Impreza na basenie Dirka Miltona

Impreza na basenie Dirka Miltona




🛑 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Impreza na basenie Dirka Miltona

Download & View Mitchell David - Atlas Chmur as PDF for free.

Our Company

2008 Columbia Road Wrangle Hill, DE 19720
+302-836-3880
info@idoc.pub



Quick Links

About
Contact
Help / FAQ
Account



This document was uploaded by user and they confirmed that they have the permission to share
it. If you are author or own the copyright of this book, please report to us by using this DMCA
report form. Report DMCA





Возможно, сайт временно недоступен или перегружен запросами. Подождите некоторое время и попробуйте снова.
Если вы не можете загрузить ни одну страницу – проверьте настройки соединения с Интернетом.
Если ваш компьютер или сеть защищены межсетевым экраном или прокси-сервером – убедитесь, что Firefox разрешён выход в Интернет.


Время ожидания ответа от сервера www.tiktok.com истекло.


Отправка сообщений о подобных ошибках поможет Mozilla обнаружить и заблокировать вредоносные сайты


Сообщить
Попробовать снова
Отправка сообщения
Сообщение отправлено


использует защитную технологию, которая является устаревшей и уязвимой для атаки. Злоумышленник может легко выявить информацию, которая, как вы думали, находится в безопасности.


