Drapieżny rudzielec na białym łożu

Drapieżny rudzielec na białym łożu




⚡ KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Drapieżny rudzielec na białym łożu

"Wielcy mawiali, że to piękne być świadkiem przemijania cudownych zdarzeń, epok, śmierci bohaterskich i dzielnych duchem ludzi, bowiem gdy istota ich gaśnie, w świadkach płomień pamięci żyć będzie – żywy i słodki, cudowny jak to co się dokonało, lub to czego dokonano. I żadnemu z potomnych nie dane już będzie rozniecić w sobie takiego ognia, takiej wiary i takiej mocy, jak rozniecili oni – żywi w wieku wartości." To autorski świat mojego dzieła, nad którym pracowałem dość długo i zapewne długo pracować będę. Dlatego postanowiłem podzielić się z liczniejszym gronem fanów fantastyki moim dotychczasowym dorobkiem w tej dziedzinie. Uznawszy, że nie ma co pisać do szuflady, przedstawiam wam to co mam. Poniżej zamieszczę dodatkowe materiały związane ze światem powieści, a najważniejsza spośród reszty wydaje się być mapa. Opracowałem ją w programie AutoRealm, który z resztą bardzo polecam podobnym zapaleńcom: Lore - Czyli świata zaplecze.




sierpnia (20)


września (7)


listopada (7)


czerwca (12)


października (1)



Mizerny chłopina w stroju adepta magicznej szkoły, z ociekającym słomkowym kapeluszem na głowie, przemierzał rozmokłą polanę przecinaną co kilka chwil przez srogich żołdaków biegnących to tu, to tam w zwartej kolumnie. Patrolowali linię graniczną, jak gdyby kogoś, bądź czegoś się spodziewali.
Maszerował sam w stronę monumentalnej warowni rozmyślając nad tym, czy słusznie postępuje pchając się w paszczę smoka, co to fałsz i zdradę widzi, zanim ta się w czyjejś głowie w postaci myśli narodzi. Przecież to nie ma sensu... Plan może brzmiał dobrze na początku, ale z takim bajdurzeniem, to co najwyżej do szlacheckiego grodu, czy spokojnej, religijnej enklawy na polach Yaganu, gdzie soczyście zielone łąki i puchate białe króliki w nich buszujące obwieszczają przybyszom: „Tu panuje pokój, sielanka i dobrobyt. Nic się wam nie stanie, możecie liczyć na naszą gościnność.” Do tego jasnowłose dziewczęta pletące całe dnie wianki dla swoich oblubieńców, czy słuchające muzyki. Dzień po dniu święta, uroczystości, lekka praca, cóż, w końcu stolica artystów... Nic dziwnego, że przegrywają większość wojen, jeśli nie brać pod uwagę tych, w których uczestniczyły wojska najemne, dowodzone przez kupionych generałów. Nic tylko sielanka, a utrzymują się z czego? Perfumy, pachnidła, maści, medykamenty, rzeźby, obrazy, muzyka, klejnoty, biżuteria, garncarstwo, inne rzemiosło jak i cięższe w fachu płatnerstwo także znalazło miejsce, choć wykonane przez nich zbroje służą bardziej do ozdoby i ‘świecenia”... Świetnie, w sam raz kraina dla kogoś takiego jak on. Nie, żeby Wingo był pacyfistą, po prostu nie lubił tłoku i spojrzeń barczystych zakapiorów, o twarzach tak poprzeszywanych żelazem na różnych polach bitew, że aż nieludzkich.
