Jej rodzicie są na dole a ona rżnie się ze swoim chłopakiem

Jej rodzicie są na dole a ona rżnie się ze swoim chłopakiem




🔞 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Jej rodzicie są na dole a ona rżnie się ze swoim chłopakiem

Każda inna. Różnimy się figurą, wzrostem, kolorem szminki, ilością posiadanych dzieci, a nawet mężów. Ale mamy wspólny mianownik. Łączy nas potrzeba bycia kochaną i szczęśliwą. Tyle, że każda z nas miłość i szczęście rozumie na swój sposób.
Każda inna. Różnimy się figurą, wzrostem, kolorem szminki, ilością posiadanych dzieci, a nawet mężów. Ale mamy wspólny mianownik. Łączy nas potrzeba bycia kochaną i szczęśliwą. Tyle, że każda z nas miłość i szczęście rozumie na swój sposób.
Każda inna. Różnimy się figurą, wzrostem, kolorem szminki, ilością posiadanych dzieci, a nawet mężów. Ale mamy wspólny mianownik. Łączy nas potrzeba bycia kochaną i szczęśliwą. Tyle, że każda z nas miłość i szczęście rozumie na swój sposób.
Jak mnie zawsze wkurzało takie gadanie:
„Pamiętaj, że musisz dbać o swój związek”,
„Bądź atrakcyjna dla swojego partnera”.
Bo sobie myślę, że ci którzy piszą te złote rady nie mają pojęcia zielonego o związku. Bo jak, żyjąc z kimś 24 godziny na dobę, być stale gorąca laską, która między praniem, wycieraniem tyłka dzieciom, a myciem kibla ma pozostać seksowna? Kiedyś dostałam w prezencie takie gumowe rękawice do mycia toalety – czarne, wykończone koronką. Może gdybym tylko w nich szorowała ten kibel, to mój mąż by się zatrzymał przy drzwiach do toalety i docenił moje starania.
Ale sorry, zamiast biegać z gołym tyłkiem po domu szorując kafle, wolę wciągnąć na ów tyłek dresy po całym dniu pracy, co by mi wygodnie było. Wolę tak, niż paradować w obcisłych spodniach i wkurzać się, bo ugniatają mnie to z jednej to z drugiej strony, gdy z dziećmi na podłodze próbuje ułożyć puzzle. Nie wiadomo, co gorsze. Ta uśmiechnięta w dresach, czy zirytowana w spodniach obciskających znacząco tyłek.
Ok, ktoś może powiedzieć: „Wyolbrzymiasz”, „Przesadzasz”, bo nie o to w tych radach chodzi. Pewnie chodzi o to, żebym wieczorem wcisnęła się w seksowną bieliznę i poderwała na nowo swojego męża. Tylko jak? Po całym dniu pracy? Kiedy nawet w weekend marzę o tym, żeby po prostu poleżeć gapiąc się w telewizor i żeby w tym czasie nikt KOMPLETNIE nic ode mnie nie chciał.
Koleżanka spytała kiedyś znajomych mężczyzn o to, czego brakuje im w związku. Co usłyszała? Seksu, szacunku (WTF), kobiecości, świętego spokoju – to najczęstsze odpowiedzi.
Z tego wychodzi, że idealny związek powinien na pewno z jednej strony składać się z kobiety, która:
Drugą stroną związku jest ten mężczyzna, którego wszystkie zachcianki zostają spełnione. Przepraszam panowie za generalizację, ale wkurza mnie, że rady, jak utrzymać związek skierowane są w większości do kobiet, jakby z góry było wiadomo, że jeśli ktokolwiek ma się o związek starać, to z pewnością będzie to kobieta. Bo to one z natury boją się zostać same, mają niskie poczucie własnej wartości nie wiedzieć czemu, i to im się wmawia, że muszą „ułożyć sobie życie”- czytaj: związać się z facetem, a później go jeszcze przy sobie zatrzymać, bo jak się nie postarają, to on pójdzie w długą.
