Jej atut to zadek

Jej atut to zadek




🔞 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Jej atut to zadek
Publisher: Ignatianum, Wydawnictwo WAM ISBN: 978-83-7614-006-3 (Ignatianum), 978-83-7505-704-1 (WAM)
Content uploaded by Anna Krzynówek-Arndt
Content may be subject to copyright.
A preview of the PDF is not available
ResearchGate has not been able to resolve any references for this publication.
The complex nature of sovereignty has attracted the interest of many disciplines. At first, it was defined unambiguously taking into consideration its three main meanings. In time, however, as indi vidual disciplines developed at different rates, it began to be understood in various ways, which reflects the lack of communication and collaboration between the disciplines. The initial hypothesis of this research proposal is based on the fact that the present understanding of sovereignty differs from its traditional understanding. Based on this assumption, it is worth considering how sovereignty is perceived by individual disciplines. It will also be important to consider on what a particular discipline’s understanding of sovereignty is based. The main purpose of the research, therefore, will be an attempt to understand how they differ from the classic understanding of sovereignty as defined in the early stages of its use. This will hopefully indicate points of similarity between all the various meanings of this concept. ... [more]
The depersonalization of the concept of sovereignty present in Hobbes attracts the criticism from two different directions. The first one comes from communicative paradigm of power analyses which is aimed at the “dissolving” the sovereignty in democratic procedures guarantying the reasonableness of political outcomes. The second way of criticism connected with personalism aims at attributing the ... [Show full abstract] sovereignty in the first place to a real, personal being and at subordinating the state to the realization of personal aims. Both strand of criticism are concerned about the depersonalized state understood as the principle unifying the gathering of monadic individuals unable to create a self-governing community. The aim of the article is to analyze the depersonalized concept of sovereignty, its inherent problems and possible critical responses found in the concept of “desubstantialized” sovereignty in Arendt and Habermas and in the personalistic thought of Maritain.
Wizja odpersonalizowanej „suwerenności jako takiej” wiązana z wystąpieniem Hobbesa spotyka się współcześnie z zasadniczą krytyką z dwóch przeciwstawnych kierunków. Pierwszym z nich jest komunikacyjny paradygmat analizy władzy nastawiony na ostateczne „rozpuszczenie” suwerenności w demokratycznych procedurach gwarantujących rozumność wypracowywanych rozstrzygnięć. Drugi, wiązany ze stanowiskami personalistycznymi, zmierza do tego, by suwerenność przypisać w pierwszym rzędzie realnemu bytowi osobowemu, podporządkowując państwo realizacji celów osobowych. Oba kierunku łączy wyraźna niechęć i obawa przed zdepersonalizowanym państwem będącym zasadą jednoczącą zbiorowość monadycznie ujmowanych, wsobnych jednostek niezdolnych do stworzenia samorządnej wspólnoty. Celem artykułu jest analiza suwerenności zdepersonalizowanej, wpisanych w nią problemów oraz możliwych odpowiedzi krytycznych pochodzących z jednej strony od koncepcji suwerenności „zdesubstancjalizowanej” Arendt i Habermasa, z drugiej, od personalistycznej myśli Maritaina.
A legal doctrine and constitutional adjudication emphasize that a judge follows the dictates of the law and conscience. The article analyses the relationship between the personal conscience of a judge and the limits of judicial power and authority not only as a legal but ethico-philosophical issue as well. Types of judicial conscience are related to three normative models of the judicial ... [Show full abstract] application of law connected respectively to post-positivist jurisprudence , virtue jurisprudence and personalist/natural law jurisprudence. The evolution of the state distinctive for late modernity, including changes of contemporary statutory law systems, the judicialization of politics and reconceptualization of the doctrine of separation of power, emphasize the significance of the proper limits of judicial power and authority set by the dictates of conscience.
Abstrakt

