Julia Roca próbuje powstrzymać się od krzyku

Julia Roca próbuje powstrzymać się od krzyku




⚡ KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Julia Roca próbuje powstrzymać się od krzyku


Llosa V. Mario 2010 - Marzenie Celta

Home
Llosa V. Mario 2010 - Marzenie Celta



Mario VargasLlosa Marzenie Celta tytuł oryginału El sueno del celta Przekład Marzena Chrobak Aharowi, Gonzalowi i Morganie. I Josefinie, Leandrowi, Ar...

Mario VargasLlosa Marzenie Celta

tytuł oryginału El sueno del celta Przekład Marzena Chrobak

Aharowi, Gonzalowi i Morganie. I Josefinie, Leandrowi, Ariadnie, Aitanie, Isabelli i Anais.

Każdy z nas jest kolejno niejednym, lecz wieloma. I te następujące po sobie osobowości, które wyłaniają się jedne z drugich, zazwyczaj wykazują najbardziej niespodziewane i zdumiewające kontrasty. Jose Enrique Rodó, Motivos de Proteo Kongo

I

Gdy otworzyły się drzwi celi, wraz ze snopem światła i przeciągiem wpadł hałas z ulicy tłumiony przez kamienne mury i Roger obudził się przestraszony. Mrugając powiekami, jeszcze wpółprzytomny, otrząsając się z resztek snu, dostrzegł we wnęce drzwi sylwetkę szeryfa. Na obrzękłej twarzy jasne wąsy, złośliwe oczka malowała się antypatia, której ów nigdy nie próbował ukryć. Ten to z pewnością będzie nieszczęśliwy, jeśli rząd angielski rozpatrzy pozytywnie jego wniosek o ułaskawienie.

— Widzenie — powiedział szeptem szeryf, nie spuszczając z niego wzroku. Wstał, rozcierając ramiona. Jak długo spał? Jedną z udręk w Pentonville Prison była utrata poczucia czasu. W więzieniu w Brixton i w londyńskiej Tower słyszał dzwon wybijający półgodziny i godziny; tutaj grube mury nie wpuszczały do wnętrza odgłosu dzwonów z kościołów przy Caledonian Road ani wrzawy targu Islington, a strażnicy przy drzwiach skrupulatnie przestrzegali zakazu rozmowy z więźniem. Szeryf założył mu kajdanki i pokazał, by wyszedł przed nim. Czy adwokat przyniesie mu jakieś dobre wieści? Czy odbyło się posiedzenie gabinetu i podjęto decyzję? Być może wzrok szeryfa, jeszcze bardziej niż zwykle nabrzmiały niechęcią, oznacza złagodzenie kary. Szedł długim korytarzem po posadzce z czerwonej cegły poczerniałej od brudu, mijając metalowe drzwi cel i wyblakłe ściany, w których co dwadzieścia lub dwadzieścia pięć kroków wysokie, zakratowane okno pozwalało dostrzec skrawek szarawego nieba. Skąd to dojmujące uczucie zimna? Był lipiec, środek lata, nie było powodu, by ciało cierpło mu jak pod dotknięciem lodowatej dłoni. Przekraczając próg ciasnej salki przeznaczonej do widzeń, zmartwił się. Czekał na niego nie adwokat, mecenas George Gavan Duffy, lecz jeden z jego asystentów, młody blondyn o zmizerowanym wyglądzie i wystających kościach policzkowych, ubrany jak fircyk, którego widział podczas czterech dni procesu, gdy nosił papiery adwokatom. Dlaczego mecenas Gavan Duffy nie stawił się osobiście, tylko wysyłał aplikanta? Młodzieniec obrzucił go zimnym spojrzeniem. W jego źrenicach były gniew i odraza. O co chodziło temu imbecylowi? „Patrzy na mnie jak na jakąś łasicę" — pomyślał Roger. — Coś nowego? Młodzieniec pokręcił głową. Wziął głęboki wdech. — W sprawie wniosku o ułaskawienie jeszcze nic nie wiadomo — wymamrotał sucho, wykrzywiając twarz w grymasie, który jeszcze bardziej upodabniał go do upiora. — Trzeba poczekać, aż zbierze się Rada Ministrów. Rogera irytowała obecność szeryfa i drugiego strażnika w ciasnej rozmównicy. Choć zachowywali milczenie i bezruch, wiedział, że łowią każde jego słowo. Ta świadomość przygniatała mu pierś i utrudniała oddychanie. — Jednakże biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia — dodał młody blondyn, mrugając po raz pierwszy powiekami i przesadnie otwierając i zamykając usta wszystko się skomplikowało. — Do Pentonville Prison nie docierają wiadomości z zewnątrz. Co takiego się stało? Może niemiecka Admiralicja postanowiła wreszcie zaatakować Wielką Brytanię i wysłała desant na

