Blodnynka w poczekalni
🛑 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻
Blodnynka w poczekalni
Dlaczego blondynka wkłada trawę do kontaktu? - Bo chce być w kontakcie z przyrodą.
Blondynki zbierają grzyby. Jedna znajduje muchomora i pyta drugiej: - Czy ten grzyb jest jadalny? Na to ta druga krzywi się z obrzydzeniem i odpowiada: - Nie ruszaj go, nie widzisz, że choruje na ospę...
Blondynka pisze notatkę podczas wykładu. W pewnym momencie maznęła się długopisem na dłoni i mówi: - Kurde, znowu to samo. Ma ktoś korektor?
Blondynka zabawia się z kochankiem. Wtem do mieszkania puka mąż. Zakłopotana blondynka mówi do kochanka: - Skacz przez balkon! - Oszalałaś przecież to 13 piętro! - Oj, kochanie nie bądź taki przesądny!
Jaka jest najgorsza bomba na świecie? - Kobieta. Wpada w oko, rani serce, dziurawi kieszeń i wychodzi bokiem.
Pracodawca zatrudnia blondynkę: - Proszę pani, potrzebujemy przede wszystkim ludzi odpowiedzialnych. - To się doskonale składa - odpowiada blondynka. - W poprzednim zakładzie pracy ilekroć coś się stało zawsze mówili, że to ja jestem odpowiedzialna.
Blondynka budzi w nocy męża i szepcze: - Słyszysz te hałasy w kuchni? To złodzieje! - Ależ kochanie, złodzieje nigdy nie zachowują się tak głośno. Po godzinie blondynka znów budzi męża: - Złodzieje! Słyszysz, jak w kuchni cicho?
Przesądna blondynka mówi do swojej przyjaciółki: - Wyobraź sobie, że rano spadł mi talerz! Boję się, że to może zaszkodzić dziecku, które w sobie noszę. - Eee, idź głupia! W zabobony wierzysz? Dwa miesiące przed moim urodzeniem, mama rozbiła płytę gramofonową i nic mi nie jest... nic mi nie jest... nic mi nie jest...
Blondynka u weterynarza w poczekalni uspokaja swojego psa. - Azor nie szczekaj tak. Zobacz, tam też czeka kotek do pana doktora i nie szczeka!
Między blondynkami: - Wiesz, mój mąż jest strasznie rozrzutny. Szasta pieniędzmi na prawo i lewo, kupuje jakieś bezsensowne rzeczy. Wyobraź sobie, że pół roku temu kupił gaśnicę i do tej pory ani razu jej nie użył.
najlepsze dowcipy • najlepsze kawały • najlepsze żarty • najlepszy humor Dowcip .NET © LocaHost
Tak dawno nie pisałam, że aż nie wiem jak rozpocząć notkę. Powoli… Co się
ostatnio działo… Myślę, że najważniejszym wydarzeniem był wypad na Skopelos,
więc przez najbliższe kilkadziesiąt wersów będę rozpływać się nad urokami tego
miejsca.
Wszystko układało się tak dobrze jak
we śnie.
Czasem przypadkowe wybory są najlepsze. Tak też było i tym razem. Razem z
Wojtkiem- moim chłopakiem chcieliśmy spędzić trochę czasu na jednej z greckich
wysp. Nie dla tego, żeby urządzać wielkie morskie kąpiele, bo w kwietniu nawet
w Grecji nie jest to takie proste. Bardziej chodziło nam o zasmakowanie
bardziej greckiej „greckości” niż tu w Salonikach :P. Kompletnie nie mieliśmy
pomysłu co wybrać, więc nasze szukanie wymarzonego miejsca polegało na wpisaniu
w wyszukiwarkę „Grecja, wyspa, tani hotel” :P. Banalne, ale pojawił się booking.com
i kilkadziesiąt stron hoteli spełniających nasze proste kryteria :) . Już na samym początku zwróciliśmy
uwagę na niezwykle malownicze zdjęcie niewielkiego domku położonego w
przepięknym miejscu. Jak się okazało wyspa, na której znajdowała się willa,
czyli Skopelos jest uznawana za najbardziej zieloną wyspę Grecji. Dodatkowo
kręcono na niej film „Mamma Mia” ( może nie jest to wybitne dzieło
kinematografii, ale na pewno pokazuje cudowną scenerię). Wyprawa na Skopelos
wymagała początkowego dostania się do Volos ( autobusem KTEL- taki grecki PKS
zaskakujący nowoczesnością i punktualnością). Stamtąd zapakowaliśmy się na prom
bezpośrednio na wyspę. Z portu odebrał nas przemiły ( a jakże by inaczej :P)
Janis- właściciel domku.
