Jennifer White potrafi szeroko rozłożyć swoje nóżki
⚡ KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻
Jennifer White potrafi szeroko rozłożyć swoje nóżki
286 Pages • 73,444 Words • PDF • 1.7 MB
Spis treści Karta tytułowa Karta redakcyjna WSTĘP CZĘŚĆ I. KTOŚ CHCE Z NAMI, NIEMCAMI, ŻYĆ HELGE NIEMCY PATRZĄ W LUSTRO PRZYLOTY I ODLOTY NIE MOŻESZ TU ZOSTAĆ DZIURY W MURZE
CZĘŚĆ II. SZANSA WILLKOMMENSKLASSE 1600 PRZEPROSIN
CZĘŚĆ III. ZMIANA SPROWADZALIŚMY SIŁĘ ROBOCZĄ, PRZYJECHALI LUDZIE HUZUR ZNACZY SPOKÓJ KAPUSTA I ŻUREK PO 1968 NIC JUŻ NIE JEST TAKIE JAK PRZEDTEM HEINZ i MAX
CZĘŚĆ IV. OBCA KREW CZĘŚĆ V. INNY KIEDY POTRZEBNA JEST MUZYKA JAK HIPISI I PUNKI URATOWALI MIASTO BERLIN – BURDEL-EUROPA
LUDZIE Z BLIZNAMI
CZĘŚĆ VI. HOMO VIATOR MĘŻCZYŹNI Z ORANIENPLATZ GWAŁCICIELE, MORDERCY, TERRORYŚCI NIEMCY W OCZACH SYRYJCZYKÓW DRUGIE ŻYCIE DENTYSTY LAST MAN IN ALEPPO
CZĘŚĆ VII. NIEMCY NIEMCY I ICH NIEMIECKIE OBOWIĄZKI NOWE NIEMIECKIE „MY”
CZĘŚĆ VIII. POST SCRIPTUM POLKA UJAWNIA, JAK UCHODŹCY KOLONIZUJĄ NIEMCY
Lektury, inspiracje, źródła Podziękowania Okładka
Wydawca Joanna Laprus-Mikulska Redaktor prowadzący Beata Kołodziejska Redakcja Ariadna Machowska Korekta Marzenna Kłos Lidia Ścibek Copyright © by Ewa Wanat, 2018 Copyright © for this edition by Dressler Dublin Sp. z o.o., 2018 Wydawnictwo Świat Książki 02-103 Warszawa, ul. Hankiewicza 2 Warszawa 2018 Księgarnia internetowa: swiatksiazki.pl Skład i łamanie Akces, Warszawa Dystrybucja Firma Księgarska Olesiejuk sp. z o.o. 05-850 Ożarów Mazowiecki, ul. Poznańska 91 e-mail: hurt@olesiejuk.pl, tel. 22 733 50 10 www.olesiejuk.pl ISBN 978-83-813-9093-4 Skład wersji elektronicznej pan@drewnianyrower.com
Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione
WSTĘP
„Nasz kraj, z którego jeszcze pokolenie temu wyszły wojna i ludobójstwo, dziś stał się ojczyzną dla stu dziewięćdziesięciu narodowości. Wszystko jedno skąd ci ludzie pochodzą i jak tu przybyli – łodzią, przez Morze Śródziemne, czy samolotem, biznes klasą przez ocean, jako stypendyści Erasmusa, czy w ramach łączenia rodzin: wszyscy są w Niemczech u siebie. Wypełnia mnie wdzięczność i radość, bo to oznacza: lubią ten kraj, ufają temu państwu” – 2014 rok, prezydent Niemiec Joachim Gauck z okazji sześćdziesięciopięciolecia ustanowienia Ustawy Zasadniczej Niemieckiej Republiki Federalnej. Rzeczywistość nie jest tak różowa jak w przemówieniu prezydenta. Ale wielu ludzi i historia pracują na to, by Gauck miał rację: „Powstało nowe niemieckie »My« – wspólnota różnorodności”. Słowa prezydenta zabrzmiały jeszcze mocniej rok później, kiedy Angela Merkel otworzyła granice dla miliona ludzi wędrujących bałkańskim szlakiem. Niemcy przez ostatnie siedemdziesiąt lat przeszły długą drogę. Z kraju, który siał śmierć i zniszczenie, stały się – od Polski po Erytreę – ziemią obiecaną dla ludzi poszukujących lepszego życia. Niemcy otworzyli się także na wewnętrznych „obcych” – wprowadzono związki partnerskie dla par homoseksualnych, potem małżeństwa, prawo do adopcji dzieci, prostytutki zyskały prawa pracownicze. W 2017 roku Sąd Najwyższy uznał oficjalnie istnienie trzeciej płci i orzekł, że dokumenty wystawiane przez instytucje państwa muszą ją uwzględniać. W Niemczech pojęcie „wielokulturowość”, czyli słynne multikulti, zostało zastąpione w ostatnich latach pojęciem „różnorodność”. Jest
