Budząc grubaskę

Budząc grubaskę




🛑 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Budząc grubaskę
Królikowski w podcaście "WojewódzkiKędzierski"
Putin poznał druzgocący raport. Ujawnili poufne dane
Polska nie chciała taniego prądu od Ukrainy. Dlaczego?
Nabierają turystów, że są kobietami. Zwykle orientują się zbyt późno
Radeony 7000 z GPU Navi 3x dostaną więcej pamięci podręcznej
Dlaczego Bolesław Wstydliwy nie współżył z żoną? Trop prowadzi do... Leszka
Juliusz Braun komentuje odwołanie Jacka Kurskiego. "To jest efekt jakiejś wojny w PiS-ie"
Znamy wrześniowe nowości na Netfliksie! Sprawdź, co obejrzysz
Które opony całoroczne są najlepsze na lato i na zimę?
"Zdradziła mnie najlepsza przyjaciółka. Reakcja męża mnie zaskoczyła"
© 2022 Ringier Axel Springer Polska sp. z o.o. - Powered by Ring Publishing | Developed by RAS Tech
Wszystkie mniejszości są wyczulone na sposób, w jaki się je portretuje na ekranie, jednak geje i lesbijki to szczególny przypadek.



Возможно, сайт временно недоступен или перегружен запросами. Подождите некоторое время и попробуйте снова.
Если вы не можете загрузить ни одну страницу – проверьте настройки соединения с Интернетом.
Если ваш компьютер или сеть защищены межсетевым экраном или прокси-сервером – убедитесь, что Firefox разрешён выход в Интернет.


Firefox не может установить соединение с сервером www.you-books.com.


Отправка сообщений о подобных ошибках поможет Mozilla обнаружить и заблокировать вредоносные сайты


Сообщить
Попробовать снова
Отправка сообщения
Сообщение отправлено


использует защитную технологию, которая является устаревшей и уязвимой для атаки. Злоумышленник может легко выявить информацию, которая, как вы думали, находится в безопасности.



Charlotte Link - Przerwane milczenie 2003

Home
Charlotte Link - Przerwane milczenie 2003



1 Charlotte Link Przerwane milczenie WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Z języka niemieckiego przełożyła Sława Lisiecka Tytuł oryginału: AM ENDE DES SCHWEIGENS C...

Charlotte Link

Przerwane milczenie

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Z języka niemieckiego przełożyła Sława Lisiecka Tytuł oryginału: AM ENDE DES SCHWEIGENS Copyright © 2003 by Blanvalet Verlag, a division of Verlagsgruppe Random House GmbH, Miinchen, Germany. Copyright © 2009 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga Copyright © 2009 for the Polish transiation by Wydawnictwo Sonia Draga Projekt okładki: Wydawnictwo Sonia Draga Zdjęcie na okładce: CORBIS Redakcja: Marcin Grabski, Olga Rutkowska Korekta: Joanna Rodkiewicz, Magdalena Bargowska ISBN: 978 83-7508-155-8 Sprzedaż wysyłkowa: www.merlin.com.pl, www.empik.com w w w.soniadraga. pi WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o. o. PI. Grunwaldzki 8 10, 40-950 Katowice tel. (32) 782 64 77, fax (32) 253 77 28 e-mail: info@soniadraga.pl www.soniadraga.pl Skład łamanie: DT Studio s.c, tel. 032 720 28 78, fax 032 209 82 25

Katowice 2009. Wydanie I Drukarnia: „LEGRA” Sp.z o.o.