irlandzkie wybrzeże? Może wymarzona inwazja właśnie trwała i armaty kajzera mściły w tym momencie irlandzkich patriotów rozstrzelanych przez Anglików po upadku powstania wielkanocnego? Jeśli wojna przybrała taki obrót, jego plany, mimo wszystko, zyskiwały szansę realizacji. — Wszystko się skomplikowało, nie wiadomo, czy w ogóle cokolwiek się uda powtórzył aplikant. Był blady, powściągał gniew, Roger odgadywał kształt jego czaszki pod papierową skórą. Czuł, że szeryf uśmiecha się za jego plecami. — O czym pan mówi? Mecenas Gavan Duffy był optymistą co do wniosku. Co takiego się wydarzyło, że zmienił zdanie? — Pańskie dzienniki — powiedział młodzian, skandując sylabę po sylabie, z kolejnym grymasem niechęci. Zniżył głos i Roger ledwie dosłyszał jego słowa. Odkrył je Scotland Yard w pańskim domu przy Ebury Street. — Zamilkł na długą chwilę, czekając na komentarz Rogera, gdy jednak ów nie odezwał się, dał upust swemu oburzeniu, krzywiąc usta: Jak pan mógł zachować się tak nieroztropnie, poczciwy człowieku! — mówił powoli, co podkreślało jego wściekłość. Jak pan mógł powierzyć atramentowi i papierowi takie rzeczy, poczciwy człowieku! A skoro już pan to zrobił, jak pan mógł nie powziąć elementarnych środków ostrożności i nie zniszczyć dzienników, zanim zaczął pan spiskować przeciwko Imperium Brytyjskiemu! „Ten gołowąs obraża mnie, nazywając »poczciwym człowiekiem«" — pomyślał Roger. Zmanierowany młodzik był źle wychowany, zwracając się tak do rozmówcy starszego od siebie co najmniej dwukrotnie. — Ich fragmenty krążą teraz po całym mieście — dodał aplikant nieco spokojniej, choć nadal z niechęcią, nie patrząc już na niego. — W Admiralicji rzecznik ministra kapitan Reginald Hall osobiście wręczył kopie dziesiątkom dziennikarzy. Cały Londyn je czyta. Są w parlamencie, w Izbie Lordów, w klubach liberałów i konserwatystów, w redakcjach, w kościołach. W mieście mówi się tylko o nich. Roger nie odzywał się. Nie wykonał żadnego ruchu. Ponownie ogarnęło go owo dziwne uczucie, powracające wielokrotnie w ciągu ostatnich miesięcy, począwszy od tamtego szarego deszczowego poranka w kwietniu tysiąc dziewięćset szesnastego roku, gdy aresztowano go, zziębniętego do szpiku kości, w ruinach McKennas Fort, na południu Irlandii: nie chodziło o niego, mówiono o kimś innym, to komuś innemu przydarzały się te wszystkie rzeczy. — Wiem doskonale, że pańskie życie prywatne nie jest sprawą ani moją, ani pana Gavana Duffy'ego, ani nikogo innego — ciągnął młodzik, starając się pohamować gniew pobrzmiewający w jego głosie. Moja wizyta ma charakter wyłącznie służbowy. Pan Gavan Dufify chciał zapoznać pana z aktualną sytuacją. I uprzedzić. To, co się wydarzyło, może zaważyć na losach wniosku o ułaskawienie. Tego ranka w niektórych gazetach ukazały się już komentarze na temat zawartości pańskich dzienników. Niewykluczone, że wywrze to wpływ na opinię publiczną przychylną