dużo szersze i bliższe rzeczywistości. Ta książka jest o tym nowym niemieckim „My”. Poszerzonym czy też na nowo zdefiniowanym przez imigrantów, gejów i lesbijki, transseksualistów i transseksualistki, prostytutki i anarchistów. Piszę w niej nie tylko o różnorodności etnicznej czy religijnej, ale również o różnorodności stylów, postaw, wyborów. O rzeczywistości, w której współistnieją – nie bez zgrzytów i problemów – różne, często zupełnie do siebie nieprzystające światy. O otwartości na inność, oswajaniu obcości, poszerzaniu normy. O blaskach i cieniach różnorodności. Przyglądając się, jak funkcjonuje dziś niemieckie państwo i niemieckie społeczeństwo, śledząc, co Niemcy mówią i piszą, mam wrażenie, że wielu z nich uważa, że życie z Innym może ocalić ich od tego, czego się sami w sobie przestraszyli. Że otwartość na inność jest próbą zadośćuczynienia. Tłem moich opowieści jest Berlin, choć nie tylko. Ale to w Berlinie jak w soczewce widać to „nowe niemieckie MY”. Chociaż Hamburg, Frankfurt nad Menem, Monachium czy inne duże miasta na zachodzie Niemiec wyglądają podobnie. Nieco inaczej sprawy się mają w Dreźnie czy w bawarskiej wiosce Rupprechtstegen, o której również piszę. Zaczynałam pisać wiosną 2016, kończę jesienią 2017. Właśnie odbyły się wybory do Bundestagu. Po raz pierwszy od siedemdziesięciu lat weszła do niego skrajna populistyczna prawica. Antyimigrancka, głównie antyislamska partia AfD w ostatnich wyborach dostała 12,6 procent głosów. To i dużo, i mało. Dużo, bo w poprzednich nie przekroczyła progu wyborczego, mało, bo kryzys uchodźczy, który tę partię uczynił atrakcyjną dla kilkunastu procent wyborców, naprawdę dotknął Niemcy, wielu ludzi przestraszył. Bardziej przestraszył mieszkańców byłej NRD – we wschodnich landach na AfD zagłosowało 22,5 procent wyborców, w zachodnich o połowę mniej – 11,1 procent, choć większość uchodźców trafiła na zachód. Również na zachodzie mieszka większość wcześniejszych imigrantów i ich potomkowie. W Saksonii, gdzie AfD uzyskała najwięcej, 27 procent głosów, jest najmniej imigrantów w całych Niemczech – zaledwie 4 procent. W Hamburgu, gdzie AfD miała
najgorszy wynik – 7,8 procent, co trzeci mieszkaniec ma migranckie korzenie. Widać tu prawidłowość, którą my Polacy również znamy – im mniej obcych, tym większy przed nimi lęk. Im mniej wiemy, tym bardziej się boimy. Dobry wynik wyborczy nacjonalistycznej prawicowej partii nie jest niemiecką specjalnością, wpisuje się w szerszy europejski trend populistycznej ofensywy. W Niemczech jednak nabiera szczególnego znaczenia. Wielu Niemców się tego szczególnego znaczenia obawia. Wejście skrajnej prawicy do Bundestagu pierwszy raz po drugiej wojnie światowej zmienia atmosferę w Niemczech, zmienia język debaty politycznej. Co najważniejsze – znowu wprowadza ksenofobię do głównego nurtu. Dziś wielu Niemców boi się przyszłości. Kto wie, może opisuję świat, który odchodzi. A może wręcz przeciwnie – coś, co dopiero zaczyna powstawać.
