Czarny kutas i bruneta

Czarny kutas i bruneta




🛑 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Czarny kutas i bruneta
Arystokrata VII (Violet) 4.14/5 (1,470) Arystokrata , Cykl , Grupowe , NE , Przemoc 2018-03-12 dodany przez violet
– Fajna, prawda? – Robert wyszeptał niewolnikowi wprost do ucha, cichutko, wręcz uwodzicielsko.
Drugi poczuł na karku jego ciepły oddech, niemal fizyczne dotknięcie. Zadrżał. Zapatrzony w odchodzącą kobietę, nie zorientował się, kiedy podszedł Rays. Zahipnotyzowały go miękkie, energiczne ruchy czarnowłosej arystokratki.
Obserwował Martę już na plantacji zza szyby samochodu i nie łatwo mu było oderwać od niej wzrok. Dostrzegł ją dużo wcześniej niż pochłonięci sprzeczką Rays i zarządca, gdy zjeżdżała na swoim wierzchowcu drogą dla transportu wewnętrznego. Z przyjemnością i pewną tęsknotą chłonął widok tej niezwykłej pary. Idealny dosiad współgrający z każdym ruchem zwierzęcia oraz czarny strój amazonki i kara maść konia nie pozwalały pozostać obojętnym. Pamiętał Bagesta z dawnych lat, odznaczał się trudnym i osobliwym charakterem, a sądząc po tym jak zaatakował Roberta, niepokornym i wojowniczym pozostał mimo upływającego czasu. Bez wątpienia kary należał tylko do jednego pana; właściciela, który oddając mu serce, otrzymał w zamian wierność i zaufanie. Był czas, kiedy Drugi dobierał i szkolił konie, więc rozumiał, jak wiele trzeba poświęcić uwagi i cierpliwości, aby cieszyć się posiadaniem tak dobrze ułożonego, czworonożnego towarzysza. Nie sposób było nie docenić kunsztu jeźdźca, który potrafił zapanować nad zwierzęciem, zachowując wrodzoną ufność, odwagę i waleczność – cechy czyniące je tak wyjątkowym. Takiej istoty nie wolno było łamać, należało oswoić i pozwolić być sobą…
W duchu uśmiechnął się gorzko do siebie. Przewrotność tego świata była niewiarygodnie żałosna. Niewolnicy w relacji człowiek-zwierzę nie mieli szans z tymi drugimi. Zanim stał się jednym z nich, nigdy nie pomyślałby o tym w taki sposób, ale teraz, sprowadzony do najniższej warstwy społecznej, zauważał to wyraźnie. Kompletnie pozbawiony praw, funkcjonował jako bezwolne coś, co miało służyć i z czym można było uczynić wszystko, dosłownie. Nikt, poza małymi wyjątkami, nie chciał zachować charakteru niewolnika, wykorzystać jego możliwości i potencjału. Widział i doświadczał tak wiele okrucieństwa fizycznego, ale nigdy przedtem nie pomyślałby, jak straszne może być okrucieństwo psychiczne i świadomość, że człowiek sam nie stanowi o sobie. Czym był ból fizyczny w porównaniu z upodleniem psychicznym i z nieuchronnym, podłym końcem?
– Pragniesz jej? – Robert musnął ustami skórę na karku niewolnika. – Jest taka piękna… – zamruczał, przeciągając wyzywająco sylaby. – Taka fascynująca… I wiesz, co? – Dotknął dłonią szyi niewolnika, po czym delikatnie, zmysłowo zaczął masować palcami. Drugi mimowolnie zesztywniał, zawsze w takich sytuacjach czuł się szczególnie upokarzany.
– Smakuje tak bosko… – szeptał – i ten jej zapach… Czułeś, prawda?
Pewnie, że czuł, całą drogę, aż do tej pory. Jaśmin nierozerwalnie będzie mu się kojarzył z Martą Rays.
– No, co, Drugi… chciałbyś jej dotknąć? Posmakować? – Nuta narastającego napięcia w jego głosie stawała się niebezpieczna. – Chciałbyś… Chciałbyś być blisko…? Bardzo blisko… Tak blisko, jak to tylko jest możliwe… Chciałbyś, prawda? – Palce właściciela coraz mocniej zaciskały się na karku niewolnego, z premedytacją wbijał ostre paznokcie. – Prawda, Drugi? – Robert mruczał mu do ucha. Usta znów zaczęły błądzić po skórze jasnowłosego osobistego. – Jesteś mężczyzną?