The article discusses the Janus-faced character of sovereignty. On the one hand it may mean auctoritas, a power de jure not merely de facto. On the other hand, it may be seen as potentia, a power de facto instead of de jure. Appropriately, sovereignty is conceived as purely juristic idea, purely political idea or in terms of a paradoxical threshold of indistinction between a situation ... [Show full abstract] of fact and a situation of right. The problematic relation of the law of nature and the civil law as discussed by Hobbes and his commentators points out that there is an inalienable tension present in the category of sovereignty. This tension or Janus-faced character of sovereignty may be seen as a problem of reconciliation of jurisdiction and gubernaculum as the two indispensable sides of political institutions.
January 2014 · Annales UMCS Politologia
The paper proposes to examine the variety of ways political theorists understand the political importance of Wittgenstein’s thought. Any analysis of Wittgensteinian political philosophy start from different understanding of this philosophy of language and possible ends of philosophical activity. However, each attempt to interpret the significance of Wittgenstein’s work to political thought ... [Show full abstract] anticipates or is linked to a particular conception of the self, a particular conception of the human being that is not easy to reconcile with the Wittgenstein of Tractatus and the Wittgenstein of Philosophical Investigations. For that reasons any Wittgensteinian approach to political thought should make an attention to the way Wittgenstein discusses on the self, the “I”, the way we use the word “I”.
Join ResearchGate to find the people and research you need to help your work.
Access scientific knowledge from anywhere
Tip: Most researchers use their institutional email address as their ResearchGate login
Tip: Most researchers use their institutional email address as their ResearchGate login
© 2008-2022 ResearchGate GmbH. All rights reserved.




3. Dotyk oszusta

Home
3. Dotyk oszusta



Mia Marlowe Dotyk oszusta Touch of Scoundrel Przełożyła Edyta Skrobiszewska Piękna, bystra i namiętna, a jej usta wręcz stworzone do całowania - taka ...

Mia Marlowe

Dotyk oszusta Touch of Scoundrel Przełożyła Edyta Skrobiszewska

Piękna, bystra i namiętna, a jej usta wręcz stworzone do całowania - taka była Emmaline Farnswort. Kiedy Griffin Nash, hrabia Davonwood, ujrzał w swoim ogrodzie, zapragnął jej z całego serca. Rozpoznał w niej bowiem kobietę, którą zobaczył w pewnej niepokojącej wizji. Niestety obejmujące ją ramiona należały do innego mężczyzny... jego brata.

ROZDZIAŁ 1 DEVONWOOD PARK, rok 1844 Griffin rzadko modlił się w kościele. Czas, gdy wszyscy byli pogrążeni w zadumie, wykorzystywał zazwyczaj, by zerkać na szybko powiększający się biust Sabriny Ashcroft. Te dwa wzgórki rosnące na jej piersi fascynowały każdego czternastoletniego chłopaka w hrabstwie. Przyglądanie się ponętnym krągłościom sprawiało, że ciało młodzieńca reagowało w nieznany dotąd sposób, całkowicie wymazując ze świadomości potrzebę modlitwy. Jednak teraz, zmuszając swojego wałacha do galopu, rozmawiał z Bogiem. – Niech to opóźnienie wystarczy – powtarzał jak mantrę. Potężne uda konia napinały się, gdy zwierzę próbowało pokonać wzniesienie. Nie mówił „proszę” ani do konia, ani do Wszechmogącego. Był dziedzicem swego ojca, a tytuł hrabiego Devonwood to stare i szanowane wyróżnienie. Szlachetnie urodzeni żądali poddaństwa od tych, którzy im podlegali, a okazywali pełną rezerwy grzeczność wobec równych sobie. Griffin kochał i obawiał się ojca w taki sam sposób, w jaki proboszcz żądał od wiernych, by kochali i obawiali się Boga. Podejrzewał zresztą, iż hrabia rozmawia ze Stwórcą,

jakby byli sobie równi. Teraz jednak przepełniony lękiem chłopak zaczął w głębi serca szeptać „proszę”. Ściągnął lejce i rozejrzał się wokół po rozległych, należących do jego rodziny łąkach. Jakiś ruch przyciągnął jego uwagę. Zmrużył oczy i dostrzegł samotnego jeźdźca pędzącego obrośniętą drzewami aleją do pałacu, stanowiącego centralny punkt Devonwood Park. Z nerwów poczuł ucisk w dołku. Słońce wyłoniło się zza wiszących na zachodnim niebie chmur, niespodziewanie mocne o tak późnej porze dnia. Słodki zapach świeżo skoszonego siana unosił się z wiatrem. Skowronki snuły swą pieśń. Był to moment, który uszczęśliwiłby każdego chłopaka, jednak dziwne wrażenie, że już raz tę chwilę przeżył, pozbawiło Griffina wszelkiej radości. Miał spocone dłonie, a wokół walącego jak szalone serca utworzył się właśnie gruby mur. Nie musiał się zastanawiać, jakie wieści zmusiły jeźdźca do galopu z niemal zabójczą prędkością. On to WIEDZIAŁ. Przesłanie z dzisiejszego poranka było tak dokładne, że ośmielił się złamać zakaz ojca i powiedział hrabiemu o tym, co pokazał mu jego „dar”. Griffin wahał się, czy rzeczywiście mógł nazywać w ten sposób swoją umiejętność. Matka twierdziła, że możliwość wejrzenia w przyszłość poprzez dotknięcie przedmiotu odziedziczył po kądzieli, tak jak kruczoczarne włosy i ciemnoszare