1

Część pierwsza Nad Stanbury zawisła osobliwa cisza. Ogromna, wszechogarniająca cisza, jakby świat nagle wstrzymał oddech. Przypuszczalnie, pomyślała Jessica, wszyscy wyszli. Pewnie na zakupy. Chociaż to byłoby akurat dziwne, gdyż rano nikt nie wspomniał o tym ani słowem, a tego rodzaju wyprawy zazwyczaj wcześniej omawiano. Zresztą zawsze wszystko ze sobą omawiali. Oprócz spraw, które mogłyby zachwiać podstawami ich przyjaźni. Ale przecież nie zaliczało się do nich wyjście na zakupy. Jednakże ta cisza oznaczała coś głębszego. Jessica zastanawiała się, co jest inaczej, ale nie mogła sobie tego uzmysłowić. Może również wskutek ogromnego zmęczenia. Wydarzenia ostatnich dni, nękające ją raz po raz mdłości spowodowane ciążą, niesamowite ciepło. Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek w kwietniu utrzymywała się bez przerwy taka ładna pogoda. Już jakiś czas temu zanosiło się na lekkie ochłodzenie, ale przytłaczająca duszność niestety wróciła. Jessica zawędrowała dalej, niż zamierzała, obeszła prawie całą posiadłość, lasek na zachodzie i wzgórza na południu. I dopiero teraz spostrzegła, że bardzo się spociła, ma mokrą twarz, włosy zlepione na karku, i że dostała zadyszki. Barney jej szczeniak, podskakiwał przed nią jak gumowa piłeczka i był tak dziarski, jakby tego dnia nie biegał jeszcze ani pięciu minut. Na ogół ona też nie narzekała na kondycję, ale tej nocy dręczyły ją złe sny, a w minionych tygodniach często wymiotowała. Teraz, pod koniec trzeciego miesiąca, wydawało się, że jest już lepiej, nadal jednak czuła się bardzo osłabiona. Zresztą była po prostu zbyt ciepło ubrana. Kurtkę przewiązała wokół bioder już wcześniej, jeszcze kiedy ciężko stąpała po wysoko położonych łąkach. Kilka razy przyłapała się na tym, że ostrożnie ogląda się za siebie. Podczas długich samotnych spacerów wielokrotnie go spotykała. Jakby na nią czekał jakby był pewien, że przyjdzie. Wyczuł w niej sojuszniczkę i może nawet aż tak bardzo się nie mylił. Co oczywiście oznaczało, że naruszała najwyższy nakaz grupy, ale od kilku dni i tak zadawała sobie pytanie, czy ta grupa nadał jest dla niej ważna, albo lepiej: czy ona jeszcze chce do niej należeć. Minęła wysoką bramę z kutego żelaza prowadzącą do posiadłości. Często była otwarta, również teraz. Ponieważ mur, który otaczał majątek, skruszał na wielu odcinkach albo w ogóle się rozpadł, zbytnia akuratność i tak nie miała tutaj sensu. Rozejrzała się z nadzieją: skoro wszyscy gdzieś wyjechali, to może ktoś właśnie wraca i podwiezie ją od bramy podjazdowej do domu. Droga wiła się tu prawie na przestrzeni kilometra, ciągle lekko się wznosząc. Jeszcze rok temu po obu jej stronach rosło wiele cienistych drzew, ale niektóre zachorowały i trzeba je było wyciąć. To sprawiło, że podjazd stracił wiele ze swojego uroku: pniaki wyglądały bardzo smutno, a gąszcz za nimi, wprowadzający zawsze romantyczny nastrój, sprawiał naraz wrażenie straszliwego zaniedbania. Bardzo to wszystko tu podupada, pomyślała Jessica. Jak okiem sięgnąć, nie było nikogo, przystanęła więc jeszcze raz na chwilę, aby głęboko zaczerpnąć powietrza, po czym zaczęła pokonywać ostatni etap trasy. Bawełniany sweter, który 2

