Czarne pończochy kochanki

Czarne pończochy kochanki




⚡ KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Czarne pończochy kochanki

Zapraszamy do czytania i komentowania. :) 

Zrobił dokładnie
tak, jak mężczyzna chciał, ubrał pończochy i wrócił na kanapę.
Samuel od razu pociągnął jego nogi na swoje kolana i zaczął
niespiesznie gładzić naciągniętą lycrę, jednocześnie popijając
drinka i oglądając telewizję. Dylan westchnął, opierając się o
podłokietnik. Zaczął przeglądać strony Internetowe, co chwilę
zerkając znad ekranu laptopa na Faulknera, którego ciepła dłoń
wciąż głaskała jego łydki. Było dziwnie, właściwie, a co
najważniejsze spokojnie. Aż za spokojnie, pomyślał chłopak,
kiedy dłoń Sama przeniosła się na jego stopy, masując je. Nie
odzywali się do siebie nawet słowem, zachowując tak, jakby nie
mieli kompletnie żadnych problemów i jakby byli parą z długim
stażem.

       Spokojny wieczór
przerwał dźwięk domofonu. Samuel drgnął i przestał dotykać
Dylana. Spojrzał na ekran domofonu, przez chwilę nic nie robiąc.
Nie miał pojęcia, kto przyszedł, ale nie chciał podnosić
słuchawki. Nawet jeżeli byłby to Taylor. Jeśli nie odbierze,
mężczyzna pomyśli, że nie ma go w domu i przyjdzie kiedy indziej.


– To on? –
zapytał cicho Roberts, zamykając laptopa.

– Nie wiem, może.
Jak będzie chciał przyjść, zadzwoni na komórkę – przyznał i
spojrzał na Dylana z napięciem. – Idź do sypialni –
zaproponował.

Roberts kiwnął
sztywno głową i odłożył komputer na stół. Zerknął jeszcze
nerwowo na Samuela, po czym odwrócił się i poszedł prosto do
wskazanego pomieszczenia. Uspokajał się, że przecież miał
Faulknera po swojej stronie. Nic się nie stanie.

Ich słodką utopię
przerwał dzwonek telefonu Samuela. Dylan przymknął oczy, kiedy
usłyszał zachrypnięty, ostry głos kochanka, kiedy odebrał
połączenie.


– No hej, co tam? –
zapytał Faulkner, ściszając telewizor. Starał się brzmieć
neutralnie i jednocześnie nie zdradzić swojego poddenerwowania.


– Jesteś w
mieszkaniu? – zapytał Taylor, a w słuchawce usłyszał szum
wiatru. Mężczyzna musiał być więc na zewnątrz.


– Nie, na mieście.
Pojechałem na zakupy, nic wielkiego. – Wzruszył ramionami, jakby
to miało mu w czymkolwiek pomóc. – Podjechać do ciebie? Możemy
się spotkać – dodał tylko po to, żeby Taylor się odczepił.

– Szlag – sapnął
mężczyzna. – Dobra, odpuszczę. Może wpadniesz po drodze do
mnie, hm? – zapytał. – Muszę coś z tobą obgadać. Szukam tego
małego skurwiela i nigdzie go nie ma. A wiem, że ty masz więcej
znajomości ode mnie.

– Mhm, jasne, nie
ma sprawy. Sam chcę, żebyś w końcu go złapał. Pomogę ci się
nim zająć, za to co zrobił Fatimie... – dodał, żeby brzmieć
bardziej przekonująco. Zerknął nerwowo w stronę drzwi, za którymi
skrył się Dylan i przeklął go w myślach. Jak można być tak
głupim i tak się narazić? Już dawno powinien odpuścić i
zostawić Robertsa na pastwę losu, ale po prostu nie mógł.

– Dzięki –
sapnął Taylor. – To do zobaczenia – rzucił i się rozłączył.
Po chwili z sypialni wyjrzał obiekt rozmyślań Samuela, patrząc na
niego niepewnym wzrokiem.


– Był tu, ale
wróci do siebie. Chyba mi ufa, na szczęście – dodał i westchnął
ciężko. – Więc może tu nie przyjdzie. Nie wiem, ile jeszcze to
potrwa.

Dylan oparł się o
framugę, to wszystko go za bardzo przytłaczało, był już tym
zmęczony.