oczy. Hrabia natomiast nie wierzył w takie „bzdury”. Za każdym razem, kiedy Griffin przyznawał się, że miał wizję, łajał go, chociaż zdarzenia rozwijały się zawsze tak, jak przepowiadał syn. Griffin nie potrafił przewidzieć, co wywoła w jego głowie eksplozję obrazów. Mogło to być przypadkowe otarcie się o kawałek skóry lub rzeźbionego drewna. Porcelanowa filiżanka była skłonna zdradzić mu sekrety przyszłości. Kiedy tego poranka uścisnął ojcu dłoń na pożegnanie, sygnet hrabiego niemal krzyczał, ostrzegając go. Griffin błagał, by ten zmienił plany i został na wsi jeszcze jeden dzień. – Opowiadasz bzdury! – warknął ojciec i schłostał go za te cygańskie brednie. Wymierzenie kary opóźniło wyjazd hrabiego o ledwie kwadrans, więc Griffin postanowił przeciąć uprząż powozu ojca nożem. To zatrzymało hrabiego na pełne pół godziny i zapewniło chłopakowi następne lanie, kiedy ojciec wróci za tydzień. – Teraz tego nie zrobię. – Hrabia cedził słowa przez zaciśnięte zęby. – Jestem zbyt wściekły. Jak już bym zaczął, obawiam się, że nie umiałbym skończyć. Griffin się nie przejmował. Z radością przyjmie chłostę, jeśli tylko dzięki temu jego ojciec bezpiecznie wróci do domu. Ważne było jedynie to, by zapobiec wydarzeniom, jakie ujrzał w przesłaniu. – Proszę, niech to wystarczy – szeptał, kiedy przeznaczenie zbliżało się do niego z prędkością, z jaką

cwałował kurier. Spiął konia i pogalopował w dół na spotkanie jeźdźca. Kiedy minął zwodzony most oraz opuszczaną kratę i wjechał na dziedziniec, dostrzegł matkę, która wyszła, aby powitać posłańca. Na biodrze trzymała małą Louisę, a Teddy chował się za jej spódnicami. Maman nigdy nie wysługiwała się nianiami ani guwernantkami. Było to kolejne z małych dziwactw, które sprawiały, że Griffin zastanawiał się, dlaczego jego konserwatywny do szpiku kości ojciec wziął tę kobietę za żonę. Kiedy zatrzymał konia i zeskoczył na ziemię, jeździec zaczął zdawać raport. – To był straszny wypadek – opowiadał, nerwowo skręcając w dłoniach czapkę. – Powóz hrabiego zderzył się na zakręcie z dorożką pocztową. Strasznie mi przykro, milady, że muszę to pani powiedzieć. Woźnica i lokaj zaświadczą: lord Devonwood został uwięziony w powozie i piekielnie trudno było nam go stamtąd wydostać. Hrabia... zmarł, nim doktor zdołał powstrzymać krwawienie. – Ale poczta powinna była jechać dużo wcześniej! – Słowa pozostawiły w ustach Griffina gorzki posmak. – Powóz miał opóźnienie – wyjaśnił kurier. – Musieli wymienić koło pod Shiring-on-the-Green. Z płuc Griffina uciekło całe powietrze. Gdyby się nie mieszał... gdyby pozwolił ojcu wyruszyć o zaplanowanej godzinie... Przed oczami pojawiły mu się mroczki, więc odetchnął głęboko. Pręgi, które zostawiła na jego plecach

