Głęboki wjazd i ostry seks to ich kręci

Głęboki wjazd i ostry seks to ich kręci




🛑 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Głęboki wjazd i ostry seks to ich kręci
Academia.edu no longer supports Internet Explorer.
To browse Academia.edu and the wider internet faster and more securely, please take a few seconds to upgrade your browser .
Enter the email address you signed up with and we'll email you a reset link.
Sorry, preview is currently unavailable. You can download the paper by clicking the button above.






Rating:




General Audiences




Archive Warning :




Creator Chose Not To Use Archive Warnings




Category:




Multi




Fandom:




No Fandom




Additional Tags:




Gangi Gangs mafia przyjaźń Friendship/Love




Language:


Polski




Stats:



Published: 2022-02-06 Updated: 2022-04-21 Words: 118849 Chapters: 12/? Kudos: 1 Hits: 15





Chapter 1 : Koszmary Michelle Howard








Chapter 2 : Moje największe marzenie








Chapter 3 : Zatoka Upper New York Bay








Chapter 9 : Chłopak, który jednym słowem rozwarł kotarę jej zmarzniętemu sercu








Chapter 12 : jeden trzy zero sześć dziewięć osiem







Footer


About the Archive

Site Map
Diversity Statement
Terms of Service
DMCA Policy



Contact Us

Policy Questions & Abuse Reports
Technical Support & Feedback



Development

otwarchive v0.9.324.8
Known Issues
GPL by the OTW





On Archive of Our Own (AO3), users can make profiles, create works and
other Content, post comments, give Kudos, create Collections and
Bookmarks, participate in Challenges, import works, and more. Any
information you publish in a comment, profile, work, or Content that you
post or import onto AO3 including in summaries, notes and tags,
will be accessible by the public (unless you limit access to a work only
to those with AO3 Accounts), and it will be available to
AO3 personnel. Be mindful when sharing personal information,
including your religious or political views, health, racial background,
country of origin, sexual identity and/or personal relationships. To
learn more, check out our Terms of Service and Privacy Policy .



I have read & understood the new Terms of Service and Privacy Policy


Work Search:

