Dziko i mokro

Dziko i mokro




🛑 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Dziko i mokro


  Wczoraj Panowie murowali nam kominy klinkierówką. wyglądają ślicznie, niestety zdjęć nie posiadam, jak tylko będzie lepsza pogoda, to wtedy nadrobię zaległości. Dziś natomiast prace na dole - kontynuacja murowania ścianek działowych.
Sprache auswählen Deutsch Afrikaans Albanisch Amharisch Arabisch Armenisch Aserbaidschanisch Assamesisch Aymara Bambara Baskisch Belarussisch Bengalisch Bhojpuri Birmanisch Bosnisch Bulgarisch Cebuano Chichewa Chinesisch (traditionell) Chinesisch (vereinfacht) Dänisch Dhivehi Dogri Englisch Esperanto Estnisch Ewe Filipino Finnisch Französisch Friesisch Galizisch Georgisch Griechisch Guarani Gujarati Haitianisch Hausa Hawaiisch Hebräisch Hindi Hmong Igbo Ilokano Indonesisch Irisch Isländisch Italienisch Japanisch Javanisch Jiddisch Kannada Kasachisch Katalanisch Khmer Kinyarwanda Kirgisisch Konkani Koreanisch Korsisch Krio Kroatisch Kurdisch (Kurmandschi) Kurdisch (Sorani) Lao Lateinisch Lettisch Lingala Litauisch Luganda Luxemburgisch Maithili Malagasy Malayalam Malaysisch Maltesisch Maori Marathi Mazedonisch Meitei (Manipuri) Mizo Mongolisch Nepalesisch Niederländisch Norwegisch Odia (Oriya) Oromo Paschtu Persisch Portugiesisch Punjabi Quechua Rumänisch Russisch Samoanisch Sanskrit Schottisch-Gälisch Schwedisch Sepedi Serbisch Sesotho Shona Sindhi Singhalesisch Slowakisch Slowenisch Somali Spanisch Sundanesisch Swahili Tadschikisch Tamil Tatarisch Telugu Thailändisch Tigrinya Tschechisch Tsonga Türkisch Turkmenisch Twi Uigurisch Ukrainisch Ungarisch Urdu Usbekisch Vietnamesisch Walisisch Xhosa Yoruba Zulu
  Witam Was kochani. Strasznie przepraszam, że nie udało mi się zajrzeć tutaj wcześniej, ale po prostu czas przecieka mi przez palce nawet...
  Ten post ograniczę jedynie do tematyki tarasu i jego zadaszenia. Bo moja radość z realizacji tego projektu jest ogromna, więc chciałam W...
 Zanim jeszcze Grześ wrócił z pracy wymierzyłam nasze balkony i nacięłam deski. Połączyłam je i przygotowałam do szalunku. Potem wraz z Lu...
 Korzystając z wolnego czasu oglądnęłam kilka odcinków Mai w ogrodzie i znalazłam ciekawy sposób na posadzenie truskawek w jednym z nich. W...
  Od jakiegoś czasu myślę o wywierceniu studni. Oczywiście to na samym końcu - gdy nasz domek będzie już stał i gdy będziemy mieć czarno n...
  Co powinien zrobić ktoś, kto dostał pozwolenie na budowę domu? Upić się ze szczęścia do nieprzytomności (albo jak w moim przypadku do ga...
Bardzo ucieszyłam się widząc projekt naszego domu wreszcie umieszczony na stronie Galerii Domów. Tutaj możecie poczytać o nim nieco więcej:...
  Witajcie kochani. Nasza Elewacyjna Ekipa zakończyła ostatecznie prace. Domek wygląda teraz tak jak na zdjęciu poniżej. Teraz jeszcze ...
Najlepsze dni mojego życia... Doceniam każdą chwilę, kiedy jesteśmy razem we czwórkę.Czuję się jak na najlepszych wakacjach. Pewnie może ...
  Totalnie nas wzięło na kamperowanie. Gdy tylko mamy wolną chwilę, nieraz jest to nawet jeden dzień, to pakujemy się szybcikiem do kamper...

Motyw Znak wodny. Autor obrazów motywu: friztin . Obsługiwane przez usługę Blogger .