326 Pages • 116,719 Words • PDF • 1.7 MB

Książkę tę poświęcam Rodzicom, których tak bardzo mi brakuje, a także mojej ukochanej Kristinie i naszej wciąż powiększającej się rodzinie ‒Deborah, Geoffreyowi, Christianowi, Hansowi-Christianowi, Christinie i naszym maleństwom, które z każdym dniem są coraz większe.
PRZEDMOWA
Wspomnienia aktora z aspiracjami
Od lat mnie namawiano: „Opisz to w książce”, a ja od latodpowiadałem: „Nie, bo musiałbym pisać o zbyt wielu ludziachi nawet jeśli już nie żyją, mógłbym, pisząc o nich, naruszyć ichprywatność. A poza tym jestem za leniwy”. Irwing „Swifty” Lazar namówił mojego przyjaciela MichaelaCaine'a do napisania wspomnień, potem próbował tego samego zemną. Niestety, Swifty już nie żyje. Namawiając mnie, obiecywał, żezałatwi mi murzyna, zwanego w branży pisarzem-duchem. Może toon jest teraz tym duchem ‒ w każdym razie chciałbym, żeby takbyło. Był wielką postacią o mizernej posturze i wspaniałej osobowości. W 1992 roku zdecydowałem się jednak przyłożyć pióro do papieru,a ściślej mówiąc, palce do klawiatury. Postanowiłem, że na początekopiszę moje niezliczone choroby i operacje z lat dziecięcych. Chorobyto temat, który przewija się w całej mojej opowieści, a jestem dopierona pierwszej stronie. Udało mi się napisać na laptopie około sześciutysięcy słów i wtedy zdarzyło się nieszczęście. Tuż przed BożymNarodzeniem polecieliśmy z Londynu do Genewy, gdzie po przylociezostałem w hali bagażowej, by poczekać na nasze walizki, a mojaówczesna żona Luisa poszła z bagażem podręcznym (który okazał sięcałkiem niepodręczny) do samochodu. Troszkę rozkojarzona podróżąi pewna, że kierowca załaduje do bagażnika wszystkie klamoty,rozsiadła się w samochodzie, spokojnie czekając na mnie i resztęwalizek. Możecie sobie wyobrazić nasze przerażenie, gdy się okazało, żekierowca nie zabrał naszych podręcznych toreb. Doszliśmy do wniosku, że musiał się nimi zająć lotniskowy złodziejaszek, sprawiającsobie w ten sposób smakowity prezent pod choinkę. Następne dwiegodziny spędziliśmy na posterunku policji, opisując straty. Biżuteria,gotówka, prezenty ‒ wszystko przepadło. Dopiero znacznie późniejuzmysłowiłem sobie, że utraciłem też moje cenne sześć tysięcy słów. Po tym zdarzeniu przez kilka lat unikałem powrotu do klawiatury.Chociaż nie, to niezupełnie prawda. Nie tyle unikałem, co tak wielesię wokół mnie działo, że myśl o siedzeniu i pisaniu zupełnie do mnienie przemawiała... W każdym razie tak to sobie tłumaczyłem. Jednakpod wpływem namów ukochanej żony Kristiny, córki Deborah i serdecznego przyjaciela Leslie Bricusse'a doszedłem do wniosku, żenajwyższa pora znaleźć czas i przestać
się wykręcać. Gdy w październiku 2007 roku, w przededniu osiemdziesiątychurodzin, oznajmiłem, że zasiadam do pisania wspomnień, uprzedziłemjednocześnie, że mam zamiar stworzyć zabawną opowieść bez babrania się w skandalach i plotkach i bez prania brudów, co przy pierwszejpróbie pisania stanowiło największy problem. Nie znaczy to jednak,drogi Czytelniku, że trzymasz w ręku „podchmieloną” historyjkę dośmiechu. Opowiadam w tej książce o moich prawdziwych kolejachlosu, o zabawnych zdarzeniach, ale i o cudownych znajomych i przyjaciołach, którzy ubarwili moje życie. Gdy nie mam o kimś nic dobregodo powiedzenia, staram się w ogóle nie mówić (no, chyba że nawyraźne życzenie wydawcy), bo po co miałbym robić im reklamę?Zdecydowanie wolę zapełniać te stronice słowami o sobie. W końcu toprzecież książka o mnie: kulturalnym, skromnym, wyrafinowanym,skromnym, utalentowanym, skromnym, utalentowanym, skromnymi uroczym człowieku o wytwornych manierach, o którym tak wiele dasię napisać. Wcielając się w postać Jamesa Bonda, zetknąłem się z wielomaświetnymi tekstami. Jedną z moich ulubionych kwestii wymyślił TomMankiewicz, autor