CZĘŚĆ I
KTOŚ CHCE Z NAMI, NIEMCAMI, ŻYĆ
HELGE 1939 rok, dziesięcioletnia Helge słyszy w radiu: „W Polsce mordują niemieckie dzieci! Kiedy Polak widzi na drodze małego Niemca, specjalnie dodaje gazu, żeby go przejechać. Niemcy muszą wkroczyć do Polski, ratować niemieckie dzieci!”. Modliła się potem, żeby weszli jak najszybciej, żeby zdążyli uratować jak najwięcej. Urodziła się w dolnej Bawarii, w miasteczku Mengen nad Dunajem. Wojna ich ominęła. Pamięta tylko, że na horyzoncie niebo płonęło na czerwono. Czasami słyszała wybuchy. Naloty dywanowe, najprawdopodobniej na Stuttgart. Ojciec nie lubił Hitlera i nazistów, ale się nie wychylał, zależało mu tylko na tym, żeby nie stracić pracy w szkole, wyżywić rodzinę. Zwłaszcza że ze względu na podejrzanie brzmiące nazwisko Löw wciąż musiał udowadniać, że nie jest Żydem. Było ich sześcioro rodzeństwa, w tym jeden chłopak. Brata wcielono do wojska, wrócił ranny przed końcem wojny. Podczas alarmu bombowego leżeli w piwnicy, przed chwilą dotarła do nich wiadomość, że Hitler nie żyje. Helge westchnęła: „biedny Hitler”, brat tylko mruknął pod nosem: „ale z ciebie głupia krowa”. A skąd niby miała wiedzieć, że z Hitlerem jest coś nie tak? W szkole jedyna organizacja młodzieżowa to była Hitlerjugend, wysyłała dzieci na kolonie, organizowała zabawy, wycieczki. Szczególnie dobrze pamięta obóz w Alpach, śpiewały piosenki o Hitlerze. I w szkole, i w Hitlerjugend mówiono im cały czas: „Hitler
jest jak ojciec, poświęca się dla narodu”. Więc jak ojca go kochały. Wszystkie gazety kontrolowało NSDAP, radio też, do małej miejscowości nad Dunajem nie docierały informacje z zewnątrz. Miała 16 lat, kiedy wojna się skończyła. Wpadła jej w ręce gazeta wypełniona zdjęciami z Auschwitz. – Nie mogłam w to uwierzyć – mówi. Mengen znalazło się we francuskiej strefie okupacyjnej. Pewnego dnia do miasteczka wkroczyło wojsko francuskie. – Pierwszy raz zobaczyłam ludzi o niebiałym kolorze skóry – opowiada. – Bałam się ich. Miała niecałe 20 lat, kiedy została nauczycielką. Musiała iść do pracy, bo ojca, który w ostatnim roku wojny wstąpił do NSDAP, po kapitulacji zdenazyfikowano, stracił prawo wykonywania zawodu. Nie był nazistą, Helge myśli, że wstąpił do partii pod przymusem. Nigdy go o to nie zapytała. We francuskiej strefie okupacyjnej skończyła dwuletnią szkołę pogimnazjalną, zaczęła uczyć w wiejskiej szkole. Krótko po wojnie nie było żadnych książek do nauki, przedwojennych alianci zakazali. Uczyła czytać, pisać, liczyć. Sama wymyślała pomoce naukowe. Uczyła dzieci wypędzone z Prus Wschodnich. Wszystkie mówiły Hohdeutsch, literackim niemieckim, ona – tylko w dialekcie szwabskim. Prawie jej nie rozumiały. Popracowała kilka lat, ale ciągnęło ją w świat. Czuła się pobożną katoliczką. Z kościelną misją wyjechała do Jordanii. Trzy kobiety – ona, Francuzka i Włoszka – mieszkały przez pięć lat w małej wsi niedaleko Al-Karak. Jordanki haftowały, one organizowały dystrybucję. Po to, by miejscowe kobiety mogły uniezależnić się od mężczyzn. Takie feministyczne przedsięwzięcie wspierane przez katolicki kościół z Bawarii. Jordanki były muzułmankami, ale nigdy nie rozmawiały z nimi o sprawach wiary. Ot, zwyczajnie – o dzieciach, mężach, codziennych kłopotach. Helge czuła się tam dobrze. Nie umiałaby powiedzieć, dlaczego. Ludzie żyli jak wszędzie. Chcieli być szczęśliwi, kochali się, pracowali. Dużo czasu spędzali przed domem. Przed progiem stał piecyk, na nim zawsze dzbanek z kawą. Sąsiedzi przechodzili, zatrzymywali się, rozmawiali.