Do czego zmierzał? Chodziło mu o sytuację w samochodzie? O to, że obserwował ich w lusterku? Robert tego nie mógł zauważyć i tylko Marta dwa razy nakryła go na podpatrywaniu rodzeństwa.
– Jesteś mężczyzną… – stwierdził Rays i odsunął się nieco od niego, ciągle jednak mocno zaciskając palce na karku chłopaka. – Chociaż niektórzy uważają inaczej… niektóre – poprawił się, ale nietrudno było wyczuć zamierzone przejęzyczenie. – Jeszcze jesteś…
Ta rzucona od niechcenia groźba spowodowała, że po plecach przebiegł niewolnemu zimny dreszcz. Skurwiel jeden, niczego mu nie oszczędzi? Wciąż nienasycony… Wszystko i do końca? Nic się nie dzieje bez przyczyny… Co komu pisane… Jak wyraziste okazują się zwykłe frazesy w zetknięciu z rzeczywistością i jak cierpkiego znaczenia nabierają dawno i lekko wypowiedziane słowa.
Uwodzicielski, miękki ton głosu jego pana stawał się coraz bardziej chłodny i nieprzyjemny.
– Odpowiedz! – Paznokcie ponownie wbiły się boleśnie w skórę niewolnika. – Chciałbyś?!
– Tak, Panie! – Drugi odparł nagle wyschniętymi wargami.
– Co „tak”? Co „tak”, Justin? – dręczył go. Prowokował i czekał, aby osobisty dał mu pretekst do bicia. – Fantazjujesz o niej? – Drugi mimowolnie zesztywniał speszony, a Rays parsknął cichutko: – Pamiętasz ją, ale nie taką… – zadowolony odpowiedział sobie, upewniony brakiem reakcji niewolnika. – Marzysz o niej nocą? Albo wtedy, kiedy cię rżnę? – Oddech Roberta na jego karku był równie wulgarny jak wyszeptane słowa. – Wyobrażasz sobie, jak to byłoby jej dotykać, wsłuchiwać się w jęki, westchnienia… smakować ustami jej soczystych warg… czuć zapach rozkoszy na jędrnej i falującej skórze piersi… – przerwał podniecony i nagle twardo dodał: – Marzysz… I myślisz o tym, jak mogłeś to tak spierdolić. – Pogłaskał swojego osobistego czule po policzku. – Jedno słowo za dużo i tyle straciłeś. Żałujesz teraz – stwierdził pełnym fałszu aksamitnym głosem. – Mam rację? Mam? – powtórzył twardo.
– Tak, czułem zapach panny Rays, Panie! – Drugi niemalże wykrzyknął.
Przez maleńki moment napięcie było niemal dotykalne, a on w ostatniej chwili zapanował nad rękoma, aby nie uderzyć Roberta, gdy ten odepchnął go mocno i jednocześnie przytrzymując za ubranie, zwrócił przodem do siebie.
– Cwany jesteś – powiedział i ze świstem wypuścił powietrze z płuc. Nie odrywając od Drugiego czujnego wzroku, dodał: – Boli świadomość straconych szans co, Justin?
Kiedy Drugi rozdygotany próbował poskromić emocje, aby nie okazać, jak bardzo dotknęły go słowa pana, w głosie mężczyzny nie pozostał już nawet cień napięcia, który jeszcze przed chwilą był nie do wytrzymania, tak jak i świadomość, że ma rację. Rays operował słowami równie boleśnie jak ręką.
– Tak, Panie – odparł cicho zgodnie z prawdą. Na szczęście, arystokrata nie dostrzegł tej słabości, gdyż głośny wybuch śmiechu Suzann ściągnął uwagę Roberta na mocno ożywione towarzystwo, ciągle tkwiące na podjeździe.
– Jeśli pozwolisz, tę niezwykle inspirującą rozmowę dokończymy później… w bardziej intymnych okolicznościach. – Posłał jeszcze osobistemu bardzo wymowne spojrzenie, po czym wydał krótki i oschły rozkaz: – Idziemy.