scenariusza do Człowieka ze złotym pistoletem. Próbując wyśledzić Scaramangę, płatnego zabójcę biorącego milionfuntów za zlecenie, James Bond trafia do rusznikarza Lazara i mierzącz pistoletu w jego krocze, zachęca: „Mów teraz albo na zawszetrzymaj się za ptaka”*. Nie mam na to ochoty, więc chyba lepiej zacznę mówić... * Pierwsza z wielu w tej książce zabaw słownych. W oryginale fragment ten brzmi:Speak now or forever hold your piece. Żart polega na zastąpieniu słowem piece słowapeace, które występuje w apelu pastora udzielającego ślubu: Speak now or forever holdyour peace (Mówcie teraz lub na zawsze zachowajcie milczenie).
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Szczenięce lata Byłemjedynakiem. Rodzice już za pierwszym razem osiągnęli perfekcję
Tuż po północy 14 października 1927 roku w szpitalu położniczymprzy Jeffreys Road w Stockwell w południowym Londynie, LilyMoore (z domu Pope) urodziła pięćdziesięcioośmiocentymetrowegochłopca. Ojciec chłopca, George Alfred Moore, miał dwadzieścia trzylata i był policjantem w komisariacie przy Bow Street. Oczywiściewiem o tym tylko ze słyszenia, jako że byłem w tym momencie zamłody, by pamiętać nawet tak wiekopomne wydarzenie, jak mojepojawienie się na tym świecie. Na chrzcie nadano mi imiona Roger George i zawieziono do domuprzy Aldebert Terrace, około półtora kilometra od szpitala, w którymsię urodziłem. Miałem zostać jedynym dzieckiem tej pary. Moi rodzicepo prostu osiągnęli perfekcję za pierwszym razem. Nie pamiętam naszego mieszkania przy Aldebert Terrace, bowyprowadziliśmy się z niego, nim osiągnąłem wiek, w którym zaczynasię zauważać otoczenie. Pamiętam natomiast następne mieszkanie natrzecim piętrze domu przy Albert Square. Dom miał chyba numercztery i znajdował się niecałe dwieście metrów od poprzedniego.Mieszkanie składało się z dwóch sypialni i pokoju dziennego z wnękąkuchenną. W pamięć zapadła mi umieszczona niebotycznie wysokopółka nad kominkiem. Nad półką wisiało lustro i jedynym sposobemna przejrzenie się było przysunięcie ławki do przeciwległej ścianyi wdrapanie się na nią. Życie na Albert Square płynęło cicho i spokojnie. To zabawne, jakpewne szczegóły zapadają w pamięć ‒ na przykład cudowny zapachświeżo piłowanego drewna, jaki dochodził z drewutni w głębi ogrodu.Do dziś mam też przed oczami dwa wyloty gazu po obu stronachlustra w pokoju, nie mieliśmy bowiem elektryczności i jedyne źródłoświatła stanowiły lampy gazowe z porcelanowymi kloszami, zzaktórych dobywało się ciche syczenie. W moich uszach był to przyjaznydźwięk, kojarzący się z domem i ciepłem rodzinnym. Ogrzewał naskominek opalany węglem. Och, jak dobrze pamiętam swoje gołe nogiw krótkich spodenkach od szkolnego mundurka, pokryte na goleniachczerwonymi plamami od zbytniego przysuwania się do rozżarzonychwęgli ‒ szczególnie w trakcie opiekania kawałka bułki nadzianej nawidelec z długą rączką. A potem maczało się ją jeszcze w sosie
spodpieczeni ‒ niebo w gębie! W nieco starszym wieku z przyjemnościąpomagałem mamie czyścić ruszt. Byłem zawsze bardzo karnymdzieckiem. Choroby odegrały, niestety, istotną rolę we wczesnym dzieciństwie.Wkrótce po przejściu świnki zachorowałem na ostre zapalenie gardła,w związku z czym postanowiono usunąć mi migdałki i przeczyścićkanały nosowe. Nie bardzo wiedziałem, co mnie czeka, ponieważjednak obiecano mi porcję lodów zaraz po wybudzeniu z narkozy,uznałem, że warto się poświęcić. Ubranego tylko w krótką pelerynkę i szpitalne skarpety położonomnie na łóżku na kółkach i powieziono korytarzem do windy, którejzasuwające się drzwi wydały mi się czymś bardzo groźnym i ostatecznym (wcześniej tylko raz jechałem windą w domu towarowymGamages w Holborn, ale wtedy okoliczności były dużo radośniejsze,bo mama zaprowadziła mnie do