Kilka godzin później do wciąż jeszcze pełniącego służbę aspiranta zatelefonował funkcjonariusz P. Przyznał, że spędził z Heleną całą noc z piątku na sobotę, i nalegał, żeby sprawę „jakoś odkręcić”. Ponieważ Krzysztof K. w sprawach służbowych twardo trzyma się przepisów, wszystko, co wyżej przedstawiliśmy, spisał na papierze i wręczył za pokwitowaniem Beacie Ł. Co spotkało go za tę godną najwyższego uznania czujność? Dokładnie jedenaście dni później komendant wojewódzki nadinsp. Wojciech Olbryś zawiadomił aspiranta, że w ramach „planowanej reorganizacji” zamierza przenieść go wkrótce do komendy miejskiej, więc jeśli ma jakieś zastrzeżenia, może już od teraz „składać wnioski i oświadczenia”. Policjant (z orzeczonym przez komisję lekarską ograniczeniem w pełnieniu niektórych obowiązków) tak się wzruszył wizją odejścia z Sekcji Szyfrów, że zaniemógł na zdrowiu psychicznym. Nie bacząc na zaświadczenia, po trzech miesiącach nadinsp. Olbryś wykopał go na pierwszą linię frontu „zapobiegania i zwalczania przestępczości”. „(...) leży to w interesie społecznym i służbowym” – czytamy w rozkazie personalnym komendanta. W interesie wewnętrznych układów sprawę bzykania w zakazanej strefie bezpieczeństwa zamieciono pod dywan... Szef zachodniopomorskiej policji stanowczo odrzuca jakiekolwiek skojarzenia terminu podjęcia decyzji o skierowaniu Krzysztofa K. do czynnej walki z bandytami i złodziejami ze złożonym przezeń raportem o „nieprawidłowości” (tak określa wpuszczenie kochanka do specjalnie chronionego miejsca). Warto jeszcze dodać, że panie Helena i Beata są serdecznymi psiapsiółkami, a ta druga jest bratanicą byłego zastępcy komendanta...

ze sobą skończyć. Prokuratura wszczęła rutynowe śledztwo, które wkrótce umorzono wobec niestwierdzenia jakiegokolwiek udziału osób trzecich, psychicznego znęcania się czy mobbingu. Tymczasem z zeznań matki tragicznie zmarłej Izabeli, jej dwóch braci, ciotki, koleżanek (w tym jednej emerytowanej policjantki) i byłego narzeczonego wyłonił się taki oto obraz: ~ Komisarz T. od około sześciu miesięcy przed śmiercią sygnalizowała, że w pracy dzieje się niedobrze,

jej wcześniej urlop, rujnując dopięte na ostatni guzik przygotowania, otwierał szafę służbową pod jej nieobecność („Obawiała się, że Jacek H., chcąc ją zniszczyć, może coś podłożyć, dopisać lub zabrać” – zeznała była policjantka), oskarżał o „psucie wizerunku wydziału”, w obecności innych pracowników urządzał jej upokarzające „wywiadówki” itp. W skrócie rzecz ujmując, z relacji świadków wynikało, że komisarz T. była permanentnie gnębiona i osaczana przez szefa. Dlaczego miałby to czynić?

3

Zdaniem rodziny i osób znających Izabelę T. prywatnie, naczelnik obawiał się, że koleżanka znająca zbyt wiele kompromitujących go okoliczności, m.in. urządzoną kiedyś pod wpływem alkoholu strzelaninę w hotelu, zechce tę wiedzę wykorzystać, więc za wszelką cenę pragnął pozbyć się jej z wydziału. Przesłuchani przez prokuraturę funkcjonariusze z Wydziału Kryminalnego mieli bardzo różne opinie o Izabeli T. jako kobiecie, koleżance i pracownicy. Jedni twierdzili, że była supersympatyczna, uczynna i doskonale dawała sobie radę w pracy, drudzy utrzymywali, że nie miała bladego pojęcia o kryminalnej robocie, wię
Blodnynka z wielkimi cyckami przyjmuje walenie
Szczupła ruda lska pieprzy się z gliną
Brunetka nasmarowana olejkiem i spenetrowana

Report Page