Dobrze wyuczona lekcja

Dobrze wyuczona lekcja




🛑 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Dobrze wyuczona lekcja

Blog
Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
5125 odsłon


Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz



Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz



TAK! Zgadzam się! Jestem zmęczony tymi wyskakującymi okienkami...

Wojciech Sumliński miał w operacji służb specjalnych dotyczącej Komisji Weryfikacyjnej WSI odegrac taką rolę jak Zbigniew Farmus w operacji, która w efekcie wyeliminowała Romualda Szeremietiewa w przetargu na zakup samolotu wielozadaniowego dla wojska. Nieprawdopodobne?
Niekoniecznie- poszczególne elementy dzialan ABw i prokuratury w sprawie Sumlinskiego są niezwykle podobne do tych jakie dotknęły Szeremietiewa. A sam były wiceszef MON uważa, że tak jak próbowano złamać Farmusa i uczynić z niego plastycznego świadka, tak- taką właśnie rolę przewidziano dla redaktora Sumlińskiego.
O podobienstwach sprawy Farmusa i sprawy Sumlinskiego pisano na blogach wiele, bodajże najlepszą analizę tego przypadku przedstawil Pan W.S_"media"Aleksander Ścios" w tekscie, ktory zaskakująco szybko zniknął z SG Salonu. Rzeczywiscie im dluzej mam okazje przyglądać się tej sprawie i badać niektóre jej okoliczności tym bardziej wydaje mi się, że racje ma Romuald Szeremietiew, ktory w piątkowej rozmowie z ND wręcz twierdzi, że w sprawie Sumlinskiego zastowano dokładnie ten sam mechanizm co w jego sprawie. W obu tych sprawach pojawiają się te same nazwiska, te same "procedury" : publikacja, nalot służb, dowody, których w rzeczywistosci nie ma, areszt wydobywczy.... dalej zapewne wieloletnie postępowanie najeżone przeciekami kontrolowanymi i po wielu latach, gdy już nikt nie pamięta kulisów sprawy wyrok uniewinniający lub umorzenie. W sprawie Szeremietiewa, która zakonczy się najprawdopodobniej po latach w ostatnim tygodniu sierpnia taki wyrok wydaje się najbardziej prawdopodobny. W sprawie Sumlinskiego już sąd pierwszej instancji miał spore wątpliwości co do zasadniości zarzutów ( zatwierdził je sąd okręgowy w dziwnych okolicznosciach)
 Kilka zaskakujacych zbieżności w wydarzeniach, które na użytek tego tekstu pozwoliłem sobie nazwac "Farmus 1" i "Farmus 2"
7 lipca 2001 r. w „Rzeczpospolitej” ukazuje się artykuł. autorstwa Bertolda Kittela i Anny Marszałek pt. „ Kasjer z Ministerstwa Obrony”. Dziennikarze napisali w nim "(...) Z powodu podejrzenia o korupcję Zbigniew Farmus, najbliższy współpracownik wiceministra Romualda Szeremietiewa, nie otrzymał w ubiegłym tygodniu od Wojskowych Służb Informacyjnych zgody na dostęp do tajnych informacji. Przedstawiciel zagranicznego koncernu zbrojeniowego powiedział "Rz", że Farmus żądał od niego 100 tysięcy dolarów łapówki za "załatwienie" zamówienia na dostawę haubic. Szeremietiew ręczy za uczciwość swojego doradcy. Tymczasem sam wiceminister w ciągu czterech lat urzędowania poczynił inwestycje, na które nie ma pokrycia w dochodach.(...)" Redaktor Marszałek powołue się na informatora, którym jak się później okazało był Bogdan Letowt z RPA. Sąd domaga się taśm z nagraniem informacji Letowta, którymi ponoć miała dysponować dziennikarka; Marszałek odmawia zasłaniajać się tajemnicą dziennikarską. Sam Letowt twierdzi, co w toku trwającego już latami procesu - wydaje się być wiiarygodne, że przed publikacją z dziennikarzami nie rozmawiał, a taśmy czyli dowodu po prostu nie ma .