miała na sobie, lepił się do pleców, czuła też, że rozgrzane stopy w trampkach mocno napuchły. Myśl o prysznicu i o szklance lodowatego soku pomarańczowego nabrała naraz obsesyjnego charakteru. A potem, przez resztę dnia, będzie trzymała nogi w górze i nie ruszy się z szezlonga. Chociaż spacer był piękny, naprawdę piękny. Wiosną w Anglii aż serce rośnie. Jessica powiodła wzrokiem za niewielkimi poszarpanymi obłoczkami sunącymi po jasnobłękitnym niebie i wchłonęła w nozdrza łagodny wiatr, kryjący w sobie wiele obietnic, niosący zapach kwiatów, głaskała owieczki, które swobodnie biegały po torfowiskach i ufnie się do niej zbliżały. W dolinach i na stokach kwitły żonkile, zalewając świetliście żółtym kolorem całą tę skąpo porośniętą okolicę. Ptaki śpiewały, świergotały radośnie, ćwierkały we wszystkich tonacjach… Ptaki! Przystanęła. Naraz zrozumiała, skąd wzięła się nad Stanbury ta nierzeczywista cisza. Ptaki zamilkły. Co do jednego. Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek doświadczyła tak absolutnej ciszy. Pot na jej skórze w jednej chwili wy chłódł, poczuła zimne dreszcze i uniosła ramiona. Co sprawiło, że takiego pięknego, słonecznego dnia ptaki nagłe zamilkły? Coś musiało zakłócić ich spokój, tak gwałtownie i długotrwałe, że zapodziała się gdzieś radość, którą potrafiły wyśpiewać. Może to kot, zbójecki, żądny krwi kot pochwycił jednego z nich i zabił, a śmiertelne krzyki ptaka utonęły w tej ciążącej, zapierającej dech ciszy? Chociaż nadal czulą się wyczerpana, zaczęła iść szybciej. Poczuła pierwsze ukłucie w boku, chętnie biegłaby tak szybko jak Barney, ale nie miała siły. Jeszcze kilka miesięcy i będzie niekształtnie opuchnięta, a na dodatek prawdopodobnie zacznie chodzić, kołysząc się niczym kaczka. Czy jednak potem znów schudnie i będzie wyglądać jak dawniej? Na ostatnich metrach dzielących ją od domu ta myśl, chociaż bezsensowna, nie chciała jej wyjść z głowy, mimo iż Jessica właściwie wiedziała, że kwestia figury w tym momencie w ogóle nie ma dla niej znaczenia. Było raczej tak, że to ona sama wysuwała ją niejako na pierwszy plan, aby nie musieć myśleć o czymś innym. O tym, dlaczego marznie, chociaż jest jej gorąco, dlaczego swędzi ją skóra głowy i dlaczego naraz odnosi wrażenie, że tak bardzo musi się śpieszyć. Także o tym, dlaczego ten jasny wiosenny dzień nagle nie jest już taki jasny. Dostrzegła szczyt domu, część pięknej fasady zbudowanej w angielskim stylu późnogotyckim, refleksy promieni słonecznych kładły się na szybach ze szkła ołowiowego. Z nawyku przeliczyła okna na poddaszu - robiła to zawsze, idąc pod górę; czwarte od lewej strony było oknem ich małżeńskiej sypialni - i udało jej się dostrzec niewyraźny zarys bukietu żonkili, które zerwała jeszcze wczoraj wieczorem i wstawiła do wazonu. Przystanęła, a jej twarz opromienił uśmiech. Widok kwiatów przywrócił jej spokój ducha. Wtedy na środku brukowanego dziedzińca spostrzegła Patricię klęczącą przy drewnianym korycie. Przy korycie, z którego ongiś piły owce czy krowy, a które ktoś przed laty znalazł na terenie Stanbury i przeniósł tutaj. Od tej pory sadzono w nim kwiaty, wiosenne, letnie, jesienne, zimą zaś wtykano do środka gałęzie jodły, wokół których wił się łańcuch lampek. - Hej - powiedziała - czy nie masz wrażenia, że nagłe bardzo się ociepliło? 3