Drugi odetchnął, kiedy jego pan natychmiast skierował się ku rozbawionym mężczyznom i brylującej wśród nich żonie. Pocierając drżące dłonie, podążył za nim ze wzrokiem wbitym w ziemię. Kiedy Rays starał się zwołać wszystkich do wnętrza domu, niewolnik zastanawiał się, do czego tak naprawdę pił Robert. Stojąc tuż przed wejściem do podziemi rezydencji, aby przepuścić przybyłych mężczyzn, spoglądał na szare niebo i ogromne gmaszysko. Szczerze nienawidził tego miejsca, ale musiał jednak przyznać, że widok na posiadłość był niezwykle malowniczy. Położona u podnóża wzgórza rezydencja, otoczona z dwóch stron lasami i olbrzymim stawem w centrum urokliwego parku, sprawiała wrażenie niesamowitego spokoju i bezpieczeństwa. Estetyki okolicy dodawały położone niżej zadbane budynki gospodarcze, z okalającymi je łąkami pociętymi białymi ogrodzeniami dla koni, wśród wielkich, starych drzew wyznaczających granicę gospodarstwa. Wymarzone miejsce do zamieszkania, o którym kiedyś w ten sposób myślał, a o tym, jak przewrotnie marzenia potrafią się spełniać, przekonał się na własnej skórze. Uważaj, czego pragniesz…
Mimowolnie zadrżał, opuścił wzrok i pochylił się kornie przed niespiesznie podążającymi mężczyznami, od których wyraźnie czuć było alkohol. Podpici i rozbawieni zachowywali się krzykliwie, o coś się między sobą spierając i zachwalając walory Suzann Rays. Drugi niecierpliwie oczekiwał, aż wszyscy wejdą. Powinien już znajdować się przy Robercie, aby nie narazić się na jego gniew, lecz goście ociągali się z wejściem do środka. W końcu, jako ostatni, przynajmniej tak się zdawało niewolnemu, przeszedł brodaty, lekko sepleniący Nargis Mormon, którego bezbłędnie rozpoznał po głosie i z którym spotkał się w nieprzyjemnych okolicznościach, przebywając z Raysem na dzielnicach. Nabrał powietrza do płuc i podniósł wzrok, natykając się na uważne spojrzenie ciemnych oczu. Natychmiast skłonił się i odsunął jeszcze dalej od drzwi prowadzących do sutereny, aby ułatwić przejście. Mężczyzna przystanął na chwilę, aby przyjrzeć się niewolnikowi, a po chwili opieszale podążył za towarzyszami. Jasnowłosy zerknął kątem oka za odchodzącym: niewysoki i szczupły, krótko ostrzyżony, kogoś mu przypominał. W jego powolnych, ale rytmicznych ruchach dostrzegł coś niepokojącego. Cholerny dzień! Przez skórę czuł kłopoty. Robert od rana nie miał humoru, Martin podniósł mu ciśnienie na plantacji, a rozmowa z siostrą mocno nadszarpnęła jego nerwy. W duchu osobisty miał nadzieję na spokojny wieczór, licząc, że pan zajmie się swoimi gośćmi i resztę dnia oraz większość wieczoru spędzi na piciu. W sypialni służył Raysowi nowy młodziutki niewolnik, którego przywiózł z północnego dystryktu i choć Drugiemu szkoda było dzieciaka, to cieszył się z odrobiny wytchnienia. Od kiedy powrócił Robert, musiał być w nieustannej gotowości do służenia w dzień i w nocy, więc organizm dopominał się trochę więcej niż krótkich chwil snu, wykradanych w momentach nieuwagi właściciela. Szczególnie po ostatnim biciu, jakie mu urządził i po którym wciąż bolały go żebra oraz niedowidział na jedno oko, należało mu się nieco wytchnienia.
Podążył długim korytarzem, zastanawiając się, dokąd poszedł Rays. Czy udał się do biura i sąsiadujących z nim pokoi, w których spędzał większość czasu, czy może do apartamentu na piętrze? Sądząc po odgłosach dobiegających z parteru, raczej skierował się na górę. Drugi przyspieszył kroku i gdy miał już wejść na schody prowadzące na piętro, w drzwiach gabinetu dostrzegł opartego niedbale o futrynę bruneta, który bacznie lustrował niewolnika. Wyraźnie na niego czekał. Chłopak szybko spuścił wzrok. Miał nadzieję ominąć budzącego lęk gościa, ale – tak jak podpowiadało mu przeczucie – mężczyzna nie pozwolił na to.