- Od jesieni 2007 do kwietnia 2008 w "Dzienniku" pojawia się cykl artykułów, a wśród ich autorów również redaktor Anna Marszałek, w których pojawiają się sugestie, a to o wycieku tajnych danych z Komisji Weryfikacyjnej WSI dotyczących aneksu do raportu, a to, że raport można kupić na bazarze Różyckiego w Warszawie. 9 kwietnia "Dziennik" w publikacji " Tajny aneks Macierewicza wywoła skandal" twierdzi, że zdobył dokument przygotowany przez Komisję Weryfikacyjną WSI. A z kolei 28 kwietnia "Dziennik" zamieszcza kolejną publikację "Tak handlowano aneksem Macierwicza ", w którym pisze : (...)Do DZIENNIKA zgłosił się emerytowany pułkownik tajnych służb wojskowych. Zaproponował, że sprzeda tajny aneks do raportu Macierewicza. Handlarzem był Aleksander Lichocki, szef wojskowego kontrwywiadu w ostatnich latach PRL. Powoływał się na znajomości w otoczeniu Antoniego Macierewicza.(...)". Redaktor Marszałek, która jak twierdzi "Dziennik" dotarła do aneksu nie publikuje jednak tego dokumentu. Nie publikuje żadnej jego części, żadnego cytatu, żadnej sygnatury, która miogłaby pomóc zweryfikować prawdziwość informacji. Aneks okazuje się być jak kaseta. Niby jest, a jednak go nie ma.
Króko przed publikacją artykułu w "Rzeczpospolitej" minister obrony narodowej Bronisław Komorowski wzywa swojego zastępce Romualda Szeremietiewa. Juź wie, że w "dużej gazecie" będzie publikacja na temat Farmusa. I docieka o prywatne sprawy Szeremietiewa, dotyczące jego stanu majątkowego i trwającej od lat budowy domu.
Bronisław Komorowski spotyka się na nieoficjalnych spotkaniach z pułkownikiem WSI Aleksandrem Lichockim. Według późniejszych zarzutów prokuratury Lichocki miał wspólnie z Sumlinskim handlowac pozytywną weryfikacją WSI. Komorowski twierdzi, że Lichocki proponował mu odpłatnie dostęp do aneksu. To samo pisze później "Dziennik". Zbieżność niczym dobrze wyuczona lekcja
Kilka dni po publikacji "Rzeczpospolitej" dotyczącej Szeremietiewa w spektakularnym ataku na prom płynący po wodach międzynarodowych. Zgodę na akcję wydaje Bronisław Komorowski. Funkcjonariusze UOP zatrzymują Zbigniewa Farmusa, asystenta Szeremietiewa. Stawiają mu zarzut łapówkarstwa i korupcji. Zostaje tymczasowo aresztowany. Media piszą o dokumentach dotyczących przetargów MON jakie miano znaleźć w domu Farmusa. Takich informacji udziela prokuratura. W wyroku z 18 grudnia 2006 r. sąd uwolnił Farmusa od zarzutu łapownictwa.
13 maja 2008 roki, kilkanaście dni po publikacji "Dziennika" funkcjonariusze ABW wkraczają do mieszkań Piotra Bączka i Leszka Pietrzaka- członków Komisji Weryfikacyjnej WSI, pułkownika Aleksandra Lichockiego, byłęgo funkcjonariusza WSI- który w trakcie śledztwa zaskakująco szybko "zgadza się na współpracę" z prokuraturą. Przedstawiciele organów ścigania mówią o zabezpieczonych dokumentach stanowiących tajemnicę państsową. W świetle znanych już informacji okazuje się, że owe tajne dokumenty to min materiały historyczne dotyczące Podziemia AK na Lubelszyźnie. Ale prokurartura dokumentów nie zwraca i pdtrzymuje swoje tezy. Show must go on.
Asystent Szeremietiewa trafia do aresztu. W trakcie śledztwa jest straszony szykanami wobec rodziny, grozi mu się represjami wobec bliskich, konta i majątki przyjaciół Farmusa sprawdza- choć nie ma na to zgody prokuratura. W koncu słyszy- obciążysz Szeremietiewa- wyjdziesz. Nie zgadza się. Po pięciu latach zostaje oczyszczony przez sąd z zarzutu łapownictwa.