pańskiemu wnioskowi. To oczywiście tylko zwykłe przypuszczenie. Mecenas Gavan Dufify będzie pana informował na bieżąco. Czy życzy pan sobie, bym mu coś przekazał? Więzień zaprzeczył ledwie dostrzegalnym ruchem głowy. W tej samej chwili odwrócił się na pięcie i stanął przed drzwiami rozmównicy. Szeryf dał znak strażnikowi, a ów odsunął ciężki rygiel i drzwi się otworzyły. Powrót do celi przeciągał się w nieskończoność. Kroczył długim korytarzem z poczerniałej cegły z wrażeniem, że zaraz się potknie, upadnie twarzą na wilgotny kamień i nie wstanie więcej. Dochodząc do metalowych drzwi, przypomniał sobie, że w dniu gdy przywieziono go do Pentonville Prison, szeryf powiedział mu, że wszyscy lokatorzy tej celi, bez wyjątku, skończyli na szubienicy. — Będę mógł się dzisiaj wykąpać? zapytał przed wejściem. Otyły szeryf pokręcił głową, patrząc mu w oczy z takim samym obrzydzeniem, jakie Roger zauważył we wzroku aplikanta. — Będzie się pan mógł wykąpać dopiero w dniu egzekucji — oznajmił, smakując każde słowo. I to tylko wtedy, jeśli taka będzie pana ostatnia wola. Niektórzy od kąpieli wolą dobrą kolację. Mr Ellis jest z tego niezadowolony, ponieważ potem srają na widok sznura. I trzeba po nich sprzątać. Mr Ellis to kat, do pańskiej wiadomości. Gdy usłyszał za plecami dźwięk zamykanych drzwi, opadł na pryczę i zamknął oczy. Przyjemnie byłoby poczuć zimną wodę na ciele, czuć, jak sztywnieje i sinieje z zimna. W Pentonville Prison więźniowie, z wyjątkiem skazanych na śmierć, mogli myć się mydłem raz na tydzień w strużce zimnej wody z zardzewiałej rury. Jednak warunki w celi były znośne. Przypomniał sobie z dreszczem odrazy brud panujący

w więzieniu w Brixton, gdzie natychmiast oblazły go wszy i pchły rojące się w sienniku, pozostawiając setki śladów po ugryzieniach na plecach, nogach i rękach. Starał się myśleć tylko o nich, lecz bez przerwy stawała mu przed oczami twarz pełna niechęci, a w uszach brzmiał pełen nienawiści głos jasnowłosego aplikanta w stroju jak z żurnala, którego wysłał mecenas Gavan Duffy, zamiast osobiście przynieść mu złe wieści. II

Ze swoich narodzin, pierwszego września tysiąc osiemset sześćdziesiątego czwartego roku, w Doyles Cottage, Lawson Terrace, w Sandy cove na przedmieściach Dublina, nie pamiętał, rzecz jasna, niczego. Chociaż zawsze wiedział, że przyszedł na świat w stolicy Irlandii, przez sporą część życia powtarzał to, co wpoił mu ojciec kapitan Roger Casement, odznaczony po ośmiu latach służby w Trzecim Pułku Szwoleżerów w Indiach: że jego prawdziwą kolebką jest hrabstwo An trim, w sercu Ulsteru, protestanckiej i probrytyjskiej Irlandii, gdzie ród Casementów osiadł w wieku osiemnastym. Roger został wychowany i wykształcony jako anglikanin, członek Kościoła Irlandii, podobnie jak jego rodzeństwo, Agnes (Nina), Charles i Tom — wszyscy troje starsi od niego — lecz zanim jeszcze osiągnął wiek rozumu, intuicja podpowiadała mu, że w kwestiach religijnych jego rodzina nie jest tak jednomyślna jak w innych. Nawet kilkuletnie