tip: "uchiha sasuke/uzumaki naruto" angst kudos>10


"Gorzej już nie będzie" - te słowa uspokoiły Allena, który po wyczerpującym poranku wrócił do swojej spokojnej, nastoletniej głowy, przypinając sobie rolę tła dla wszystkich wyjątkowych ludzi. Jednak pewnego dnia w szkolnej bibliotece, jego peleryna ducha znika niczym zdjęta boską dłonią, a to wszystko przez Michelle - wyszkoloną prawą rękę głowy arbitralnej mafii. Ich losy łączy jeden powód: ktoś twierdzi, że Allen jest wyjątkowy.
Jak gruby jest węzeł zmartwień wszystkich ludzi Ameryki? Czy gdyby ktoś mógł przedstawić ludzkie sumienie obrazem, czy znalazłby się człowiek, który zobaczyłby w nim coś pięknego? Czy znalazłby się człowiek, który obdarzyłby go miłością, przed tym, jak z zaciśniętymi powiekami go zniszczy? A może właśnie tą brzydotą zaciągnąłby wobec ludzi obowiązek, niczym ogromny, nienawistny głaz, przeszkodzę w widoku na piękno świata, bo ze strachu i obrzydzenia, nie znalazłby się śmiałek, który tknąłby go chociaż na moment? I czy to właśnie przy ciemnych, akrylowych muśnięciach pędzla, trzymanego przez trupie dłonie sumienia Michelle, wszyscy polegliby, raptem co na niego zerkając? Bo idąc tym tropem, jej element na obrazie najgorszych zmartwień ludzkich, niezależnie od scenariusza, zawsze będzie tym dominującym w swojej brzydocie. Przyznać trzeba, że każdy dzień Michelle, emanował zazdrością i żalem, a krzyk w jej duszy powiększał się z każdym kolejnym łańcuchem duszącym jej serce, zamieniając je w dużą kulę plątaniny stalowych łańcuchów. Mniej plastycznym pojęciem - z każdą ofiarą jej wewnętrznego diabła. Wszelkie dusze popsute przez jednostajność broni i intryg, po śmierci, osadzały się w jej wnętrzu, jakby chcąc wszystkie swoje grzechy przerzucić na nią. Bardzo dobrze im się to udawało, bo to ciężkie serce, jak broń, każdej sekundy chce rozstrzelić ją w środku. Przez to wszystko, nie zastanawiała się nigdy nad tym, jak rozmaicie można, jako istota ludzka - być. Z tego też powodu, ona po prostu jest. Pojawia się w ludzkich życiach jak duch, przeszywa ich zimnym wzrokiem a potem na zawsze znika. Jest jak czyśćcowy więzień który uciekł z lekarza dusz, aby zbuntować się całemu światu i chorować już na zawsze. Plątała się pomiędzy lampami Piątej Alei Manhattanu, robiąc leniwy slalom, lewą ręką muskając świetliste słupy, oddzielone od siebie metrową przerwą. Wyszła z parku. Pożegnało ją szczekanie psa bogatej rasy, który pewnie uciekł pewnej bananowej rodzinie. Szczekanie zapętliło się w jej głowie, ewoluowało w różne słowa i myśli, jak efekt taniej wódki, chociaż sama nigdy nie pije, a żaden alkohol nie uleczy tego, jak jej serce gnije i rozlepia się wewnątrz. Czasami odzywając się leniwie, kiedy patrzy w ludzkie twarze, szpetne od dziur w ich głowach. Mocno ścisnęła swojego diabelskiego posłannika, CZ 75B w głębi kieszeni własnej bluzy. Drugą, taką samą sztukę, poczuła na swoich plecach, która w połączeniu z jej rozgrzanym ciałem emitowała zimnem porównywalnym do sopla lodu. Najbardziej przerażające było dla niej, jak lustrzane były te noce. Przechadzała się po parkach, wciągając powietrze tak mocno, jakby od jego nadmiaru miała się w nie zamienić i odlecieć w stronę starego kontynentu, oczywiście nie zważywszy na to, że ktoś ją zobaczy, bo chociaż już dawno przegrała, dzięki bycia u stóp narkotykowej monarchii, może nie martwić się o niebezpieczeństwo. Jest to przekleństwo, ale i kupon na loterii - naturalnie, w jej brudnym świecie. Nie chciała myśleć, kto będzie tym razem. Miała jedynie nadzieję, że był skurwielem, którego śmierć dużo nie zmieni. Michelle na początku często w drodze wymyślała scenariusze o tych wszystkich osobach. Malowała je najgorzej na świecie, jednak przestała, bo żaden wymyślony scenariusz nie był gorszy od jej prawdziwego, w którym gra główną rolę. Nie ważne jakie świństwa będzie wymyślała na tych wszystkich ludzi, to ona dalej będzie tylko złym człowiekiem. Zaraz wszystko się zacznie: wyjdzie z parku, którego huśtawki i zjeżdżalnie, zmrożone czasem, za dnia widzą dzieci ubrane w buty balenciagi oraz ich matki bądź opiekunki - zależy jak wielkie to były kobiety sukcesu. W nocy zaś, chociaż chciałyby krzyknąć: morderca! - są