Laski się rozerwały

Laski się rozerwały



⚡ KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Laski się rozerwały
Something went wrong, but don’t fret — let’s give it another shot.








Pobierz link







Facebook







Twitter







Pinterest







E-mail







Inne aplikacje











Pobierz link







Facebook







Twitter







Pinterest







E-mail







Inne aplikacje





 Chciałbym się podzielić tekstem autorstwa Leonarda Löwe — autora dwóch książek o zaginięciach ludzi. Niektórzy nie podzielą jego myśli, inni znów się zgodzą, tyle wiem przynajmniej z korespondencji. Jednak w obliczu wielu bardzo dziwnych przypadków zaginięć, wliczając w to także fenomen UFO, nie mamy wielkiego pojęcia co za tym stoi i w jaki sposób ludzie znikają nawet z zamkniętych pomieszczeń.                                                        Okładka książki Leonarda Löwe  o zaginięciach. Tajemnicze zaginięcia mogą się wydawać fikcją, przyznam, że niekiedy nasze gdybanie co się mogło stać, tworzy w głowie fikcyjny przebieg wydarzeń, dlatego że nie wiemy co się naprawdę wydarzyło. Jednak zawarte tu przypadki wydarzyły się naprawdę, to historie ludzi, którzy w jakiś sposób zostali wyrwani z życia, lub kto wie? może nawet z naszej czasoprzestrzeni? Historie, które przyprawiają o dreszcze. Historie, które przyprawiają o gęsią skórkę. Bo to są prawdziwe historie, pełne niewiarygodny


 Na świecie jest kilka takich miejsc, o których nawet w przewodnikach turystycznych pisze się więcej o mitach i dziwnych wydarzeniach niż na przykład o szlakach turystycznych — góra Inyangani należy do takich.                                           Widok na Inyangni (Copyright Tripadvisor) Mieszkańcy okolicy góry Inyangani w Zimbabwe, ostrzegają turystów, aby nie nosili czerwonych ubrań, jeśli chcą zwiedzić górę, której przydomek oznacza: "Góra, która połyka ludzi". Taki strój, a także niektóre zachowania, rozgniewałyby mieszkające tam duchy, które za karę mogą uwięzić daną osobę w świecie pośrednim zwanym chimidzą. Inyangani nie jest typową górą, jaką sobie wyobrażamy, nie posiada wierzchołka, tylko wielki płaskowyż, który rozciąga się na kilka kilometrów. Jej wysokość wynosi 2500 metrów i potrzeba kilka godzin, żeby wejść na widokowe tereny. Płaskowyż przyciąga ludzi z całego świata i można śmiało powiedzieć, że na szlakach turystycznych już od wielu lat było dość gwarno


  Trzeba przyznać, że las to osobliwe miejsce, w przeciągu stuleci powstały tysiące anegdot ludzi twierdzących, że natknęli się na szeroką gamę dziwaczności i różnorakich spotkań z Nieznanym. W tym skromnym projekcie nie ma szans określić zasięg fenomenu albo zasady występowania, najpóźniej przy słynnym "Ranczu Skinwalkera" wiemy, że różnorodność fenomenu nie zna granic. W trzeciej części to znów tylko zbiór następnych przypadków, przypadków których czasem trudno wytłumaczyć. Na początku listopada ukazała się pewna notatka ze zdjęciem, podchwyciło ją kilka serwisów internetowych, lecz czy jest warta głębszej analizy? Oceńcie sami. Miejscem zdarzenia było pole namiotowe w Edenbridge, Kent (UK). Około 3 w nocy pewna kobieta wyszła z namiotu, aby zbadać dziwny hałas, jednak na zewnątrz było jeszcze ciemno, żeby coś zauważyć. Pomagała sobie lampą błyskową aparatu fotograficznego, z nadzieją, że może uda jej się uchwycić to coś w ciemności, lub po prostu zobaczyć, gdy flesz oświet





