Jak zadowolić wymagającą macochę?

Jak zadowolić wymagającą macochę?




🔞 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Jak zadowolić wymagającą macochę?
Shortcuts zu anderen Sites, um außerhalb von DuckDuckGo zu suchen Mehr erfahren
Poręba więc otworzywszy drzwi do sieni, jakby u siebie w domu był, huknął na sługę, aby wina podano… Od jedzenia po trzęskiej drodze nie wymawiał się pan Salomon, lecz co wziął w usta, znalazł tak suchem, gorzkiem, popsutem i niesmacznem, iż się chlebem w końcu (a i ten był czerstwy nieosobliwy) zadowolić musiał.
Poręba więc otworzywszy drzwi do sieni, jakby u siebie w domu był, huknął na sługę, aby wina podano... Od jedzenia po trzęskiej drodze nie wymawiał się pan Salomon, lecz co wziął w usta, znalazł tak suchem, gorzkiem, popsutem i niesmacznem, iż się chlebem w końcu (a i ten był czerstwy nieosobliwy) zadowolić musiał.
W tych zakątach położonych, jak mawiano na końcu świata, życie też, odcięte od społeczeństwa, wiodło się zupełnie odrębnym obyczajem. Musiano starczyć sobie, z podań i wrażeń tworzyć własną osnowę, a w braku podbudzających z zewnątrz pobudek, usypiać nieco i wlec się tak powoli za drugimi, iż często o cały wiek zostawało się — za niemi.
Enter the email address you signed up with and we'll email you a reset link.
The point of the deliberations of the paper is an analysis of expropriation of German private properties after the 2nd World War. The reparations after the 2nd World War were influenced by the regulations of the Treaty of Versailles, which was the
Wybiegając przez podwójne drzwi na końcu sali na korytarz, Beth czuła, że upadła tak nisko, jak jeszcze nigdy dotąd. Upraszała macoch ę, żeby nie robiła wsi i nie wybierała jej takiego kostiumu. Ale te prośby trafiały w próżnię, czego się zresztą spodziewała.
Przecież każdy łatwo pojmie, że mnie to nie może zadowoli ć! Zły nie jestem, więc nie chcę jej robić przykrości i pragnę, by nie wiedziała, co robię po za domem. Rad jestem, że jest inteligentną kobietą i że zaczyna zamykać na to oczy, rozumiejąc różne nieuniknione konieczności.
W swojej książce Psychological Care o f Infant an d Child zawarł m nóstw o rad dla rodziców, jak ustrzec dzieci przed „zepsuciem " i jak uczynić je osobam i pozbaw ionym i lęku i polegającym i na sobie (trzeba p o prostu dać im spokój i nie okazywać im uczuć), ale nie w spom niał słow em o tym, jak podnieść ich iloraz inteligencji o dw adzieścia punktów, co wydaje się dość ważnym krokiem ku zapewnieniu im m iejsca w akadem ii medycznej lub na w ydziale praw a, a bez ...
Cecelia zamknęła drzwi i nastawiła symulator. Tego ranka będzie jeździć, nikim się nie przejmując. Godzinę później, odświeżona przyjemną, choć wymagającą wysiłku przejażdżką po placu treningowym, wyłączyła symulator i schowała kostkę. Jej goście nie byli ludźmi, których chciałaby mieć za towarzyszy jazdy.
Podziwiano go za ogromną energię i niezaprzeczalną odwagę, do czego zobowiązywała go niekwestionowana ambicja. Żaden śmiertelnik nie ośmielił się go nie zadowoli ć. Wystarczy spojrzeć na bóstwa otaczające Marsa, takie jak odwaga, strach, honor, męstwo, wojna, sprawiedliwość, aby doznać świętego zachwytu.
Hilf deinen Freunden und Verwandten, der Seite der Enten beizutreten!
Schütze Deine Daten, egal auf welchem Gerät.
Bleibe geschützt und informiert mit unseren Privatsphäre-Newslettern.
Wechsel zu DuckDuckGo und hole dir deine Privatsphäre zurück!
Benutze unsere Seite, die nie solche Nachrichten anzeigt:
Über $3,650,000 an Spenden für Datenschutz durch DuckDuckGo.
Wir speichern weder deinen Suchverlauf, noch verfolgen wir dich im Internet.
Erfahre, wie wir uns dafür einsetzen, dass du online sicher sind.
Wir zeigen Ihnen, wie du deine Privatsphäre online besser schützen kannst.

Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, 2020
Academia.edu no longer supports Internet Explorer.
To browse Academia.edu and the wider internet faster and more securely, please take a few seconds to upgrade your browser .
Enter the email address you signed up with and we'll email you a reset link.
Sorry, preview is currently unavailable. You can download the paper by clicking the button above.

In Gremium. Studia nad historią, kulturą i polityką, 2017
Academia.edu no longer supports Internet Explorer.
To browse Academia.edu and the wider internet faster and more securely, please take a few seconds to upgrade your browser .
Enter the email address you signed up with and we'll email you a reset link.
Sorry, preview is currently unavailable. You can download the paper by clicking the button above.



Anonim - Oko ksiezyca - 2

Home
Anonim - Oko ksiezyca - 2



Oko księżyca Anonim UWAGA DO CZYTELNIKA: W Księdze bez tytułu Mistyczna Dama tak oto przestrzegała Kacy przed Okiem Księżyca: [Ten kamień] dysponuje n...

Oko księżyca

Anonim

UWAGA DO CZYTELNIKA: W Księdze bez tytułu Mistyczna Dama tak oto przestrzegała Kacy przed Okiem Księżyca: [Ten kamień] dysponuje nadprzyrodzoną mocą i ściąga zło wszędzie, gdzie tylko się znajdzie. Dopóki masz go przy sobie, nie jesteś bezpieczna. W zasadzie i tak nie jest się bezpiecznym, jeżeli kiedykolwiek miało się z nim kontakt. Szanowny Czytelniku, Teraz to Ty trzymasz Oko Księżyca. Ciesz się więc życiem, dopóki trwa... Anonim

Rozdział pierwszy Joel Rockwell nie pamiętał, by kiedykolwiek tak się denerwował. Kariera strażnika pracującego na nocnej zmianie w Muzeum Historii i Sztuki w Santa Mondega nie dostarczała mu, oględnie mówiąc, mocniejszych wrażeń. Swego czasu chciał pójść w ślady ojca, Jessiego, i wstąpić do policji, nie sprostał jednak wymogom stawianym w akademii. W pewnym sensie oblanie egzaminów sprawiło mu nawet ulgę. Służba w policji wiązała się z nieporównanie większym ryzykiem. Dobitnie wykazały to wydarzenia sprzed trzech dni, kiedy to jego ojciec zginął z ręki Bourbon Kida w trakcie jatki, jaką ten urządził w następstwie zaćmienia Słońca podczas Festiwalu Księżycowego. Tak więc wygodna rola strażnika wydawała się dużo bardziej bezpieczna. A przynajmniej była taka jeszcze pięć minut temu. Najbardziej uciążliwa część nocnych obowiązków polegała na siedzeniu w pokoju ochrony i obserwowaniu ściany monitorów, co na ogół dowodziło jedynie tego, że w obrębie muzeum nic a nic się nie dzieje. No i jeszcze ten szary mundur, który Joel musiał nosić w pracy - całe ciało swędziało od niego jak cholera. Zanim trafił do niego w pierwszym dniu służby, prawdopodobnie latami nosiły go niezliczone rzesze innych strażników i zwyczajnie nie był zaprojektowany z myślą o robocie na siedząco. W nocy najtrudniejsze zadanie sprowadzało się przeważnie do tego, żeby czuć się w nim wygodnie. Ale to, co przed chwilą zobaczył na monitorze numer trzy, zmieniło postać rzeczy. Joel Rockwell nie odznaczał się bujną wyobraźnią. Nie był też obdarzony szczególną inteligencją i to właśnie brak tych dwóch cech spowodował, że oblał egzaminy w akademii policyjnej. Jak to ujął w swoim poufnym raporcie jeden z instruktorów na kursie - posiwiały trzydziestoletni porucznik - „facet jest tak tępy, że nawet inni kadeci to zauważyli". Niemniej cechował go swoisty upór i uczciwość, co czyniło z niego wiarygodnego świadka i strażnika, na którym można było polegać nawet jeśli tylko dlatego, że z braku wyobraźni i inteligencji nie nadawał się do innego zajęcia. Jeżeli wzrok nie spłatał mu figla, dopiero co był naocznym świadkiem morderstwa na ekranie. Wyglądało na to, że jego kolega Carlton Buckley został zaatakowany i zabity, kiedy obchodził galerie pod poziomem ziemi. Rockwell byłby zawiadomił policję, tyle że gdyby im opowiedział, co - jak mu się zdawało - zobaczył na monitorze, zwyczajnie by go wyśmiali, a może nawet aresztowali za to, że zawraca im głowę. W tej sytuacji postąpił najlepiej, jak mógł, czyli zadzwonił do profesora Bertrama Cromwella, jednego z dyrektorów muzeum. Miał numer profesora zapisany w swoim telefonie komórkowym i chociaż czuł się trochę nieswojo, że dzwoni do niego o tak nieludzkiej porze, skoczył na głęboką wodę i mimo wszystko to zrobił. Cromwell był jednym z tych niebywale kulturalnych dżentelmenów, którzy nigdy nie wprawiliby go w zakłopotanie z powodu telefonu, choćby sprawa, z jaką dzwoni, była zgoła trywialna. Czekając, aż Cromwell odbierze, z bijącym sercem i komórką przy uchu opuścił pokój ochrony i zszedł na niższy poziom, żeby na własne oczy się przekonać, czy w