martwe, więc przeszywają ją złą energią, a ona jedynie odpowiada im, że wie. Przejdzie przez ulice, naprzeciw muzeum Nowego Jorku, skręci w lewo, aby przejść przez szpital, aż do dziewięćdziesiątej szóstej linii metra. Nowy Jork jest jak młodość, wiecznie żywy, piękny i zakochany w świecie. Michelle czasami miała wrażenie, że nigdy nie była młoda, ale stara też nie. Jej życie było stłumionym słowem, czasami wyraźniejszym nocą, kiedy mogła zostać w pokoju. Czytała wtedy książki o wielu uczuciach, a kiedy próbowała je sobie wyobrazić, porównać by to mogła do opisywaniu ślepemu piękna świata. W metrze zawsze czuje się jak w kapsule czasu. Ciche zgrzytanie maszyny wprowadzało ją w stan, jakby ta podróż miała trwać już wieczność, uwalniając ją od wszystkiego, zamieniając w ptaka lecącego do raju, a gdyby już kiedyś pociąg miałby przystanąć i zmusić ją do wyjścia, chciałaby, aby wymazał jej z głowy każde wspomnienie, a może i szepnął kłamstwo, że kiedyś była kimś dobrym. Wtedy uwierzyłaby i może rzeczywiście tak by się stało - jej wmówiona dobroć zaprowadziłaby ją w miejsce, gdzie byłaby szczęśliwa. Niestety minęła sto trzecią ulice, zaraz potem sto dziesiątą, a na sto szesnastej jej podróż się kończy. Metro zazwyczaj pachniało ćpuństwem i wolnością, a może właśnie ćpuństwem, które było wolnością albo wolnością, które było ćpuństwem. Nie ważne, jak cienka była granica między najdzikszymi stanami nietrzeźwego umysłu, według Michelle, każdy rodzaj wolności jest dobry, bo w końcu nie da się zerwać łańcuchu społeczeństwa. Z resztą, nie ważne jak luźny byłby jej arkan, w niewoli trzyma ją najbardziej bestialski wytwór natury - człowiek. Dotarła na miejsce. Wyjęła z kieszeni telefon z jednym numerem, o którym nikt oprócz niej i jednej osoby nie wiedział. Można powiedzieć, że był on dla niej czymś w rodzaju anioła lub pokrewnej duszy. – Kayden? Możesz po mnie przyjechać tak za dwadzieścia minut? Stała w cieniu otaczających ją wieżowców, niczym mucha w środku ogromnej pajęczyny. Odczuwała, jakby cienie budynków rosły z każdym jej wydechem, ale nawet jeśli by tak było i miałyby zgnieść ją do śmierci, nawet by nie protestowała, zważywszy na to, że tej nocy kolejna twarz miała jej śnić się w koszmarze, aby zbudzić ją między drugą a trzecią. Bo tak było. Zawsze jej wieczór odbijał się we śnie, jednak w momencie, gdy wzrok jej sięgał dziury w głowie, ona malała i wpadała do niej jak odbita piłka. Wtedy wybudzała się z sercem szalonym jak wzburzone morze. – Randka? Z tobą zawsze. Znowu masz czystkę? Brzmiał, jakby trzymał coś w zębach, jednak nie było to nowością, gdyż Kayden zawsze robił milion rzeczy na raz, a nie ważne czy waliłby się świat – odbierał od razu. – Już drugą w tym tygodniu. Weź skocz do maka po drodze bo zgłodniałam. A! no i jestem na Thomas Jefferson Houses Tenants, znajdziesz. Rozłączyła się. Michelle zawsze była typem osoby, która zapewniała, że sobie poradzi. Nawet gdyby świat znalazłby sobie w niej wroga na podium, ona da radę, z ludźmi czy bez nich. Nierzadko też przekonana była, że ludzie w jej życiu są zbędni, bo nie różnią się niczym od farsy egoistycznych dupków w garniturach Kiton. Jednak Kayden był jednyną osobą, której nocami jak ta, poprzez rozmowę przekazywała cząstkę duszy. Kayden, tak samo jak Michelle, wpadł w klatkę głowy jak ze złota, która mogłaby zgnieść cały Nowy Jork w dłoni, gdyby tylko miałaby ochotę ją podnieść. George Loughty, który przygarnął go w młodym wieku, swój majątek zbudował na dziecięcej pornografii, dzięki czemu otworem stały przed nim brudne intrygi z opiekunem Michelle. Dzięki temu, będąc dla siebie jedynymi rówieśnikami, czas spotkań ich przybranych ojców spędzali wspólnie. Może ich role nie były takie same, jednak były tak samo bolesne. Bezsilność i nienawiść do swoich oprawców złączyła ich zranione dusze, bo właściwie tylko oni wiedzieli, jak to jest żyć w świecie, w którym wszystko wokół staje się martwe, albo jak w przypadku Michelle - kiedy to ty sprawiasz, że takie jest. Jednak pewnego razu, podczas interesów, mężczyźni skłócili się morderczo i od tego momentu, Kayden miał być dla Michelle wrogiem, a Michelle wrogiem dla Kaydena. Zaciągnęła mocniej kaptur na głowę, a