Od prawie 30 lat na tropie Nieznanego

 Jeśli w różnych częściach naszego globu są takie dziwne moce, które potrafią dezorientować ludzi i sprawiać inne niesamowite dziwności, a nawet zabierać ludzi do innego świata, to nie jest to na pewno nowy wymysł, ponieważ legendy od przynajmniej stuleci opisują właśnie coś takiego. Jedną z takich mocy jest znane u nas zjawisko błędu, na Bawarii mówi się o błędnym korzeniu lub paproci a w Irlandii o "Stray Sod" - jest to zwykle połać trawy o magicznych właściwościach. Zgodnie z legendami, jeśli ktoś nadepnie na tę zaczarowaną trawę, dozna dezorientacji i gubi drogę, niezależnie od tego, jak dobrze zna okolicę. Osoba będąca pod wpływem mocy tego fenomenu będzie błądzić w kółko lub odejdzie w głąb lasu. Ci, którzy wrócili i byli w stanie relacjonować, nieraz opowiadali o zmienionym krajobrazie, jakby przeszli przez niewidzialną zasłonę do innej krainy. Znów w innej definicji możemy wyczytać: "ktokolwiek nastąpił  na magiczną trawę, jest zmuszony przez nieodparty impuls do podróżowania bez odpoczynku. Przez całą noc, majacząc, przez bagna i góry, przez żywopłoty i rowy, aż zmęczony, posiniaczony i pocięty, jego szaty podarte, ręce krwawiące, znajdzie się rano, dwadzieścia lub trzydzieści mil, od swojego domu. Ci, którzy wpadli w ten dziwny urok, mają uczucie latania i są całkowicie niezdolni, aby się zatrzymać, zawrócić lub zakończyć tego."
Cóż, takie bajki. Jednak nawet i dziś mamy przypadki, które dokładnie odpowiadają tym opisom, i nie trzeba mieszkać w Irlandii. Swoją drogą, to bardzo ciekawe jak na całym świecie mówiło się o takich samych symptomach zaginięć, nie wiele wiedząc, że np.: w Afryce doznawano dokładnie to samo.
W 1952 roku dwóch znakomitych traperów udało się na parodniową wędrówkę przez wyżyny parku krajobrazowego Red River w Idaho. Późnym popołudniem pierwszego dnia rozbito obóz, James Metzen poszedł do potoku odległego jakieś 100 metrów od obozu, by przynieść wodę, skąd już nie wrócił. Jego kompan przeszukał najbliższą okolicę, wołając jego imię, oddał strzały z broni, którą mieli ze sobą, ale i to nie pomogło. Wieczorem zrobił duże ognisko, by Metzen w ten sposób znalazł drogę do obozu. Wiedział, że coś się stało, Metzen miał 67 lat, znał okolicę, bywali tutaj nieraz. To był wyśmienity wędrownik, tacy ludzie się nie gubią, odchodząc 100 metrów do potoku, mając obóz w zasięgu wzroku. Następnego dnia pozostawił obóz i wrócił do strażnicy, skąd wyruszyli dobę wcześniej. Przez najbliższe 9 dni przeszukano wielkie połacie lasu, rangersi, zespoły policji z psami, wolontariusze, nawet jednostka lotnicza wysłała samoloty i helikopter do poszukiwań zaginionego. Nie znaleziono żadnych śladów . Trzynaście dni później, grupa wędrowników przemierzała niezurbanizowany teren parku. W tym bardzo odludnym terenie znaleziono ciało Jamesa Metzen, 20 km od obozu dwojga traperów. Jego zwłoki leżały twarzą w dół w sadzawce nie głębszej niż 30 cm, pięć metrów od brzegu. Ubrany był w szorty i podkoszulek, butów, jak i resztę ubrań brakowało. Patolodzy nie znaleźli wody w płucach, ich zdaniem: mężczyzna zmarł z powodu wyczerpania. Najbardziej zdumiały stopy nieboszczyka, brakowało skóry, tkanki i ścięgien. Oszacowano, że nie żył od trzech, może czterech dni. Ten przypadek zawiera kilka elementów, które pasują do katalogu