Dama w sam raz do obciągania

Dama w sam raz do obciągania




🛑 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Dama w sam raz do obciągania







Rating:




Teen And Up Audiences




Archive Warning :




Creator Chose Not To Use Archive Warnings




Category:




M/M




Fandom:




Sherlock (TV)




Relationships:




Sherlock Holmes/John Watson Sally Donovan/Original Male Character




Characters:




Sherlock Holmes John Watson Mrs. Hudson Original Male Character Greg Lestrade Mycroft Holmes Sally Donovan




Additional Tags:




Christmas Sick!Sherlock Homophobic Language Sex Male Slash Blackmail Origami




Language:


Polski



Series:


← Previous Work Part 12 of the Instrukcja obsługi Sherlocka Holmesa series



Stats:



Published: 2012-11-26 Completed: 2012-11-26 Words: 34812 Chapters: 9/9 Comments: 4 Kudos: 202 Bookmarks: 3 Hits: 3500





Chcesz być moim nieprzyjacielem?


toroj




Footer


About the Archive

Site Map
Diversity Statement
Terms of Service
DMCA Policy



Contact Us

Policy Questions & Abuse Reports
Technical Support & Feedback



Development

otwarchive v0.9.324.8
Known Issues
GPL by the OTW





On Archive of Our Own (AO3), users can make profiles, create works and
other Content, post comments, give Kudos, create Collections and
Bookmarks, participate in Challenges, import works, and more. Any
information you publish in a comment, profile, work, or Content that you
post or import onto AO3 including in summaries, notes and tags,
will be accessible by the public (unless you limit access to a work only
to those with AO3 Accounts), and it will be available to
AO3 personnel. Be mindful when sharing personal information,
including your religious or political views, health, racial background,
country of origin, sexual identity and/or personal relationships. To
learn more, check out our Terms of Service and Privacy Policy .



I have read & understood the new Terms of Service and Privacy Policy


Work Search:

tip: "uchiha sasuke/uzumaki naruto" angst kudos>10



1. Żółte karteczki i czarne krzyżyki
2. Urozmaicone awarie
3. Origami i wysokofunkcjonalna socjopatia
4. Wojna ciągle trwa
5. Kasztany i aloes
6. List od fana
7. Nokaut
8. Gwiazdka z nie-przyjacielem
9. Lustracja



(See the end of the chapter for notes .)