następnie zakradła się na parking. Rzuciła kamieniem w metalowy śmietnik, koło którego stał czarny Cadillac. Po zadziwiająco długim czasie, otyły ochroniarz dotoczył się do śmietnika, jednak z każdym krokiem głośniej sapał i robił się coraz bardziej czerwony. Zaczął macać ręką cielsko, aby to znaleźć swoje walki-talki, a wtedy Michelle zadała mu z broni dosadny cios w kark. Mężczyzna runął jak drzewo na trawę. Przystanęła przy nim na moment żeby upewnić się, że oddycha. Nigdy nie dopuściła do tego, aby ofiar było więcej, niż miała w planach, bo wtedy jej dłonie zgniłyby na dobre od krwi, której już nigdy się z nich nie pozbędzie. Była to misja wyjątkowo z pozoru prosta, bo i ochroniarz był przeciwnikiem jak z cukru, kamer też w tym miejscu już nie było, bo były, ale kilka dni przed "czystką" ludzie Welesa postrzelili jedną jedyną, a żeby to nie było zbyt podejrzane. Czystka, to właśnie to, co Michelle robi tej nocy. Na ogół zdarza jej się to raz na dwa tygodnie, w lepszym okresie nawet raz w miesiącu. Ostatnio jednako Weles stawia się jak lwisko wśród biznesmenów, wachlując im grzywą przed nosem i odstrzeliwując pionkami jak żołnierzyki. Oczywiście w przenośni, bo jest on człowiekiem wyjątkowego pecha do urody i z każdym dniem obszar jego zakoli postępuje jak szalony. Mimo pozorów, noże sumienia wbijają się w nią bezlitośnie, kalecząc i trując jej głowę. Bo mogłaby nawet znajdować x w matematycznych równaniach, a i tak nie spudłowałaby żadnego ciosu. Jest jak drzewo bez duszy, które oddycha i powiewa jak zagra jej wiatr, ale nic z niej więcej. A przynajmniej tak zawsze o sobie mówiła, chociaż i tak nie mówiła dużo. Weszła na drugie piętro, wspomagając się kratami w oknach, a później rynnami. Była prawie niesłyszalna, chociaż jej dusza krzyczała jak szaleniec. Można powiedzieć, że skoro od trzynastego roku życia robi się coś strasznego, to z czasem człowiekowi zakrzywia się spektrum moralności, albo i odrzucone wyuczonym mechanizmem i obrzydliwą rodzicielską propagandą na zawsze znika, jednak serce Michelle z każdą ofiarą coraz bardziej miękło. Przykucnęła na blaszanym parapecie. Zdjęła kominiarkę, a następnie otworzyła sprawnie okno, kilkoma podręcznymi narzędziami po czym wparowała do środka jak burza, gdyż w planie pokój miał stać pusty, jak cała góra piętrowego mieszkania. Jednak ku zaskoczeniu, wpatrywały się w nią duże, czekoladowe oczy, odbijające światło księżyca w nowiu. A były to oczy chłopca kruchej postury, który trzymał w ręce zabawkę Buzza Astrala z Toy Story, a jego pełne usta rozchyliły się ze zdumienia. Michelle zamarła jak skała, gdyż jej zadaniem jest zlikwidowanie każdego, kto tylko podczas czystki ujrzy jej twarz. – Wow, wyglądasz jak ninja! – Powiedział zachrypnięty, ale zafascynowany jednocześnie głosik chłopca. – Przyszłaś do mojego taty? On ma wielu dziwnych gości. Na ogół wchodzą drzwiami. Nie była w stanie się ruszyć ani nic powiedzieć. Jej oczy zrobiły się szklane jak jej serce, które trzymało się na włosiu o spadnięcie. Nigdy nie zabiła dziecka oraz przysięgła sobie, że dziecka nie zabije. A bo, właściwie, kiedyś sama była jak to dziecko. – Boisz się mnie? Nie bój się. – Złapał jej zimną rękę, swoją, o połowę mniejszą. – To mój przyjaciel Buzz. Tutaj się go włącza, zobacz... – Wyciągnął palec w stronę czerwonego przycisku, a ta złapała go za nadgarstek jak poparzona. – Nie dotykaj! Ja... Chce zrobić twojemu tacie niespodziankę. Nie chce, żeby dowiedział się, że tu jestem. Proszę cię, mów ciszej. Przykucnęła, aby twarzą być bliżej do chłopca. Jego ciemna skóra błyszczała jak brokat, wraz z oczami, które sprawiały wrażenie wpatrywania się w coś pięknego. – Jak masz na imię? – Zapytała, uśmiechając się przyjaźnie, gdyby go jednak przestraszyła, chociaż miała wrażenie, że to ona jest tu najbardziej przerażona. – Matthias. A ty? – Michelle. Patrzyła się w jego dziecięcą twarz, pięknie żywą, bo to właśnie dziecięca dusza gra z ciałem z tak żywą niezdarnością, której żaden dorosły nigdy nie osiągnie. Jego kąciki nawzajem regularnie się podnosiły, z przerwami na uchylenie jego bladych warg, wzrok błądził po twarzy Michelle, ale zawsze wracał do oczu, a cały Matthias gibał się na wszystkie