Razem z Mężem podjęliśmy decyzję o budowie domu:) Postanowiłam udokumentować i uwiecznić nasze starania o własne wreszcie gniazdko. A potem blog stał się takim naszym pamiętnikiem ze wspomnieniami, które chcemy zachować :)


Wizyta w Bieszczadach to dla mnie coroczna święta górska tradycja. W tym roku wydawało się, iż zostanie zdominowana przez koronawirusa, a okazało się, że najwięcej do powiedzenia miała pogoda. Już dwa tygodnie przed wyjazdem prognozy bezlitośnie informowały, że będzie to bardzo deszczowy okres. Im bliżej terminu, tym większe miałem obawy, czy wyprawa w ogóle ma sens?? Co prawda wpłaciłem w schroniskach zaliczki, ale z kupnem biletów czekałem do ostatniej chwili... Miałem cichą nadzieję, że uda mi się zaliczyć jeszcze dodatkowy nocleg we własnym namiocie, lecz wobec zapowiadanej całodziennej ulewy z żalem odpuściłem.

Ostatecznie wsiadam do autobusu w niedzielę, ostatni dzień maja. Nietypowo, gdyż wyjeżdżam przed południem, a na miejsce mam dotrzeć po południu - to była jedyna możliwość. Zawsze starałem się jeździć w nocy, jednak obecnie komunikacja publiczna w tym rejonie prawie nie funkcjonuje, a przebijanie się autostopem w deszczu nie bardzo mi pasowało. Podróż była męcząca; większość pasażerów stanowili Ukraińcy, którzy nie do końca wiedzą jak się powinno zachowywać w towarzystwie innych osób, więc miałem nieustanny festiwal głośnych rozmów, śmiechów, telefonów, ruskich filmów ze strzelaniem i krzykami rannych, cmokaniem, mlaskaniem, smarkaniem i tym podobnym. Na szczęście w Rzeszowie 90% foteli się zwolniło, więc druga część jazdy była przyjemniejsza. 

Na najbliższym skrzyżowaniu skręcam w prawo, w stronę doliny Wetliny . Kiedyś wzdłuż dalszego biegu rzeki istniało kilka wsi zamieszkałych przez ponad tysiąc mieszkańców, dziś to okolica mało ludna i stworzona do spokojnego wypoczynku.
Użycie zdjęć lub tekstów bez pisemnej zgody autora jest jednoznaczne ze zgodą na uiszczenie wyznaczonej przez niego opłaty.

Motyw Okno obrazu. Obsługiwane przez usługę Blogger .

Piękne widoki! Zwłaszcza na ósmej fotce od końca las wydaje się puszysty, mięsisty taki, jak dywan falujący.
Czasem miałem wrażenie, że te drzewa się się kłaniają, zwłaszcza po deszczu ;)
Po deszczowym początku fantastyczny drugi dzień! Ze świeżą zielenią i kontrastowym niebem. Ech, być tam teraz... Łoś w Sinych Wirach łosia jednak przypomina, tyle że z drugiej strony. A zszedłeś jeszcze nad wodę bliżej parkingu? Tam jest chyba najlepsze miejsce w Sinych Wirach z malowniczymi progami skalnymi. Co do Jaworca - podzielam Twoje zdanie. Podobało mi się, że mogę pochodzić po byłej wsi i wiem, dzięki opisom, co widzę. Niby blisko bacówki, a i tak większość gości tu się nie pofatygowała, więc nie ma obaw, że miejsce będzie zadeptane. To i tak tylko jedno z nielicznych miejsc przygotowanych dla turystów w morzu tych zapomnianych.
Schodziłem w dwóch miejscach, przy ścieżkach "widokowych". Żadnego innego odbicia w dół nie widziałem. Nawet miałem coś widokowego zaznaczonego na mapie, lecz nic nie znalazłem. W ogóle trochę mi tam zabrakło widoku na rzekę z wysokości, brak takiego punktu widokowego z prawdziwego znaczenia. Fajnie, ale bez rewelacji. Z innych osób nocujących w bacówce chyba tylko ja byłem jeszcze na terenie wsi, jednak większość osób to nie interesuje.
Przez tę pogodę początek wyjątkowo posępny, ale za to jaka końcówka! :) Fajna wycieczka. Trochę przedreptałeś konkretnego zadupia, odwiedzając ciekawe relikty dawnego osadnictwa. Od razu przed oczami stanęły mi chociażby Góry Bystrzyckie. To "a weź nie pier...", jak żywo przypomniało mi sytuację, gdy kiedyś w podobny sposób pozazdrościłem ciszy i spokoju pewnemu gospodarzowi agroturystyki koło Marciszowa. Odpowiedział mi w zbliżony sposób. Nie wiedziałem jednak, że facet z małżonką przeżył na dniach zmasowany najazd grupy harleyowców. ;)
Bieszczady już dawno przestały być oazą spokoju i to nawet przed wyemitowaniem serialu "Wataha" (choć jedna z aktorek mówiła, że to ich zasługa :D). W tym roku to je turyści chyba rozdeptają...
Zawsze z wielkim sentymentem oglądam i czytam posty Z Bieszczad. Mam piękne wspomnienia z wypraw jeszcze w latach 80-tych. Z jednej strony chciałbym je odwiedzić znowu, ale gdzieś coś mi mówi, że to już nie takie góry, jak je zapamiętałem. Pozdrawiam.
Bieszczady zmieniły się pewnie najwięcej ze wszystkich polskich gór w porównaniu z tym okresem, o którym piszesz. I nie jest to raczej zmiana na lepsze. Czasem lepiej nie psuć sobie dobrych wspomnień... Pozdrawiam.
Zamierzam niebawem odwiedzić Jaworzec, byłem tam raz w życiu. "Infrastruktura turystyczna" będzie w zasięgu mojej ciekawości. Kapitalna impreza!
To podejrzewam, że podczas poprzedniej wizyty tej "infrastruktury" jeszcze nie było :) Też miło wspominać Jaworzec. Nawet się zastanawiałem czy nie odwiedzić bacówki w tym roku, ale ceny i tu stały się zabójcze...