sali z ekspozycją sztuki egipskiej naprawdę wydarzyło się to, co mu się zdawało. Dotarł na sam dół schodów i właśnie skręcił w prawo w długi korytarz, gdy Cromwell odebrał wreszcie telefon. Miał głos człowieka wyrwanego z głębokiego snu, ale trudno było się dziwić. - Halo? Mówi Bertram Cromwell. Z kim mam przyjemność? - Hej, Bernardzie, tu Joel Rockwell z muzeum. - Witaj, Joelu. Nawiasem mówiąc, mam na imię Bertram, nie Bernard. - Jak zwał, tak zwał. Słuchaj, coś mi się zdaje, że mamy tu w muzeum intruza, ale nie jestem do końca pewien, no to pomyślałem, że najpierw zadzwonię do ciebie, zanim, no wiesz, zawiadomię policję i w ogóle. Cromwell jakby się trochę przebudził. - Naprawdę? Co się dzieje? - No... pewnie pomyślisz, że ześwirowałem, ale coś mi się widzi, że ktoś się włamał do wystawy mumii egipskich i dopiero co stamtąd wyszedł. - Mógłbyś powtórzyć? - Wystawa mumii. Zdaje mi się, że ktoś właśnie wylazł z tego sakramenckiego grobowca. - Co takiego?! To niemożliwe! O czym ty gadasz, na litość boską? - Ano, wiem, że to się wydaje pokopane. Dlatego najsampierw zadzwoniłem do ciebie. Widzisz, po mojemu ten, co tu był, zaatakował tego drugiego strażnika. - A kto ma dzisiaj dyżur razem z tobą? - Carter Bradley. - Masz na myśli Carltona Buckleya? - No, jak zwał, tak zwał. Tylko nie jestem pewny, czy on, tego no, czy się nie zgrywa. Ale jeżeli to nie żart, to ma poważne kłopoty. Tak na oko naprawdę poważne. - Dlaczego? Co się stało? - Profesor, całkiem już rozbudzony, przerwał na chwilkę, żeby zebrać myśli, po czym zapytał spokojnie: - Co konkretnie widziałeś, Joel? Fakty, chłopcze... muszę znać fakty. Wybacz, że ci to powiem, ale to, co mówisz, jest cokolwiek bez sensu, a ja jestem nieco zmęczony. Rozmawiając z Cromwellem, Joel nadal szedł szerokim, kiepsko oświetlonym korytarzem, aż wreszcie - szybciej, niż miałby ochotę - dotarł do końca. Odetchnął głęboko, po czym skręcił w prawo, do olbrzymiej otwartej galerii zwanej Salą Lincolna. I wtedy to usłyszał muzykę! Ktoś delikatnie grał na fortepianie jakąś melodię. Łagodną i smutną melodię, przypominającą nieco temat muzyczny kończący odcinki serialu telewizyjnego Niesamowity Hulk, którym Rockwell zachwycał się pod koniec lat siedemdziesiątych. Wiedział, że gdzieś tu na dole jest fortepian, ale kto na nim grał, do kurwy nędzy? No i w dodatku grał do dupy, a poza tym... - Niech pan poczeka, profesorze Crumpler. Nie da pan wiary, ale słyszę, jak ktoś gra na fortepianie. Na chwilę schowam komórkę do kieszeni. Niech pan się nie rozłącza, zaraz panu powiem, co widzę. Wsunął mały telefon do górnej kieszeni szarej koszuli i z pętli u pasa wyciągnął pałkę policyjną. Potem wszedł do olbrzymiej sali, żeby dokładniej zbadać sprawę. Fortepian stał upchany za ścianą o barwie piasku, biegnącą po jego lewej ręce aż do połowy długości korytarza i w całości obwieszoną portretami słynnych muzyków. Nie zwracając przez chwilę uwagi na melodię, Joel skupił się na egipskiej wystawie po prawej - imponującym stałym eksponacie zatytułowanym „Grobowiec mumii". Była