Usłyszałam ostatnio, że facet koleżanki przestał się kąpać. Jak to? Nie kąpie się? Okazało się, że ma w nosie prysznic przed pójściem do łózka. Bo po co? Wciąga na tyłek wytarte bokserki i zalega jak niedźwiedź w swoim legowisku. I uprzedzając wasze oburzenie – oczywiście, że mu mówiła, że tłumaczyła, podkładała w toalecie artykuły z męskich czasopism. On ma w poważaniu starania się, jest kobieta, jak zdobycz. Jest jego i już. Koniec. Swoje wychodził, kwiatów się nakupował, a im bliżej mu do 50-tki, to jakoś (koleżanka mówi) libido mu spada.
Inny woli wyjść z kumplami pograć w piłkę, niż żonę zaprosić na kolację. Bo ileż to zachodu – opiekunkę do dzieci zorganizować, wybrać lokal, ubrać się i wykąpać – co dla niektórych jak widać jest problemem. Eee tam, po co się starać.
Ona też woli wyskoczyć na basen czy fitness, a nawet na weekend z przyjaciółkami wyjechać z niż z nim. Bo już nie chce się jej starać, słuchać, że coś robi nie tak, że znowu zupa na obiad, a dzieciak uwagę ze szkoły przyniósł, a wszystko przez „jej wychowanie”. A do tego z tyłu głowy jej rozbrzmiewa: dbaj o swój związek, bo on cię zostawi.
No i niech zostawi? Myślisz tak naprawdę szczerze, że sam odejdzie. Sam z siebie, bo skarpetki dwa dni później wyprałaś albo tym razem wcale?
Jeśli wpiszesz w wyszukiwarkę: „jak zadbać o związek”, to zdecydowana większość pojawia się na kobiecych serwisach, które jak sama nazywa wskazuje raczej czytają kobiety. I wierzę, że część może mieć tego dosyć. Nie chce się rozstać, bo kocha tego typa, który zapomniał o rocznicy ślubu czy jej imieninach. Odpuszcza, z czasem uczy się oczekiwać mniej i mniej. Myśli: „Po co się rozczarowywać, lepiej sama kupię sobie kwiaty”. I może to jest sposób? Może zamiast wciskać się w obcisłe ciuszki, uwodzić męża co wieczór, pozostać sobą. Zmęczoną, czasami wkurzoną, ale kochającą.
Może odpuścić. Zastanowić się nad tym, dlaczego chcesz wciąż i wciąż być w lepszym związku. Czego ci dzisiaj brakuje? Tych kwiatów, prezentów, spontanicznego wyjazdu? Czy coś naprawdę się zmieniło, czy to wy się zmieniliście i ciężko ci to zaakceptować? Bo ty mając starsze dzieci nagle spojrzałaś do przodu. Chcesz się rozwijać, poznawać, doświadczać, a on gdzieś jest z boku do tego wszystkiego. Patrzy czasami na ciebie ze zdziwieniem i tęskni za tą kobietą – matką, która była w domu i dla której raczej niedużo więcej poza dziećmi i domem się liczyło?
Pytanie, czy potraficie zaakceptować w sobie te zmiany. Żyć razem, kiedy wasze priorytety i wartości się zmieniają, co jest kompletnie naturalne? Tobie już nie zależy na kwiatach od niego, ale on też w żaden inny sposób nie wyciąga ręki w twoją stronę?
I moim zdaniem tu nie chodzi o te dresy, o brak makijażu czy seks, który nie zawsze jest odlotowy. Tu chodzi o was, czy wam pomimo zmian jest nadal ze sobą dobrze? Bo przecież może być (ba i nawet jeszcze lepiej, bo dojrzalej), ale też nie musi. Pytanie, czy walcząc o wasz związek będziecie mogli pozostać sobą, a nie udawać kogoś, kim zupełnie nie jesteście – w tych fatałaszkach gotując obiad z trzech dań i wysyłając pełne pożądania SMS-y? Albo nagle dzieląc z nim kompletnie dla ciebie niezrozumiałą pasję?
Ja osobiście za stara jestem na takie gierki.
Patrzę na nich, siedzą naprzeciwko mnie. Ona w białej bluzce, widać, że trochę znoszonej, długie blond włosy upięte jakby przypadkiem. I zmęczenie na twarzy. On z tych mężczyzn, którzy im starsi tym lepiej wyglądają. Wysoki, lekko siwiejący, brązowe oczy może straciły trochę blasku, a może dziś są jakieś takie przygasłe. Tylko sylwetka wysportowana. Są w tym samym wieku, choć ona wygląda na kilka lat starszą. 