   Jedziemy dalej podziwiając piękno
szwajcarskiego krajobrazu. Chmury, coraz bardziej straszą nas deszczem, coraz
szczelniej przykrywają niebo, a szarobłękitne mgły coraz częściej zasnuwają
dolinę. Mijamy kolejne wioski i miasteczka. Towarzysząca nam nieustannie rzeka Vorderrhein
płynie raz z lewej, raz z prawej strony drogi. 
   Przełęcz Oberalp jest położona na
wysokości 2046 m .n.p.m.
Wreszcie jest płasko. Przynajmniej przez chwilkę. Po lewej stronie drogi w
szaroniebieskim jeziorze Oberalpsee odbijają się żółtawe od trawy zbocza Alp.
Jezioro jest naturalnym zbiornikiem o powierzchni około 1 kilometra
kwadratowego. Droga, która teraz przytula się dosłownie do jeziora, wybudowana
została w drugiej połowie XIX w.. Połączyła miejscowości Disentis i Andermatt.
Nie znaczy to jednak, że wcześniej, już w średniowieczu, nie przemieszczali się
tędy ludziska pędzący swoje zwierzęta na targi w różnych, górskich wioskach.
Dzisiaj droga jest czynna jedynie latem. Ale zimą kursuje przez przełęcz
kolejka. Jej piękne i czyściutkie, biało-czerwone wagoniki, ciągnięte przez elektrowozik
właśnie odjeżdżają z miejscowej, przełęczowej stacyjki i znikają w tunelu.
Kolejkę zbudowano w 1923 roku. Dawniej kursowała tylko latem, dzisiaj można
skorzystać z dobrodziejstwa przejazdu także zimą. Ale nie jest to łatwe. Bilety
trzeba rezerwować. Wagony są ekskluzywne, panoramiczne i jeżdżą aż z St. Moritz
do Zermatt. Przełęcz Oberalp jest
najwyższym miejscem na tej drodze. Wycieczka trwa około 8 godzin i jeśli pogoda
dopisze, to doznania muszą być fantastyczne. A teraz kubeł zimnej wody na wszystkie
głowy marzące o przejażdżce. Bilet na całą trasę (można też krótsze odcinki przejechać) kosztuje w II
klasie 152 CHR (troszkę ponad 630 zł), a w pierwszej 268 CHR (nie będę pisać
ile to jest w złotych). Mało? Trzeba jeszcze obowiązkowo zapłacić opłatę
rezerwacyjną – w sezonie 49, a poza
sezonem 39 CHR. Dlaczego tak drogo? Może dlatego, że kolejka Glacier Express
(tak się oficjalnie nazywa) jest jak sama nazwa wskazuje ekspresem. Podobno to
najwolniejszy ekspres na świecie. Dzisiaj na peronie i na całej
przełęczy jest spokojnie i cicho. Ludzi nie widać, ale zimą z pewnością
odwiedzają to miejsce narciarze. Wtedy przełęcz ożywa.
   Fordzik, niczym Aston Martin,
mknie pod górę, by po chwili zacząć zjeżdżać w stronę przełęczy. Mijamy hotel
Tiefenbach (nocleg ze śniadaniem około 104 CHR - prawie 430 zł od osoby) oferujący
gościom fantastyczne widoki i wreszcie docieramy na przełęcz Furka. 
Sprache auswählen Deutsch Afrikaans Albanisch Amharisch Arabisch Armenisch Aserbaidschanisch Assamesisch Aymara Bambara Baskisch Belarussisch Bengalisch Bhojpuri Birmanisch Bosnisch Bulgarisch Cebuano Chichewa Chinesisch (traditionell) Chinesisch (vereinfacht) Dänisch Dhivehi Dogri Englisch Esperanto Estnisch Ewe Filipino Finnisch Französisch Friesisch Galizisch Georgisch Griechisch Guarani Gujarati Haitianisch Hausa Hawaiisch Hebräisch Hindi Hmong Igbo Ilokano Indonesisch Irisch Isländisch Italienisch Japanisch Javanisch Jiddisch Kannada Kasachisch Katalanisch Khmer Kinyarwanda Kirgisisch Konkani Koreanisch Korsisch Krio Kroatisch Kurdisch (Kurmandschi) Kurdisch (Sorani) Lao Lateinisch Lettisch Lingala Litauisch Luganda Luxemburgisch Maithili Malagasy Malayalam Malaysisch Maltesisch Maori Marathi Mazedonisch Meitei (Manipuri) Mizo Mongolisch Nepalesisch Niederländisch Norwegisch Odia (Oriya) Oromo Paschtu Persisch Portugiesisch Punjabi Quechua Rumänisch Russisch Samoanisch Sanskrit Schottisch-Gälisch Schwedisch Sepedi Serbisch Sesotho Shona Sindhi Singhalesisch Slowakisch Slowenisch Somali Spanisch Sundanesisch Swahili Tadschikisch Tamil Tatarisch Telugu Thailändisch Tigrinya Tschechisch Tsonga Türkisch Turkmenisch Twi Uigurisch Ukrainisch Ungarisch Urdu Usbekisch Vietnamesisch Walisisch Xhosa Yoruba Zulu

