Jak dla mnie za ciasna

Jak dla mnie za ciasna




⚡ KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Jak dla mnie za ciasna
Jak Zofia Steinberg udowodniła swoim życiem i działalnością, że medycyna była dla niej za ciasna / grafika: Joanna Zduniak
Opublikowano: 25.12.2021 08:49 Aktualizacja: 01.02.2022 11:05
Joga w domu. Krótki poradnik jak zacząć i wytrwać 
9-letnia Sasza, okaleczona podczas bombardowania w Buczy, otrzymała pomoc. „Zasługuje na życie bez bólu i ograniczeń” – podkreśla Ołena Zełenska
W ogłoszeniach zaroiło się od ofert sprzedaży „gumowego ekogroszku”. Sylwia Majcher ostrzega, czym może skończyć się taka „oszczędność”
„Pewnie zrezygnowałabym wcześniej, gdyby nie panujący w środowisku pogląd, że jak się już ma zawód medyczny, to nie możliwości odwrotu” – rozmowa z lek. Ewą Stawiarską, która odeszła z medycyny
5 powodów, dla których praca zdalna jest zdrowsza od pracy w biurze
Less Stress from Plants 60 kaps. wegański
HelloZdrowie: Życie › HELLO PIONIERKI: Jak Zofia Steinberg udowodniła swoim życiem i działalnością, że medycyna była dla niej „za ciasna”
„ Nie znam się na buchalterii i na procentach – widzę raczej zawsze potrzeby człowieka jako całość” – mówiła Zofia Steinberg znana jako siostra Katarzyna z podwarszawskich Lasek. Nazywano ją „doktorem dusz”, a wiele jej osiągnięć uważano za cuda. Znała ją cała Warszawa, bo nie było sprawy, której nie była w stanie załatwić. Dziś przedstawiamy historię życia jednej z założycielek i organizatorek Zakładu dla Ociemniałych.
Urodziła się 31 stycznia 1898 roku w rodzinie warszawskiego przedsiębiorcy o żydowskich korzeniach Abrama (Alfreda) Steinberga. Był on jednym z właścicieli Warszawskiej Fabryki Wstążek Jedwabnych mieszczącej się przy ul. Mokotowskiej 22. Matka, Elka (Olga) z Rabinowiczów, opiekowała się czwórką dzieci, Zofia była najmłodsza z rodzeństwa. Dzieci Steinbergów odbierały edukację w domu.
W 1912 roku Zofia została wysłana do szkoły „Panien Jadwig” (Jadwigi Kowalczykówny i Jadwigi Jawurkówny), gdzie przez dwa lata szlifowała zdobytą w domu wiedzę. Szkoła miała w Warszawie wyjątkową renomę – uczęszczały do niej dziewczęta o różnorodnych poglądach i wyznaniach, uczono szacunku dla religii, ale nikomu nie narzucano wiary.
Choć Zofia spędziła na pensji tylko dwa lata, pobyt ten miał decydujący wpływ na jej późniejsze życie. To tam poznała Zofię Sokołowską i Zofię Landy, które były inspiracją dla jej przejścia na katolicyzm i wstąpienia do klasztoru. Po ukończeniu szkoły i rocznym kursie zdała egzamin maturalny, który otworzył jej drzwi na studia medyczne. Rozpoczęła je na Uniwersytecie Warszawskim w 1915 roku, a dyplom uzyskała 10 lat później.
Lata studiów były czasem aktywności społecznej i politycznej. Z dużym oddaniem angażowała się w działania pomocowe dla biednych, kierowała nią „niezwykła otwartość na innych, zwłaszcza potrzebujących jakiejkolwiek pomocy”. „Wychowałam się na Ewangelii o Dobrym Samarytaninie. Całe życie bałam się, by nie przejść obok cierpiących” – mówiła o sobie.