– Póki mnie nie
dorwie – mruknął, wpatrując się w podłogę. Z przygnębionym
wyrazem twarzy, w pończochach i bez obcasów wyglądał śmiesznie
krucho, trochę karykaturalnie, ale Samuel nawet nie zwrócił na to
uwagi. Już przyzwyczaił się do widoku Robertsa w takiej bieliźnie.


– Nie będzie tak
źle. – Od razu wstał i do niego podszedł. – To tylko Taylor,
dam sobie z nim radę. – Sam nie wiedział dlaczego uznał, że
przytulenie do siebie Dylana będzie tak ważne w tym momencie, nie
przywykł do takiego okazywania sobie uczuć, ale czuł, że w tym
wypadku to mogło pomóc.

Dylan aż wciągnął
powietrze, nie spodziewając się tego po Samuelu. Szybko jednak
odpowiedział na uścisk, przyciskając do siebie mężczyznę jak
najmocniej mógł.


– Dzięki –
mruknął cicho, z nosem wciśniętym w jego ramię.

Stali tak tylko
chwilę, aż w końcu Samuel odsunął go od siebie i poklepał
niezgrabnie po ramieniu.


– Ja też trochę
potrafię, nie zapominaj o tym – dodał i mrugnął, żeby
rozładować atmosferę. Już po dziesięciu minutach wrócili do
oglądania telewizji. Dylan otworzył laptopa i surfował po
Internecie, starając się rozluźnić, bo skoro Sam mówił, że
wszystko jest w porządku, to musiał mu zaufać. Teraz nie miał już
innego wyjścia, jak tylko całkowicie powierzyć się mężczyźnie.
Samuel w międzyczasie popijał drinka, także usiłując nie myśleć
za bardzo o Taylorze i niebezpieczeństwie, w jakim był Roberts.
Siedzieli tak dłuższą chwilę, rozmawiając. Temat studiów,
których Dylan się nie podjął, nawinął im się całkowicie
naturalnie. Faulkner doszedł do wniosku, że niewiele wiedział o
swoim kochanku. I, co najdziwniejsze, o ile wcześniej nie bardzo mu
to przeszkadzało, teraz miał ochotę lepiej go poznać.


– Na początku
rodzice mi nawet grozili, że mam iść, bo życie marnuję –
powiedział i zaśmiał się, przesuwając stopą po jego udzie
zakrytym materiałem dresów. – No ale jakoś się z tym pogodzili.
Nie nadaję się na studia. Ja mogę leżeć i ładnie pachnieć –
dodał z rozbawieniem.

– Właśnie widzę
– przyznał i sam się zaśmiał, ujmując jego kostkę w dłoń.
Lubił jego stopy, nigdy wcześniej nie podejrzewałby siebie o taki
fetysz, ale przecież jeszcze rok temu nie widział siebie w łóżku
z chłopakiem w damskiej bieliźnie. Zabawne, jak wiele się zmieniło
za sprawą Dylana.

Chciał dodać coś
jeszcze, gdy usłyszeli chrzest zamka. Samuel błyskawicznie odwrócił
głowę w stronę drzwi wejściowych, a kiedy ktoś poruszył klamką,
zrzucił z siebie nogi kochanka.


– Idź do sypialni
– rzucił rzeczowym tonem, przechodząc szybko do kuchni, żeby
zabrać nóż. Miał niewiele czasu, bo ktoś właśnie otwierał
dolny zamek w drzwiach.

Dylan od razu wykonał
polecenie, nie miał nawet zamiaru spierać się z Samuelem, tylko
pognał do pokoju, modląc się, by wszystko się dobrze skończyło.
Serce łomotało mu w piersi, a on nawet pomyślał, by schować się
pod łóżko. Zdał sobie sprawę, że jednak by się tam nie
zmieścił.

W międzyczasie drzwi
wejściowe otworzyły się, a w progu stanął Taylor z bronią w
dłoni.


– Co tu, kurwa,
robisz? – zapytał Samuel, nie chowając noża. Spojrzał z
napięciem na pistolet w ręce przyjaciela. Nie spodziewał się go
tutaj, minął dobry kwadrans od ich rozmowy telefonicznej.


– Na mieście
jesteś, tak? – prychnął Taloyr i wszedł do mieszkania, celując
bronią w Samuela. – Gdzie jest ta pizda?!