dziwnych zaginięć. Jak można się zgubić na tak krótkim odcinku, mając obóz w zasięgu wzroku? Jeżeli nie żył od 4 dni, a znaleziono go po 13 dobach, gdzie był przez cały czas? Dlaczego nie odnaleziono go, gdy zdezorientowany tułał się przez lasy i wzgórza? Pozbył się ubrań, pozbył się butów, a nadal się przemieszczał. Zdeptał stopy do kości. Nikt, ale to nikt, nie byłby w stanie ustać na nogach, mając tak zranione stopy, na które przecież naciska cała waga człowieka. W jakim odurzonym stanie musiał się znajdować, że pomimo bólu wędrował dalej, dewastując ścięgna i mięśnie? W świadomym stanie nie uszedłby parę metrów, nawet jakby obrażenia były lżejsze, ale w normalnym stanie, wiedziałby jak się zachować, znał teren, wiedział gdzie jest północ i południe, ludzie jak on wiedzą co mają zrobić.
Można sobie zadać pytanie, czy ludzie znajdują się w aż takim stopniu odurzenia, że potrafią pokonać odległości lub po prostu poruszać się, co przedtem nie było im za bardzo możliwe? Ludzie jak Chris Jones, którzy mają trudności w chodzeniu, stają się tak samo ofiarami zaginięć, grupa ta wcale nie znajduje się poza celownikiem fenomenu. Chris w swoim młodym wieku chorował na ostre zapalenie stawów, poruszać mógł się tylko o kulach, z którymi zresztą nigdy się nie rozstawał. 6 kwietnia 2006 roku mężczyzna zaginął, a zamek drzwi wejściowych był otwarty, nic nie zginęło z domu, jego kule ortopedyczne nadal znajdowały się w środku. Szeryf wraz z kilkaset pomocnikami szukali go ponad tydzień. Drużynom z psami nie udało się podjąć tropu. Parę dni później jego córka zginęła w wypadku samochodowym. Gdy Chris nie pojawił się na pogrzebie, uznano, że prawdopodobnie sam nie żyje. Sześć lat później, pewien myśliwy przechodził lasem tylko 182 metry od domu zaginionego, gdy natknął się na ludzką czaszkę. Zawiadomiony szeryf znalazł kości ludzkie, które wysłano do zbadania. Należały do 37-letniego Chrisa Jones. Nie można było ustalić przyczyny śmierci. Gazety prześcigały się w spekulacjach — denat nie mógł tam przebywać od czasu zaginięcia, miejsce to było kilka razy przeszukiwane, a psy nie wykazały najmniejszego zainteresowania. Nikt nie wierzył, że mężczyzna mógł opuścić dom bez swoich kul ortopedycznych, bez nich nie uszedłby 5 metrów, a co dopiero do miejsca, gdzie go znaleziono. Nie został w jakiś oczywisty sposób zamordowany, koroner nie znalazł widocznych uszkodzeń czaszki. Incydent pozostaje niewyjaśniony do dziś.
W fińskim folklorze istnieje coś, co nazywa się Metsänpeitto, co oznacza "leśne poszycie", które podobnie jak "Stray Sod" jest magiczną siłą wytwarzaną przez leśne duchy, która powoduje, że ludzie nie tylko się gubią, ale również stają się niewidzialni dla innych ludzi, którzy ich szukają. W Japonii występuje również podobne zjawisko, zwane Kamikakushi, czyli "uduchowiony" ale też "zaginiony", kiedy ludzie są zwabiani przez duchy, aby zostać porwanymi i przeniesionymi do innej sfery. Jakkolwiek by nie nazwać tego zjawiska, jest to prawie zawsze ten sam rodzaj fenomenu. Ludzie gubią się, nie mogąc znaleźć wyjścia, bardzo często nie mogąc wezwać pomocy, nawet jeśli ktoś inny jest w pobliżu. Często opisują również uczucie bycia w czymś w rodzaju innej rzeczywistości, ze zmienioną scenerią.