Deirun to coś zupełnie innego. Wszak mają tutejsi obywatele wolności jak w innych państwach, ale silny kościelno-militarny rygor wyrobił ten niemiły odór „mocy”, który się wylewa z torsów tutejszych mężczyzn w postaci pięści, szukającej Wingowego nosa. Tu żyją człeki srogie, a armie Deiruńskie dowodzone paladyńską wolą, to młoty potrafiące jednym uderzeniem zmienić kształt pola bitwy i przybliżyć zwycięstwa. Kto chce dotuje kościół, śle im podarki, broń, kruszec, pszenicę, chmiel, złoto, a wszystko w celu zjednania sobie duchownych. Żadne państwo na tyle głupie nie było by ryzykować ekskomunikę i tym samym narazić się na Deiruński gniew, lub nie daj Panie Sądu, spotkać ich na polu walki u boku przeciwnika, który znalazł na tyle dużo złota w skarbcu, by nająć najlepsze w tej części kontynentu oddziały najemne zaprawione w bojach i z ogromnym bagażem doświadczenia. Gdy paladyni ogłaszają pobór na służbę wiekuistą, wielu z tutejszych mieszkańców zapisuje się z dumą i zapałem, bo nawet we wschodnich cesarstwach i królestwach mawia się: „Dwie rzeczy wpuszczą cię zawsze przed obliczę korony, jedna to hrabiowski tytuł, druga, ranga czarnego pułkownika.” Tutejsi oficerowie witani są na niejednym bankiecie lepiej niż wyżej urodzona szlachta... No i przyznać trzeba paladynom, że mają duże pojęcie o sprawiedliwości, a szczególnie militarnej. Oficerem może zostać każdy, paladynem także, wszystko zależy od wkładu pracy i poświęcenia.
Wingo popatrzył na straże pilnujące jednego z obozów. Wyglądali straszliwie... Czarno-czerwone sukna z których wykonano ubiory ciężkiej piechoty, do tego naciągnięte na piersi stalowe błyszczące kirysy, nad ciężkimi butami wysłużone nagolenice, i solidne żołnierskie rękawice przytwierdzone do stosownej gamy dalszych osłon każdej z rąk. Wywlekli z brudnej zagrody długowłosą dziewczynę, która jak nic miała więcej niż dwieście lat, a mimo to zachowywali się jak gdyby pojmali dziewczynkę. Młoda długoucha w podartej sukience, która niegdyś mogła być olśniewającą beżowo-złotą tuniką z licznymi ozdobnikami, szarpała się próbując wyrwać z objęć żołdaków. Wingo widział tą niegasnącą dumę w jej oczach, ten zapał i głęboko skrytą wzgardę do rodzaju ludzkiego. Pewnie wolałaby trafić do orczej niewoli i tam być traktowaną w miarę „czysto”. Skoro i tak miała być gwałcona, to należało się jej chociaż miękkie, ciepłe posłanie u boku samego tyrana klanu. Ludzie maleli w jej oczach... Cóż to za stworzenia, które z byle gnoju dziewkę wyciągają by się z nią zabawić? Stanęła nagle prosto unosząc dumnie brodę. Brudne jasnobrązowe włosy obmyte i sklejone deszczem, zlepiły się z tym co zostało z jej sukni. Chyba wciąż nie zdawała sobie sprawy w jakiej sytuacji się znajduje lub miała nadzieję, że wysokie książęce rody z dalekich elfich krain na północy przybędą im z odsieczą.
Była wysoka, jak to elf i niemal równa wzrostem przeciętnemu ludzkiemu mężczyźnie. Stała dumnie i dostojnie, gdy napastnicy nożem cięli pozostałości sukni. Wingo nie mógł się powstrzymać i przystanął na chwilę...
W końcu zdarli z niej łach, a ona nawet nie mrugnęła. Widać, że szlachcianka. Nie da się upokorzyć, nie da złego przykładu, pokaże z jaką wartością w sercu umrze elfia arystokratka.
-Dawaj wodę! – Krzyknął jeden z żołnierzy zamykając na kłódkę furtkę od kolczastej zagrody.
Długoucha, według mniemania Winga, byłaby piękna gdyby nie należała do obcej rasy i plemion innowierców. Świetnie wyrzeźbiona szczupła sylwetka, delikatna skóra choć umazana błotem.
Przybiegł jakiś wojak niosąc dwa wiadra wody. Podał jedno dowódcy.
Ten wykonawszy solidny zamach, wylał jego zawartość na piersi dziewczyny, a ta nie rozumiejąc podejrzanego zachowania strażników, cofnęła się o krok rzucając badawcze spojrzenia na otaczających ją ludzi. Cóż takiego zamierzali z nią uczynić?
Wtem ktoś inny chlusnął wodą w jej plecy.
Zaraz zjawił się inny żołnierz niosący dlań sandały i puchatą pelerynę do okrycia. Obuwie wylądowało pod jej stopami.