Dziadki w podróży. Motyw Okno obrazu. Obsługiwane przez usługę Blogger .

Nie jest ważne, ani jak długa, ani i jak daleka jest podróż. Ważne,
żeby za oknem przesuwał się świat. Dlatego pierwszy, naprawdę ciepły i
słoneczny dzień tego roku wyciągnął nas z domu. Tylko na kilka godzin, ale
gębusie od razu się śmieją. Forduś zmuszony przez pandemię do długotrwałego
postoju troszkę zgrzyta, ale dzielnie prze do przodu. Azymut na Zalew
Zegrzyński. Może niezbyt to oryginalne ale… zawsze jakaś odmiana.
     Uwielbiamy boczne drogi.
Zazwyczaj to nimi się przemieszczamy. Tym razem jednak coś nas podkusiło i –
licząc na szybki „przelot” do Nieporętu – postanowiliśmy skorzystać z dobrodziejstwa
nowopowstałej arterii. W Rembertowie wjeżdżamy więc w ulicę Żołnierską. Droga
jest wprawdzie nowa, równiutka i dwupasmowa, na pierwszy rzut oka prezentuje
się okazale, ale już drugi rzut oka sprowadza nas do parteru. Stoimy w korku.
Myślicie, że to roboty drogowe, albo co gorsza wypadek? Nic podobnego. To najzwyklejsze
przejście dla pieszych z ruchem kierowanym światłami. Miejskie życie, cóż
począć. Ale nie ma co narzekać, już po 15 minutach jesteśmy niecałe 300 metrów dalej.
Jeszcze chwilka i mkniemy nie zmodernizowaną, wąską drogą usytuowaną na dosyć
wysokim wale. Pamiętam ją z dzieciństwa, gdy jeździłam tędy z rodzicami.
Wydawała mi się prześliczna, otoczona podmokłymi lasami, w których wiosną
kwitły żółciutkie kaczeńce, wyłożona brązowawym, błyszczącym klinkierem
(przeraźliwie śliskim po deszczu). Wtedy ruchu na niej praktycznie nie było,
dzisiaj jest spory. Są też na poboczach liczne panie niezbyt ciężkich
obyczajów, nie ma za to felernego klinkieru. To znaczy pewnie jest, ale pod
warstwą asfaltu. Tak wygląda dzisiaj „wschodnia obwodnica Warszaw” mówi
Andrzej. 
      Zalew Zegrzyński to wielkie sztuczne
jezioro pod Warszawą, które pojawiło się na mapie Polski w 1963 roku. W Dębem na
 rzece Narwi, niedaleko miejsca, w którym
wpada do niej Bug, wybudowano tamę i powstał zbiornik retencyjny. Przy zaporze
uruchomiono nawet elektrownię wodną, ale o niewielkiej mocy. Po co więc
przegrodzono Narew skoro prądu z tego mało? Otóż planowano na Bugu budowę całej
kaskady zbiorników, co miało uczynić rzekę dostępną dla żeglugi. Jezioro
Zegrzyńskie (taka jest oficjalna nazwa chociaż naprawdę jest to zalew) było
pierwszym i jak się wkrótce okazało ostatnim, zbudowanym zbiornikiem. Z planów
nic nie wyszło, ale podwarszawskie jezioro – jako, że już było -stało się jeziorem rekreacyjnym. Zaczęły
wokoło wyrastać ośrodki wypoczynkowe, powstawały plaże i najróżniejsze
atrakcje. Było fajnie, mieszkańcy stolicy mieli tu swój weekendowy raj. A jak jest