Wiele dziwnych legend i opowieści sprawia, że człowiek myśli, że to tylko bajki. Na pewno i tak jest. A równocześnie w innych przypadkach często podaje się nazwiska ludzi, o których pisano, albo całe opisy śledztwa wraz z nazwą miejscowości i nazwiskami przesłuchanych. Raporty takie mają nawet kilkaset lat na karku i jak z nich wynika, wtedy ludzie ginęli tak samo w dziwnych okolicznościach, jak i dziś.
Zatrzymując się na chwilę na opisie ludzi powyżej którzy doznali uczucia latania. Nie tylko tam na Północy doświadczano takich przygód, z pogranicza Austrii i Bawarii znam podobne opowieści, pozostaje pytanie: czy ci ludzie przemieszczali się w powietrzu? a może to efekt czegoś w rodzaju teleportacji?
" Syn pewnego kmiecia w Mühlviertel po zapadnięciu zmroku nie mógł wychodzić dalej niż okap chałupy. Coś dziwnego porywało go do góry, po czym szybował po niebie. Całe dnie mijały, zanim wrócił do domu. Jednego dnia wraz z dziewczyną chciał się udać do Rohrbach na wesele. Na własną ochronę ręce związali sobie poświęconym wiankiem. Pomimo tego, ów coś było w stanie rozdzielić parę, a chłopak zaginął. Dopiero po 9 dniach, bardzo poszkodowany, w opłakanym stanie wrócił do domu ."
" Młodzi chętnie się wygłupiali, tu i tam coś napsocili, taka trójka łobuziaków. Pewnej nocy zobaczyli na łące 3 źrebaki, sytuacja aż się prosiła, żeby ją wykorzystać. Gdy pierwszy z nich usiadł na grzbiecie, ten wzniósł się w powietrze, tak wysoko i szybko, że chłopakowi brakowało powietrza. Koń poniósł go nad wielką wodą, gdy dotarli nad brzeg, zrzucił go z grzbietu. Okazało się, że młodzieniec potrzebował prawie dwa dni na powrót do domu ."
" Rolnik z Innviertel wracał nocą z karczmy, a że droga daleka a nogi trochę słabe, pomyślał sobie, że nawet gdyby kozioł pojawił się na drodze, to nie pogardziłby okazją podwiezienia. Nie trwało długo, gdy sam czort pod postacią kozła pojawił się na drodze. Bezczelnie usadowił się na zwierzęciu, a ten ruszył do przodu. Szczęście miał, że tyłem usiadł, bo zwierz tak gnał, że brakłoby mu powietrza. Gdy nastał dzień, zwierzę znikło, a on znów poczuł ziemię pod stopami. To jednak nie koniec kłopotów — znajdował się w obcym kraju, musiało to być bardzo daleko, bo ludzie nawet o mieście Wiedeń nie słyszeli. Trzy lata potrzebował, żeby wrócić do domu."
Także Cullen Finnerty, przypadek z pierwszego artykułu przeżył coś, co trudno wytłumaczyć. Pomijając dziwne postacie i telefon do żony — coś sprawiło, że w ciągu kilku minut przebył kilka kilometrów w regionie leśnym i bagnistym. Sygnały wysyłane przez komórkę dokładnie określiły współrzędne GPS, jednak tam nie było drogi, czyżby przemieszczał się w powietrzu? Gdyby dr Gerado Vidal i jego żona posiadali w 1968 roku telefony komórkowe, ich zapis wykazałby coś podobnego. Zainteresowani Nieznanym znają dobrze ten przypadek, kiedy para znalazła się w miejscu oddalonym o 4000 mil z nadal pełnym bakiem paliwa. Albo Dan Zamlen, który poszedł naprzeciw swojej dziewczyny, jadącej samochodem, by odebrać go z imprezy; jego ostatnie słowa brzmiały " O mój Boże, Anno... gdzie jesteś... pomóż..." , a jego głos zdawał się oddalać od telefonu. Wielu interpretowało nagły szum wiatru usłyszany przez telefon i oddalający się głos jakby coś odciągało go z niewyobrażalną siłą.