-Zakładaj durna chabeto! Rozumiesz co do ciebie mówię? – Warknął na nią żołnierz, gdy dziewczyna ociągała się ze wsunięciem stóp w proste sandały.
W końcu założyła buty, a jeden zbrojny okrył jej ramiona futrzaną peleryną.
Czyżby zauważyli, że jest szlachcianką? Może ktoś ją wykupił?
-Choć kwiatuszku - wyszczerzył zębiska jeden z drabów - czeka cię porządna kąpiel.
Mężczyźni zabrali ją w stronę twierdzy, co wprowadziło Winga w niemałą konsternację... Czyżby, któregoś z pułkowników tknęło ziarno pogańskiej perwersji? A może to ta, o której napomniał czcigodny brat Messergeist? Paladyn na pewno nie pohańbiłby swej godności w taki sposób...
Nagle coś go tknęło. Ta upiorna długoucha kobieta obserwująca go z małego okienka na wzgórzu gdzie stał stary młyn. Nie pozwoliła iść Baflinowi... Powiedziała, że gdyby Wingo chciał ją, boże uchowaj, wydać za garść miedziaków, poderżnęłaby mu gardło.
-Alarm! – Jęli się wydzierać mężczyźni w zbrojach budząc swych towarzyszy.
Wtem nagle, ze strony granicy wylały się huki wystrzałów!
-Szyki! Formować szyki! – Oficerowie zdzierali gardła.
Robotnicy w popłochu jęli zbierać swój dobytek i uciekać z polany, byle dalej od granicy.
Nocne, zachmurzone niebo przeszyło kilka świszczących strzał. Dziwne, nikt nie używa takiego oręża, chyba, że chce być zauważonym. Strzały tnąc powietrze gwizdały niemiłosiernie głośno, a dźwięk ów rozlewał się echem po otoczeniu.
Nad granice zbiegł ogrom strzelców, którzy ustawiwszy się w szeregi oddawali ciężkie salwy, zasnuwając powietrze białym dymem.
Wtem młody rudzielec zauważył jak z młyna na szczycie okolicznego wzgórza wybiega odziany w mrok kształt rzucając się do szarży na tył wroga.
-Za wami! – Wydarł się wartownik stojący na wieży do zbrojnych, stojących za plecami strzelców. – Jedna uciekła!
Baflin wykorzystał sytuację, by wyczołgać się z ruin wiatraka i zniknąć w okolicznych gęstwinach.
Wingo z razu podreptał w tamtym kierunku. Na bogów! Co się dzieje?! Czyżby paladyni to przewidzieli i dlatego kazali ufortyfikować granicę?!
Dookoła istny chaos. Kilka strzał trafiło strzelców, lecz to bardziej przez przypadek. Ktokolwiek słał w nich zabójcze groty nie mógł równać się z nową bronią Deiruńczyków jaka przygniatała szturmujących granicę i zmuszała do ukrycia za spalonymi drzewami. Wingo nie wiedział któż może być na tyle desperatem, by na taki czyn się odważyć.
Nieznajoma długoucha uderzyła na pierwszego zbrojnego, przecinając naramiennik w niecelnej szarży. Zakrzywiony ostry miecz wbił się w ciało rosłego żołnierza, który zawył z bólu i padał na ziemię. Wtem inny rosły woj grzmotnął w jej potylicę płazem ciężkiego miecza, zwalając z nóg.
Mężczyźni jęli ją krępować łańcuchami, kopiąc w osłonięty kombinezonem brzuch. Padła nieprzytomna. Czemu wybiegła? Zdawała sobie sprawę ze złej kondycji szczególnie oczu.
Wtem rozległy się śmiechy i okrzyki radości!
Wojownicy wiwatowali na cześć strzelców, którzy najwidoczniej po kilku minutach rozpędzili lub wybili istoty starające się nawiedzić te strony.
Wingo przyspieszył widząc jak opancerzeni niosą spętaną kobietę w stronę twierdzy.
Przebiegł obok starego młyna mijając kilka obozowisk i ruszył w stronę rozmokłych pól wysokiej trzciny. Wbiegł do pasa w wysokie trawy, podciągając o drobinę tunikę.