dziecko nie mogło nie zauważyć, że w towarzystwie sióstr i szkockich kuzynów matka zachowuje się tak, jakby coś ukrywała. Jej tajemnicę odkrył jako nastolatek: chociaż na pozór, aby wyjść za jego ojca, Anne Jephson nawróciła się na protestantyzm, w ukryciu przed mężem nadal pozostała katoliczką (papistką, jak by powiedział kapitan Casement), chodziła do spowiedzi, na mszę i do komunii, a nawet — co było najbardziej strzeżonym sekretem — on sam został ochrzczony jako katolik po ukończeniu czterech lat, podczas wakacyjnego wyjazdu całej gromadki do Rhyl w północnej Walii, gdzie mieszkały ciotki i wujowie ze strony matki. W tamtych latach, w Dublinie czy podczas pobytów w Londynie i w Jersey, religia nie interesowała Rogera ani odrobinę, chociaż by nie sprawiać przykrości ojcu — podczas niedzielnego nabożeństwa modlił się, śpiewał i z szacunkiem słuchał słów pastora. Matka dawała mu lekcje fortepianu, a czysty i wykształcony głos zyskiwał aplauz na rodzinnych spotkaniach, gdy intonował dawne ballady irlandzkie. W owym czasie tak naprawdę interesowały go głównie historie, które w chwilach dobrego nastroju kapitan Casement opowiadał jemu i jego rodzeństwu. Historie z Indii i z Afganistanu, zwłaszcza o bitwach z Afgańczykami i Sikhami. Owe egzotyczne nazwy i pejzaże, owe podróże przez dżunglę i przez góry, gdzie kryły się skarby, dzikie bestie, inne zwierzęta, pradawne ludy o dziwacznych zwyczajach, barbarzyńscy bogowie, rozpalały wyobraźnię. Jego braci opowieści te niekiedy nudziły, lecz mały Roger mógłby całymi dniami słuchać o przy-

godach ojca na odległych rubieżach Imperium. Gdy nauczył się czytać, lubił zanurzać się w historie wielkich odkrywców, wikingów, Portugalczyków, Anglików i Hiszpanów, przemierzających oceany całej planety i obalających mity o tym, że gdy żeglarze dotrą do pewnego punktu, wody morskie zaczynają wrzeć, otwierają się otchłanie i wynurzają lewiatany, w których paszczy mieści się cały statek. Chociaż gdy miał wybierać między słuchaniem a czytaniem, Roger zawsze wolał opowieści ojca. Kapitan Casement miał ciepły głos i bogate słownictwo, plastycznie i żywo opisywał indyjską dżunglę czy skalistą przełęcz Chajber w Afganistanie, gdzie jego kompania lekko konnych wpadła kiedyś w zasadzkę zastawioną przez fanatyków w turbanach, którym dzielni angielscy żołnierze stawili czoło najpierw za pomocą karabinów, następnie bagnetów, a wreszcie noży i gołych rąk, aż zmusili ich do sromotnego odwrotu. Jednak to nie walki najbardziej rozpalały wyobraźnię małego Rogera, tylko podróże, przedzieranie się przez tereny, gdzie nigdy wcześniej nie stanęła stopa białego człowieka, dokonywanie cudów wytrwałości, pokonywanie przeszkód natury. Ojciec lubił zabawiać swe dzieci, lecz potrafił też być wobec nich bardzo surowy i nie wahał się przed chłostaniem ich, nawet Niny, dziewczynki, za różne przewinienia; taką karę stosowano w wojsku, a doświadczenie pokazało mu, że to jedyna skuteczna kara. Choć Roger podziwiał swego ojca, tak naprawdę kochał tylko matkę, tę smukłą kobietę, która zdawała się raczej płynąć w powietrzu, niż chodzić, jasnooką i jasnowłosą, której dłonie, tak delikatne, gdy wsu-