– Nie ma go –
warknął Samuel, ściskając nóż w ręce. Nie miał szans z bronią
palną, z której nie spuszczał wzroku. Taylor zamknął nogą drzwi
i przybliżył się do niego. – Nie wiem, gdzie jest Dylan, chciał
ode mnie pomocy, ale go wyśmiałem – rzucił napiętym głosem,
starając się nie denerwować. Zastanawiał się, czy Taylor był w
stanie go zabić.

Mężczyzna rozejrzał
się dookoła, jakby w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów. Nie
wierzył Samuelowi.


– To gdzie on,
kurwa, miałby być? – prychnął.

– Wyjechał z
miasta? Tak mi się wydaje. Przynajmniej ja zrobiłbym to na jego
miejscu – rzucił łagodnie Samuel i odetchnął. – Opuść broń,
Taylor, nikogo tu nie ma oprócz mnie.

Taylor sapnął,
wyraźnie zmieszany. Opuścił broń, ale wyraz konsternacji na jego
twarzy tylko się pogłębiał.


Samuel przewrócił
oczami, starając się wyglądać na zniecierpliwionego. Sam opuścił
nóż i przybliżył się do Taylora.


– Kojarzysz tą
laskę, o której ci kiedyś mówiłem? – zapytał, uśmiechając
się podstępnie. – Tą Ginny, której kiedyś pomagałem w
zakupach?

– No, pamiętam –
rzucił i kiwnął głową. – I co z nią?

– No i jak myślisz,
dlaczego nie mogłem ci otworzyć? – zapytał i zaśmiał się.
Chciał uśpić czujność przyjaciela, który wydał się rozluźnić.

Taylor sapnął
ciężko i przetarł twarz dłonią.

– Kurwa – sapnął.
Spojrzał w dół, na porozrzucane buty. – Sorry, stary –
mruknął, uśmiechając się krzywo pod nosem. Już miał coś
dodać, gdy zobaczył nowe, męskie adidasy. Nic by nie było w nich
dziwnego, gdyby nie rozmiar; Samuel mógłby je co najwyżej założyć
na pół stopy. Nie czekając więcej, Taylor dopadł do drzwi od
sypialni i otworzył je szeroko.

Zdążył tylko
zobaczyć Dylana stojącego przy szafie, kiedy poczuł nóż przy
gardle. Faulkner wykorzystał ten moment, wiedząc, że gdy przedłuży
wizytę Taylora tutaj, ten na pewno zabije Dylana. Pobiegł więc za
nim i objął go od tyłu. Rzadko zabijał w taki sposób, ale teraz
nie miał wyboru. Ostry nóż przejechał po cienkiej skórze,
rozcinając ją z łatwością. Wszystko potoczyło się tak szybko,
że Taylor nie zdążył nawet zareagować. Złapał się za ranę
jedną ręką. Wycelował w Dylana, ale wtedy Samuel wbił mu nóż w
dłoń.


Dźwięk upadającej
Beretty na podłogę rozniósł się po całym pomieszczeniu, Dylan
aż podskoczył, nie wiedząc na co patrzeć, na krew wylewającą
się z rany Taylora i tryskającą na wszystkie strony, czy na
Samuela, którego twarz zastygła w wyrazie bezwzględności i
napięcia, Dylan nigdy wcześniej nie widział u kochanka takiego
rodzaju spojrzenia. Faulkner obserwował umierającego przyjaciela z
mieszaniną satysfakcji i nerwowości.

To wszystko działo
się tak szybko, że po prostu Dylan nie był w stanie się na to
przygotować, nigdy nie miał do czynienia z czymś takim, nawet w
szkole unikał bójek, bo po prostu nie umiał się bić. A teraz,
tuż przed nie właśnie ginął człowiek. I nie, nie myślał o
tym, że niedawno temu człowiekowi zabił nienarodzone dziecko.

Samuel zrobił
dokładnie to co Dylan, kiedy atakował Fatimę. Kopnął Taylora w
brzuch, kiedy ten upadł. Podniósł jego broń i wymierzył w
mężczyznę, który próbował zatamować krwawienie. Ciemna posoka
brudziła jasny, miękki dywan w jego sypialni i Sam już wiedział,
że będzie musiał go wyrzucić. Z jednej strony zabawnym, z drugiej
przerażającym było to, że myślał w tym momencie o elemencie
dekoracyjnym, a nie przyjacielu, którego zabił.