Na razie jeszcze wytrzymywałem, choć pieprzony detektyw-konsultant nieustannie mnie prowokował. Babranie się w moim życiorysie to generalnie było jeszcze nic. Nie miałem na koncie żadnych przestępstw, nikogo nie okradłem, nie zamordowałem, służba wojskowa w sumie nienaganna (a to co naganne w niej było, czyli czasami wóda i panienki, wyższe szarże miłosiernie postanowiły nie odnotowywać), aidsa w Afryce nie złapałem, nie miałem nieślubnych dzieciaków, podatki płaciłem... Raz przypadkiem przejechałem czyjegoś kundla, ale do tego najwyraźniej pan kryminalista-haker się nie dokopał. Przyczepił się więc do moich jedynych słabych punktów: rozwodu z Marion i mojej, jakby to określić... gejofobii. Drań, bez pudła wyczuł, że czuję się w tej całej sytuacji niedobrze, że otrząsam się wewnętrznie na samą myśl o tym, co tych dwóch robi za drzwiami sypialni... Ja cię kręcę, żeby tylko za drzwiami! Pierwszego dnia każdy mebel wydawał mi się podejrzany: kanapa, fotel, stoły, nawet parapety – każda powierzchnia pozioma nadawała się do tego, żeby się na niej dymać i pewnie to właśnie robili. Wszędzie, nawet na tym kawałku blatu, na którym właśnie jadłem kolację. Wizja odbierająca apetyt. A z kabiny prysznicowej miałem ochotę uciec, bo tam to już na bank odchodziły istne pedalskie orgie. Gdyby spryskać ją tym czymś, co używa policja do wykrywania krwi, śliny i innych wydzielin, pewnie cała od góry do dołu świeciłaby na niebiesko jak jakiś reaktor. A ten loczkowaty łachudra normalnie robił sobie jaja. Pozował jak panienka spod latarni, kleił się do Johna, całował go w szyję, łapał za tyłek, póki Johnny na niego nie huknął, że ma się przestać wydurniać. Wtedy trochę zbastował, ale i tak za plecami Johna trzepotał do mnie rzęsami i robił „czajniczek”. Skurrrczybyk.
Najwyraźniej nie spodobałem mu się tak samo, jak on mnie. No to przynajmniej jedno mieliśmy ustalone.
Wojna nerwów trwała. On mnie usiłował wykurzyć ze swojego terytorium, a ja się okopałem i czujnie obserwowałem przeciwnika, żeby w dogodnym momencie przejść do ofensywy.
Johnny musiałby być kompletnie ślepy, żeby nie zauważyć, co się wyrabia tuż pod jego bokiem. Głupio przyznać, ale służył za bufor między mną, a tym picusiem. Wkraczał, kiedy tylko ciśnienie rosło i groziło rozwałką, czyli wzajemnym obijaniem japy. Powiedział mi, że Holmes, kiedy siedzi bezczynnie i nikt nie podrzuci mu żadnego trupa, ani mordercy do wyśledzenia, świruje z nudów i robi się nie do zniesienia. Ano, to widać... Mógłby się zająć czymś pożytecznym. Serwetki, kurna, szydełkować, czy coś. Tak więc Johnny Boy próbował mnie zabawiać jako gościa i jednocześnie zneutralizować tego swojego znudzonego modela, który grał mi na nerwach i od czasu do czasu na skrzypcach. Czyli głównie bzykali się ukradkiem, a ja udawałem, że tego nie zauważam. Oczywiście żeby nie krępować Johna, bo stan psychiki picusia miałem głęboko w dupie.
No dobra, uczciwie przyznam, że picuś miał jakieś tam zalety. Przystojny, o ile się lubi takie zimne typy. Elegancik – tak na oko jego ciuchy sporo kosztowały. Móżdżek miał jak komputer, pamięć jak twardy dysk, rozwalał wszystkie telewizyjne teleturnieje jak maszyna, a w pokera rżnął jak szatan. W ten karciany wieczorek, nie powiem, było nawet fajnie. Piwo, pizze wielkości kół od landrovera, John złapał w radio stację z country i nawet picuś zrobił się dużo mniej zjadliwy, kiedy udało mu się mnie zgrać na stówkę. Jestem pewien, że liczył karty.
John miał wtyki w Scotland Yardzie i wejściówkę na ichnią strzelnicę, więc kolejnego dnia poszliśmy razem postrzelać. I tym razem to ja byłem górą. John oczywiście na najwyższym podium: prawie same dychy. Nie wiem co on robił u łapiduchów, powinien być snajperem. Ja drugi: sześć razy dycha, pięć dziewiątek, reszta ósemki. Picuś: pięć dyszek, pięć dziewiątek, parę ósemek i siódemek - wszystko w czarnym kółku. Obiektywnie rzecz biorąc, bardzo dobry wynik, jak na amatora. Subiektywnie – byłem szczęśliwy jak żaba w błocie, bo to dawało mi powód, żeby uśmiechać się półgębkiem i patrzeć na niego z wyższością. Przewidywałem, że John w nocy będzie musiał się mocno postarać, żeby poprawić panu detektywowi skwaszony humor. Cholerny cienki sufit... Chciałbym wiedzieć, który to z nich tak wyje...? Albo nie, nie chciałbym! I tak wiem, że to NIE JOHN!