-Baflin! – Krzyknął zatrzymując się. – Baflin, cały jesteś?!
-Stul ta gęba... – Szepnął ciemny kształt kucający tuż obok nogi młodzieńca.
Wingo spojrzał nań podejrzliwie, po czym powoli przykucną.
-Ciiii... – Krasnolud czegoś wyglądał.
-Już po wszystkim możemy stąd iść...
Wtem brodacz złapał głowę początkującego maga i skierował ją w stronę zapadniętej skąpanej w mroku części młyna.
-Wcale nie po wszystkim, chopie... A myślisz, żeh czemu wyłaził z kryjówki?
-Patrzaj tam. – Wycelował jego głową w zawalony dach wiatraka.
Spomiędzy trzcin widział wszystko odrobinę niewyraźnie, a buty nasiąkały mu wilgocią.
Wysilił słabych oczu. Nie miał ze sobą okularów, a budynek znajdował się dosyć daleko. Wtem tuż obok pokaźnej dziury w zawalonej części dachu, jakiś ledwo zauważalny kształt poruszył się.
Wingo przymrużył powieki. W ciemnościach ruiny nie widział absolutnie nic, a jednak czuł, że coś wnika w te stare mury i drewniane ściany. Zostawili tam swój ekwipunek. Baflin miał nosa do sytuacji kiedy ktoś próbuje go podejść i tym razem udało mu się bezbłędnie wyczuć czyjąś obecność.
-Siedział żeh tam, kiery zawiało migdałami... – Szepnął. – Tyle, że naprawdę mocno... O patrz! – Krzyknął.
Coś musiał zauważyć, ale kiedy Wingo obrócił głowę niczego nie zobaczył.
Wtem w ruinie oblanej absolutną ciemnością, błysnęły dwie pary seledynowych punkcików, po czym zaraz znikły.
-Jest ich pięciu... – Szeptał Krasnolud.
-Pal bóg strzały! To była dywersja, jęzor dam sobie za to urżnąć.
-Połóżcie tu generała. – Zakomenderował wysoki mężczyzna owinięty ciemnofioletową peleryną.
Z ciemności wyłoniło się dwóch wojowników w czarnych jak noc kombinezonach dźwigając barczystego męża bez nogi. Ułożyli go delikatnie na podłodze odwijając głowę z opatrunków.
Tęga pierś bladoskórego mężczyzny o długich spiczastych uszach, unosiła się i opadała walcząc ze stalowymi klamrami utrzymującymi kombinezon w odpowiednim naprężeniu. Jego całkowicie wygoloną głowę znaczyły liczne tatuaże przedstawiające przerażające węże atakujące małe człekokształtne istoty. Masywna szczęka poznaczona kilkoma bliznami trwała nieruchomo, mimo okropnego bólu jaki trawił mężczyznę. Jedno z seledynowych groźnych oczu zakrywała czarna zaślepka na elastycznym pasku.
-Deomer... – Odezwała się istota wyglądająca przez okno. – Bierz się do roboty. – Rozkazał, ale lojalny sługa mrocznej armii już klęczał przy nodze ułożonego na twardych deskach mężczyzny zdejmując prowizoryczny opatrunek.
-Falastes, przeszukaj to pomieszczenie.
-Tak się stanie... – Odpowiedział inny z żołnierzy ruszając do wykonania powierzonego obowiązku.
-Tak, legacie? – Z ciemności wyłonił się ostatni z wojowników.
-Na górę. Obserwuj czy ktoś nie nadchodzi.
Mężczyzna leżący na podłodze zacisnął lewą pięść i grzmotnął zdrowo w podłogę. Burczał i mruczał pod nosem w ciszy komentując zły stan własnego ciała. Z zabandażowanej urwanej w kolanie nogi nadal ciekła krew. Materiał przesiąkł czerwoną posoką.
Klęczący przy nim medyk rozłożył swój pakunek. Jął szybko zdejmować opatrunki z nogi wodza. Poprawił opaskę uciskową widząc w jakim stanie jest rana. Zgruchotana kość wystawała z poczerniałej tkanki toczącej mazisty ropień zmieszany z czarną krwią. Niedobrze, Deomer czuł smród rozkładu. To zadziwiające i przerażające jednocześnie, że reakcja gnilna wystąpiła tak szybko.