Gdybym ich nie znała, pomyślałabym, że są po prostu znajomymi, których ktoś przypadkiem posadził obok siebie. Uprzejmi, on podaje jej miskę z sałatką, a ona jemu cukier do kawy. Nawet na siebie przy tym nie patrzą. Właściwie, gdyby rozeszli się każde w swoją stronę nie byłabym zdziwiona. Tak, jak nie zdziwiłby mnie fakt, gdyby za chwilę weszła jego żona i jej mąż. Mogłabym spojrzeć jak ich oczy rozpromienia miłość, jak na ich twarzach pojawia się taka wyjątkowa ulga, że w końcu jest, że usiądzie obok i poczują się lepiej i pewniej mając obok siebie kogoś, kogo kochają, kogo potrzebują, kogoś za kim tęsknią w tej chwili.
Ale nic takiego się nie dzieje. I wiem, że się nie wydarzy. Ona rozmawia z kobietą po jej prawej stronie, on przez stół dyskutuje z kolegą. Dwie zupełnie odrębne osoby. Jakby ktoś wyciął im żart sadzając ich razem, może chcąc ich zeswatać. Ale nie ma między nimi chemii, nie ma muśnięcia ręki przy przesuwaniu łyżki. Nie ma dyskretnego położenia ręki na plecach, poprawieniu jej włosów, i jej pełnego czułości uśmiechu w podziękowaniu. Siedzą sztywno obok siebie, jakby trochę znudzeni, trochę poirytowani nawzajem swoją obecnością. Kiedy ona o coś go pyta (nie słyszę, bo moja córka akurat podbiegła z rozwiązanym butem), on niecierpliwie macha ręką. Ona obrusza się, wzdryga ramionami nie rozumiejąc zupełnie skąd bierze się jego ton. I znowu wracają do rozmów przy stole z zupełnie kimś innym, byle nie z sobą.
Na chwilę stanowią jedność, gdy podchodzi do nich ich nastoletnia córką. Oboje skupiają na niej uwagę, to jest jedyny moment porozumienia, spojrzenia w tym samym kierunku. Uśmiechają się do niej spokojnie. Ona na coś się zgadza, on nie zgłasza sprzeciwu. Obserwuję tę chwilę, gdy widać, że przyszli tu razem, że są razem, że są rodzicami pięknej dziewczyny, która przez chwilę ich połączyła. Po tej chwili znowu wracają, każe zajęte sobą. Nawet ich krzesła się nie dotykają, jakby bali się dotknąć siebie nawzajem. Gdy podnoszę z podłogi chusteczkę zauważam, że nawet ich stopy są zwrócone w odmiennych kierunkach. Dziwne. Tak wiele szczegółów, które zaprzeczają temu, kim dla siebie są, a może kim byli.
Bo przecież poznali się dość dawno temu. Jeszcze w szkole średniej. Ona uśmiechnięta, pełna energii, on z tych najprzystojniejszych. Stanowili piękną parę. Oczu od nich nie można było oderwać, kiedy ona wybuchała śmiechem odrzucając na bok włosy, podczas gdy on mówił jej coś na ucho. Trzymali się za ręce. Byli nierozłączni. Nawet osobno, wśród przyjaciół szukali siebie wzrokiem, wymieniali się tylko dla siebie zrozumiałymi spojrzeniami. Przyciągali się jak magnes. Naturalne dla wszystkich było to, że tam gdzie on, tam i ona – i odwrotnie.
Pamiętam, jak dowiedziałam się, że biorą ślub. Uśmiechnęłam się i poczułam takie ciepło w środku, gdy myśli się o ludziach, którzy są ze sobą szczęśliwi. Których łączy miłość taka prawdziwa i szczera. Bez szemrania, pomówień. Znali się przecież tak dobrze. Przecież nic nie mogło zagrażać ich szczęściu.
Gdzie są dzisiaj? On i ona? Tak blisko siebie siedzący, a będący tak bardzo daleko. Jak dwoje ludzi, którzy poznali się na godzinę przed imprezą i nie przypadli sobie do gustu. Jakby różniło ich wszystko – radość życia, chęć doświadczania nowego, poglądy od tych dotyczących prywatnych rozterek po polityczne. Tak, jakbyśmy spotkali na imprezie kogoś, z kim raczej wolelibyśmy się nie widywać.