W wiosce mieszkało kilka religii – muzułmanie, chrześcijanie prawosławni, katolicy, grekokatolicy, i jeszcze inni, których już nie pamięta. Nieustająco odbywało się jakieś święto. A przy święcie zabawa, w której brała udział cała wieś. Był też obóz dla uchodźców z Palestyny. Wtedy zaczęła interesować się Palestyną. Wybuch wojny sześciodniowej w 1967 roku zastał ją w Wielkiej Brytanii. W „The Guardian” przeczytała tytuł „Jerozolima wyzwolona!”. Strasznie ją to oburzyło: jak to wyzwolona? Zajęta, nie wyzwolona. Jest pod żydowską okupacją! – Przyjechałam do Palestyny pierwszy raz, wciągnęłam haust powietrza i poczułam, że jestem w domu. – Uśmiecha się. Denerwuje ją, gdy ktoś wymaga od niej, żeby opowiedziała się twardo albo po stronie Palestyńczyków, albo Żydów. Wciąż pamięta tamten szok, gdy wzięła do rąk gazetę z fotografiami z Auschwitz. Pracuje społecznie przy różnych projektach upamiętniających ofiary Holokaustu. Do kościoła już nie należy. Wystąpiła w latach siedemdziesiątych. – Kościół był zawsze po stronie silnych – tłumaczy – i nie mogłam znieść tego ich patriarchatu. W 1970 roku skończyła kurs arabskiego i zaczęła w Ammanie uczyć niemieckiego. W tym samym roku wybuchła w Jordanii wojna domowa, tak zwany Czarny Wrzesień. Palestyńczycy próbowali utworzyć na północy kraju autonomię. Wszyscy niemieccy nauczyciele wyjechali. Helge została w Instytucie Goethego z woźnym i sekretarką. Na lekcje przychodziło coraz mniej uczniów. W dniu egzaminu nie przyszedł żaden. Wróciła do kraju jako jedna z ostatnich obywateli Niemiec. Po szesnastu latach powrót był trudny. Wróciła do pracy w szkole. Pod koniec lat siedemdziesiątych założyła jedną z pierwszych szkół językowych w Berlinie dla dzieci gastarbeiterów, ściąganych z Turcji, które miały skończone 16 lat, więc nie obejmował ich obowiązek szkolny. Wtedy w Berlinie miała wrażenie, że gdziekolwiek pójdzie, wyrasta na jej drodze mur, wciąż na niego wpadała, ze złości waliła
w niego pięściami. Za czasów muru (1961–89) Berlin Zachodni był małą wyspą otoczoną ze wszystkich stron przez NRD. Z zachodu można było dostać się samolotem albo autostradą, na której nie wolno się było zatrzymywać, lub pociągiem, który nigdzie po drodze nie stawał. Mieszkało tu trochę starych berlińczyków, tureccy gastarbeiterzy, studenci, artyści i młodzi faceci, którzy nie chcieli iść do wojska. Od 1956 do 2011 roku obowiązywał w Niemczech obowiązkowy pobór, tysiące młodych mężczyzn uciekało do Berlina Zachodniego, który był strefą autonomiczną, tu nie brano do wojska. Uciekinierzy często nawet nie odwiedzali rodzin czy przyjaciół w RFN, bo na granicy, w trakcie kontroli dokumentów zdarzały się aresztowania i odsyłanie do jednostki wojskowej. A przy okazji za fakt mieszkania w Berlinie Zachodnim dostawało się ośmioprocentowy dodatek do pensji. – To było niezwykłe miasto, z niepowtarzalną atmosferą – mówi Helge. – Pełne młodzieży, pacyfistów z całych Niemiec. Najweselszy i najbardziej kolorowy był Kreuzberg ze specyficzną atmosferą wolności w zamknięciu. Ale poczucie zamknięcia było okropne. Tyle ziemi niczyjej, pusty Potsdamerplatz i wszędzie ten cholerny mur! Dziewiątego listopada 1989 roku pojechała z klasą tureckich dzieciaków na wycieczkę nad Wannsee. Oglądali w telewizji upadek muru. Ona krzyczała z radości, uczniowie patrzyli po sobie ponuro. Wschodni Niemcy już wcześniej zaczęli pojawiać się w RFN. Uciekali przez Węgry. Kiedy o jakieś miejsce pracy ubiegał się Turek i uciekinier z NRD, dostawał je ten drugi. Po upadku muru Berlin nagle zrobił się wielki, pojawiło się tyle nowych miejsc do spacerów! Zachwyciła się tym. Od razu zapisała się na Uniwersytet Humboldtów na pedagogikę teatralną i religioznawstwo. Właśnie skończyła 60 lat. ***