– Stój – padł cichy, ale nietolerujący sprzeciwu rozkaz.
– Panie. – Zatrzymał się naprzeciw gościa, wbijając wzrok w podłogę.
Zza drzwi dobiegały śmiechy i głośne rozmowy, zabawa rozkręcała się w najlepsze.
– Jesteś osobistym Roberta. – Nie było to pytanie, a stwierdzenie. Drugi wstrzymał bezwiednie oddech, strach ścisnął mu żołądek.
– Dobrze, dobrze. – Ciemnowłosy, ująwszy niewolnika za podbródek, delikatnie podniósł głowę. Uśmiechnął się przewrotnie i przesadnie uprzejmym gestem polecił wejść do środka. Dreszcz przebiegł niewolnikowi przez plecy, a przyspieszone bicie serca wywołało nudności. Przez skórę czuł, co się kroi. Wewnętrzny niepokój nakazał mu natychmiastowe wycofanie się.
– Wybacz, Panie, jestem wezwany… – próbował wymówić się obowiązkami wobec właściciela, ale nie zdążył nawet dokończyć zdania, gdy mężczyzna błyskawicznie i sprawnie wykręcił niewolnemu nadgarstek w taki sposób, że Drugi zgiął się w pół, ze świstem wciągając powietrze do płuc. Pozornie niedbałe i leniwe ruchy, zmuszające do całkowitego posłuszeństwa, oraz niewielki wysiłek włożony w tę czynność dowodziły sporych umiejętności w obezwładnianiu. Bolesne naciągnięcie ścięgien i nacisk kości na stawy uświadomiły niewolnemu, że facet zna się na fachu i jakikolwiek opór był bezsensowny.
– Niedobrze, niedobrze… – wycedził przez zęby arystokrata. – Źle wychowany chłopiec… – Pchnął Drugiego delikatnie, choć stanowczo. – A podobno służba Raysów jest najlepsza…
Wprowadziwszy zgiętego wpół niewolnika, zawołał donośnie, aby przekrzyczeć głośne towarzystwo:
Robert wyszedł z łazienki, wycierając szorstkim ręcznikiem włosy. Słowa siostry nie dawały mu spokoju. Przerażała go. Nigdy nie spodziewałby się po niej takiej determinacji w osiągnięciu celu. Oczywiście, nie było w tym nic złego, gdyby nie chodziło o zemstę. Bał się o Martę… Kurwa! Bał się o jedyną istotę, dla której jego życie miało jeszcze jakiś sens. Gdyby nie ona… W co ta mała cholera się wdała! Zawsze były z nią kłopoty, no, zawsze. Jak kot chadzała własnymi drogami, nikogo nie słuchała i nigdy nie zdradzała swoich zamierzeń. Chyba że sama uznała to za stosowne… Jak dziś! Ot, tak postanowiła sobie, że zrobi z niego przewodniczącego Rady! Pojebało ją. Gdyby miał ochotę, sam by do tego doprowadził, bez niczyjej pomocy. Pytanie tylko – po co? Kurwa, no, po co?! Żadnych korzyści z pełnionej funkcji, a duża odpowiedzialność i ciągła walka o utrzymanie dupy na koślawym stołku, w którym na wyścigi zachłanni członkowie Rady podcinali nogi. Takie gierki go nie bawiły. Sprawy załatwiał dużo prościej i szybciej, mając na głowie o wiele mniej problemów… A po kiego fiuta Marta ładowała się tam, gdzie nie powinna? Siebie… Kurwa, po kiego chce władować w to gówno jego? Jak pokrętne są myśli tej dziewczyny, za którą był w stanie oddać życie i którą do dzisiaj wydawało mu się, że dobrze zna? Gówno tam, zna… Czuwał nad siostrą, strzegł przed niebezpieczeństwem z zewnątrz i dbał jeszcze, aby się nie dowiedziała o tych działaniach, a tak naprawdę, to trzeba było chronić ją przed nią samą. Mało tego! Sam powinien się przed nią strzec, a na pewno przed jej pomysłami.