wała je w kędziory jego włosów lub głaskała podczas kąpieli, napełniały go poczuciem najwyższego szczęścia. Jedną z pierwszych rzeczy, jakich miał się nauczyć miał wtedy pięć czy sześć lat? było to, że chronić się w ramionach matki może tylko wówczas, gdy kapitana nie ma w pobliżu. Ów, wierny purytańskiej tradycji swej rodziny, nie był zwolennikiem rozpieszczania dzieci, które czyniło je mięczakami i osłabiało w walce o życie. W obecności ojca Roger utrzymywał dystans wobec bladej i delikatnej Anne Jephson. Jednakże gdy tylko ro dziciel wychodził do klubu, na spotkanie z przyjaciółmi lub na przejażdżkę, biegł do niej, a ona obsypywała go całusami i pieszczotami. Niekiedy Charles, Nina i Tom protestowali: „Rogera kochasz bardziej niż nas". Matka zapewniała ich wówczas, że nie, że kocha wszystkich jednakowo, lecz najmłodszy synek wymaga więcej uwagi i czułości niż starsze dzieci. Gdy zmarła, w tysiąc osiemset siedemdziesiątym trzecim roku, Roger miał dziewięć lat. Umiał już pływać i wygrywał w zawodach z rówieśnikami, a nawet starszymi kolegami. W odróżnieniu od Niny, Charlesa i Toma, którzy wylali morze łez podczas czuwania i pogrzebu Anne Jephson, Roger nie zapłakał ani razu. W owych ponurych dniach dom Casementów przerodził się w kaplicę pełną ludzi w żałobie ze ściągniętymi bólem twarzami, którzy mówili przyciszonym głosem i obejmowali kapitana Casementa i czwórkę jego dzieci, składając im kondolencje. Przez kilkanaście dni nie mógł wydobyć z siebie ani słowa, jakby nagle oniemiał. Odpowiadał na pytania ruchami głowy lub

gestami, był poważny, ze spuszczoną głową i nieobecnym spojrzeniem; przesiadywał tak nawet nocami, w ciemnym pokoju, nie mogąc zasnąć. Od tego czasu przez całe życie postać Anne Jephson miała przychodzić do niego w snach, z zachęcającym uśmiechem, rozkładając ramiona, w których chronił się przepełniony poczuciem bezpieczeństwa i błogości, podczas gdy smukłe palce przebiegały po jego głowie, plecach, policzkach, wznosząc barierę ochronną przed nik czemnościami świata. Jego bracia szybko się pocieszyli. Roger także, lecz tylko pozornie. Chociaż odzyskał mowę, nigdy nie poruszał tematu śmierci matki. Gdy ktoś z rodziny wspominał mu o niej, milkł i zamykał się w sobie do momentu, aż rozmówca zmienił temat. Podczas bezsennych nocy wyczuwał w ciemnościach obecność cienia nieszczęsnej Anne Jephson przyglądającego się mu ze smutkiem. Niepocieszony i zmieniony na zawsze pozostał kapitan Roger Casement. Jako że nie był wylewny i ani Roger, ani jego rodzeństwo nigdy nie widzieli, by okazywał czułość ich matce, cała czwórka ze zdumieniem zauważyła, że odejście małżonki stanowiło dlań prawdziwy kataklizm. Zawsze tak zadbany, chodził teraz ubrany byle jak, zarośnięty, chmurny, patrząc na dzieci z urazą, jakby to one ponosiły winę za jego owdowienie. Wkrótce po śmierci Anne postanowił opuścić Dublin, a dzieci wysłał do Ulsteru, do Magherintemple House, siedziby rodu, gdzie odtąd jego stryjeczny dziadek John Casement i jego żona Charlotte mieli zajmować się wychowaniem całej czwórki. Ojciec, jakby nie chcąc brać w tym udziału, zamieszkał czterdzieści kilometrów