Zdał sobie sprawę,
jak Taylor niewiele dla niego znaczył. Nie potrafił postąpić
inaczej, postawić go ponad Dylana, w którym chyba się zakochał.
Dopiero po chwili spojrzał na przerażonego kochanka, który cały
blady, patrzył na nich z przerażeniem. Wyglądał jak cień, jakby
zaraz to on miał zginąć i Samuela dopadła gorzka myśl, że może
Roberts uświadomił sobie, że nie chciał śmierci Taylora, że go
kochał. Zapomniał już, jak to było po raz pierwszy widzieć
czyjąś śmierć, on patrzył na to wszystko z większym dystansem,
nauczony latami spędzonymi w gangu.


Taylor próbował coś
powiedzieć, ale przez krew zalewającą mu gardło, z jego ust
wydobył się tylko niewyraźny bełkot, a posoka spieniła się przy
wargach. Miał czerwone zęby i błędne spojrzenie, które Samuel
wytrzymał. Nie wiedział, co powinien mu powiedzieć, bo rozumiał
pobudki Taylora, on na jego miejscu postąpiłby tak samo. Chciałby
zabić osobę odpowiedzialną za śmierć jego dziecka. Kim jednak
był Samuel, żeby teraz zacząć postępować sprawiedliwie? On już
wcześniej zabijał, on już wcześniej podcinał komuś gardło i
wiedział, że odbierał rodzinie ojca, męża lub syna. Wierzył, że
przeżyje najsilniejszy. On nie chciał poświęcać Dylana, więc
musiał go chronić, zabijając Taylora.


Dylan osunął się
na podłogę, mając ochotę w tamtym momencie zniknąć. Sam nie
wiedział co go przerażało bardziej – bezwzględność u Samuela,
czy ciało byłego kochanka na podłodze. W tym jednym pokoju po raz
ostatni miał okazję razem ujrzeć swoich partnerów. I co
najdziwniejsze (albo najśmieszniejsze, ale jednak Roberts wcale w
tamtym momencie nie miał ochoty się śmiać), obu ich kochał.
Taylora w pewien sposób też, w końcu gdyby było inaczej, z
zazdrości nie zaatakowałby jego kobiety. Zacisnął drżące wargi
w cienką linię, starając się wziąć w garść.

Był głupi. Tak
cholernie głupi! Samuel uratował mu właśnie życie. Powinien
teraz podejść do niego i mu podziękować, bo gdyby nie podciął
Taylorowi gardła, już miałby kulkę między oczami i mózg na
ścianie. Ale jednak nie potrafił. Bał się. Po raz pierwszy w
życiu tak strasznie się bał, nie znał takiego Faulknera,
zabijającego z mściwą satysfakcją. Może i wcześniej myśl o
tym, że Sam miał tak niebezpieczną profesję nakręcała go, teraz
jednak nie potrafił tego w żaden sposób docenić. Zwłaszcza,
kiedy spotkał się z jego rzeczywistością oko w oko i zobaczył,
co sprawiało, że Samuel był taki niebezpieczny. Mógłby związać
się z jakimś biznesmenem, który miałby olbrzymie wpływy, ale bez
względu na wszystko to gangster był bardziej niebezpieczny. Bo
Samuel umiał zabijać, nie wahał się. Ani przez moment nie okazał
słabości, kiedy dopadł Taylora i po prostu, szybko go zabił.


– W porządku? –
Dylan dopiero po chwili usłyszał zachrypnięty, cichy głos
Faulknera, który teraz wydał mu się obcy i zimny. Nie miał siły
na to odpowiedzieć, więc jedynie pokiwał głową, czując się tak
zagubiony, jak jeszcze nigdy. Wyglądał jak kupka nieszczęścia, z
czego nawet nie zdawał sobie sprawy. Skulony na podłodze, z
rajstopami i w przydużej koszulce, wpatrzony w leżące na podłodze
ciało przed siebie prezentował się niezwykle groteskowo.