zdemolowana. Podłogę zalegały odłamki szkła ze stłuczonej osłony wokół ekspozycji. A ze szkłem zmieszana była krew. Mnóstwo krwi. W szczególności rzucało się w oczy, że stojący w środku wystawy złoty sarkofag był otwarty. Wieko leżało na podłodze, a zmumifikowane szczątki ostatniego lokatora zniknęły. Joel wiedział, że jest to ulubiony eksponat profesora Cromwella, którego wielce by zdenerwowało, gdyby ktoś ukradł jego cenną własność lub choćby przy niej majstrował. To była największa atrakcja muzeum, najrzadszy i najcenniejszy obiekt w całej ogromnej kolekcji. A teraz jej najwspanialsza część przepadła. Rockwell cofnął się pamięcią do tego, co, jak mu się zdawało, zobaczył na monitorze w pokoju ochrony, i z konsternacją pokręcił głową. Od tamtej pory minęło zaledwie kilka minut, a już zaczynał myśleć, że atak na Buckleya był jedynie wytworem jego wyobraźni. To musiał być jakiś żart, co nie? Wprawdzie w stanowczo nieodpowiednim czasie, zważywszy na niedawne zabójstwa w Santa Mondega i okolicy - żart z gruntu niesmaczny, jeśli chcecie znać jego zdanie - ale mimo to żart. A o co tu chodzi z tym pieprzonym fortepianem? Kimkolwiek jesteś, naucz się prowadzić melodię! - pomyślał z zaskakującą nawet jak na niego niekonsekwencją. Żeby się dostać do fortepianu - który, jeśli wierzyć pogłoskom, należał niegdyś do słynnego kompozytora - musiał przecisnąć się jakoś między masą szkła i krwi oraz kolosalnym posągiem Achillesa, starożytnego greckiego bohatera, do małej wnęki po drugiej stronie długiej ściany o barwie piasku. Jeśli dobrze pamiętał, przy klawiaturze siedział naturalnej wielkości drewniany manekin, ufryzowany i ubrany tak jak kompozytor, do którego należał kiedyś fortepian. Co to za jeden? - zastanawiał się. Beethoven? Mozart? Manilow? Nie było to na tyle istotne, żeby zawracać sobie tym głowę, zresztą i tak wkrótce się dowie. Gdy minął posąg wielkiego, ponurego greckiego wojownika i okrążył koniec piaskowej w kolorze ściany, zobaczył, że manekin leży na wznak na podłodze, w pewnej odległości od fortepianu, jak gdyby cisnął go tam ktoś dysponujący niezwykłą siłą. Kukła odziana była w fioletowy kaftan narzucony na białą koszulę, a stroju dopełniały ciemne rozkloszowane spodnie typu „dzwony" i błyszczące czarne buty. Do lewej górnej kieszeni kaftana przyczepiony był identyfikator z napisem „Beethoven", lecz przestępując nad drewnianą postacią, Rockwell nie zwrócił na niego uwagi, a zatem nadal nie był ani na jotę mądrzejszy w kwestii, którego kompozytora miał udawać manekin. Najwyraźniej to nie manekin grał na fortepianie, tylko co innego. Rockwell zbliżył się nieco do stojącego w rogu instrumentu, by zobaczyć, cóż to za muzyk tak koszmarnie pitoli. A kiedy po kilku krokach znalazł się dostatecznie blisko, ujrzał postać siedzącą na niskim stołku przy fortepianie i bębniącą w klawiaturę z werwą, acz bez talentu. Na ten widok po plecach przeszły mu zimne ciarki. Postać miała na sobie długą szatę z kapturem z intensywnie szkarłatnego sukna. Kaptur nasunięty był na głowę właściciela, przez co strój wyglądał jak takie coś, co bokserzy wkładają przed wejściem na ring. Spowity w pelerynę osobnik z zakapturzoną twarzą namiętnie kolebał się z boku na bok i kiwał głową niczym Stevie Wonder, niemiłosiernie fałszując ten kawałek. Buckleya, kolegi Rockwella, nie było nigdzie widać, niepokoił jednak fakt, że smuga krwawych plam na podłodze prowadziła do zakapturzonej postaci przy fortepianie. Zachowując dystans, Rockwell postanowił zawołać tajemniczego pianistę, licząc, że uda mu się dojrzeć jego twarz. Jeżeli nie spodoba mu się to, co zobaczy, to