działu z zabawkami na spotkanie zeŚwiętym Mikołajem). Zjeżdżając szpitalną windą, czułem, że wioząmnie tam, dokąd trafiają niegrzeczne dzieci, dla których nie mamiejsca w niebie (najwyraźniej nauki w niedzielnej szkółce zostawiłypo sobie ślad). Do dziś pamiętam widok, jaki ujrzałem po podniesieniugłowy ze stołu operacyjnego: wielkie, okrągłe lampy świecące wprostna mnie i otaczających mnie ludzi w zielonych maskach. Kobietaz sitkiem wypełnionym wacikami zajrzała mi w oczy, uniosła sitkoi przytknęła mi do twarzy. Poczułem, że się duszę w ciężkim słodkawym smrodzie i odjechałem długim tunelem, w którym leciały namnie żółte i czerwone kręgi. Towarzyszyły temu dźwięki, którerównież zapadły mi w pamięć: bum-bambum-bam. W miarę spadaniacoraz niżej do piekła, walenie stawało się coraz szybsze. Następne, co pamiętam, to stopniowe zanikanie smrodliwej wonii zastąpienie bum-bam cichymi głosami pielęgniarek. Znów znalazłemsię na oddziale szpitalnym, ale zaraz potem zrobiło mi się niedobrzei nie dostałem obiecanych lodów. Wtedy byłem tym boleśnie zawiedziony, jednak patrząc na to z perspektywy czasu, pocieszam się, żelody mogły być truskawkowe, a ja truskawkowych nie znoszę. □□□
W wieku pięciu lat zacząłem chodzić do szkoły ‒ podstawówkiprzy Hackford Road. Wymagało to piętnastominutowego spaceruz Albert Square: skręcało się w prawo w Clapham Road, przechodziłona drugą stronę przy Durand Garden, obiegało skwer i już się byłow szkole, dwupiętrowym budynku z czerwonej cegły z wielkimioknami, otoczonym ceglanym murem. Nie pamiętam tego, jak mama zostawiła mnie pierwszy raz podbramą ani moich wrażeń po wejściu do klasy i ujrzeniu reszty uczniów.Pamiętam natomiast doskonale, jak stoję w ubikacji dla chłopcówtwarzą do szarej ściany urynału, z szeroko rozstawionymi nogami. Napodłodze wzdłuż ściany
ciągnie się korytko, a paru starszych kolegówustawia się za mną i po kolei celuje między moje gołe kolana w ramachzakładu, czy uda im się ich nie obsikać. Nogi angielskich uczniówmają wystarczająco dużo golizny między górną krawędzią podkolanówek a dolną krawędzią spodenek, co pozwala urządzać takie zabawy.Do dziś mam przed oczami twarz matki, która pod koniec pierwszegodnia czeka na mnie przy bramie szkolnego dziedzińca i patrzy namoje zaczerwienione kolana, a ja idę ku niej, szeroko rozstawiającstopy, bo zawodnicy, którym się nie udało, oblali je strumieniamiciepłych sików. „Cichutko, cichutko”, powiedziała tylko, gdy jejwyznałem, co mnie spotkało. Przypomina mi to napis w toalecie, który widziałem wiele latpóźniej: Możesz mieć głowę w chmurach, młodzieńcze, Zważ jednak, że wszedłeś do wychodka. Pomyśl więc chwilę o podłodze, młodzieńcze, I zrób wszystko, by wcelować do środka. Za którymś razem, wracając ze szkoły, opowiedziałem mamie, żezaczepiło mnie paru kolegów, którzy widzieli, jak mnie odprowadzałapod bramę. „To twoja stara? Fajowa z niej rura”, oświadczyli. Niewiedziałem, co to znaczy, więc ją spytałem. Mama była wstrząśnięta.Nie tym, że fajowa, tylko że rura! Naprawdę! □□□
Mama urodziła się na samym początku dwudziestego wiekuw Kalkucie, gdzie jej ojciec służył w wojsku. Miała dwie siostry ‒starszą Amy i młodszą Nelly. Następny był wujek Jack, który poszedłw ślady swego ojca, a mojego dziadka, i też został zawodowymwojskowym. Starszy sierżant sztabowy William George Pope był moim dziadkiem, którego ledwie znałem. Owdowiał, gdy mama miała zaledwieszesnaście lat. Bardzo ciężko przeżyła utratę matki. Powiedziała mikiedyś, że wydawało jej się, że już się nie uśmiechnie. Nigdy niemówiło się o przyczynie śmierci babci Hannah ‒ w rodzinie nierozmawiało się o takich sprawach ‒ ale myślę, że zmarła na raka.Parę lat później dziadek Pope wrócił do Anglii i ponownie się ożeniłz kobietą, którą znałem jako ciocię