Patricia najwyraźniej jej nie usłyszała, bo nie odpowiedziała, a jej szczupłe ciało nawet nie drgnęło, sprawiające wrażenie bardzo dziecinnego ciała, odziane w powypychane dżinsy, koszulę w biało-niebieską kratkę i gumowe rękawice. Barney warknął cicho i nagle stanął jak wryty. Jessica podeszła kilka kroków bliżej. Patricia nie klęczała przy korycie, jak to wyglądało na pierwszy rzut oka, tylko była przewieszona przez jego krawędź, głową do dołu, z twarzą w świeżej wilgotnej ziemi. Jej lewa ręka opadła na bok, sprawiając wrażenie wykręconej. Druga spoczywała obok głowy, z palcami wbitymi w ziemię, jakby tam znajdowało się jakieś oparcie albo coś, czego warto się było przytrzymać. Wokół martwego ciała, na kocich łbach, utworzyła się kałuża krwi, co kłóciło się z pierwszym, mimowolnym wrażeniem, że Patricia mogła doznać nagłego zaburzenia krążenia lub mdłości. Stało się coś o wiełe straszliwszego. Coś, co było zbyt straszne, aby w ogóle można było pomyśleć tę myśl do końca. Jessica czuła, że musi sprawdzić, co zrobiono Patricii, ostrożnie odciągnęła więc ciało od koryta, co nie było trudne, gdyż Patricia nie była od niej wyższa i ważyła niewiele więcej niż nastolatka. Głowa przechyliła się na bok, jak gdyby wisiała jedynie na jedwabnej nitce. Wszystko było powołane krwią, koszula, długie włosy, koryto; również ziemia wydawała się wilgotna i ciężka od krwi. Ktoś poderżnął Patricii gardło i zostawił leżącą tam, gdzie właśnie pracowała, usuwając pozostałe po Bożym Narodzeniu gałęzie jodły i napełniając koryto świeżą ziemią; tam, gdzie akurat sadziła świeże kwiaty. Udusiła się, wykrwawiła, w śmiertelnej walce wpiła palce w ziemię. W powietrzu czuło się krew. Ptaki z przerażenia przestały śpiewać. Cisza tej chwiłi, pomyślała Jessica, już nigdy nie opuści Stanbury. Żadne głośne słowo nie będzie tu już nigdy na miejscu, nie mówiąc o śmiechu czy o radosnej wrzawie dzieci… Na myśl o tym mimo woli pogładziła się po brzuchu, zadając sobie pytanie, jaką krzywdę wy rządzi płodowi fakt, że matka przeżyła szok - a przeżyła go na pewno, szok bowiem to najmniejsze, co można przeżyć, gdy w dawnym poidle dla owiec znajduje się przyjaciółkę z poderżniętym gardłem - i czy aby nie straci dziecka. Dopiero później zaczęła się zastanawiać, czy sprawca zniknął, czy też może kręci się jeszcze gdzieś w pobliżu. Ta myśl sprawiła, że nogi nagłe odmówiły jej posłuszeństwa. Stała jak sparaliżowana, a w tej śmiertelnej ciszy słyszała jedynie swój własny, przepełniony strachem, zasapany oddech.

4

Sobota 12 kwietnia - czwartek 24 kwietnia 1 Phillip Bowen z absolutnym zdumieniem stwierdził, że jeszcze nigdy w życiu tak naprawdę nie żywił do nikogo uczucia nienawiści. Chociaż oczywiście dawniej wydawało mu się już kilkakrotnie, że jednak nienawidzi - na przykład Sheili, kiedy mimo wszystkich jej obietnic i zapewnień raz po raz przyłapywał ją z igłą wbitą w ramię - to jednak dopiero teraz zrozumiał, iż owe emocje najpewniej wiązały się z wściekłością, bólem, gniewem i smutkiem, a nie z nienawiścią. Tę bowiem poczuł dopiero teraz, stojąc przed domem, z którego ani jedna cegła nie należała do niego, a było to uczucie tak silne i przemożne, że odbierał je jako całkowicie nowe. Uczucie, które przeżywał po raz pierwszy w życiu. Budynek miał prostą konstrukcję o zwyczajnej, czytelnej linii, Był skromny, bez zdobień i dokładnie taki, jak Phillip wyobraża sobie swój wymarzony dom, gdyby kiedykolwiek znalazł się w sytuacji skłaniającej go do myślenia o jego posiadaniu. Piętro i poddasze z małymi wykuszami i okienkami ze szkła ołowiowego. Obok ciężkich dębowych drzwi wejściowych piął się bluszcz, niknący później gdzieś w kutej z żelaza kracie balkoniku na piętrze. Obchodząc dom dookoła, natrafiało się na taras, który robił spore wrażenie. Ciągnął się wzdłuż tylnej ściany, był ograniczony balustradą z piaskowca, otwartą z przodu i ustępującą miejsca okazałym schodom. Cztery podłużne stopnie prowadziły do ogrodu, a właściwie rozległego parku pełnego łąk i lasków i otoczonego bardzo starym kamiennym murem, który jednak kruszał, a nawet zanikał w tylu miejscach, że często trudno było powiedzieć, gdzie właściwie przebiega granica tej parceli. Phillip wszystko dokładnie obejrzał. Okrążył cały teren, całą posiadłość, co zajęło mu prawie cztery godziny. A teraz wszedł po schodach na taras, starając się sobie wyobrazić, jak to musi być, gdy dzień w dzień człowiek niedbale wbiega po nich i wybiega, wiedząc, że jak okiem sięgnąć, wszystko to należy tylko do niego. W ocienionym rogu werandy zobaczył cztery donice z terakoty, w których tkwiły zeschłe kwiaty, co wskazywało na to, że posiadłość służyła jako letnisko, a tylko z rzadka, raz na jakiś czas, pielęgnowali ją ogrodnik i sprzątaczka. Również trawa na dole, w części przylegającej bezpośrednio do parku, wybujała wysoko. We wsi udzielono Phillipowi informacji. Rozmawiał z właścicielką sklepu wielobranżowego, która niezwykle chętnie dzieliła się posiadaną wiedzą. - Moja siostra tam sprząta i co trzy tygodnie sprawdza, czy wszystko jest w porządku. A zanim państwo przyjadą, wietrzy dokładnie i wyciera kurze, czasem też wstawia świeże kwiaty do pokojów. Jest jeszcze Steve, ogrodnik. No, on właściwie nie jest ogrodnikiem, pracuje w jakiejś firmie w Leeds… ale oczywiście pieniędzy nigdy nie wystarcza, zawsze jest wdzięczny, jak może sobie gdzieś trochę dorobić. No więc kosi trawnik i dogląda parceli… Phillip szybko jej przerwał, gdyż historia ogrodnika Steve’a nieszczególnie go interesowała. - Ta posiadłość należy do Niemców, prawda? 5