– Muszę go stąd
zabrać do łazienki – powiedział Samuel rzeczowo, obserwując to
Dylana, to martwego już Taylora. Odłożył pistolet na szafkę i
odetchnął, dopiero teraz czując, jak napięcie z niego opada.
Nienawidził zajmować się ciałami. Usuwać ślady. To najbardziej
żmudne zajęcie jakie znał.

– P-pomóc ci? –
aż się zająknął. Zapytał tylko dlatego, bo miał wrażenie, że
Samuel tego właśnie od niego oczekiwał.

– Nie. – Samuel
sapnął i pokręcił głową. Wiedział, że dla Dylana byłoby to
traumą. Przeszedł przez ciało Taylora i niepewnie zbliżył się
do kochanka. – Nie myśl o tym, co się tutaj stało. Teraz już
będziesz bezpieczny. Nic ci nie grozi.


Dylan popatrzył na
niego i sztywno kiwnął głową, nie wiedząc, co robić. Samuel go
przerażał, wciąż miał przed oczami jego zaciętą minę.
Odetchnął ciężko i usiłował się podnieść. Przytrzymał się
szafki i gdy już stanął, poczuł mocny, metaliczny zapach krwi. Aż
go ścisnęło go w przełyku. Nawet nie wiedział kiedy, a już
poczuł, jak strawiona treść żołądkowa podnosi mu się do
gardła. Nie wytrzymał, pochylił się i zwrócił wszystko, co jadł
kilka godzin temu prosto na dywan, tuż pod nogi Samuela. Zachwiał
się, gdyby nie Faulkner, runąłby na podłogę, prosto w swoje
wymiociny.


– Cii – szepnął
Samuel, przyciskając go do siebie mocno. – Spokojnie, Dylan. Idź
zrobić sobie herbaty. Połóż się w salonie. Ja się wszystkim
zajmę – mruknął i pocałował go w czubek głowy. Już go nie
interesowało, jak Dylan mógł odebrać jego zachowanie. To się nie
liczyło. Chciał mu pokazać, że to on przy nim był, nie Taylor.


O dziwo dotyk Samuela
wcale nie był zły, mimo że jeszcze chwilę temu wcale nie chciał,
by Faulkner do niego podchodził. Pozwolił mu się objąć i
przytulić. Ramiona mężczyzny były przyjemnie znajome. Bezpieczne,
nawet jeżeli widział, jak Sam z zimną krwią zabijał człowieka.

– Wszystko będzie
dobrze, zobaczysz – mruknął i w końcu go od siebie odsunął. –
Idź do salonu. Jak będziesz chciał wejść do łazienki najpierw
zapukał, okej? – dodał, nie chcąc, żeby Dylan widział, jak
będzie ćwiartował ciało Taylora. Nie wiedział, jak na to
wszystko znajdzie siły, bo za kilka godzin dostanie telefon od
członków gangu, żeby przyjechał do Compton. Akcja ze Squirrelem
zbliżała się do rozwiązania, chociaż i tak ostatnio wszystko
zaczynało się komplikować. Policja wiedziała coraz więcej, ich
ludzie ginęli, a MS-13 stawało się coraz brutalniejsze. Jedyną
rzeczą, która sprawiała mu przyjemność, były właśnie
spotkania z Robertsem.


Dylan odsunął się
od niego na tyle, by spojrzeć mu w oczy. Uśmiechnął się lekko,
krzywo, ale tylko na tyle mógł się zdobyć. Nie dał rady wydusić
z siebie nawet durnego: „dziękuję”. A powinien podziękować,
bo gdyby nie Sam, już by nie żył.

Odsunął się
powoli, odwracając wzrok. Po chwili wahania ruszył do wyjścia.
Starał się nie spuszczać wzroku na podłogę, co mu się jednak
nie udało. Ciało Taylora leżało w kałuży krwi, która wsiąkała
w dywan, poszarzała twarz wykrzywiona była w grymasie, a otwarte
oczy zdawały się spoglądać na Dylana w dziwnym wyrazie pretensji.
Nie myśląc wiele, szybko przemknął do salonu, czując, jak serce
waliło mu w piersi.


Samuel zajął się
ciałem Taylora. Przeniósł go do łazienki, umieścił w wannie i
rozebrał go. Wyłączył telefon, z którego wyciągnął baterię i
kartę. Miał zamiar przeciąć ją na pół. Wiedział, że będzie
musiał zostawić samochód mężczyzny gdzieś na pustkowiu, tak
byłoby najlepiej. W tym pomoże mu już Dylan. Przynajmniej miał
taką nadzieję, bo samemu ciężko będzie mu później wrócić.