Pierwszą pracę jako lekarka podjęła na oddziale chorób wewnętrznych szpitala św. Łazarza w Warszawie i w poradni dziecięcej przy ul. Spokojnej. Już jako młoda lekarka dała się poznać, jako osoba o dużej empatii na ludzką krzywdę. Nie ułatwiało jej to współpracy z przełożonymi:
„Zarówno w klinice, jak i w poradni interesował ją nie przypadek chorobowy, ale chory człowiek ze wszystkimi jego potrzebami. ‘Przecież to jest chory człowiek’ – oponowała twardo w swoich częstych sporach z profesorem, któremu miała odwagę, ledwie początkująca lekarka, wygarnąć prawdę o tym, co w postępowaniu z chorymi wywoływało jej oburzenie i święty gniew” – pisał katolicki publicysta Stefan Frankiewicz w jednym z nielicznych artykułów poświęconych s. Katarzynie.
W przestrzeni zakupowej HelloZdrowie znajdziesz produkty polecane przez naszą redakcję:
We wspomnieniach o Zofii powtarzającym się motywem jest chęć i potrzeba niesienia pomocy potrzebującym. „Medycyna była dla niej za ciasna” – pisała o niej koleżanka, także lekarka. Zofia nie raz i nie dwa wracała z pracy do domu bez płaszcza, bo, jak mówiła, zawsze komuś mógł bardziej się przydać.
„ W poradni na Spokojnej zupełnie nie liczyła się z godzinami pracy, przyjmowała wszystkich zgłaszających się pacjentów. Tutaj też, na terenie ubogich i zaniedbanych Powązek, rozwinęła, zwłaszcza wśród dzieci, szeroką działalność charytatywną, która spotykała się z uznaniem władz ówczesnego wydziału zdrowia” – wspominano.
Pod wpływem koleżanek z pensji „Panien Jadwig” – Zofii Sokołowskiej i Zofii Landy włączyła się w działania nieformalnej organizacji samokształceniowej prowadzonej przez ks. Władysława Korniłowicza. W grupie tej wielu ateistów i wyznawców innych religii przyjmowało katolicyzm, a jej koleżanki wstąpiły do Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża. Siostry te prowadziły Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi.
Zofia przyjeżdżała do budującego się wówczas ośrodka w Laskach przede wszystkim jako lekarz, by opiekować się umierającą Zofią Sokołowską, która przyjęła zakonne imię Katarzyna. Jak wspominała, towarzyszenie umierającej przyjaciółce stało się dla niej drogą do nawrócenia:
„ Obcowanie z Zosią podczas choroby coraz bardziej utwierdziło we mnie poczucie, że to, w co Zosia wierzy, musi być Prawdą, choć nie wiedziałam właściwie w co wierzy. Miłość, która w Zosi była, to jaka była, świadczyło, że źródło, z którego ta przemiana wypłynęła, wiara, jest czymś obiektywnie prawdziwym. Mój stosunek do wiary dałby się sformułować tak: wierzę w to, w co Zosia wierzy, choć nie wiem, co to jest” – czytamy w pozostawionych przez nią wspomnieniach.
Zofia Steinberg przyjęła chrzest 23 marca 1926 roku w warszawskim kościele Najświętszego Zbawiciela: „Zosia była bardzo wzruszona, ale spokojna. Miała jakąś piękną pewność siebie. Chrzcił ją ojciec Korniłowicz” – w jednym z listów pozostał opis tej ceremonii. Dwa lata później Zofia wstąpiła do tego samego Zgromadzenia zakonnego, co jej zmarła przyjaciółka, ale nie od razu mogła rozpocząć postulat, ponieważ opieki wymagał chory na gruźlicę brat, a następnie umierający ojciec. Zamiast w habicie franciszkańskim, chodziła w czarnej sukni przez wzgląd na swojego ojca, który nie godził się z wstąpieniem do Zgromadzenia. W pełni poświęciła się zakonowi już po śmierci taty w 1933 roku.
Jako zakonnica nie porzuciła praktyki lekarskiej. „S. Katarzyna nigdy nie odmawiała pomocy lekarskiej i zawsze była gotowa [pójść] w dzień czy w nocy, pieszo lub jednym koniem, po ciężkim piachu. Wołała tylko: 'prędzej, prędzej’. Gdy [człowiek] był lekko ranny, opatrywała i zostawiała na miejscu, gdy wypadek był ciężki, sprowadzała księdza i pogotowie, narażając się nieraz na wielkie nieprzyjemności z różnych powodów, tak ze strony Zakładu, jak i ze strony rodziny poszkodowanego” – napisała we wspomnieniach s. Wawrzyna Kiełczewska.