strony - raz przenosił ciężar ciała na nogę lewą, raz na prawą, ręce zajmowały się to skórkami przy paznokciach, to zielonym lakierem na stopach Buzza Astrala, a jego głowa przechylała się niespokojnie. – Twoje oczy są zielone. Moja mama ma takie. Powiedział zafascynowany, nie przerywając ciągłego kontaktu wzrokowego z Michelle. – A twoja mama jest w domu? – Tak, ale chyba już położyła się spać. Chociaż nie wiem, ona często rozmawia z tatą do późna. Chociaż chciałaby teraz myśleć o czym innym, struła jej głowę myśl, że obiekty mogą być w dwóch innych położeniach. Bo tak na nich zawsze mówiono – nie ludzie, obiekty. Może to był sposób nauczycieli Michelle, aby walczyć z resztkami ludzkiej dobroci, które w nich zostały. – Wiesz co.. – Zamieniła nogę na której kucała – Będę pokazywać twojemu tacie coś głośnego. Nie przestrasz się, to nic takiego. Jednak jest bardzo głośne. Dlatego... – Zwróciła wzrok ku szafie wbudowanej w ścianę – Schowasz się tutaj, okej? W tej szafie. – No nie wiem... – Jego twarz pokrył grymas – Ja nie lubię małych pomieszczeń. – No co ty.. Masz Buzza, prawda? przytul go i wszystko będzie w porządku. No dawaj, streszczaj się. Otworzyła drzwiczki i parła na chłopca, który po chwili odpuścił i skrył się w ciemnej szafie, z której wnętrza widać było tylko jego twarz i wytrzeszczone oczy. – Boję się. – podwinął nogi, chowając brodę w kolanach. – Nie masz czego. – przejechała ręką po jego krótko obstrzyżonych włosach – Posiedzisz tu trochę, możliwe, że będziesz musiał do rana. Rano znajdzie cię tata i zawoła cię na śniadanie. Mama poda ci to, co lubisz najbardziej, pocałuje cię w czoło i będzie życzyła ci smacznego. Gdy zjesz, obejrzysz z tatą kreskówkę i zabierze cię do szkoły. Powie ci, że cię kocha, a ty przyniesiesz mu jakąś dobrą ocenę, może i złą, ale nie trzeba o nich wspominać kiedy jest jedna dobra, prawda? Chłopiec zaśmiał się cicho, jakby wszystko doskonale rozumiał. – Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Myśl o tym, że jak będziesz dzielny, jutro będzie tak, jak powiedziałam. – Obiecujesz? Jej oczy zaszkliły się łzami i zapłonęły w świetle księżyca jak świece. – Obiecuje. Posłała mu uśmiech i złapała za rączki szafy. Jego twarz ściskała się cieniem, aż w końcu widzieć go mogła tylko przez szparkę pomiędzy drzwiczkami. Wstała i załadowała pistolet. Reszta piętra zgodnie z planem była pusta. Z dołu dochodziła smuga światła, pochodząca najprawdopodobniej od jakiejś małej lampki. Przed schodami i wzdłuż ich, wisiały rodzinne zdjęcia, na których uśmiech Matthias'a zajmował połowę jego twarzy. Na jednym był na rybach z ojcem, na drugim trzymał złoty medal, ubrany w sportowy, czerwony strój z numerem osiem. Na kolejnym jeszcze, w samych kąpielówkach bawił się umorusany piaskiem nad jeziorem. Cała ściana była jego. Wymazała swoje współczucie jak maszyna. Szła jak kot do dołu, nasłuchując rozmowy obiektów. Ku jej szczęściu, obydwoje byli w jednym miejscu. Musnęła stopą pozostawioną na środku schodka w samopas zabawkę. Odetchnęła w środku z ulgą, że przez przypadek się o nią nie potknęła. Dałaby sobie radę, ale nie chciała widzieć ich twarzy przed tym, jak będą martwi. Nagle z zabawki odezwał się dziecięcy głos zachęcający do zabawy, a sama zabawka zamigotała intensywnie na czerwono. – Matthias? Nie śpisz? Mężczyzna odwrócił głowę, kiedy Michelle oddała już kobiecie pierwszy strzał pomiędzy jej zielone oczy. Wtedy z powrotem skierował oczy ku jego żonie a, wtedy Michelle strzeliła do jego odwróconej głowy. Ta opadła, bezwładnie na stół, wywracając pełny kubek z herbatą, która rozlała się po całej długości. I w tak krótkim czasie, odeszły dwa kochające istnienia, których ręce związane były intrygami z Welesem, czyli diabłem w ludzkiej postaci. Był tornadem Nowego Jorku, gdy wyruszał w podróż - Postrachem Miami. Miał ciężkie kajdany w oczach, których ciężaru nie doświadczał, bo w mgnieniu oka znajdywał sobie pachołka, którymi skuć będzie mógł go na wieczność. Zadzwoniła do Kaydena, ze wzrokiem martwym jak wszystko, co znajdowało się wokół niej. Rzeczywistość zgięła się
Krystyna ssie jego kutasa z automatu
Impreza ze stopami blondynki
Takiego seksu analnego nigdy nie zapomni

Report Page