A jednak tamtej nocy było cicho. Poszliśmy spać jak grzeczne dzieci, przed dwunastą. „Mój” pokój na górze był przyjemny, wygodny i taki bardzo... Johnowaty. Potrafię zasypiać w każdych okolicznościach i w każdej pozycji, jakbym przerzucał biegi w samochodzie. Równie łatwo budzę się od byle czego i umiem zasnąć dosłownie w pięć sekund później. Bardzo przydatna zdolność. Długoletni trening na misjach zrobił swoje. Koło pierwszej obudziły mnie odgłosy z dołu, jednak nie wyglądało na to, żeby moi gospodarze działali rozrywkowo. Swoją drogą, taki temperament już po trzydziestce, to tylko pozazdrościć. Nastawiłem mimo woli uszu: przyciszona wymiana zdań, kroki, jakieś szuranie, potem zaległa cisza i znów odpłynąłem, bo niby co miałem robić?
Kolejna pobudka koło piątej nad ranem. Poszedłem się odlać, potem stwierdziłem, że właściwie czegoś bym się też napił i zszedłem do kuchni, żeby sobie zrobić herbaty. Zapaliłem światło, pstryknąłem czajnikiem i zacząłem się rozglądać za puszką z herbatą – co w tym laboratoryjnym śmietniku było prawdziwym wyzwaniem, chociaż John usiłował to wszystko jakoś ogarniać – i wtedy zobaczyłem przez otwarte drzwi do salonu coś bardzo dziwnego. Światło padało z kuchni, więc miałem całkiem dobry widok na kłębowisko kołder, koców i poduszek, zgramolone na samym środku podłogi.
John popatrzył na mnie szeroko otwartymi oczami i bez słowa pokazał „cicho”. Picuś spał twardo, obejmując go od tyłu, z nosem wciśniętym w jego kark. Chwała Bogu, obaj byli w piżamach. Zasygnalizowałem „nie rozumiem”. Po sekundzie namysłu Johnny pokazał „awaria”. Czego awaria? Łóżka? Rozwalili mebel? Ale nie słyszałem przecież żadnego huku ani trzasku.
Wyniosłem się czym prędzej na górę, zadowoliwszy się samym wrzątkiem. Dobre piętnaście minut leżałem, gapiąc się w sufit, cały w paski od światła latarni przepuszczonego przez żaluzję i analizowałem ogólną sytuację na polu bitwy Baker Street. Zwykły mieszczuch uznałby tę wizytę za totalną katastrofę i spakowałby manatki, żeby wrócić do domu, ale ja byłem z innej gliny. I Johnny to rozumiał, bo nawet nie próbował przepraszać i łagodzić. Po prostu byliśmy na froncie. Ja robiłem za agresora, Picuś został najechany i urażony, a Johnny odgrywał rolę neutralnej Szwajcarii – z apteczką i zapasem plastrów. Na froncie, jak wiadomo, nie ma miejsca na fochy. Zastanowiłem się, co robiłbym w tej chwili w chalet : chodziłbym na ryby (sam), oglądałbym telewizornię (sam), wyciskałbym sztangę na siłowni (sam), chlałbym (do lustra) albo zasadzałbym się ze śrutówką na szczury, które na zimę wprowadziły mi się do domu (też sam). Może powinienem kupić psa...? Cholera, kto tu upadł niżej: ja, że chcę sobie sprawić kundla do towarzystwa, czy John, który sobie już sprawił Picusia i z nim nie tylko gada, ale nawet śpi? We wszystkich dostępnych sensach. Uczciwie przyznaję, że Picuś w porównaniu ze zwykłym husky był ciekawszy. I właśnie dlatego po trzech dniach spędzonych w Londynie nie miałem zamiaru wracać do Francji. Właściwie powodów było nawet kilka. Po pierwsze, nie mogłem Johnowi zrobić takiego świństwa, serio. Po drugie, chociaż Picuś był naprawdę cholernie wkurzający, przynajmniej nie musiałem strzelać z nudów do szczurów (tak jak on do ściany), bo zajmował trzy czwarte mojej uwagi. Nie należy spuszczać wroga z oczu! A po trzecie, gdybym zarządził odwrót, to ten cholernik by wygrał! Żeby mnie, starego trepa, który w życiu przeczołgał już setki smarkatych rekrutów, stłamsił jakiś gówniarz młodszy prawie o dychę i lżejszy o dwie? Tak to proszę szanownych państwa, kurwa, nie będzie!
Rano, kiedy zszedłem do salonu, Picuś, zaspany i rozczochrany jak nieszczęście, robił kawę, a John likwidował barłóg. Pomogłem mu poukładać poduszki i przenieść pościel do sypialni. Przy okazji złapałem za wezgłowie wielkiego, podwójnego łoża i potrząsnąłem. Nic, nawet nie skrzypiało.
- Jaka awaria? Myślałem, że wyrko rozwaliliście.