 Prokuratura występuje o areszt dla redaktora Sumlińskiego. Według nieoficjalnych informacji jakie dotarły do dziennikarzy, już wcześniej przygotowano profil psychiczny Sumlinskiego, z którego wynika, że będzie łatwo go złamać i urabiać. Zatajają przed sądem informacje o próbie samobójczej dziennikarza w trakcie pierwszego zatrzymania. Ponad dwa miesiące trwają bardzo silne naciski by Sumliński trafił do aresztu. Usłyszałby wówczas propozycję " obciążysz członków Komisji to wyjdziesz?"
. W trakcie postępowania sądowego dotyczącego Farmusa okazało się, że UOP przygotowywał wobec jego osoby prowokację- transakcję kontrolowaną. Zeznajacy przed sądem świadkowie- funkcjonariusze UOP tłumaczą, że nie udało się sfilmować Farmusa z pieniędzmi, nie wział gotówki- bo ponoc został przez kogoś ostrzeżony. Sąd nie daje wiary takim wytłumaczeniom
. Sumliński w swoim liście opublikowanym tuż po decyzji sądu o aresztowaniu wyjawia, że płk Lichocki,. który w śledztwie ma wielkie szanse zyskać status głównego świadka ( w miejsce podejrzanego) próbował, skutecznie wręczyć mu pieniadze- tłumacząc, że to dla lekarza, którego na jego prośbę Sumlinski mial pomoc znaleźć dla ponoc chorej żony Lichockiego. Ale żona nigdy nie stawila się na zabieg- a Sumlinski nabral podejrzej i pieniadze zwrócił. Czy chciano sfilmowac dziennikarza prazyjmującego od pulkownika pieniądze, a później uraczyć sąd opowiescia o tym, że to rzekomo z procederu korupcyjnego? Czy to jest ten twardy dowód jakim ponoc dysponuje prokuratura?
Romuald Szeremietiew twierdzi, że nie ma wątpliwości, że obie sytuacje wskazują na przeprowadzenie przez służby operacji opartych na tym samym schemacie, a Sumlinski mial w nich odegrac taką samą rolę jak Farmus w jego przypadku. I wszystko wskazuje na to, że miał rację .
Na koniec pozwolę sobie jeszcze wkleic linka do tekstu W.S-media "Aleksander Ścios" , który bardzo szybko został zepchnięty w zakamarki Salonu. A tekst jest ciekawy i warto się z nim zapoznać.
Podobnymi metodami wykończyli prof. Jarosza, Kluskę i wielu innych.
Czy ofiary nie mogą zaskarżyć tych ludzi i domagać się odszkodowań?
Może trzeba utworzyć Stowarzyszenie Ofiar Bezprawia, by ofiary miały doskonałą pomoc prawną, obsługę medialną, choćby prawicowych portali i finansową pomoc, jeśli taka byłaby potrzebna?
Można zaapelować do Poloni, by wsparła finansowo taką inicjatywę. Na polskich portalach działa mnóstwo Polonusów.
Moglibyśmy dołączyć stronę Stowarzyszenia do Niepoprawnych.
Zróbmy wreszcie coś, bo tylko gadamy.
Nawet jest Polska Karta Praw Ofiary, ale czy ktokolwiek ją uzywa i respektuje, to nie wiem.
http://www.wolfpunk.most.org.pl/pkpof.htm
Mamy dostęp do blogów wszystkich "czerwonych poprzez linki...
A ,może tak każdemu choćby drobne pytanko na ICH blogach??? Albo mailem - jak podany?
ale o co tu dopytywać, skoro sprawa wydaje się ewidentna? Albo się czuje jakiś imperatyw moralny w tej kwestii, albo się udaje, że najważniejsza obecnie rzecz to zdrowwie premiera i olimpiada w Chinach,
Pani pomysł jest dobry. Niech przynajmniej dziennikarze poczują dyskomfort psychiczny, skoro nie czują moralnego nakazu.
FYM tu się pogubił, bo działanie jest bezcenne.
Nie wolno nam dołować aktywnych.
Klikając przycisk "TAK" zgadzasz się na warunki, których i tak nie przeczytasz, bo masz to gdzieś:




Log in




Log out
|
Edit



- poszerzysz swoje słownictwo związane z rzeczownikiem DOM,


- dowiesz się, co to są wyrazy bliskoznaczne - synonimy.


Synonimy - wyrazy bliskoznaczne - mają podobne znaczenie, ale inaczej wyglądają


Napisz w kilku zdaniach, jak spędzasz wolny czas z rodziną

You can do it, too! Sign up for free now at https://www.jimdo.com


Napadało
trochę śniegu, ale nie tak znowu dużo, a tutaj szkoła odwołana.
W Polsce raczej nie byłoby na to szans. Korzystam więc z wolnego i
białego za oknem dnia i piszę o religijnych odkryciach.

Przyjeżdżając
tutaj wiedziałam, że szkoła, z którą się skontaktowałam jest
katolicka. Wiedziałam też, że ma bardzo rozwiniętą Katechezę
Dobrego Pasterza i bardzo dobrze zorganizowane atrium (specjalne
miejsce, w którym odbywają się lekcje religii). Ale nie
wiedziałam, że będę miała okazję uczestniczyć w kursie
Katechezy Dobrego Pasterza. Jest to metoda nauczania religii, która
współistnieje z metodą Montessori. Czerpie z ogromnej skarbnicy
wiedzy, którą Maria Montessori zgromadziła na temat dzieci, ich
rozwoju i funkcjonowania, a z drugiej strony jest mocno zakorzeniona
w Piśmie Świętym i jej celem jest przybliżenie dzieciom Tajemnicy
i umożliwienie im nawiązania lub pogłębienia relacji z Bogiem.
Jakkolwiek by to górnolotnie i tajemniczo nie brzmiało, jest to
prawda. Bardzo charakterystyczną rzeczą dla tego rodzaju katechezy
jest to, że jest ona przeznaczona dla dzieci już od 3 roku życia.
Sofia Cavaletti – twórczyni tej metody tłumaczy to w bardzo
prosty sposób. Od 6 roku życia (wtedy zwykle dzieci rozpoczynają
naukę religii w szkole) dzieci zaczynają mieć poczucie
sprawiedliwości – moralność opiera się dla nich na zasadach,
które są im wpajane: „to jest dobre / to jest złe, to jest
sprawiedliwe / to jest niesprawiedliwe”. I nie ma w tym nic złego,
tak jest i zasady są potrzebne, a rozwój człowieka przebiega w
taki sposób, a nie inny. Jednak jeżeli dziecko w tym momencie życia
zacznie się uczyć o Bogu, to bardzo prawdopodobne, że zakoduje mu
się w umyśle obraz Boga jako sędziego, jako kogoś kto karze i
rozdaje nagrody. Być może już zawsze, albo na długo będzie
przekonane, że na miłość Boga musi zasłużyć. Natomiast młodsze
dziecko jest całkowicie i bezwarunkowo otwarte na miłość, ono po
prostu chce być kochane bez względu na wszystko i czuje, że ta
miłość mu się należy. Jak bezpiecznie może się poczuć, kiedy
odkryje, że miłość Boga taka właśnie jest – całkowicie za
darmo.

Katecheza
Dobrego Pasterza na pierwszym etapie (dla dzieci w wieku 3-6 lat)
opiera się na Nowym Testamencie – na wydarzeniach z życia Jezusa
przed okresem nauczania (zwiastowanie, nawiedzenie św. Elżbiety,
Boże Narodzenie, pokłon trzech króli, ofiarowanie w świątyni)
oraz na przypowieściach, gdzie centralną przypowieścią jest ta o
Dobrym Pasterzu. Wszystkie wydarzenia z życia Jezusa oraz
przypowieści są czytane dzieciom bezpośrednio z Pisma Świętego i
do każdego wydarzenia oraz przypowieści jest osobny materiał –
zwykle są to figurki przedstawiające postaci występujące w danym
fragmencie. Po odczytaniu fragmentu i prezentacji materiału jest
chwila na dyskusję i medytację danej sceny oraz na pracę własną.
Może to dziwnie brzmi, ale te malutkie dzieci są czasem bardziej
zdolne do medytacji niż my dorośli. Nauczyciel może zadać kilka
pytań dotyczących danej sceny z Biblii. Nie sugeruje odpowiedzi,
nie interpretuje. Zostawia dziecko ze Słowem, żeby to Słowo w nim
pracowało. Medytacja, kontemplacja – umiejętność, której
często dorośli ludzie uczą się na specjalnie zorganizowanych
rekolekcjach; umiejętność, za którą tęskni niejeden zakonnik i
niejedna zakonnica – tutaj jest podana tym malutkim dzieciom na
tacy.