Poznałam ją przez Mirę, polską prostytutkę. Helge wynajęła jej pokój w swoim ogromnym mieszkaniu w dzielnicy Schöneberg. Mira od progu oznajmiła, że jest seksworkerką. – To mnie trochę zszokowało – opowiada Helge. – Niedaleko, na Büllowstrasse, stoją dziewczyny, zawsze im współczułam. Dziś się przyjaźnią. Helge jej kibicuje – uważa, że Mira wie, co robi. Podoba jej się, że Mira poważnie traktuje pracę. Przyszłam do niej jesiennym przedpołudniem 2016 roku. Wyobrażałam ją sobie jako wysoką, wyprostowaną staruszkę z ogromnym kokiem, w spódnicy długiej do kostek. Drzwi otworzyła mi drobna pani w dżinsach i bawełnianym podkoszulku. Helge na zdjęciach sprzed trzydziestu lat trochę przypomina Angelę Merkel, głównie z fryzury – widać, że tak samo nie przywiązywała do niej wagi. Częstuje kruchymi ciastkami, suszonymi owocami, orzechami i jordańską herbatą w eleganckiej porcelanie. Przynosi to wszystko na tacy, na jej dnie wdrukowano zdjęcie klasy, którą uczyła dawno temu. – To ze spotkania po czterdziestu latach, wszyscy uczniowie wyszli na ludzi. – Uśmiecha się. Trudno było się z nią umówić, kalendarz ma wypełniony – bierze udział we wszystkich zajęciach w klubie seniora, chodzi na kurs tureckiego. Ma tureckich sąsiadów, uznała, że wypada znać ich język. Działa w dzielnicowym samorządzie, tłumaczy z arabskiego. Właśnie organizuje wiosenną wyprawę do Palestyny, jedzie ze znajomymi. Tylko ona zna arabski, więc cała marszruta, rezerwacje, są na jej głowie. Grzebie w internecie i wydzwania. W wolnych chwilach – o ile je ma – maluje obrazy, olejne i akrylowe. Morze, kwiaty, pejzaże. Jest na emeryturze od 1993 roku. Dobrze się u niej czuję, podoba mi się miękkość pokoju, kolorowe poduszki, sosnowe meble, orientalne gadżety, makata zszyta z kilkudziesięciu serwetek zasłaniająca całą ścianę. Na serwetkach wiersze – po turecku, arabsku, niemiecku. Prezent od byłych uczniów. Po mieście, jak typowa mieszkanka Berlina, porusza się rowerem. Również kiedy jest zimno i pada. Zakłada wtedy pelerynę
przypominającą wojskową pałatkę, czarny beret z antenką. Mówi o sobie, że jest starą kobietą ciągle w drodze i ciągle wszystkiego ciekawą. Nic by inaczej w życiu nie zrobiła. Niczego nie żałuje. No, może skończyłaby studia. A tego, że nie ma dzieci? Tak wyszło i tak widać musiało być. Fajnie byłoby dziś bawić wnuki, ale to jej nie smuci. Była uczennica, która mieszka w Hamburgu, jest już babcią, chce, żeby Helge z nią zamieszkała. – Dopiero na starość, oczywiście. – Śmieje się Helge. Teraz jest u siebie, tu w Berlinie na Schönebergu, na trzecim piętrze przedwojennej kamienicy, bez windy. 87 lat i 82 stopnie codziennie do pokonania – małe wyzwanie. – Jestem na końcu moich doświadczeń. Czy jestem szczęśliwa? Totalnie. Jestem uprzywilejowana, mam wspaniałe życie. Uważa, że ludzie powinni się dzielić z innymi. Dzielenie się niczego nie odejmuje. Kiedy ktoś mówi, że czuje się w Niemczech jak w domu i chce tu zostać, jest szczęśliwa. – To jest takie piękne, że ktoś chce tu z nami, Niemcami, żyć. – Uśmiecha się.