John już otwierał usta i raptem się zaciął, patrząc mi w oczy.
Przypadkiem musiałem zastukać w jakieś drzwi, za które nie miałem wstępu. Ale co za nimi było? Jakieś utrupione żony, jak u Sinobrodego? John przedtem takich drzwi nie miał. Gadaliśmy o wszystkim, nawet o głupich i wstydliwych sprawach – zwykle je obracając w żart, bo tak zawsze lżej. A tu proszę, w tył zwrot, panie majorze, wymagany wyższy poziom dostępu. O co tu, u diabła, chodziło?
Musiały mi wyleźć uczucia na twarz, zmarszczyłem się chyba, bo John dodał jakimś takim usprawiedliwiającym tonem:
- Po prostu czasami sypiamy w salonie, a że kanapa jest za wąska, wybieramy podłogę.
No dobra, nie chcesz powiedzieć, to nie.
Rozejrzałem się po pokoju. Byłem tu właściwie pierwszy raz, wcześniej tylko na chwilę zajrzałem, kiedy John pokazywał mi mieszkanie i ten osobliwy (ale sensowny w razie wizyty gości) układ łazienki z dwoma wejściami – z korytarza i sypialni. Nie wyglądało na to, żeby w ogóle ktoś tu sypiał. Owszem, stały tu meble, wisiały jakieś obrazki - nad łóżkiem zobaczyłem plakat z japońskimi znaczkami, na półce stało popiersie jakiegoś sławnego nieboszczyka, trochę książek, jakieś płyty, ozdóbki – ale wszystko było dziwnie... sterylne.
- To właściwie pokój Sherlocka – powiedział Johnny.
Trudno nie zauważyć. Nie było tu kompletnie nic, co bym kojarzył z moim kumplem. Wszystko, cokolwiek w tym domu było Johnowego, zgromadzone zostało piętro wyżej, w sypialni, którą aktualnie zajmowałem. Z drugiej strony nigdy w życiu bym tego miejsca nie skojarzył z facetem, który właśnie się kiwał w kuchni nad ekspresem do kawy. Kiedy się porównało ten pokój z zagraconym salonem, gdzie można było znaleźć wszystko: od białych kruków drukowanych gotykiem do akumulatorowej wkrętarki, robił wrażenie opuszczonego.
- Rzadko. – Johnny się roześmiał. – Przesiaduje nocami w salonie przy kompie. Jak ma sprawę to czasem w ogóle się nie kładzie, a po trzech dobach czuwania pada na fotel, zasypiając w locie.
- A ty go nakrywasz kocykiem – skomentowałem ironicznie.
- A ja go nakrywam kocykiem – zgodził się John, nadal z bananem od ucha do ucha.
Dlaczego on miał taką słabość to tego parszywca? Chyba nie wszystko da się wyjaśnić seksem? Zresztą nie tylko on dokoła Picusia chodził na paluszkach. Pani Hudson choćby – urocza starsza dama. Naprawdę nie rozumiem, jak znosiła Holmesa i jego chamstwo. Chociaż nie... Picuś ustawił sobie mnie na pozycji wroga, Johna – ordynansa i chłopca do obciągania kabla, a panią Hudson... Tu się gubiłem, bo w sumie nigdy nie byłem świadkiem, żeby to wredne cudo kryminalistyki pyskowało Emmie. Najwyżej na nią łypał, tak szyderczo. Teoretycznie ci dwaj byli jej lokatorami i płacili czynsz (jak na Westminster dość niski). Nie była ich gospodynią, tylko landlady . Ale jednocześnie pasła chłopaków ciastem, John jej nosił cięższe zakupy albo coś naprawiał w domu, a ona ukradkiem brała ich koszule do prasowania. Rodzinna idylla z e nfant terrible na pierwszym planie. Postanowiłem ich o to zagadnąć, kiedy tylko będzie okazja.
I okazja nadarzyła się jeszcze tego samego dnia. Picuś odebrał od kogoś telefon, a potem raptem wyleciał z kwatery jak z procy, łapiąc po drodze płaszcz, z okrzykiem „Nareszcie!”. Mało przy tym nie wywrócił Johna, który akurat wracał z zakupów w spożywczaku. Mój kumpel nie wiedział czy ratować karton z jajkami, czy rzucać siaty i lecieć za detektywem-konsultantem, który chyba właśnie dostał jakąś straszną kryminalną sprawę do rozwiązania. John wahał się o dziesięć sekund za długo. Trzasnęły drzwi na dole, John wzniósł oczy do sufitu, westchnął i wniósł zakupy do kuchni, mówiąc:
- Boże, błogosław Gregowi Lestrade’owi. To pewnie nic poważnego, skoro Sherlock nie wlecze mnie ze sobą, ale będzie miał zajęcie chociaż przez godzinę. A my święty spokój.
Potem zeszliśmy do pani Hudson, żeby jej pomóc w robieniu świątecznego puddingu. Jak wiadomo, taki pudding wymaga rytuałów, musi się odstać najmarniej tydzień, a skrajni konserwatyści zaczynają ważną puddingową robotę już we wrześniu. 
- Jak wy właściwie wytrzymujecie jego fochy? – zagaiłem dość bezpośrednio, kiedy już Emma zasadziła mnie krojenia stosu suszonych śliwek.