dzisiaj? Chyba tak sobie. Zagospodarowanie, tak atrakcyjnego dla mieszkańców Warszawy
miejsca jest zupełnie do bani. Wszystko wygląda jak jedna wielka samowolka,
miejscami wręcz bardzo brzydka, bez pomysłu, bez polotu, bez planu. Zupełnie
jakby każdy, kto ma jakiekolwiek prawa do gruntów nad zalewem usilnie starał
się zbudować coś brzydszego od sąsiada. Jedynie żeglarze się cieszą, bo łódek
wszelakiej maści jest dookoła Zalewu Zegrzyńskiego mnóstwo. Latem naprawdę pięknie
wyglądają kolorowe żagle nad taflą wody.
         No ale do rzeczy. Mimo, że Zalew
Zegrzyński ma ponad 40 km
długości i ponad 3 km
szerokości fajnego dostępu do wody mają warszawiacy niewiele więc tam gdzie
jest to możliwe, pchają się całymi rodzinami. I od razu jest tłok, którego
(przecież mamy pandemię) raczej unikamy. Mijamy więc szybko Nieporęt z jego
gigantycznymi hotelo-knajpami, które rozsiadły się na dawnej, nadwodnej łące,
mijamy malutką publiczną plażę pełną rodzin z dziećmi karmiącymi łabędzie,
mijamy sławetne Zegrze. 
   No właśnie. Zegrze. Naszym
zdaniem (podkreślam naszym zdaniem) jedna z najbrzydszych miejscowości w
okolicy. Chaotyczna i bez planu. Wyglądające na zaniedbane porty jachtowe
sąsiadują z gigantycznym, nowym hotelem, a poszarzałe ze starości pozostałości
po socjalistycznych ośrodkach wypoczynkowych graniczą z resztami niewiadomo
czego. Latem, gdy wszystko skryje zieleń, może nie będzie to wyglądało tak
niechlujnie. Ale zima brutalnie odsłania brzydotę, dodatkowo upstrzoną licznymi
reklamami i plakatami. A mogło być tak pięknie. 
     Jedziemy dalej. Za mostem
skręcamy w prawo. Mijamy przedwojenne zbudowania jednostki wojskowej, dzisiaj
wykorzystywane przez cywilny świat (sklepy, poczty, zakłady usługowe), mijamy
nowopowstałe apartamentowce (nawet ładne, ale trochę jakby nie na miejscu) i
dojeżdżamy do Pałacu Zegrzyńskiego. Obecnie to hotel. Brama jest otwarta (za co
bardzo pięknie dziękujemy zarządcom obiektu) więc wjeżdżamy. Zostawiamy
Fordusia na schludnym parkingu i idziemy rzucić okiem na dziewiętnastowieczny
budynek oraz jezioro . Słońce mocno świeci. Jest wręcz
gorąco, bardzo przyjemnie i co najważniejsze zupełnie bezludnie.
       Pałac zbudowano na wysokiej
skarpie. W dole, między drzewami parku, błyszczy w promieniach słońca
zlodowaciała tafla jeziora. Lśni jak białe złoto. Aż oczy bolą. W starych
drzewach cichutko szumi wiatr. W pałacu, na piętrze ktoś, wykorzystując
słoneczną pogodę, szoruje okna. Ten budynek ma ponad 170 lat. Zbudowali go
Krasińscy, ówcześni właściciele Zegrza. Założyli folwark i zbudowali pałac.
Dostała go w posagu Jadwiga Krasińska wychodząc za mąż w 1862 roku za Macieja
Józefa Radziwiłła. Nie byle kto tu więc mieszkał, bo nazwiska są z polskiego,