dalej, w Adair Arms Hotel w Ballymena, gdzie — jak wymykało się niekiedy dziadkowi Johnowi kapitan Casement „na wpół oszalały z bólu i samotności", dniami i nocami oddawał się praktykom spirytualistycznym, próbując porozumieć się ze zmarłą za pośrednictwem medium, kart i szklanej kuli. Od tego czasu Roger rzadko widywał ojca i nigdy więcej nie usłyszał z jego ust opowieści o Indiach i Afganistanie. Kapitan Roger Casement zmarł na suchoty w roku tysiąc osiemset siedemdziesiątym szóstym, trzy lata po małżonce. Roger skończył właśnie dwanaście lat. W Ballymena Diocesan School, dokąd uczęszczał przez trzy lata, był uczniem roztargnionym i przeciętnym, nie licząc łaciny, francuskiego i starożytnej historii, w których to przedmiotach celował. Pisywał wiersze, stale chodził zamyślony, pochłaniał książki o podróżach po Afryce i Dalekim Wschodzie. Uprawiał sporty, zwłaszcza pływanie. Weekendy spędzał w zamku Galgorm, należącym do rodziny Youngów, zapraszany przez kolegę z klasy. Więcej czasu niż z nim spędzał jednak z Rose Maud Young, piękną, wykształconą pisarką, która przemierzała wioski rybaków i rolników hrabstwa Antrim, zbierając utwory poetyckie, legendy i piosenki w języku gaelickim. To z jej ust usłyszał po raz pierwszy o epickich waśniach i bojach z mitologii irlandzkiej. Zamek z czarnego kamienia, z basztami, herbami, kominkami i fasadą jak w katedrze został wzniesiony w osiemnastym wieku przez teologa o posępnym obliczu — wedle portretu w holu — Alexandra Colville'a, o którym szeptano w Ballymena, że zawarł pakt z diabłem i jego duch

błąka się po domostwie. Kilkakrotnie, księżycową nocą, cały drżący, Roger wyruszał na jego poszukiwanie po pustych komnatach i mrocznych korytarzach, lecz nigdy go nie spotkał. Dopiero wiele lat później miał poczuć się swobodnie w Maghe rintemple House, siedzibie Casementów, dawnej kancelarii anglikańskiej parafii Culfeightrin, noszącej wówczas miano Churchfield. Kiedy bowiem mieszkał tam w okresie między dziewiątymi a piętnastymi urodzinami, ze stryjecznym dziadkiem Johnem, stryjeczną babką Charlotte i pozostałymi krewnymi ojca, zawsze czuł się nieswojo w tym przytłaczającym gmachu z szarego kamienia, o trzech piętrach, ścianach pokrytych bluszczem, neogotyckim dachu, wysokich stropach i z kotarami, za którymi zdawały się ukrywać duchy. Przestronne komnaty, długie korytarze, klatki schodowe o wytartych drewnianych poręczach i skrzypiących schodach pogłębiały jego samotność. Wolał przebywać na zewnątrz, między krzepkimi wiązami, sykomorami i drzewami morelowymi opierającymi się porywistym wichrom czy na łagodnych wzgórzach, gdzie pasły się krowy i owce i skąd roztaczał się widok na miejscowość Ballycastle, morze, skały naprzeciw wyspy Rathlin, a w pogodne dni dostrzegało się nawet zamglony kontur Szkocji. Często wyprawiał się do pobliskich wiosek Cushendun i Cushendall, jakby żywcem wyjętych z irlandzkich legend, i do dziewięciu glen Irlandii Północnej, tych wąskich dolin o skalistych zboczach, nad których szczytami zataczały kręgi orły; widok ów budził w nim zawsze odwagę i uniesienie. Jego ulubioną rozrywką były wycieczki po tej surowej

krainie zamieszkanej przez chłopów tak wiekowych jak krajobraz, wśród których trafiali się jeszcze tacy, co rozmawiali między sobą po staroirlandzku; stryjeczny dziadek John i jego przyjaciele szydzili niekiedy z tego narzecza. Ani Charles, ani Tom nie podzielali zapału Rogera do życia na świeżym powietrzu, nie pociągały ich wędrówki na przełaj i wspinaczki po stromych zboczach Antrim, za to Nina owszem, i dlatego właśnie, choć była starsza od niego o osiem lat, to ją lubił najbardziej i to z nią zawsze miał się najlepiej dogadywać. Wielokrotnie wyprawiał się z nią aż do najeżonej czarnymi skałami zatoki Murlough, na małą kamienistą plażę, u stóp Glenshesk, której wspomnienie miało mu towarzyszyć przez całe życie; w listach do rodziny będzie o niej zawsze pisał: „ten rajski zakątek". Jeszcze bardziej niż piesze wędrówki Roger uwielbiał letnie wakacje. Spędzał je w Liverpoolu, u ciotki Grace, siostry matki, w której domu czuł się
Seksualny sposób na relaks
Oglądać Porno
Palcuje słodką kicię

Report Page