- Jakoś przywykliśmy – odparł John, siekający z kolei morele.
- Sherlock to dobry chłopiec – oznajmiła pani Hudson stanowczo, ale dodała: - Tylko trochę nerwowy. Szczególnie od kiedy rzucił palenie.
- Uważam, że jest cholernym egoistą i ma wszystkich ludzi... w nosie – ze względu na obecność damy ugryzłem się w język i złagodziłem wypowiedź. – Złośliwy, wredny sukinsyn.
Pani Hudson westchnęła i popatrzyła na mnie z zafrasowaniem, a John spuścił nos na kwintę.
- Po prostu nie słuchaj tego, co on gada, tylko obserwuj to, co robi – powiedział. – To nieprawda, że Sherlock nie lubi ludzi. To znaczy, owszem, większości nie szanuje, bo go irytują, ale... Weźmy choćby tę sprawę z napadem na panią Hudson.
- Dobry Boże! – Emma uniosła ręce i potrząsnęła głową. – To było straszne. Ten okropny człowiek... I moje skrzynki z kwiatami!
Z niemałym zdumieniem wysłuchałem skróconej historii włamania, zastraszenia i przemocy wobec właścicielki domu 221B.
- Sherlock okropnie się wtedy zdenerwował – mówiła pani Hudson, zalewając migdały wrzątkiem. – Ogłuszył tamtego człowieka, który mnie uderzył, a potem wyrzucił go przez okno.
Aha, czyli miałem rację w całej rozciągłości. Picuś jest psychopatą.
- Trzy razy – dodał John ponuro. – Zdecydowanie, Amerykanie powinni wiedzieć już po pierwszym razie u tej Adler, że Sherlocka nie należy denerwować.
- Chciał czwarty, ale stanowczo zaprotestowałam. Mógł mnie uprzedzić, zabrałabym przynajmniej spod tego okna doniczki z pelargoniami!
- A ja powiedziałem, że „trzy” jest liczbą symboliczną, świętą i należy na niej poprzestać.
- Ten argument go przekonał? – spytałem sceptycznie.
- Nie. Odparł, że „cztery” to liczba żywiołów i bardziej mu pasuje, a z kolei Chińczycy wyznają filozofię pięciu elementów, budujących wszechświat... Pewnie by coś znalazł też na szóstkę, gdyby wcześniej nie przyjechało pogotowie i ludzie z Yardu.
- A owszem. Jak widzisz, jeśli Sherlock kogoś uzna za... hm... członka stada, możesz być pewien, że będzie go chronił, nawet za wysoką cenę. Nawet jeśli potem będzie persona non grata w USA z powodu wyrzucenia przez okno salonu agenta CIA.
Ou... Nieźle. Nie ogarniałem, co prawda, dlaczego agentura CIA miałaby napadać na jakąś staruszkę w Londynie, ale i tak robiło to pewne wrażenie. Tacy kolesie ze spec-służb są dobrze wyszkoleni, ale Picuś, jak wynikało z tej historii, nie był ułomkiem, mimo że wyglądał jak makaron spaghetti.
- Pięć – poprawiła Emma. – Mycroft też się liczy. Przecież to rodzina!
No cóż, tak czy siak, ja byłem poza stadem. Nie było mowy, żeby Picuś zechciał zrobić dla mnie cokolwiek, nawet nasikać, gdybym się palił. Za to niewątpliwie korzystałem w przewrotny sposób z pewnych przywilejów. Byłem aktualnie etatowym wrogiem i dostarczało mi to bez wątpienia rozrywki. Ciekawe czy Picuś będzie mnie próbował wywalić przez okno? Życzę szczęścia, ważę prawie dziewięćdziesiąt kilo i raczej wątpliwe, żeby mnie zdołał choćby przesunąć. Nie wspominając o tym, że on sam mógłby wyfrunąć jako pierwszy. Już się nie mogłem doczekać.
Nie miałem w tamtej chwili pojęcia, jakie los mi gotuje siurpryzy i jak bardzo będę musiał zacieśnić kontakty z tym gejowskim pogromcą asów wywiadu.
Picuś wrócił, kiedy micha bakalii na pudding już od trzech godzin nabierała mocy prawnej, zalana rumem i brandy, pani Hudson pilnowała dochodzących w piekarniku tradycyjnych babeczek Mince Pies, a my Johnem rozplątywaliśmy węzeł gordyjski z lampek choinkowych. Pogoda za oknami była pod psem, i to pod niskim jamnikiem – walił śnieg z deszczem - więc nie dziwota, że detektyw przylazł ze swojej roboty, jaka by tam ona nie była, jak z poligonu. Wyraźnie słyszałem, jak chlupie mu w butach, w korytarzu otrząsnął się jak mokry pudel, a te jego loczki przylepiły mu się do czaszki i wyglądał, jakby miał na łbie kupę czarnego makaronu. Johnowi natychmiast się włączyła czerwona lekarska żaróweczka, zaczął rozpakowywać swojego faceta z płaszczyka, zrzędząc w najle
Posuwa ją i łapie za duże cycki
Dwie uczennice na kanapie
Dwie koleżanki walą mi konia swoimi stopami

Report Page