Adę. Ciocia urodziła mu trójkęmoich „kuzynów”: Nancy, Petera i Boba, z którymi spędziłem wieleletnich wakacji w Cliftonville, eleganckiej części Margate na wybrzeżuKentu. Choć wszyscy czworo byliśmy w zbliżonym wieku, domagalisię, żeby im okazywać szacunek i zwracać się per ciociu Nancy,wujku Peterze i wujku Bobie, co posłusznie robiłem. Dziadek Popezmarł, gdy miałem pięć lat. Dziadek ze strony ojca, Alfred George Moore, miał jednegosyna ‒mojego ojca, później urodziło mu się jeszcze kilka córek.Tak jak mama tata również w wieku szesnastu lat stracił matkę.Jane Moore (z domu Cane) odebrała
sobie życie, wkładając głowędo piecyka gazowego. W tamtych czasach samobójstwo pozbawiałoprawa do kościelnego pochówku. Mój tata, który do tej chwilinauczał dzieci w niedzielnej szkółce, nagle zderzył się z religiąujętą w sztywne ramy, co go mocno do niej rozczarowało. Potemjego ojciec ożenił się z kobietą, która zdaniem taty była odpowiedzialna za śmierć matki, bo potajemny romans tej pary trwałod dłuższego czasu. Wyobrażam sobie, jak to musiało gnębić babcię,skoro posunęła się aż do samobójstwa. Naturalnie po tym wszystkim tata poczuł się w rodzinnym domubardzo nieszczęśliwy i postanowił jak najszybciej się z niego wynieść.Skończywszy dziewiętnaście lat, dojrzał taką możliwość we wstąpieniudo stołecznej policji, bo to mu pozwalało przenieść się do koszarpolicyjnych i uniezależnić od ojca, którego zaczynał nienawidzić. W tym czasie mama pracowała jako kasjerka w restauracji Hill'sw centrum Londynu, przy ulicy Strand. Siedząc w kasie przy oknie,często widywała kierującego ruchem, przystojnego młodego posterunkowego, jako że przed nastaniem ulicznych sygnalizatorów ruchliwe skrzyżowania obsługiwali policjanci. Choć zajęty kierowaniemruchem autobusów i samochodów, tata też wypatrzył jasnowłosą,niebieskooką ślicznotkę za szybą. Hill's była dość drogą restauracjąi na pewno nie należała do lokali, do których policjant po służbiewpadałby na popołudniową filiżankę herbaty. W końcu jednak siępoznali i tata zaprosił mamę na tańce. W tym czasie poważnierozważał wstąpienie do policji w Hongkongu, co pozwoliłoby mujeszcze bardziej odciąć się od domu rodzinnego i związanych z nimprzykrych wspomnień. Wypad na tańce z mamą przekonał go jednak,że trawa jest zieleńsza na miejscu. Pobrali się 11 grudnia 1926 rokuw Urzędzie Stanu Cywilnego na St Giles w Londynie. Bardzo rzadko widywałem tatę w mundurze, bo po moim urodzeniuprzeszedł do pracy biurowej na stanowisku kreślarza. Do jego obowiązków należało sporządzanie rysunków ‒ na przykład skrzyżowania,na którym doszło do wypadku, czy miejsca przestępstwa, którenależało dokładnie wymierzyć i naszkicować. Biuro mieszczące sięw komisariacie przy Bow Street dzielił z kolegą, Georgem Churchem,z którym wspólnie tworzyli sekcję E policyjnych kreślarzy. Pracę tęwykonywał aż do przejścia na emeryturę. Tata często pracował w domu i tylko czasami zakładał mundur,żeby pójść do sądu i pod przysięgą potwierdzić dokładność swojegorysunku, ale ja najczęściej byłem wtedy w szkole. Praca w domudawała mu swobodę, dzięki czemu w pogodne letnie dni częstochodziliśmy popływać, po czym do późna w nocy siedział nadrysunkami. Kiedy mnie pytano, co chcę robić, gdy dorosnę, odpowiadałem że nic, bo jak tata zostanę policjantem! Rozstawszy się ze szkołą w wieku trzynastu lat, tata nigdy nieprzestał się garnąć do wiedzy. Często sięgał po książki z zakresumatematyki i samodzielnie nauczył się francuskiego i włoskiego. Byłteż bardzo