rózga ojca, zapiekły ze zdwojoną siłą. Ze ust matki wydobył się szloch. Lekko się zachwiała i musiał ją objąć ramieniem, aby nie upadła. Ponieważ łkała, po chwili zaczął wyć Teddy i nawet mała Louisa dołączyła do zawodzącego chóru. Griffin zauważył, jak drobna wydawała się jego matka. Głową sięgała pod jego brodę. – Jakie są pańskie polecenia paniczu Grif... To znaczy, lordzie Devonwood? – Mężczyzna schylił głowę z szacunkiem. LORD DEVONWOOD. Teraz on był hrabią. Ciężar opieki nad majątkiem i wszystkimi jego mieszkańcami spoczął na jego czternastoletnich ramionach. Pomiędzy jednym uderzeniem serca a drugim zakończyło się dzieciństwo Griffina. – Jedź do Shiring-on-the-Green i poczyń przygotowania do sprowadzenia ciała mojego ojca, bym mógł je pochować – powiedział, ciesząc się w głębi serca, że jego głos nie załamał się teraz, przechodząc w mutacyjny pisk. Za prawym okiem poczuł pierwsze ukłucie bólu, który czasem nadchodził po wizji. Po raz pierwszy jednak migrena atakowała z takim opóźnieniem. – Potem jedź do naszego prawnika w Londynie i każ mu przygotować na przyszły tydzień księgi majątku. Są sprawy, które wymagają naszej uwagi. Zauważył, że już przyjął nawyk ojca mówienia o sobie w liczbie mnogiej. Gdy pomagał matce wrócić do domu, przypomniał

sobie zeszłotygodniową lekcję z panem Abercrombiem. Guwerner powiedział, że teolodzy i filozofowie często spierali się o to, czy przyszłość jest z góry ustalona. – Czy los, gwiazdy albo dobry Bóg przygotowują tory, jakimi potoczy się nasze życie? – pytał pan Abercrombie. – Czy jednak decydujemy o tym sami? Griffin obstawał wówczas za ideą wolnej woli, ale wiedział już, że do tej debaty nigdy nie przystąpi. Po dzisiejszym dniu znał odpowiedź. Przyszłość była z góry ustalona – czy to przez Boga, czy przez diabła, czy też przez los. Wielokrotnie próbował zapobiec urzeczywistnianiu się swoich wizji i nigdy mu się to nie udawało. Ani razu. Nie był w stanie zapobiec biegowi losu; to zupełnie tak samo, jakby próbował zatrzymać wiatr. Bezlitosny czas porywał go bez względu na to, z jaką siłą przeciwko niemu walczył. Postanowił już nie próbować.

ROZDZIAŁ 2 LONDYN, ROK 1860 Lord Devonwood zatrzymał się obok krzewu hortensji, aby lepiej przyjrzeć się ponętnej młodej kobiecie siedzącej na kamiennej ławce. Nie codziennie przed śniadaniem mężczyzna ma okazję spotkać w swoim ogrodzie nimfę. Jego pełne imię brzmiało: Griffin Titus Preston Nash, ale od śmierci ojca nikt nie zwracał się do niego inaczej niż właśnie tytułem lub jego skrótem – Devon. Sam też się do tego przyzwyczaił. Młoda kobieta była niezwykle pociągająca. Krew zawrzała mu w żyłach, jakby nadal był młodym Griffinem, a nie zarządcą obarczonym odpowiedzialnością za rozległy majątek i życie osób w nim zamieszkujących. Odkąd nadobne matrony socjety uznały go za świetną partię, zaczął odbierać zachowanie młodych kobiet jako infantylne. Ta dama skupiona była na swoim szkicowniku i nieświadoma jego obecności. Mógł przyglądać się jej zachwycającej urodzie bez obawy, że ktoś go dostrzeże, oszacuje jego zainteresowanie i zacznie rozważać, jak je wykorzystać w celach matrymonialnych. Kawaler, który pragnął pozostać kawalerem, musiał być ostrożny.

Myśli o ślicznej damie bardzo skutecznie odwróciły jego uwagę od nieprzyjemnego dudnienia w skroniach. Devon był niemal wdzięczny za okropny ból głowy, który zmusił go do wyjścia na spacer i zaczerpnięcia świeżego porannego powietrza. Oczekiwał, że woń łagodnej lawendy, brzęczenie pszczół wokół kwiatów dziurawca i plusk wody w fontannie uśmierzą jego cierpienie. Zacienione altanki na tyłach miejskiej rezydencji Griffina przynosiły ulgę wrażliwym na światło oczom. To był osobisty eden lorda Devona. Często znajdował tu ukojenie, kiedy zdarzyło mu się nadużyć swego „daru”. Alternatywę stanowiły mącący mu umysł alkohol lub też opium, które już całkiem uwalniało od myślenia. Devon starał się unikać tych sposobów tak długo, jak tylko to było możliwe. Na szczęście fortuna hrabiemu sprzyjała i noc gier w klubie White’a przyniosła mu spore zyski. Chociaż często tracił na giełdzie, to na życzliwość talii kart mógł liczyć zawsze. Dar dotyku pozwalał mu uzupełniać niedobory na rachunkach majątku grą w wista lub pokera. Devon przeszedł kawałek i spoglądał na kobietę zza elegancko przystrzyżonego krzaka. Panna – zamiast podziwiać roślinność, której ogrodnik poświęcał tak wiele czasu – skupiła uwagę na rzeźbie nietrzeźwego Dionizosa. Z pochyloną głową i wysuniętym koniuszkiem języka pracowała zawzięcie nad szkicem. Odkąd towarzystwo obiegła wieść, że królowa Wiktoria zaczęła interesować się szkicami i akwarelami,