W kolejnych latach „Siostra Doktor”, jak ją nazywano, prowadziła ośrodek zdrowia dla Zakładu dla Ociemniałych i dla mieszkańców Lasek. Kiedy wybuchła II wojna światowa, chorych z Lasek przewieziono do Żułowa na Lubelszczyznę, a s. Katarzyna pozostała z kilkoma siostrami na miejscu kierując gospodarstwem i dalej lecząc chorych. Już we wrześniu 1939 r. otworzyły w pomieszczeniach zakładu szpital wojenny, gdzie trafiali wszyscy ranni – i Polacy, i Niemcy.
Zofia Steinberg opuściła Laski w 1942 roku, kiedy rozpoczęły się aresztowania osób pochodzenia żydowskiego. Nie chciała narażać sióstr. Ukrywała się w Kraszewie niedaleko Miechowa, gdzie stworzono jej miejsce za przepierzeniem z książek w bibliotece właściciela. Przez resztę wojny s. Katarzyna nie zdjęła habitu i nie zmieniła dokumentów. Nie przestała też udzielać pomocy lekarskiej, choć robiła to w wielkiej konspiracji.
Po pacyfikacji domu Kraszewskich, którzy przechowywali ją u siebie, trafiła do Falniowa pod Miechowem, a następnie do Krakowa, gdzie opiekowała się rodziną swojej koleżanki z czasów studenckich – Salomei Kozłowskiej, również zakonnicy. Na szlaku jej wojennej tułaczki był także klasztor ss. Karmelitanek od Dzieciątka Jezus w Czernej i we Lwowie.
15 sierpnia 1944 roku dotarła na Lubelszczyznę, gdzie od początku wojny przebywali podopieczni z Lasek. Zajęła się leczeniem chorych, a później, już po zakończeniu wojny, obroną prześladowanych – bardzo szybko nadeszły czasy walki władz PRL z Kościołem.
Kiedy internowany został prymas Stefan Wyszyński, wykorzystała swoje przedwojenne znajomości w środowiskach lewicowych, by dotrzeć do wicepremiera Jakuba Bermana i zdobyć zgodę na widzenie się z zatrzymanym. Interweniowała w tej sprawie także u Bolesława Bieruta.
„ Gotowa jestem dzielić izolację Księdza Prymasa tak długo, jak będzie trwała, służąc mu skromną pomocą lekarsko—pielęgniarską” – pisała w podaniu, które, jak wiele innych, zostało załatwione odmownie. W 1956 r. o spotkanie z nią poprosił w liście sam prymas. „Jeśli siostrze odmówią pozwolenia, proszę się wyrozumiale uśmiechnąć do naszych uprzykrzonych Braci i pomodlić się dla nich o Miłość” – napisał obecny błogosławiony.
Równocześnie, s. Katarzyna funkcjonowała w Warszawie jako osoba, która może załatwić wszystko – pracę, mieszkanie czy miejsce w szpitalu. Znali ją wszyscy dyrektorzy szpitali, bo nieustannie szturmowała ich gabinety w imieniu osób potrzebujących pomocy, docierała do lekarzy, sama udzielała doraźnej pomocy medycznej. „[…] Siostrę Katarzynę znała 'połowa Warszawy’, przede wszystkim jako swoiste pogotowie ratunkowe. Zajęła się każdym, ktokolwiek się do niej zwrócił o radę, o pomoc, o kim się dowiedziała, że jakiejś pomocy potrzebuje” – wspominał Zdzisław Jaroszewski w opracowaniu „Siostra Katarzyna z Lasek. Garść wspomnień”, który z dużym wsparciem s. Katarzyny organizował w Laskach rekolekcje dla lekarzy-psychiatrów.
S. Katarzyna organizowała akcje pomocowe dla osób poszkodowanych przez kataklizmy na świecie. Kiedy usłyszała w radiu informację o powodzi w Bangladeszu, jeszcze tej samej nocy potrafiła zorganizować wysłanie tam specjalnego samolotu z lekami. Wspierała także organizację pomocy dla trędowatych w Indiach i koordynujący ją z Polski ośrodek Jeevodaya. Zajmowała się także tłumaczeniem i wydawaniem książek.