wysportowany, ćwiczył na różnych przyrządach gimnastycznych, takich jak kółka, równoważnia czy co tam jeszcze. Byłbardzo silny; kiedy coś przeskrobałem, ściskał mnie potężnymipalcami za miękką, wewnętrzną część ramienia. Miał też zdolnościmuzyczne i umiał grać na banjo i ukulele, a właściwie na większościinstrumentów strunowych. Był magikiem amatorem i należał do MagicCircle i Stowarzyszenia Magików (w pewnej chwili zaczął nawet nawpół profesjonalne występy pod pseudonimem Haphazard the HazyWizard). Tata uwielbiał też teatr amatorski i robił w nim wszystko ‒ odgrania głównych ról przez reżyserowanie sztuk po charakteryzacjęi budowę scenografii. Był prawdziwą złotą rączką od wszystkiego.Czasami mama zabierała mnie na jego spektakle i pamiętam, żebardzo przeżywałem wizyty w teatrze lub sali parafialnej, w tymcałym nierealnym świecie. Wtedy zostały posiane pierwsze ziarnafascynacji aktorstwem. Byłem z taty bardzo dumny. Rodzice stanowili niezwykle dobraną parę. Mama zajmowała siędomem, tata na ten dom zarabiał, a ja nigdy nie miałem nawet cieniawątpliwości, jak bardzo się kochają. Rzadko się kłócili, a ich podstawowy sekret polegał chyba na tym, że nigdy nie pozwalali, aby słońcezaszło nad ich sprzeczką. Zawsze się godzili przed pójściem spać. □□□
Zaledwie po paru miesiącach uczęszczania do szkoły zachorowałem na obustronne oskrzelowe zapalenie płuc. Mój stan okazał się natyle ciężki, że nie pozwalał na przewiezienie do szpitala i zostałemw domu pod opieką miejscowego internisty i pielęgniarki. Do dziśmam w pamięci jak się nade mną pochyla i kładzie mi na pierś„antyflegmisty” okład. Wielokrotnie próbowałem się później dowiedzieć, na czym polega „antyflegmisty” okład, ale bez rezultatu. Bardzomożliwe, że termin ten zrodził się tylko w mojej rozgorączkowanejwyobraźni. Jakkolwiek się nazywał, był szarą ziemistą masą nakładanąna kawałki szarpi, która po przyłożeniu do piersi i pleców piekła jakwszyscy diabli. Któregoś dnia po wieczornej wizycie lekarz zapowiedział ojcu, żeprzyjdzie znów rano, a tata powinien przygotować mamę na najgorsze,bo zapewne przyjdzie mu wystawić świadectwo zgonu. Można sobietylko wyobrazić, co przeżyli wówczas młodzi rodzice jedynegodziecka. Musieli się jednak zdrzemnąć, bo opowiadali mi później, że zbudziłich cienki dziecięcy głosik śpiewający: „Jezus chce mnie za promyksłońca”. Rok spędzony w niedzielnej szkółce nauczył mnie, jak powiadomić świat, że gorączka wreszcie minęła. Przypisem do tej dramatycznejopowieści jest to, że na pokrycie kosztów leczenia (działo się topiętnaście lat przed wprowadzeniem Społecznej Służby Zdrowia) tatamusiał sprzedać swój motocykl, co zrobił bez jednego słowa żalu czyprotestu. Po tym kryzysie szybko doszedłem do siebie i wkrótce wszystkowróciło do
normy. Do moich ulubionych rozrywek należała jazda nawrotkach w towarzystwie mamy. Mama w młodości była dobrąwrotkarką i zawsze obiecywała, że jak tylko moje stopy odpowiedniourosną, dostanę jej cenne wrotki z tamtych lat. Pamiętam, że częstomierzyłem sobie stopy, sprawdzając, ile mi jeszcze brakuje. Miałemwprawdzie swoje, ale jej wrotki były prawdziwie „dorosłe” i niemogłem się ich doczekać. Jeździliśmy razem na długie, wielokilometrowe wycieczki, których trasa wiodła czasem aż do parku Battersea,gdzie okrążaliśmy estradę i wracaliśmy do Stockwell. Miałem też swoją bandę, do której należeli Reg spod szóstki,Norman spod trójki, Almo z domu na rogu Aldebert Terrace i Sergiospod szesnastki. Strzelaliśmy z pistoletów na kapiszony, rzucaliśmykamieniami i od czasu do czasu wdawaliśmy się w bójki. Byliśmytypowymi dziećmi. Uwielbialiśmy podprowadzać z domu duże kartoflei piec je w koksiaku nocnego stróża. Wielka szkoda, że zniknęły jużkoksiaki, a wraz z nimi nocni stróże. Nasz był z nami zaprzyjaźnionyi pozwalał wkładać ziemniaki do swojego koksiaka, a my, czekając,aż się upieką, siadaliśmy wkoło i snuliśmy różne opowie
Stara dziwka ma wielka ochote na czarna pyte
Kiedys facetem teraz baba z chujem
Milf obciąga kutasa - Bridgette B, Ruchanie W Usta

Report Page