Ale oni musieli. Bo przecież przyszli razem. Ale na szczęście nie są na siebie skazani mając wokół innych ludzi, do których mogą się zwrócić, z którymi mogą porozmawiać. Nie muszą się znosić nawzajem. Bo ktoś inny wysłucha, że ją znowu od kilku dni boli głowa, a on opowie komuś innemu, co ostatnio wydarzyło mu się w pracy. I ktoś inny ich wysłucha, a nie tylko prychnie z niechęcią, że znowu to samo i że ile można.
Już nie szukają się wzrokiem, nie dotykają niby przypadkiem. Są sobie tak obcy, jak kiedyś byli bliscy.
„Co się stało” – pytam przyjaciółkę wskazując na nich głową. „Życie” – odpowiada. I milczymy. Życie, które zabiło tę wyjątkową miłość. Codzienność, która ich pogrzebała, której nie stawili czoła, która z nimi wygrała. Widać, że ona niespecjalnie o siebie dba, lekko przygarbiona, w spodniach i płaskich butach wygląda jak dużo starsza koleżanka innych kobiet. Koleżanka tak zmęczona walką z prozą życia, że jej porażka wpisana jest w nią całą. Myślę o niej – dziecko, praca. Dorosłe życie. Mają dom. Psa i dwa koty. Jej mama z nimi mieszka, niby z osobnym wejściem, ale jednak bardzo blisko. I ona do tej mamy taka stała się podobna, mówiąca o chorobach, o tym, że chyba jednak nie stać ich na wakacje, bo szkołę córki muszą opłacić i ogrodzenie poprawić, bo się sypie. Taka zmęczona i przytłoczona.
I on stojący do niej plecami wśród kolegów śmieje się głośno z czyjegoś dowcipu. Klepie kumpla po plecach. A jego oczy błyszczą. Opowiada, co chciałaby zrobić, gdzie pojechać, umawia się na wspólne wędkowanie na łódce i zmontowanie drużyny koszykówki do miejscowych amatorskich rozgrywek. Kiedy jego wzrok pada na jej plecy przez chwilę uchodzi z niego powietrze, ramiona opadają, znika uśmiech. Trwa to ułamek sekundy, ale jest tak znaczące, że dla uważnego obserwatora nietrudne do uchwycenia. Smutek wisi między nimi. Smutek i niewymówione na głos pretensje i rozczarowania.
Kiedy pytam ją, co u nich przykleja do twarzy uśmiech mówiąc, że wszystko dobrze: „Wiesz, tylko tej pracy tak dużo”, dodaje jakby się usprawiedliwiając. On dolewa mi wina. I słucha jak mówię o mojej córce. Opowiada o swojej, jaki jest z niej dumny. „Podobna do twojej żony” rzucam lekko. Zmarszczka pojawia się na jego czole. Nie komentuje. Zmienia temat. Wychodzimy na papierosa jak para starych znajomych. Widać, że szuka kogoś, kto skupi na nim uwagę, kto będzie go choć trochę podziwiał, uznawał za interesującego. A to fajny gość. Przystojny, który nadal głodny jest życia. Tylko jej się to życie przejadło. Nie mogą usiąść razem przy stole. Już nie teraz.
Wychodzą. On jeszcze z kimś rozmawia przy drzwiach. Ona zatrzymuje się i czeka, choć w ciemności już prawie jej nie widać. W końcu idzie w jej stronę. Przez chwilę mam nadzieję, że ją obejmie. Pogłaszcze ją po plecach i przyciągnie do siebie z czułością. Ale nic takiego się nie dzieje. Znikają za kolejną lampą, która dzisiaj postanowiła nie świecić.
Zastanawiam się, dlaczego są razem. Nadal. Dlaczego nie potrafią być ze sobą szczęśliwi. Dlaczego pozwolili, by to uczucie, które było przecież ich udziałem umarło. Nic nie ma między nimi, jest tylko córka, jedyny dowód tego, że byli tak bardzo blisko siebie. Nawet nie wiem, kiedy łzy zaczęły płynąć mi po policzkach… Płakałam nad ich miłością, o której oni zapomnieli.
Zdradził mnie. Tak, też odbywałam rozmowy z przyjaciółkami, gdzie oburzone wykrzykiwałyśmy: „Zdrada? Niech się od razu pakuje i spada”. I też nigdy nie rozumiałam kobiet, które nie odchodziły, które pozwalały facetowi, które je zdradził wrócić. Też mówiłam – jak raz poszedł, to drugi raz też pójdzie.