- Tak, ale oni są bardzo mili. - Sprzedawczyni, jak oszacował Phillip, była kobietą w wieku około sześćdziesięciu pięciu lat, przeżyła więc wojnę jako dziecko i pewnie, co wynikało z jej odpowiedzi, miała swoje zastrzeżenia wobec Niemców. - Właściwie nie tak wiele się o nich wie. Oczywiście przychodzą tu do mnie po zakupy, ale nie zdradzają ochoty do rozmowy. Może to zresztą kwestia języka. Całkiem czym innym jest poprosić o chleb lub masło, a czym innym prowadzić prawdziwą rozmowę, no nie? Tylko jedna kobieta czasem ze mną rozmawiała… Myślę, że nieraz chciała pogadać także z innymi ludźmi, a nie tylko z tymi ze swojej sfery. To była bardzo miła osoba. Hiszpanka. Czarnowłosa, bardzo atrakcyjna. Ale już dawno jej tu nie ma… Steve opowiadał mi kiedyś, że mąż się z nią rozwiódł. Od ubiegłego roku ma nową żonę. Sympatyczną kobietę, trzeba przyznać. - Przyjeżdżają tu trzy małżeństwa? - Tak. Zawsze, na wszystkie ferie i wakacje, i zawsze wszyscy razem. Są z nimi jeszcze trzy dziewczynki, ale czyje one są… Jedna jest już starsza, duża ładna dziewczyna, może ma z piętnaście lat… już dość… no tak… - Oburącz opisała wydatny biust, z czego Phillip wywnioskował, że dziewczyna jest bardzo dobrze rozwinięta. - Kiedyś - dodała kobieta, zniżając głos - przyszła latem na święto do wsi, zdaje mi się, że to było w tamtym roku. Rob - mój syn, musi pan wiedzieć - przyłapał ją z młodym Keithem Mallorym w jego stodole, czyli w tej, która stoi w zagrodzie Roba, i był bardzo wściekły. Czy coś się stało, tego naturalnie nie wiedział. W każdym razie poinformował o tym pana Mallory’ego, ojca Keitha, a potem chciał się jeszcze pofatygować do ojca tej dziewczyny, ale ja mu to odradziłam. W końcu to nie nasza sprawa, a człowiek nigdy nie wie… to są cudzoziemcy, nie wiadomo, jakim skandalem mogłoby się to skończyć dla chłopaka! Przedtem na placu, gdzie trwało święto, Keith ostro przystawiał się do tej dziewczyny, tak w każdym razie mówili ci, którzy ich widzieli. Ale cała ta historia chyba nie pociągnęła za sobą żadnych konsekwencji, bo inaczej na pewno coś byśmy o tym wiedzieli. Phillipa podobne opowieści raczej nie interesowały, było jednak jasne, że jego rozmówczyni wręcz delektuje się tego rodzaju pikantnymi anegdotkami. - Czy zna pani bliżej jedną z tych kobiet? Nazywa się Patricia Roth. - Wymówił to nazwisko z niemiecka, bo zapewne i ona tak to robiła. - Jest właścicielką tej posiadłości. - Tak, tak mówią. Była to jakaś zagmatwana historia spadkowa. Stary McGowan chciał zapisać posiadłość synowi, który mieszka w Niemczech, ale on nie był tym zainteresowany, więc wszystko przeszło bezpośrednio na wnuczkę… To chyba jest ta kobieta, którą ma pan na myśli. Patricia Roth - zastanowiła się - zdaje mi się, że wiem, która to jest. Taka drobna, bardzo delikatna. Moim zdaniem ona jest matką tych dwóch dziewczynek. Jedna ma pewnie z dziesięć, a druga ze dwanaście lat. Miłe stworzenia. Towarzyszy im czasem do Sullivanów mieszkających po drugiej stronie, to ten dworek zaraz na skraju wsi. Jeżdżą tam na kucykach. Phillip myślał o tej rozmowie, stojąc na tarasie, patrząc w górę i licząc okna, chociaż nie miał pojęcia, dlaczego to robi. Nadal nie mógł wyobrazić sobie Patricii. To, że jest drobna i delikatna, prowadziło go może o krok dalej, ale nie obdarzało tej kobiety twarzą ani głosem. Kobiety, o której istnieniu dowiedział się niespełna dwa lata temu. Tego lata, kiedy jego matka nagle zaczęła opowiadać… 6