Teraz przyjrzał się spuchniętej prawej dłoni generała, która obeszła okropną sinizną. Przez środek dłoni przechodziła ponadto szeroka jak kciuk dziura, a palce z racji zmiażdżenia kości zwisały jak pokraczne, wykręcone kikuty. Ta rana także gniła i to go martwiło.
Napotkało go mściwe groźne spojrzenie jednego oka leżącego mężczyzny.
-To na co czekasz?! Róbcie swoje, a nie pieprzycie!
Deomer wyjął z plecaka piłę przymocowaną do ścianki z całą gamą chirurgicznych narzędzi. Przyłożył zębistą krawędź przyrządu do gnijącej tkanki, uprzednio przesunąwszy opaskę zaciskową nieco wyżej na udzie. Jął ciąć, szybkimi posuwistymi ruchami, by jak najszybciej zatamować krwawienie.
-Telerion. – Warknął łysy generał podpierając się delikatnie lewym łokciem.
-Tak, generale? – Odpowiedział długowłosy mężczyzna obserwujący świat przez okno ściągając kaptur.
-Jak wygląda sytuacja? – Spytał silnym głosem krzywiąc się odrobinę na twarzy, gdy medyk zaczął piłować kość.
Z rany sączyła się biała papka wypluwana spomiędzy mięśni przez przesuwającą się błyskawicznie piłę. Upływało o wiele za dużo krwi...
-Kupili to, panie generale. – Syknął przystojny długowłosy mężczyzna w czarnym kombinezonie, z blizną na policzku. – Zagęścili patrole, ale główne oddziały wycofują powoli. Chyba boją się o te zagrody... Boją się, że „złotka” zaczną im uciekać.
-Świetnie. – Odburknął silny spiczastouchy pozbawiony kolejnego kawałka nogi.
Deomer w ukropie uwijał się nakładając na ranę zielonkawą maść. Kiedy całkowicie zakrył krwawiące mięśnie gęstą papką, odkorkował fiolkę z białym proszkiem. Posypał nim zieloną maź i chwyciwszy dwa krzemienie, cisnął nań iskrę. Wtem koniec nogi zaszedł płomieniami na kilka chwil.
Generał zacisnął mocno zęby, czując jak przypalane nerwy.
-Pospieszcie się żołnierzu! – Ryknął na medyka, który brał się za jego prawą zgruchotaną dłoń. – Albo daj mi miecz, to sobie tą zasraną dłoń odrąbę!
Medyk o sztucznym oku skinął głową zakładając opaskę uciskową na ręce poszkodowanego. Ścisnął najmocniej jak potrafił do tego stopnia, że ręka momentalnie poczerwieniała.
Przygniótł kolanem przegub łokciowy i rozpędzając piłę wgryzł się w rękę dwa cale nad nadgarstkiem. Piłował szybko i z uporem w kilka sekund urzynając puchnącą dłoń. Nasmarował zieloną maścią i posypawszy proszkiem podpalił zasklepiając błyskawicznie otwartą ranę.
-Generale, naliczyłem około sześćdziesięciu obozów z tej strony. Nie wiem ile mieszczą, ale sądząc po uwalonych ciałach… zapewne sporo.
-I dobrze, należy im się! – Warknął bezoki silny bladoskóry elf. – Ludzie winni to już dawno zrobić!
Z ciemności wyłonił się wojownik dźwigający na plecach długą kuszę.
-Znalazłem tu czyjeś rzeczy. Trzy krasnoludzkiej roboty topory...
-Krasnolud? A co na Elebriana w takim kaprawym miejscu robi krasnolud?
Żołnierz wzruszył ramionami nie potrafiąc odpowiedzieć na pytanie.
-Ktoś tu niedawno był... Jakiś człowiek także, tak przynajmniej mniemam po księdze i ekwipunku jaki tu znalazłem.
-Tak, to pana zainteresuje. – Podał mu białą chustkę, jaką każdy z oddziału miał w podręcznym zestawie opatrunkowym.
-Znalazłeś to tutaj? – Telerion wlepił w niego pytające spojrzenie.
-Tak, panie legacie... – Odpowiedział młodszy oficer wskazując palcem na misę stojącą na starej skrzyni pod ścianą. – Tam, razem z zakrwawioną wodą i jakimiś brudami.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi!