Z czasem, kiedy z powodu choroby nie mogła już chodzić, jej centrum dowodzenia stał się fotel w celi w Laskach. Przez telefon była w stanie załatwić każdą sprawę, a kiedy jej wielogodzinne rozmowy zakłócały pracę ośrodka, specjalnie dla niej założono specjalną linię.
„ W klasztorze przy Piwnej prowadzony był specjalny zeszyt, w którym furtianka zapisywała dla niej informacje. Ten zielony zeszyt w kratkę, z pieczęcią sióstr franciszkanek, którego prowadzenie rozpoczęto w lipcu 1960 roku, przechowywany jest w Archiwum Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża w Laskach. Niektóre wpisy wydają się dość zaskakujące: Gdy będzie s. Katarzyna proszę powiedzieć, że dzwonił pan Sz. i prosi s. Katarzynę o pomoc, bo w czwartek wyjeżdża dozorca i nie ma nikogo, żeby mógł mu podać herbatę. […] dzwoniła pani Z., że Pan Sz. koniecznie chce, żeby pomogła mu przeprowadzić się do nowego mieszkania […], dzwoniła Pani G., że prośby Siostry spełniają się…” – tego rodzaju wpisów są dziesiątki. „Tam, w niebie, żaden z nas Katarzynie do pięt nie dorośnie, ale tutaj lepiej się od niej trzymać z daleka” – wspominał żartobliwie Zygmunt Serafinowicz, jeden ze współpracowników niezmordowanej lekarki w habicie. Także inne siostry ze zgromadzenia miały „problem” z żywiołową osobowością s. Katarzyny. Ona sama mówiła o sobie: „Nigdy nie wiem co wybrać – czy szczerość, czy milczenie, wtedy gdy taka alternatywa staje przede mną”.
S. Katarzyna zmarła w Laskach 14 listopada 1977 roku. We wrześniu 2021 r. jej przełożona z Lasek s. Róża Czacka została beatyfikowana razem z Prymasem Stefanem Wyszyńskim.
Korzystałam z opracowania Elżbiety Przybył-Sadowskiej pt. Siostra Katarzyna Steinberg z Lasek (1898-1977) wydanego w Zeszytach Naukowych Uniwersytetu Jagiellońskiego w 2010 roku.
Chłonę świat wszystkimi zmysłami, szukam, pytam i próbuję nazwać po swojemu. 
Sierpień minął zbyt szybko? Spokojnie, z naszym newsletterem nic ci nie umknie! Wybrałyśmy najlepsze, najciekawsze i najbardziej poruszające teksty, które pojawiły się w hellozdrowie.pl w sierpniu 2022 r. To właśnie z nich jesteśmy najbardziej dumne! Sprawdź!

Sezon na grillowanie rozpoczęty, dziś więc propozycja nie tylko dla wegetarian, ale także dla wszystkich, którzy na ruszt lubią wrzucić nie ...
Stało się! W Toruniu powstała nowa restauracja wegetariańska! Ktoś musiał w końcu wpaść na ten pomysł i, co ważniejsze, wcielić go w życie, ...
Ostatnio w pobliskim warzywniaku obrodziło w boczniaki na wagę. Bez chwili namysłu, postanowiłam kupić dwie garstki tychże, co było najgors...
Dawno, dawno temu, jeszcze za czasów toruńskiego Green Waya, doznałam niezapomnianej inspiracji kulinarnej. Nazywał się tort warzywny i pod...
Dziś przyszedł czas na wypróbowanie jednego z przepisów ze znakomitej wegetariańskiej książki kucharskiej River Cottage Veg Every Day! auto...
Ależ ostatnimi czasy chodziła za mną tarta. Albo quiche. Niegdyś nieświadoma różnicy między tymi dwoma smakołykami, zostałam w końcu oświeco...
Świat kulinariów potrafi zaskakiwać. Na szczęście! Gdyby nie to, w kuchni byłyby straszne nudy. Ależ ja cudo zobaczyłam ostatnio na stronie ...
Obserwując menu różnych restauracji w ostatnich latach, zauważyć można rosnącą popularność jednego z dań kuchni włoskiej - carpaccio. Trady...