W
atrium dzieci mają też oczywiście możliwość ćwiczenia
skupienia i koncentracji, bo przecież są one niezbędne, by móc
medytować. Dlatego część atrium stanowią materiały do
doskonalenia czynności życia codziennego: przelewanie,
przesypywanie, wycinanie, szorowanie stolików, układanie kwiatów.
Mają też okazję zapoznać się z tym wszystkim co jest związane z
liturgią: z kalendarzem liturgicznym, znaczeniem poszczególnych
kolorów w ciągu roku liturgicznego oraz z tym wszystkim co widzą w
kościele podczas mszy. To był pomysł samej Marii Montessori, żeby
stworzyć model ołtarza i wszystkich utensyliów używanych przez
księdza, żeby dzieci miały okazję poznać wszystkie nazwy,
symbolikę i żeby wiedziały co kiedy i po co jest używane. O ile
ciekawiej jest uczestniczyć we mszy świętej, jeżeli się wie co
tam się tak naprawdę dzieje i dlaczego.

Piękna,
prawdziwie głęboka metoda uczenia dzieci religii. Otwierająca
przed nimi i przed nauczycielem niekończącą się perspektywę
przyjaźni z samym Bogiem.

Mieliśmy też podczas kursu trochę czasu na robienie materiałów. No i tutaj moja Maryja i święta Elżbieta.

Jako,
że Cincinnati jest zagłębiem szkół Montessori, to oczywiście
znajduje się tu też Montessori high school (gimnazjum i liceum). W
dodatku jest to szkoła publiczna. Miałam okazję ją zwiedzić w
zeszłym tygodniu. Załapałam się na zwiedzanie szkoły razem z
rodzicami i ich dziećmi, które może będą od przyszłego roku
chodzić do tej szkoły. Po pierwsze zachwyciła mnie pani, która
nas oprowadzała. Uczyła kiedyś w tej szkole, ale jest już na
emeryturze i teraz zajmuje się prowadzeniem szkoleń dla nauczycieli
(chyba jedyny program szkoleniowy Montessori w USA dla nauczycieli
gimnazjalnych i licealnych). Zobaczyłam kobietę pełną entuzjazmu,
otwartą, szczerą i żywo zaangażowaną w to co robi. Witała się
ciepło i serdecznie ze swoimi byłymi uczniami spotkanymi na
korytarzu, z uwagą słuchała pytań rodziców i odpowiadała na nie
ze szczerością i prostotą. Na jedno z pytań dotyczące dalszej
edukacji – wyniki z egzaminów i tego typu sprawy –
odpowiedziała, że oczywiście szkoła przygotowuje uczniów do
pójścia na studia, ale tylko wtedy kiedy ci uczniowie rzeczywiście
tego chcą; głównym zadaniem szkoły jest przygotowanie dzieci do
życia, a nie do tego, żeby dostały się na studia. Oczywiście tym
podbiła moje serce.

Trudno
wyrobić sobie zdanie na temat szkoły jeśli było się tam tylko
dwie godziny – przeszło się przez stołówkę, salę gimnastyczną
(wspaniałą!) i kilka sal lekcyjnych... Ale wyczułam tam dobrą
atmosferę, energię płynącą chyba od wspólnoty. Widać starania
nauczycieli, widać, że szukają najlepszych rozwiązań, że są
otwarci na zmiany, że starają się odpowiedzieć na potrzeby
każdego ucznia... A trzeba wiedzieć, że uczniów jest w szkole
około siedmiuset z różnych środowisk (szkoła jest publiczna więc
uczniowie z rejonu muszą być przyjęci).