arystokratycznego szczytu. 
      Młoda para nie cieszyła się długo
luksusami tego miejsca. W 1889 roku car Aleksander III (a był to już okres
zaborów jak pewnie wszyscy z historii pamiętają) postanowił zbudować na
terenach wsi Zegrze i Zagroby twierdzę. Jak postanowił tak też zrobił. A że
carowi się bezkarnie nie odmawiało, małżeństwo Radziwiłłów zmuszone zostało do
sprzedaży swoich włości. Straty wielkiej wszakże nie ponieśli. Maciej Radziwiłł
był lojalnym, rosyjskim poddanym, o wolną Polskę raczej nie walczącym. Był też
szambelanem na carskim dworze, a później dworskim łowczym więc car mu krzywdy
nie zrobił. Za zegrzyńskie dobra Radziwiłłowie dostali 300 tysięcy rubli i
przenieśli się do nowo wybudowanego pałacu w niedalekim Jadwisinie. A co z
pałacem zegrzyńskim? Zaczęto nazywać go Pałacem Generałów, bo stał się siedzibą
dowódcy Warszawskiego Regionu Umocnionego. Może był w nim nawet car Mikołaj II,
który w sierpniu 1897 roku odwiedził Zegrze i tamtejszą świeżo oddaną do użytku
twierdzę. Tylko czy to jest znowu dla nas taki zaszczyt? Dwadzieścia jeden lat
później Polska odzyskała niepodległość. Rosyjscy generałowie się wynieśli, a
ich miejsce zajął polski dowódca twierdzy pułkownik artylerii Olgierd Pożerski.
Mieszkał sobie tam spokojnie do 1921 kiedy to twierdzę zlikwidowano. 
      Bardzo nam się podoba otoczenie pałacu,
ale czas jechać dalej. Przez Zegrze, Nieporęt, Białobrzegi i Rynię objeżdżamy Zalew
Zegrzyński dookoła. Z mostu na rzece Rządzy widzimy wędkarzy łowiący ryby spod
lodu. Siedzą skuleni na stołeczkach nad przeręblami i czekają na branie. Jest
bardzo ciepło. Mamy nadzieję, że lód jest odpowiednio gruby. 
   Za rzeką skręcamy w lewo. Dokąd
jedziemy? Można by powiedzieć bez cienia przesady, że dokąd nas oczy poniosą.
Szukamy ładnego, spokojnego miejsca, by się zatrzymać i wypić kawkę. Dookoła są
lasy, są pola, są też wsie. Mijamy malutką wioskę Myszyniec i wjeżdżamy do Arciechowa.
Nic nadzwyczajnego na pierwszy rzut oka. Zwyczajna osada, kiedyś zamieszkana
przez niezamożnych chłopów, dzisiaj pewnie latem pełna letników. Ale jest tu
coś jeszcze. Są kurhany. I to nie jeden, nie dwa, nie trzy, ale całe
dwadzieścia jeden. Natrafiono na nie całkiem niedawno, pod koniec ubiegłego
wieku. Jest to podobno cmentarzysko z epoki żelaza z okresu między I, a IV
wiekiem naszej ery. Na wszelki wypadek nie powiemy gdzie dokładnie się kurhany
znajdują, nie pokażemy też zdjęcia. Jeszcze by komuś przyszło do głowy wybrać
się tam z łopatką.
   Mijamy ostatnią chałupę
Arciechowa i wreszcie - eureka. Polna, jeszcze zasłana roz
Robi mu loda w czarnych pończoszkach
Sexfilmydarmowe - Lisa Ann, Jeden Na Jednego
Giętka i seksowna

Report Page