NIEMCY PATRZĄ W LUSTRO Trzydziestego stycznia 1933 roku Adolf Hitler został kanclerzem Niemiec. Miesiąc później wybory do Reichstagu wygrała Narodowosocjalistyczna Niemiecka Partia Robotników. Na NSDAP głosowało 44 procent uprawnionych przy prawie dziewięćdziesięcioprocentowej frekwencji. To zwycięstwo otworzyło drogę do dyktatury i drugiej wojny światowej, w której zginęło, według różnych szacunków, od 50 do 80 milionów ludzi. Kilka procent całej światowej populacji. „Jeśli niemiecki naród nie potrafi zwyciężyć, to powinien zginąć” – miał powiedzieć Hitler w 1945 roku, wiedząc, że Niemcy już przegrały wojnę. Siedemdziesiąt lat później kanclerz Niemiec Angela Merkel, decydując o otwarciu granic i przyjęciu miliona uchodźców, mówi:
„Stoimy przed wielkim narodowym wyzwaniem. Niemcy to silny kraj. (...) W tylu sytuacjach już daliśmy radę to i tym razem damy!”.
W 2015 roku Niemcy przyjęły prawie milion uchodźców, w 2016 – ponad trzysta tysięcy. W 2016 roku wydały na nich ponad 20 miliardów euro, sam Berlin prawie miliard. W kwietniu 2017 roku Fundacja Bertelsmanna zapytała Niemców o stosunek do uchodźców i do imigrantów w ogóle – 70 procent mówi, że przybysze są mile widziani, ale kiedy pytanie dotyczy wyłącznie uchodźców, ta sympatia spada do 59 procent. Ponad połowa Niemców (54 procent) uważa, że państwo osiagnęło już granice wytrzymałości, 37 procent – że Niemcy mogą i powinni przyjmować nadal z powodów humanitarnych. Wielu respondentów oczekuje, że Europa będzie solidarna, każde państwo przyjmie do siebie uzgodnioną liczbę ludzi. Jak w większości badań widać różnice między wschodnimi i zachodnimi Niemcami – na zachodzie 74 procent Niemców jest przychylnych imigrantom, na wschodzie 53 procent. Znakomita większość i tu, i tu chce, żeby uchodźcy wcześniej niż teraz mogli pracować i integrować się. W tej chwili nie mają pozwolenia na pracę, dopóki nie dostaną pozwolenia na pobyt. Postępowanie azylowe powinno trwać najwyżej pół roku, jednak w praktyce trwa średnio rok. W tym samym czasie ponad 74 procent Polaków nie chce widzieć w Polsce ani jednego uchodźcy.
Jacek Żakowski powiedział mi kiedyś, że Niemcy są dziś tak otwarci, ponieważ sami się siebie przestraszyli. Myślę, że to trafne podsumowanie tego, co się wydarzyło po wojnie. Niemcy w dużej mierze przepracowali swoją historię. Wciąż nie w stu procentach, nie idealnie. Ale które państwo lub społeczeństwo zrobiło kiedykolwiek wyczerpujący rachunek sumienia? Które odpokutowało za wszystkie grzechy, zmazało wszystkie winy? Niewątpliwie w Niemczech powojennych dokonała się zmiana
mentalności. Nie od razu, nie bezboleśnie. To jest praca, którą wykonywali najpierw alianci, potem sami Niemcy – politycy, nauczyciele, organizacje pozarządowe, intelektualiści, dziennikarze i zwykli obywatele. Ta praca nie dobiega końca. Nigdy nie wiadomo, jak trwała jest taka zmiana. *** Pod koniec wojny prawie 9 milionów Niemców należało do NSDAP. Po zwycięstwie aliantów kraj podzielono na cztery strefy okupacyjne – angielską, francuską, brytyjską i radziecką. Zwycięzcy na konferencji w Poczdamie w 1945 roku zdecydowali o wprowadzeniu w Niemczech demokracji, o denazyfikacji, czyli zlikwidowaniu wszelkich przejawów nazizmu, oraz o rozbrojeniu Niemiec. W 1949 roku w radzieckiej strefie okupacyjnej powstała Niemiecka Republika Demokratyczna. W ten sposób p
Fajne niunie liżą jego fifola po same jaja
Azjatycki masażysta dokładnie masuje jej piękną cipkę
Piękna blondynka pieści dużego kutasa