Kiedy już poskładał
ubrania Taylora i odłożył portfel, kluczyki i resztę rzeczy,
wyszedł do salonu. Dylan siedział przy wyspie kuchennej i popijał
gorącą herbatę. Samuel westchnął ciężko, zauważając, że
chłopak drżał. Podszedł do niego i pocałował lekko w czoło.
Kiedyś jedna z jego kochanek widziała, jak zastrzelił mężczyznę.
Była jednak dziewczyną z gangu, która wychowała się w Compton,
razem z Bloodsami, więc dla niej było to całkiem normalne. Dla
Dylana nie. Nie miał zamiaru go przez to wyśmiewać. Widząc jego
reakcję, uświadomił sobie, że musi mu dać czas.


Roberts spojrzał na
niego i wymusił uśmiech, pozwalając mężczyźnie się objąć.
Odetchnął i aż przymknął oczy, miał ochotę położyć się
spać i zapomnieć.


– Co teraz? –
zapytał cicho, opierając głowę na ramieniu Samuela.

– Nic. Za kilka
godzin zabiorę Taylora. Będę musiał wywieźć jego samochód na
pustynię. Pojedziesz ze mną? – zapytał i przeczesał ręką
włosy Dylana, obserwując go uważnie.

Roberts aż wciągnął
powietrze do płuc i kiwnął głową, bo zdał sobie sprawę, że
nie dałby rady zostać w tym mieszkaniu sam. To by chyba go zabiło.
I mimo że mina Samuela podczas zabijania Taylora wciąż go
prześladowała, nie chciał być z dala od Faulknera. Paradoksalnie
wciąż czuł się przy nim bezpiecznie, a przez to tylko jeszcze
bardziej się gubił. Nie miał pojęcia co o tym myśleć.

– Pojadę... Sam,
ja... dziękuję – wydusił.

Faulkner uśmiechnął
się i pocałował go krótko. Złapał go za policzek i pogłaskał
żuchwę kciukiem. Widząc wzrok Dylana coś w nim pękło. Zdał
sobie sprawę, że naprawdę się w nim zakochał.
Dlatego jeżeli nas czytasz, zostaw chociaż krótki komentarz.

Motyw Prosty. Obsługiwane przez usługę Blogger .

Ostro!!!! Aż mnie zapowietrzyło, zabił go o wiele szybciej niż myślałam! W ogóle to sądziłam, że wcale go w końcu nie zabije! To było mocne i niespodziewane. Ciekawe czy to koniec ich problemów w tej sprawie. Uwielbiam Lingerie. Pozdrawiam :)
Też osobiście szok byłam przeżyłam. Niema co. Myślałam że zginie w walkach gangów, ale teraz jest znacznie ciekawej. I malutki będzie miał chyba przekichane o odejściu od swojego brutala może zapomnieć:-)
Bardzo lubię to opowiadanie. Ponieważ oprócz tego że jest nie sztampowe, to jeszcze pokazuje miłość taka jaką ona jest. Łączy różnych ludzi, czasem jest trudna, czasem wychodzi z nienawiści. I czasem w trudnych okolicznościach. Bardzo dziękuję za Waszą pracę.
Jezu wspaniałe, świetny opis zabijania, czytałam już wiele ich, ale tutaj podoba mi sie najbardziej. Wszytko było dopracowane, zachowanie Samuela i reacja Dylana, odpowiednia. Ale cieszę sie, że w końcu Taylor umarł, nie będzie mącił, w miłości naszych aniołków <3 Jednak cos mi sie wydaje, że to nie koniec problemów. Życzę weny! :*
''O dziwo dotyk Samuela wcale nie był zły, mimo że jeszcze chwilę temu wcale nie chciał, by Faulkner do niego podchodził. Pozwolił mu się objąć i przytulić. Ramiona mężczyzny były przyjemnie znajome. Bezpieczne, nawet jeżeli widział, jak Sam z zimną krwią za
Opiekunka chce się dobrze zabawić
Złapał ją i wydymał na stojąco
Solo z dwoma ogórkami

Report Page