ma przecież co najmniej dwadzieścia metrów wyprzedzenia na starcie, gdyby musiał wybrać wyjście „spierdalaj co sił w nogach". - Hej, ty tam! - krzyknął. - Nie wiesz, że już zamknięte? Nie wolno ci tu przebywać! Czas się zbierać, kolego. Osobnik przestał grać i tylko niemal niedostrzegalnie przebierał kościstymi palcami nad białymi i czarnymi klawiszami. Nagle się odezwał. - Ty zanuć, a ja podejmę temat! - zazgrzytał spod szkarłatnego kaptura metaliczny, jakby zardzewiały głos. Potem rozległ się donośny rechot, ręce opadły i postać znów wróciła do przerwanej melodii. - Że co? Hej, a gdzie jest Carterton? - zawołał Rockwell, zbliżając się o krok; dłoń, w której kurczowo ściskał pałkę policyjną, ociekała potem. Postać znów przerwała grę, odwróciła głowę i spojrzała wprost na niego. A że Rockwell zbliżał się do niej niezbyt żwawym krokiem, bez problemu mógł stanąć jak wryty. Nastąpiła krępująca chwila, w czasie której na serio rozważał, czy nie zlać się w portki. Postać miała pod kapturem jedynie pół twarzy. Większość z tego, co widział przerażony strażnik w cieniu rzucanym przez nakrycie głowy, wyglądało na żółtą czaszkę. Z policzków, szczęki i brody zwisały obrzydliwe strzępy ciała, dojrzał też niesamowicie wyglądające zielone oko, ale drugi oczodół był pusty, a twarzy najwyraźniej brakowało ust i nosa. Rockwell, zdjęty odrazą, uciekł wzrokiem i w rezultacie przekonał się, że stukające w klawiaturę kościste palce są właśnie takie tylko z samych kości. Palce bez kawałka pieprzonej skóry. Chryste Panie! Zanim zdążył się odwrócić i dać nogę, otulona szatą postać wstała ze stołka. Mierzyła grubo ponad metr osiemdziesiąt, zdawało się, że dominuje nad tą olbrzymią galerią, i wyciągała w jego kierunku kościste paluchy. Nagle zrobiła coś dziwnego. Pomachała jedną ręką w powietrzu, jak gdyby pociągała za sznurki niewidzialnej marionetki. A pozbawionej wyrazu twarzy jakimś cudem przez cały czas udawało się sprawiać wrażenie, jakby uśmiechała się do niego znacząco. Joel Rockwell, mimo że znajdował się ze dwadzieścia metrów dalej, odniósł wrażenie, że te kościste ręce coś za szybko się do niego zbliżają. Odwrócił się na pięcie, zamierzając spierdalać stamtąd co sił w nogach - kurde, przecież coś do tego stopnia nieżywego nie może być sprinterem - i wtedy przeżył drugi potężny wstrząs w ciągu ostatnich kilku chwil. Manekin Ludwiga van Beethovena powstał, ożywiony jakimś cudem przez machającą rękę tego... tego czegoś przy fortepianie. Nagle znalazł się tuż przed Rockwellem, wlepiając w niego puste spojrzenie szklanych oczu spod wielkiej grzywy włosów i wyciągając zakończone drewnianymi dłońmi ręce, by złapać go za gardło. Osłupiały strażnik zamachnął się na niego pałką, ale jedynym efektem był głośny stuk, gdy drewniana głowa kukły przyjęła cios bez szwanku, choć odłamał jej się kawałek ucha. Joel wypuścił bezużyteczną broń z piekących palców, wyciągnął z górnej kieszeni telefon komórkowy i przyłożył go do ucha, mimo że manekin chwycił go za szyję. Padając na podłogę, przygnieciony drewnianym napastnikiem, który kurczowo ściskał go za gardło i pozbawiał tchu, zdołał jeszcze wrzasnąć do telefonu o pomoc, z mizerną nadzieją, że Cromwell go usłyszy i jakimś cudem przybędzie na odsiecz albo przynajmniej przyśle ekipę ratunkową. - Bernard, na miłość boską! Musisz mi pomóc! - wycharczał. - Zaatakował mnie