Nie minęła sekunda jak miecze, noże i łuki znalazły się w dłoniach wojowników, którzy nagle zamarli w kompletnym bezruchu, mierząc sztychami lub grotami w kierunkach wszystkich możliwych „wejść” do budynku.
Generał chciałby się unieść i walczyć, ale zbyt dobrze wiedział, że pogorszyłby w tym stanie ogólną sytuację. Mógł jedynie zaciskać mocno lewą pięść i mieć nadzieję, że jego ludzie szybko uporają się z intruzem.
-Nie jesteśmy waszymi wrogami. – Odezwał się ktoś zza odrzwi. – Chcemy pomóc.
Mężczyźni powoli naciągając kaptury, zanurzali się w ciemności dając sobie rozkazy gestami. Deomer powoli ściągnął generała w cień, a sam wódz, starał się zachować ciszę by nie zepsuć zasadzki.
Nikt jednak nie wchodził, jakby się spodziewał, że otworzywszy drzwi, jego czoło przeszyje stalowy szpic, osadzony na szczycie strzały.
Telerion spojrzał w górę, na zdziwionego łucznika wzruszającego ramionami. Kiwnął doń dwoma palcami, a ten potaknął skinieniem głowy.
-Była tu jedna z waszych. – Odezwał się głos za drzwiami. – Taka z urwanym uchem i ogoloną głową po bokach...
Wojownicy odrobinę opuścili broń spoglądając na siebie szeroko rozwartymi oczyma. Głównodowodzący skinął głową, a żołnierze opuścili łuki, bezdźwięcznie chowając strzały do kołczanów na plecach. Zaczęli się powoli zbliżać do drzwi, stąpając delikatnie po drewnianej podłodze niczym koty, nie wydając najmniejszego dźwięku.
-Pomogliśmy jej przejść... przez granicę. Była ranna to ją opatrzyłem. Tam w środku to nasze rzeczy.
Dwóch odzianych w ciemność, przyczaiło się przy drzwiach.
-Wiemy, że tam jesteście, ale was nie wydamy, też chcemy się stąd wydostać...
Wtem jeden z wojowników otworzył drzwi, a drugi z nich błyskawicznie złapał cherlawego człowieka trzymającego nad głową deskę i wciągnął go do środka, przewracając brutalnie na ziemię oraz dociskając ostrze noża do wątłej szyi.
-Nie, czekajcie! – Krzyknął przerażony chłopina, gdy para seledynowych oczu groziła mu śmiercią przekazując intencje właściciela bojowego noża. – Jeśli mnie zabijecie, mój kompan was wyda! – Mruknął.
Zaraz obok rudzielca wylądowała krępa, brodata postać, dociskana do podłogi przez innego woja w podobny sposób. Wingo spojrzał nań pytająco.
-No co? Nie móg żeh sie oprzeć, chopie.
W komnacie elegancko zdobionej złotem i czerwonymi suknami, na rogu ogromnego łoża okrytego purpurową zwiewną powłoką siedział blady mężczyzna wspierając czoło na dłoniach. Zbudziła go cichnąca burza grasująca za oknem, gwizd wiatru oraz alarm wszczęty przez stacjonującą pod murami armię. Wyjrzał przez wyjście na skromny taras, z którego roztaczał się widok na ogarnięte mrokiem lasy, w dużej części strawione ogniem. Owalna duża komnata znajdowała się na wyższych kondygnacjach cytadeli Openhaad, a zatem w najbezpieczniejszym miejscu w całej twierdzy. Samą cytadelę umiejscowiono na tyle wysoko, że mężczyzna wyglądający przez wysokie łukowate wyjście na obudowany taras, widział dalekie krańce Dolfe, i początek dalszych niezbadanych krain, gdzie jeszcze żaden człowiek nie odważył się zapuścić. Wiedzieli wszak, że znajdują się tam tereny dzikich elfów, a dalej prawdziwy ląd Złotego Pokolenia, na którym wielkość długouchyc
Wieczór z panią do ruchania
Porno Sex Darmo - Mercedes Carrera, Sex Trójkąt
Seks z seksowną pracownicą

Report Page