Archiwa mogą się poszczycić setkami przypadków, kiedy zaginieni przeszli wielkie odległości, w tym szczególnie małe dzieci, pokonując całe pasma górskie, płoty i strumienie. Tak jak dwuletni Keith Parkins, który zginął z gospodarstwa dziadków. Dziewiętnaście godzin później znaleziono go na brzegu potoku — około 20 kilometrów od rodzinnego gospodarstwa. Jego spodnie, jak wyjaśniła matka, były rozdarte na strzępy. Keith musiał przejść przez co najmniej dwie góry i kilka lodowatych strumieni, aby dostać się do miejsca, gdzie go znaleziono. Keith wraz z braćmi poszedł zobaczyć zwierzęta na pastwisku. Kiedy zostali zawołani na obiad, wrócili tylko dwaj starsi bracia, na pytanie o dwulatka, odpowiedzieli " och, on poszedł dookoła stodoły" . Czyżby rosła tam owa magiczna trawa? Trawa, która sprawia: "jest zmuszony przez nieodparty impuls do podróżowania bez odpoczynku. Przez całą noc, majacząc, przez bagna i góry, przez żywopłoty i rowy, aż zmęczony, posiniaczony i pocięty, jego szaty podarte, ręce krwawiące, znajdzie się rano dwadzieścia lub trzydzieści mil, od swojego domu." To nie opowieść sprzed 200 lat a realny przypadek z 1952
Jakie tajemnicze zjawiska mogą omamić tych ludzi i zdezorientować ich w ten sposób oraz dlaczego? Nie twierdzę, że powody i wytłumaczenia starych opowieści i legend są właściwe, Jak wtedy tak i dziś człowiek tylko próbuje interpretować, opierając się na własnej wiedzy, przekonaniu i wygląda na to, że na razie tak pozostanie.
Witam ! Jaopisze swoje doswiadczenia z cmetarzyska polozonegow obrebie kilku wiosek .Arheolodzy mowia ze to z sredniowiecza a ja sadze ze z okresu kilku tysiecy lat. 1. Jest tam stare grodzisko ,prawdopodobnie zamieszkale przez kaplanow i czyniono tam ceremonie .Gdy obeszlem ten teren postanowilem wrocic do wioski kilka set metrow od grodziska zauwazylem wawoz chcialem zobaczyc jak daleko siega zaczolem sie wspinac po jego lewym zboczu. Gdy bylem prawie na gorce tego wawozu bylo tak jakby ktos pstryknol palcami i spowrotem znalazlem sie przy grodzisku.Bylem przykucniety i sie rozgladalem gdzie jestem .Przestraszylem sie i postanowilem wrocic przez las . Ale bedac w lesie w momecie gdy przechodzilem przez przesieke znow mnie dopadlo to zjawisko z tym ze bylem kilka set metrow do przodu . 2 .Nastepnym doswiadczeniem bylo spotkanie rycerzy na koniach ale bylo widac galop koni jak sie poruszaja ale nie bylo widac ich nog . Najpierw gdy ochlonolem chcialem zobaczyc gdzie polechali ale zawrocilem by zobaczyc z kad wtedy znalazlem grodzisko.3. Spotkanie z szara kobieta .Zobaczylem dziwne grzyby krztaltem podobne do purchawki i gdy sie nad nimi pochylalem by zrobic im zdjecie wtedy z boku odezwala sie szra kobieta powiedziala bym dalej nie szedl bo tam jest cos zlego ze tam szly dziki.Udajac ze sie nie przestraszylem odpowiedzialem jej ze sienie boje i szlem dalej wtedy przez droge przebiegly czarne jelenie wtedy zawrocilem.A JEDNAK.4.W tym samym miejscu weszlem w inny wymiar .Z poczatkusie nie zorjetowalem sie ze cos jest nie tak dopiero gdy widzialem drzewa za chwile po nich pnie a one lezaly na stosach a po chwili jak w szybkim tepie odrastaja chcialem zawrocic ale na drodze ktora do tego miejsca przyszlem wyrastaly geste drzewa i moglem isc tylko do przodu .Wszystko sie skonczylo gdy poznalem kamienie w drodze ktore prawdopodobnie sa na grobie . Wtedy poczulem tak jakby mi ktos zdjol zaslone z oczu .