Za dwa dni, zdradziła mu sprzedawczyni, wszyscy mają się znowu zjechać na dwa tygodnie ferii wielkanocnych. Wie to od siostry, którą wynajęto do sprzątania. Na pewno, pomyślał Phillip, odwracając się i rzucając spojrzenie na ogród, wezwano również ogrodnika Steve’a. Trawa rzeczywiście wyrosła dość wysoko i należało ją co rychlej skosić. Marzec i pierwsze dwa tygodnie kwietnia przyniosły na zmianę dużo słońca i deszczu. Przyroda aż buchnęła. Zachodnie Yorkshire. Kraina sióstr Brontë. Uśmiechnął się szyderczo. Nie do wiary, że los przygnał go aż tutaj. Że stoi przed domem, który pragnie posiąść. On, londyńczyk z krwi i kości. Który nigdy nie potrafił sobie wyobrazić, że mógłby mieszkać poza Londynem, co najwyżej w jakiejś innej metropolii: w Nowym Jorku, Paryżu lub Madrycie. W tych trzech miastach czuł się w pewnych okresach swojego życia jak u siebie w domu, a jednak w głębi serca tęsknił wtedy za Londynem, przynajmniej troszkę. Teraz zaś, w wieku czterdziestu jeden lat, stoi w Stanbury, wsi, która nie jest zaznaczona na prawie żadnej mapie świata, i zdążył się już zakochać w tym domu i pewnej wizji życia, choć taka możliwość nigdy wcześniej nie przyszłaby mu do głowy. Zajrzał przez jakieś okno do wnętrza, ale niczego nie dało się zobaczyć przez ciężkie zasłony. Prawdę mówiąc, zastanawiał się już, jak by tu wejść do środka - może któreś z okien piwnicy nie jest dobrze zamknięte albo może są jakieś boczne drzwi, których zamek da się z łatwością wyłamać - wtedy jednak usłyszał, że po drugiej stronie na podjeździe przed głównym wejściem hamuje samochód. Phill
Piękna gruba pokazuje swoje cyce
Uwiedziony przez dojrzałą kobietę
Latynoska wkłada sobie pięść w cipkę

Report Page