Jestem pomidorożercą. Diagnoza ta towarzyszy mi od ładnych kilkunastu lat. Nie ma złej pory na pomidora, są tylko złe pomidory. Ale nawet po...
Są takie miejsca na świecie, do których człowiek chętnie wraca bez względu na wszystko. Zwykle łączą się z niezapomnianymi przeżyciami, se...

Motyw Okno obrazu. Autor obrazów motywu: Synergee . Obsługiwane przez usługę Blogger .

Wrażenia z kulinarnych eskapad w wegetariańskie zakątki smaku!
To miło :) Chcę wkrótce wybrać się na wycieczkę kulinarną do Torunia.
Toruń serdecznie zaprasza :) Jeśli potrzebujesz wskazówek odnośnie wartych polecania miejscówek w Toruniu (zarówno kulinarnych jak i wszelkich innych) to chętnie służę radą :)
heh a w całym Górnośląskim Okręgu Przemysłowym (czyli jakieś -naście miast) - dosłownie CAŁYM jest tylko jedna wege-restauracja (no w sumie ponoć mają w sosnowcu swoją drugą siedzibę ale wszyscy wiedzą że to już "zagranica" :P ) - Złoty Osioł. I mnie szlak trafia bo krążę wokół tematu by sama coś założyć (mimo że się nie znam) a wszędzie słyszę że po co skoro już jedna jest a poza tym to i tak więcej nie trzeba bo Śląsk to region widmo. Więc wzdycham jak widzę plakietkę "do wynajęcia" na drzwiach zamkniętej knajpki a pewnie w myśl zasady że "Ślązacy się golonką żywią" dotacji bym nie dostała.
Trzymam kciuki, żeby się poprawiło!!! Też mi się marzyło założenie własnej wege restauracji w Toruniu, jednak to chyba jeszcze nie ten etap życia. Moim zdaniem tego typu restauracje mają przyszłość w naszym kraju, bo ludzie coraz bardziej świadomie się odżywiają, jednak, jak to się mówi, trzeba się wstrzelić w dobry moment.
Prawie ciekła mi ślina jak czytalam;) nie jestem wegetarianka,ale lubię nowe smaki,zajrzę tam niedlugo;)
Polecam bo warto :) A już niebawem mają wprowadzić nowe danie - koftę, więc doskonała okazja do odwiedzin :)
"przepyszną KAROTKĄ"???? przecież to jedzenie jest niedobre. te kobiety nie potrafią gotować wegetariańsko. Kupa kostek, mąki, tłuszczu i nieudanej konsystencji +sosy ze słoika.
Mam sentyment do Karrotki i tych kobitek :) Zwykle zamawiam coś z dań dnia i pamiętam, że było kilka perełek, które autentycznie były dla mnie przepyszne (tort brukselkowy <3). Zdarzały się dania bez szału (jambalaya), ale jakoś dobre wrażenia wyparły te złe, bo było ich dużo więcej. Znajomym, z tego co wiem, też smakuje. Sosów ze słoika nie zauważyłam. Z nieudaną konsystencją - fakt, zdarzyło mi się raz czy dwa. Masz takie spostrzeżenia od dawna? Może coś się zmieniło, w tym roku byłam chyba tylko na zupie.
Bzdury Pan pisze, panie Anonimowy. Jeśli chce Pan w ten sposób wspomóc konkurencję Karrotki, to wybrał Pan najgorszy ze sposobów, bo przecież to nie ma nic wspólnego z prawdą. Nie rozumiem, czemu w Toruniu nie mogą istnieć dwie knajpki wegetariańskie? Jeśli ta druga będzie również dobra, to przecież tylko się z tego cieszyć, jakoś "mięsne" knajpki istnieją, chociaż jest ich cała masa. Ola K.
Nikogo nie wspomagam. Wyrażam szczerą subiektywną opinię. Bardzo dobrze że istnieją różne miejsca. Do wyboru do koloru. Co kto lubi ale czy znaczy, że nie można dzielić się opiniami?