Dzięki za podzielenie się. Miałem kiedyś taką przygodę w nadbałtyckim lesie. W przewodniku wyczytałem, że są tam stare kurchany, więc nie trzeba mnie było dwa razy zapraszać. Samochód zaparkowałem na skraju wsi i na przełaj w las. Jednak nie były takie łatwe do znalezienia, kilka razy zmieniałem drogę, no i jeszcze ta pogoda. Deszcz padał , więc wciągnąłem pelerynę i idę. Tak szedłem przez jakiś czas peleryna ocierała się powodując zwykły odgłos jak trze folia, nic zwykłego. W każdym razie ten szum wytworzył coś w rodzaju takiego stanu, nie powiem hipnozy, ale coś podobnego. W pewnym momencie zatrzymałem się, patrzę do tyłu i nie mam najmniejszego pojęcia, jak długo szedłem, ile razy skręcałem i jak daleko teraz będzie do samochodu. Byłem tam pierwszy raz, nie znałem się, więc odechciało mi się kopców, tylko wracałem do samochodu. I rzeczywiście, gdy szedłem z powrotem już baaardzo czujny byłem zdziwiony że, nie pamiętałem za bardzo tej drogi, którą przecież nie tak dawno szedłem. Tak sobie to tłumaczyłem, że ten szum peleryny wytworzył u mnie takie dziwne skołowanie. Pozdrówka
Jeśli to możliwe, to poprosze o odpowiedź autora pierwszego komentarza, gdzie jest to zagadkowe miejsce, obok jakiej miejscowości?
Świetny artykuł i cenne relacje! dodaje analogie które mam w swoich zbiorach, a które się zazębiają z Twoimi Arek materiałami: "Rzecz dziwna o dziennym i widomym przenoszeniu w miasteczku Waldshut nad rzeką Rhenem w Biskupstwie Konstantyńskim trafiła się. Czarownica niejaka będą w nienawiści u mieszczan miasta onego, na wesele jedno zaproszona nie była, na którym niemal wszyscy obywatele miasta oneg byli. Ona rozniewawszy się, myśląc o pomście, szatana przyzwała, w swojej żałości przyczynę powiedziała, prosząc żeby wzbudził grad, i wszystkich z tańca rozegnał. Zezwolił szatan, i wziąwszy ją przeniósł po powietrzu (na co pewni pastuchowie patrzali) a górę blisko miasta leżącą, i jak się poty przyznała, gdy wody nie miała nalać w dołek, który mały (bo ten sposób jako się pokaże, gdy grady sprawują, zachować zwykły) uczyniła, miasto wody moczu weń napuściła i palcem obyczajem swym przy szatanie zamieszała. Szatan tedy zaraz ku górze wyniósłszy onę wilgotność grad bardzo wielki na kształt kamieni nad tańcującem i masteczkiem onym tylko spuścił. "Młot na Czarownice" tłum. Stanisław Ząbkowic Kolejna relacja dotyczy "wzięcia" przez tajemne siły, a opisana została w żywocie św. Nila Sorskiego (odnowiciela życia monastycznego w piętnastowiecznej Rosji): "Niedługo po śmierci świętego w jego monasterze zamieszkał pewien kapłan ze swoim synem. Pewnego razu, kiedy chłopiec został posłany z jakimś poruczeniem, „nagle napadł go jakiś obcy człowiek, który chwycił go i uniósł, dosłownie na skrzydłach wiatru, w nieprzebyty las, i postawił go naprzeciw okna, na środku olbrzymiej komnaty w swoim domu. Gdy ksiądz i bracia modlili się do św. Nila, aby pomógł im znaleźć chłopca, Święty 'przyszedł dziecku z pomocą, stanął naprzeciw komnaty, gdzie postawiono chłopca i uderzył laską w okiennicę, a wtedy cały budynek zatrząsł się i wszystkie duchy nieczyste upadły na ziemię. Święty rozkazał diabłu odnieść chłopca na miejsce, z którego ten go porwał, po czym stał się niewidzialny. „Diabły
Twardy penis nie pieści się z początkującą cipką
Ruda rozkraczyła się przed jego chujem
W sportowym busie

Report Page