Od dłuższego czasu stał w drzwiach jak głupek i tarł bezsensu osuszone włosy, zupełnie nie zdając sobie sprawy z obecności Martina w sypialni. Lekko przygarbiony zarządca, zwrócony twarzą do okna, pocierał założone na plecach dłonie. Nie spostrzegł Roberta albo udawał, że go nie widzi. Jedna cholera. Rays zgrzytnął zębami i bezwiednie pomasował zziębnięty kark. Lanie zimnej wody na głowę niewiele pomogło. Ćmiący ból w skroniach nie ustąpił. Stary szybko dotarł za nim z plantacji. Robert domyślał się, w jakim celu się przypałętał. Może zapomnieć o jakimkolwiek ustępstwie! Niech w końcu ruszy tyłek i do czegoś się przyda.
Ciemnowłosy mężczyzna rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu kurtki. Prześlizgnął wzrokiem po klęczącym w rogu młodym niewolniku i poczuł przeszywający ciało, miły dreszcz; przyjemne mrowienie pożądania w okolicach lędźwi. Całkiem zapomniał o chłopaku. Tak dużo się wydarzyło… Ale od czego ma osobistego? Kurwa, gdzie jest Drugi?! Jak zwykle, gdy jest potrzebny, to go nie ma. Czuł, jak narasta w nim furia. Drugi ma przejebane jak nic. Poczucie, że nie miał czasu, aby znów pogładzić delikatną skórę niewolnika i zatopić się w jego młodym ciele, nie sprzyjało zapanowaniu nad tak bezlitośnie zszarganymi dziś nerwami. Rozumiał, że nieuchronność zdarzeń w niedalekiej przyszłości odciska piętno na psychice Justina, ale, kurwa, żadne schizy nie zwalniają go ze spełniania obowiązków wobec swego pana! No, może ostatnio trochę za mocno go sprał, jednak sam sobie był winien… Zresztą, to wszystko na jego własną, pierdoloną prośbę! Dostał od Roberta wystarczająco dużo czasu, aby zmienił decyzję…
– Blas! – zawołał głośno, aby oczekujący za drzwiami osobisty niewolnik usłyszał go, i zaraz potem zwrócił się do Martina, który obejrzał się na dźwięk głosu: – Mam zamiar się ubrać. – Chłodne spojrzenie posłane Martinowi wyrażało tylko jedno: precz! Na dzisiaj miał dość zrzędzenia starego uparciucha i wszelkich uwag w ogóle.
– Nie przeszkadzaj sobie. – Rządca zignorował ostrzeżenie; oparłszy się wygodnie o wysoki barek z licznymi butelkami alkoholu, ostentacyjnie nie spuszczał wzroku z młodego mężczyzny.
Robert zmełł w ustach przekleństwo, miał ochotę po prostu go wyrzucić, ale wolał uniknąć niezręcznej sytuacji przy wchodzącym właśnie osobistym.
– Przekaż w recepcji, aby przygotowano pokoje dla moich gości i zapewniono wszelkie rozrywki, jakich sobie zażyczą – rozkazał, przyglądając się z uwagą niewolnikowi, który nie patrząc w twarz swemu panu, z fascynacją spoglądał na jego ciało. – Słyszysz, co do ciebie mówię?!
– Oczywiście, Panie. Mam iść na recepcję… – W kilku słowach wypowiedzianych przez niewolnika, Robert wyczuł pewną seksualną miękkość. – Czy masz dla mnie jeszcze jakieś polecenie…? – Bez wątpienia barwa głosu jasnowłosego chłopaka wyraźnie wskazywała na flirt. – Jakieś szczególne…
– Jak cię zaraz huknę, to się nie pozbierasz. – Rays postąpił krok do przodu, aby wymierzyć niewolnikowi siarczysty policzek, ale powstrzymał się przed uderzeniem. Miał ukarać tę małą hienę, a nie sprawiać mu przyjemność. Westchnął tylko, obiecując sobie rozprawić się z osobistym w najbliższym sprzyjającym czasie i dodał:
– Jak zobaczysz Drugiego, przekaż mu, że ma natychmiast stawić się u mnie i zająć tym burdelem. – Rozejrzał się wściekle po sypialni, bałagan jednoznacznie wskazywał na to, co się działo w sypialni kilka godzin wcześniej. – A teraz, won!