Do Karrotki chodziłem od początku. Podszedłem do tego z dużym entuzjazmem ale już na starcie zawiodłem się. Często mój żołądek nie reagował poprawnie :)To był bodajże gulasz. Sos słodko-kwaśny...z kukurydzą z puszki....Ja bym określił kuchnię karrotki jako wege prl. Niestety żeby gotować dobre wege potrawy to trzeba tak się odżywiać. Co do Pań mam wątpliwości. Jedzenie jest często tłuste, smażone, zaprawione śmietaną i mąką. Dzisiejsza kuchnia wege stawia poprzeczkę wyżej. Ma to być zdrowe jedzenie, pozbawione dużej ilości tłuszczu czy mąki. Nie jest to przecież bardziej kosztowne. Tu chodzi o sposób myślenia.
Sama jestem z Torunia i Karrotkę bardzo lubię, chociaż fakt, że mają w karcie dania lepsze i gorsze. Ale hejterzy znajdą się wszędzie. Grunt, że coś takiego w Toruniu jest, niebawem zajrze do Ciasnej i przekonam się co tam mają dobrego :)
Zwrot hejterzy jest żenujący w tym kontekście. Wyrażanie negatywnej opinii jest nie na miejscu mimo tego, że jest szczera. Internet i XXI wiek. Liżmy się po tyłkach, afirmujmy wszystko dookoła!
Tak to już jest - nie możesz mieć własnego zdania, jeśli negatywne - choćby było napisane ładnie, kulturalnie, uargumentowane rzeczowo. Dokładnie się z Tobą zgadzam człowieku. Pojawia się od razu jakaś nerwowość, insynuacje, epitety, tak jakbyśmy wszyscy musieli lubić to samo, albo akceptować rzeczy, takimi jakie nam podają - to jest po prostu jakaś słabość intelektualna.
W rzeczy samej. słabość intelektualna i amerykańska kultura zadowolenia, uśmiechu i pięknych ciał ;)
Cześć! Trafiłam na tę relację przypadkiem, wyszukując informacji o Ciasnej. Jestem roślinożerką od dawna, więc bardzo ucieszyłam się na wiadomość o nowym wegetariańskim i wegańskim miejscu w Toruniu. Dzisiaj byłam w Ciasnej na obiedzie i jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. Jedzenie jest nieco droższe niż we wspomnianej Karrotce (jeśli chcemy się porządnie najeść), ale jego jakość też jest wyższa. Karrotka to bar - typowa jadłodajnia, ceny są przystępne, lubię tam jadać (bardzo podoba mi się choćby możliwość wyboru trzech surówek, które zawsze są pyszne i świeże), ale nie oczekujmy od niej cudów. Ciasna jest restauracją, więc i poziom jest wyższy. Ja cieszę się, że powstało przyjemne i eleganckie, stricte wegetariańskie miejsce, do którego można pójść na obiad czy kolację. Co kto lubi i na co ma ochotę. Karrotkę też darzę sympatią, mimo różnych "wpadek" i pewnie jeszcze nie raz ją odwiedzę, choć rzeczywiście im dłużej jestem na diecie wegetariańskiej, tym większe wymagania mam co do jedzenia. W tym wypadku Ciasna wygrywa. Niesamowicie podoba mi się to, że dania są tylko lekko posolone - dla Ciebie są za mało słone, cóż, to pewnie zależy od indywidualnych preferencji, ja na przykład solę mało. Kiedy jadam w różnych restauracjach, często mam wrażenie, że tej soli jest za dużo, a tutaj - miłe zaskoczenie. Na pewno będę częściej odwiedzać to miejsce + dzięki za relację ;)
Witam, szybkie pytanie odnoście kulinarnego zaplecza Torunia dla wegan oprócz Ciasnej? Będę wdzięczna za wszelkie porady?
Na Łaziennej 9 jest Karrotka, na Różanej Fit&Green. Oba miejsca serwują kuchnię Wegetariańską/wegańską. Czy miejscówki serwujące mięcho ale posiadające opcje dla wegan też Cię interesują?
Witam Was wszystkich bardzo fajny wpis, miło mi się czytało i chętnie będę tu wracać! Ja również chciałbym otworzyć swoją restaurację, ale najpierw chciałbym skończyć kurs prowadzenia własnej działalności gospodarczej
Prawie jak na prawdziwej Ciasnej :)

We and ou
Szefowa MILF przekonuje najlepszego sprzedawcę, by został
Zdzirowaty MILF wyruchany na sofie
Znajomi z pracy wychodzą z biura

Report Page