Zdrada była dla mnie synonimem poniżenia. Bo jak bardziej można poniżyć kobietę? Zdradzić ją z inną, zwłaszcza wtedy, gdy ona w ogóle się tego nie spodziewa.
Oj, jaka byłam mądra w teorii, jak pocieszałam zdradzoną przyjaciółkę, mówiąc, że on nie jest wart złamanego grosza, a ona musi mieć świadomość własnej wartości. Nie może pozwolić, by ktoś z niej drwił w ten sposób. „Płaczesz przez tego drania? On nie zasłużył na ani jedną twoją łzę” – powtarzałam gotując się w środku ze złości, że ona tego nie widzi.
Nic nie znaczący SMS „Widzimy się jutro?”. Telefon cały czas przy nim i panika, kiedy zaczynał go szukać. „Tu leży” – mówię obserwując jego reakcję, kiedy brał go do ręki i szedł do innego pokoju. Wyjazd służbowy, choć mąż koleżanki nie pojechał, a ona o żadnym wyjeździe nie wiedziała.
Nie wiem, co wzmogło moją czujność? Przecież byliśmy małżeństwem od ponad 12-tu lat. Jak w każdym związku zdarzały się lepsze i gorsze okresy. Ale wtedy było spokojnie, normalnie i tak bardzo przewidywalnie. Właśnie – może poczułam, że coś ten spokój burzy?
„Zdradzasz mnie” – spytałam wprost, kiedy dość miałam snucia w głowie przeróżnych scenariuszy. Usprawiedliwiałam sama przed sobą jego późne powroty, częstsze wyjazdy jednodniowe. „Zawieźć was do twojej mamy?” – pytał nagle. Nie chciałam przeszukiwać mu telefonu, wąchać jego ubrań. Przecież zdradą zawsze się brzydziłam, więc nie zniżę się do jej poziomu. Ona jednak postanowiła mnie przechytrzyć. Jakby zagrać mi na nosie – taka była mądra, to ciekawe, co teraz zrobisz…
Zaatakował mnie, że co przyszło mi do głowy, że jakim prawem go oskarżam… Stałam dziwnie spokojna. Tę rozmowę odbyłam w myślach kilkadziesiąt razy. Przerobiłam wszystkie scenariusze. I… łyknęłam uspokajające tabletki przed… „Masz kogoś” – zapytałam po jego wywodzie. „Masz, czy nie?”. Jak ja marzyłam, żeby zaprzeczył, żeby mnie przytulił, żeby powiedział: „Żaba, co ci się uroiło w głowie, jesteś dla mnie najważniejsza”. Zamiast tego usłyszałam: „To tylko koleżanka z pracy”.
Nic nie pamiętam. Czarna dziura. Po prostu nic. Obudziłam się na łóżku w sypialni. Przez chwilę pomyślałam, że to był tylko sen. Leżałam zastanawiając się, czy aby na pewno to wszystko wydarzyło się naprawdę… Wpadłam w szał, zaczęłam pytać, co to znaczy TYLKO koleżanka. Że rżnie się z nią w firmowym kiblu? Że kim ja jestem. TYLKO żoną? Że go nienawidzę. Że się brzydzę. Rzuciłam się z pięściami, a on stał. Nawet nie drgnął. Kiedy opadłam bez sił na krzesło, wyszedł na balkon zapalić. To wtedy musiałam dowlec się do sypialni i położyć…
Myślałam sobie, że przecież on nie powiedział, że mnie zdradza, że ma romans. Że może to ja się pomyliłam i go zaatakowałam kompletnie bez sensu. Chciałam wyprzeć to wszystko, czego się dotychczas tylko domyślałam. Chciałam móc sobie powiedzieć: to jakaś twoja paranoja, przecież to tylko koleżanka z pracy. Ale on nie musiał nic mówić. Przecież wiedziałam… takie rzeczy się czuje, nie zaczęłabym tej rozmowy, gdybym nie miała pewności.