pieprzony Barry Manilow! Rockwellowi nie dane było się dowiedzieć, czy profesor mu odpowiedział, a nawet czy go usłyszał. Upuścił telefon komórkowy i choć szybko opadał z sił, nie przestawał zmagać się z napastnikiem, próbując mu uciec. Na próżno. Manekin był zbyt silny, a poza tym całkowicie odporny na jego coraz słabsze próby stawiania oporu. Po prostu przygniatał go do podłogi, zaciskając mu ręce na gardle. Rockwell szamotał się rozpaczliwie, gdy wreszcie zamajaczyła nad nim jakaś postać i stwierdził, że patrzy w odrażającą twarz mumii. Nie do końca nieżywy Egipcjanin potrzebował się nażreć jeszcze więcej ludzkiego mięsa, żeby uzupełnić swe rozkładające się ciało, a Rockwell wręcz wybornie nadawał się do tego celu. W ciągu następnych dziesięciu minut przerażony strażnik został rozszarpany na strzępy i pożarty przez tę barbarzyńską istotę. Joel Rockwell przez kilka jakże długich minut umierał w niewyobrażalnych cierpieniach. Po raptem trzech dniach poszedł w ślady ojca i przeniósł się na tamten świat. Posiliwszy się ciałem dwóch martwych strażników, mumia - nieśmiertelne, uprzednio zabalsamowane szczątki faraona znanego niegdyś jako Ramzes Gaius poczuła się niemal gotowa na powrót do świata żywych. Faraon zamierzał dążyć do - a właściwie domagać się - dwóch rzeczy. Zemsty na potomkach tych, którzy uwięzili go na tak długo, oraz zwrotu najcenniejszego przedmiotu, jaki posiadał, będąc władcą Egiptu: Oka Księżyca.

Rozdział drugi 31 października - osiemnaście lat wcześniej Dla uczniów liceum Santa Mondega doroczny bal przebierańców z okazji Halloween był najważniejszym wydarzeniem w kalendarzu imprez towarzyskich. Piętnastoletnia Beth Lansbury cierpliwie czekała na ten wieczór od początku semestru. To była j
Kamerki Live Sex - Zabawki Erotyczne
Kamerki Online Sex - Alyssa Lynn, Robienie Loda
Kreskówki Porno

Report Page