Sale
są bardzo pomysłowo i przytulnie zaprojektowane – nie trzeba
koniecznie siedzieć w jednej ławce, zawsze tej samej, można na
podłodze, na pufie. Lekcje odbywają się zwykle na podłodze –
nauczyciele mają specjalny niski stół wokół którego zbierają
się uczniowie. Jest dzwonek sygnalizujący konieczność przejścia
z jednej sali do drugiej (uczniowie w liceum oprócz pracy własnej
mają też tradycyjne jednostki lekcyjne), ale jest on bardzo
delikatny. Byłam też miło zaskoczona kulturalnym i cichym
zachowaniem uczniów na korytarzu. Poza tym weszliśmy na próbę
zespołu perkusyjnego – gdy widzę takie projekty, to moje serce
zawsze bije szybciej i bezwiednie się uśmiecham i mogłabym już
zostać w tej sali z bębniącą młodzieżą. Ujęła mnie jeszcze
jedna rzecz – w oprowadzaniu uczestniczyła dwójka obecnych
uczniów szkoły. Z chęcią opowiedzieli o szkole i odpowiadali na
wszystkie pytania. Wydawało się, że jest to dla nich coś
naturalnego, a nie wyuczona lekcja.

Nie
wiem jaka jest codzienność. Mogę podejrzewać, że mają wszelkie
problemy jakie każda duża, publiczna szkoła ma. Ale doceniam i
podziwiam nauczycieli za pracę, którą tam włożyli, którą widać
nawet przy dwugodzinnej wizycie. Doceniam za stworzenie specjalnego
programu 9co wymagało zapewne przekopania się przez sterty
papierów), za dostosowanie budynku, za pochylanie się nad każdym
uczniem z osobna, za poszukiwanie najlepszych rozwiązań metodą
prób i błędów. No i na dziś to by było tyle. Jeszcze link do ich strony: 

Czy
wyobrażaliście sobie kiedyś własny pogrzeb? Nie tak jakoś ze
szczegółami... Ale ile będzie ludzi, i że będą mówić o was
miłe rzeczy i wszystkim będzie przykro, że was nie ma... Ja, muszę
się przyznać, że zdarzyło mi się to kiedyś. A tutaj się
okazało, że wystarczy wyjechać na parę miesięcy do Ameryki i
można na własnej skórze, jeszcze w tym życiu doświadczyć tego,
że za tobą tęsknią i mówią o tobie miłe rzeczy. Naszły mnie
te refleksje, bo wczoraj wieczorem dostałam wielką kopertę od
mojej kochanej klasy Orłów (w mojej szkole klasy mają nazwy
zwierząt). Spędziłam przemiły wieczór, otwierając i czytając
listy i liściki. Zacytuję na przykład list K.: Kochana pani
Jadwigo (przyozdobione
odpowiednią ilością serc) wszystkie Orły (p rzyozdobione
odpowiednią ilością orłów) za paniom tęskniom ale
pierwszoklasiści trochę nie wiedzom oco hodzi.

Była też koperta pełna niespodzianek – pytania oraz ważne
informacje z życia klasy, wszystko w reporterskim skrócie:

Oliwka
(drzewko w naszej klasie) ma
nowe zielone dzieci. Hura!

I
jeszcze piękny plakat z bardzo starannie odrobionym wieńcem
świątecznym od całej klasy. I jeszcze rysunki różnych zwierząt
– zwierzęta są w całości, ale podpisane: Głowy
zwierząt . I jeszcze kilka
przeuroczych liścików, rysunków i karta pracy z dodawaniem w
zakresie 10. No i jako wisienka na torcie, oczywiście, wzruszający
list od pani M. I jak tu nie wracać?

Było
dużo wolnego, dużo świętowania. Inaczej niż w domu, ale też
dobrze i pięknie. Teraz powrót d
Luksusowe żądze lesbijskie
Dojrzała dupa czeka na kutasa
Czarny fiut dla dojrzałej Niny Hartley

Report Page