Bo to nawet nie chodzi o to, że on zdradził mnie fizycznie. Ale zdradził moje zaufanie. A ja tak mu ufałam. Byłam dumna, że nie bywamy o siebie zazdrośni, że jesteśmy wobec siebie szczerzy. Jak bardzo się myliłam. Jak można żyć z kimś, do kogo straciło się zaufanie. Ta strata jest najbardziej dotkliwa. Myślałam, że będę rozpaczać, wymiotować z obrzydzenia, a tymczasem był tylko ból tak ogromny, którego nie mogłam w sobie pomieścić. Po cebulki włosów, po palce stóp. Moje ciało bolało tak, jakby ktoś je skatował…
Myślałam, że co by się nie działo, to my zawsze będziemy razem. Na dobre i złe. Że możemy się wkurzać, obrażać, mieć siebie dość, to jednak tworzymy rodzinę, jesteśmy razem. Nawet jak ta miłość trochę wygasa, jak namiętności mniej, to jednak jesteśmy dbając o to, by było dobrze. A tymczasem brutalnie zdjęto mi różowe okulary. Świat zaczął wyglądać inaczej, a może zawsze tak wyglądał, tylko ja udawałam, że tego nie dostrzegam.
Jest tak dojmujący… Wstydziłam się tego, jak wyglądam, kim jestem. Jak mogłam stać się kobietą, którą można zdradzić z koleżanką z pracy? Jak nudna, mało atrakcyjna się stałam. Wstydziłam się siebie. „A co, gdybym ją spotkała na ulicy?’. Myślałam z przerażeniem bojąc się, że ona od razu wysnuje prosty wniosek: „No nie dziwię się, że on JĄ zdradza, takie nic”. Nie miałam siły wstać z łóżka, spojrzeć na siebie w lustrze. I było mi wstyd, że nie potrafiłam zatrzymać go przy sobie, że tak słabą żoną się okazałam, która nie zauważyła wcześniej, co się dzieje, nie zareagowała. Było mi wstyd, za te wszystkie: „Zdradza – niech wy*dala” – powtarzane przeze mnie tak często i będące wtedy oczywistością. Teraz już nie tak oczywistą.
Minęłam go w kuchni. Zrobił mi kawę. Zawsze robi. Śpi na kanapie. A ja wzdrygam się z obrzydzeniem dotykając przez pomyłkę jego ręcznika w łazience. Cierpię, nie umiem tego nazwać inaczej. Jestem jednym wielki cierpieniem. Tak bardzo chciałabym móc odkreślić wszystko grubą krechą. A nie potrafię. Leżę gdzieś w ciemnym dole bez sił na choćby podniesienie głowy. Nie mogę na niego patrzeć. „Przepraszam” – słyszę po raz kolejny… Mam ochotę zwymiotować. Wraca po pracy do domu, dzwoni, że odbierze dzieci i zrobi zakupy. Pyta, gdzie pojedziemy na wakacje. A ja jestem jak otępiała. Wszystko mi jedno. Chciałabym, żeby się wyprowadził, zniknął z mojego życia. Żeby dotarło do niego, jak bardzo mnie skrzywdził. Ale przez gardło nie przechodzi mi: „Wyp*dalaj”. Kiedy siada obok mnie na kanapie, odsuwam się. „Będę czekał” – mówi. I przez chwilę zastanawiam się, kto tu jest ofiarą, bo to on zachowuje się, jakby bardziej cierpiał…Wychodzę.
Mam ochotę wrzeszczeć, drapać i gryźć. Zranić go tak, by mój ból poczuł na sobie fizycznie. Tymczasem kolejnego dnia mijam go w kuchni. Nie mam siły walczyć. Dzisiaj biorę tę kawę, którą dla mnie zrobił. Siadam naprzeciwko niego i widzę jak płacze. I ja też płaczę. Bo nie wiem, czy umiem wybaczyć, czy stracone zaufanie da się odzyskać, czy nie znienawidzę go, a on mnie. Nic nie wiem oprócz tego, że chcę wrócić do tego spokoju, który mieliśmy. Że już nie chcę analizować, dokarmiać żalu, poczucia krzywdy. Nie mam siły. Poddaję się. I obiecuję sobie samej: „Ten jeden raz. Jeden jedyny. Każdy zasługuje na jeszcze jedną szansę. Ale tylko jedną”. Choć tak bardzo się boję…


Blog
Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
8878 odsłon


Zaloguj si
Seks macochy i nastolatka
Syn szantażuje matkę
Ashlynn Brooke i jej idealne ciało

Report Page