– Jak rozkażesz, Panie. – Smukły chłopak, zgiął się w pół i wycofał. Robert odprowadził niewolnego wzrokiem, aż ten zniknął za drzwiami, następnie odwrócił się do zarządcy, obserwującego sytuację.
– A czego ty ode mnie chcesz? – spytał, podchodząc do olbrzymiego łoża, na którym leżało czyste, a przede wszystkim suche ubranie. Bez skrępowania zsunął ręcznik z bioder, po czym odwrócił się do Martina. – Wszystkie wytyczne dostałeś na plantacji…
Starszy mężczyzna uśmiechnął się z przekąsem w odpowiedzi na jawną prowokację, nie wyglądał na zmieszanego lub doskonale maskował zażenowanie.
– Pamiętam cię jako małego smyka, zmężniałeś – westchnął z nostalgią, a na twarzy pojawił się grymas ojcowskiej wyrozumiałości.
Rays, nie mogąc wymyślić nic sensownego, aby zripostować uszczypliwość, spojrzał na niego spode łba i zgrzytnął zębami.
– Nie zmienię decyzji co do twojego wyjazdu – powiedział ostro z zamiarem ucięcia rozmowy, zanim dojdzie do kolejnej sprzeczki pomiędzy nimi. Sięgnął po czarne spodnie i udając zainteresowanie, przyglądał się im nadzwyczaj dokładnie.
– Wiem i nie z tym przychodzę. – Zarządca zdawał się nie zważać na nieprzyjemny ton głosu swego wychowanka. – Chodzi o Justina…
Robert naprężył mięśnie i przerwał mu zirytowany:
– Nie znam nikogo takiego – wycedził przez zęby. – Chyba że masz na myśli tego kundla Drugiego. Był zdecydowany nie wchodzić z tym starym durniem w jakąkolwiek rozmowę o swoim osobistym.
Mężczyzna zmarszczył brwi, a dłonią pomasował skronie. Odwrócił też na moment twarz, jakby chciał ukryć nagły ból wywołany słowami, które przed chwilą padły, lub nabrać odwagi do przeprawy z człowiekiem, z którym już od dłuższego czasu nie potrafił się porozumieć. Nie zdołał jednak zatuszować wyraźnych oznak znużenia.
– Twoi przyjaciele dobrze się bawią i… – odezwał się, ale Rays kolejny raz mu przerywał:
– To nie są moi przyjaciele! – parsknął gniewnie. – To tylko wspólnicy w interesach i nic więcej.
Martin wzruszył ramionami i nie dając po sobie poznać, że zaskoczyła go tak gwałtowna reakcja młodszego mężczyzny, oraz próbując zachować spokój w głosie, dodał:
– A więc dobrze, jeden z twoich wspólników, taki niewysoki, zawsze milczący – umyślnie nie powiedział wprost, kogo ma na myśli – zgarnął Justina.
Robert na chwilę zaprzestał wkładania na siebie spodni. Zapomniał, kurwa, zapomniał, aby trzymać Drugiego z dala od tych pajaców. Ten pierdolony Cichy! Został z tyłu, za wszystkimi, a Rays przecież powinien był się domyślić, w jakim celu skurwiel się ociągał. Robił to specjalnie. Od zawsze napalony na jego niewolnika, czyhał, aż nadarzy się odpowiednia okazja. Szarpnął ze złością zamek od rozporka. Znał tego pieprzonego milczka! Był typem myśliwego, który tak długo nie odpuści, dopóki nie dopadnie swej ofiary i nigdy nie zrezygnuje z raz obranego celu, dopóki go nie osiągnie.
– No, i co w związku z tym? – Ze wszystkich sił starał się zapanować nad drżeniem głosu.
– Obaj wiemy, co z nim zrobią – Martin po krótkim milczeniu przypomniał, że nie obce mu są praktyki z dzielnic, które bez zahamowań
Fajny trójkąt z sexy dupką
Lucy Zara i jej pragnienia
Rozniósł jej cipę w drobny mak

Report Page