każda kobieta w Anglii zapragnęła być artystką. Ten fakt jednak nie tłumaczył obecności tej damy w jego ogrodzie. Devon przeszedł i stanął za jej plecami, minąwszy krzew róży. Teraz widział intruza zupełnie dobrze. Kolec krzaku drasnął jego dłoń. Devon strząsnął go i z namysłem przyłożył usta do rany, jednocześnie obserwując miękką linię pleców kobiety. Szerokie spódnice podkreślały jej wąską talię. Jeden kasztanowy lok wysunął się spod czepka i opadł na kark. Jej delikatna skóra była zaróżowiona przez promienie porannego słońca. Nagle naszła go chęć złożenia w tym miejscu pocałunku. Zdumiony tym pragnieniem od razu je od siebie odpędził. Nie żeby Devon wiódł cnotliwe życie. Był jednak ostrożny, stronił od kobiet, które po kilku upojnych godzinach żądałyby wizyty u proboszcza. W swojej zapinanej pod szyję sukni i świeżo wykrochmalonych rękawach ta panna pasowała do tego typu niewiast. Nieistotne, że ciasny gorset prezentował obfity biust. Jednak który mężczyzna nie pozwoliłby sobie na to i owo, gdyby miał okazję? Podszedł bliżej, by zerknąć jej przez ramię na pracę. Uchwyciła Dionizosa w najdrobniejszym szczególe – przedstawiając nawet strumień wody lecący łukiem z jego wiotkiego członka do kamiennej misy na dole. Sądząc po pewnej kresce, jaką naszkicowała rysunek, zainteresowanie tej kobiety malarstwem nie było

fanaberią. Również znajomość męskiej anatomii wydawała się bardziej niż zadowalająca. – Zasłania mi pan światło – rzekła, nie unosząc głowy. Devon odsunął się, aby jego cień nie padał na kartkę. W zamian mógł patrzeć na jej subtelny profil. Spodobał mu się lekko zadarty nos nieznajomej. Oznaczało to, że chociaż zjawiskowo piękna, nie była idealna. A przecież ideały są nudne. I często bardzo wymagające. – Moje najście nie zaszkodziło szkicowi – odparł. – Ma pani znakomitą rękę, jeśli wolno mi zauważyć. – Wolno panu. – Na ustach malarki zagościł pełen satysfakcji, koci uśmiech. Spodobał jej się komplement. – Nic złego się nie stało. Już niemal skończyłam. NIC ZŁEGO SIĘ NIE STAŁO? Czyżby oczekiwała przeprosin, chociaż to ona wtargnęła na JEGO teren? Jej akcent i bezczelność zdradziły jankeskie pochodzenie. – Jest pani Amerykanką? Spojrzała na niego i na chwilę uniosła ku niebu spojrzenie brązowych oczu, zachwycona jego umiejętnością czynienia oczywistych obserwacji. – Z krwi i kości. Konwencja nakazywała, aby Angielka została przedstawiona przed rozpoczęciem rozmowy z nieznajomym, Jankesi natomiast mieli niezwykle luźne podejście do takich spraw. Devon usiadł na ławce obok

niej. Był przecież we własnym ogrodzie i wciąż bolała go głowa. Nie powinien zachowywać się tak formalnie, szczególnie jeśli dama nie nalegała na zachowanie konwenansów. – Zdradza panią nie tylko akcent. – Doprawdy? – Ponownie skupiła uwagę na szkicu i dodała cienie na muskulaturze greckiego boga. – Cóż jeszcze dało panu podstawy, by przypuszczać, że jestem Amerykanką? Angielki z jego otoczenia miały bardziej kanciaste rysy, nadające im wygląd trzpiotek. Policzki tej damy były okrągłe, a na czubku jej nosa dostrzegał ten niewielki rowek, który często można było spotkać u osób zza Atlantyku. Z szeroko rozstawionymi oczami i pełnymi ustami przypominała uroczego elfa. Uznał jednak,
Czas zaliczyć test z ruchania
Przystojniak posuwa napalona mamusię
Obśliniła jego całego dydola

Report Page