Okazało się, że Villa Katerina i jej otoczenie wyglądała jeszcze śliczniej
niż na zdjęciach, a co najlepsze byliśmy w niej sami. Otaczały ją krzewy róż i
bez, które razem uwalniały upajający zapach. W środku było absolutnie wszystko
czego potrzeba na wakacjach, a widok… Moi Państwo! Widok zapierał dech w
piersiach! Nocą to już całkowity odlot. Pięknie oświetlony port i morze. To co
przeszło moje naśmiejesz oczekiwanie to klimat jaki miała wyspa. Bałam się
trochę, że będzie „skażona” częstymi wizytami turystów. Nic bardziej mylnego. W
momencie naszych mini wakacji, sezon urlopowy dopiero raczkował, więc czuliśmy
się jeszcze bardziej wyjątkowo. Uroku dodawały wszechobecne koty, owce budzące
nas dzwoneczkami na szyi i przesłodki osiołek, którego spotykaliśmy po drodze
na górę. Sielanka… Wąziutkie i totalnie pokręcone, uliczki w mieście, wyglądały
niczym w bajce. Wszystko jak na Grecję przystało - w białym i niebieskim
kolorze. Do tego mnóstwo kolorowych kwiatów i … kotów ! Wszędzie te koty,
nie ma się co dziwić, że czułam się jak w niebie :).
Aby jeszcze lepiej poznać wyspę zdecydowaliśmy się na wypożyczenie
samochodu. O zgrozo! Gdybyśmy widzieli na co się piszemy! Każdy zakręt to
trwoga o swoje życie! Praktycznie wszystko pod górę i ekstremalnie wąsko. Do tego
drogi to jedne wielkie ślimaki. Z tego miejsca składam pokłony dla
Wojtka. Pomimo tego, że za kółkiem siedzi bardzo, bardzo, rzadko - spisał
się nad wyraz dobrze. Nowe auto, szaleni Grecy na drodze i moja panika…
jednym slowem nie było łatwo. Po tych przygodach wiemy, że wszędzie zmieszczą
się dwa auta :). No, ale gdyby nie
to ryzyko, nie trafilibyśmy na przecudną plażę – Stafilos. Jest ona niewielka,
otoczona przez wysokie, malownicze klify. Istny raj na ziemi. Woda
oczywiście niebieściutka, a wokoło nikogo. Tylko ja i Wojtek. Polecam wyjazdy
poza sezonem :) Teoretycznie
mogliśmy popływać, ale w praktyce fale były tak wysokie, że wolałam nie
ryzykować i tylko brodziliśmy przy brzegu.
Na okres naszej podróży przypadały greckie święta wielkanocne. Śpiewy
kościelne, które słyszeliśmy nawet w naszym domku na górze to + 100 do
greckiego klimatu :). Zachęceni
opowieściami wybraliśmy się w sobotę w nocy w miejsce, gdzie wszyscy mieszkańcy
świętowali zmartwychwstanie Jezusa. Wygląda to inaczej niż w Polsce. Każdy, czy
stary czy młody, czy modnisia, czy paker, każdy ma ze sobą świeczkę. Nie taką
zwykłą jaką nosimy w Polsce do kościoła. Greckie świeczki mają poprzyczepiane
zabawki, czasem bardzo duże, emblematy klubów piłkarskich, lub inne przedmioty
często związane z zainteresowaniami ich właściciela. Na tą okazję wszyscy
ubierają się niezwykle elegancko, powiedziałabym nawet, że ekstrawagancko.
Niektóre dziewczyny wyglądały jakby szły na ekskluzywną imprezę. Króciutkie
opięte sukienki, mocny makijaż i buty na platformie ( panowie jak nie wiecie to
Google pomoże :) ) były normą. Po
północy Grecy odpalają fajerwerki i entuzjazmem składają sobie życzenia.
Następnego dnia całe rodziny urządzają w ogródkach pieczenie barana. My
tego dnia wybraliśmy się na wycieczkę górską. Nie zabrakło akompaniamentu
śpiewów, które niosły się z miasta, aż na górę i zapachu pieczonego mięska. Po
drodze mogliśmy obserwować jeszcze piękniejsze widoki ( nie wiedziała, że to
możliwe) i obejrzeć urokliwy kościółek usytuowany prawie na szczycie.
Ach dosyć już tego rozpływania się, bo co za dużo cukru to niezdrowo.
Wspomnę tylko o mojej przygodzie z językiem greckim i cytrynami. Pierwszą z
nich zerwaliśmy pod naszym domkiem. Następne mieliśmy zamiar po bożemu kupić w
sklepie, ale były święta więc wszystkie pozamykane. Wiedzieliśmy, że mieszkamy
na górze, na której rolnicy/plantatorzy (???) hodują także cytryny. Pierwsza
myśl- zerwiemy, nikt nie zauważy. Pech chciał, że akurat jeden pan Grek
wyprowadzał owce, inny pan Grek coś pielił. Nie było możliwości. Bez cytryny
nie wypije herbaty, przepraszam bardzo :P. Ostatnia deska ratunku- rozmowa. No
ok. Wyspa, góra, jakieś chatki, starsi ludzie – nie ma szans na konwersację po
angielsku. Ech… Zebrałam się w sobie zerknęłam do słowniczka i próbowałam
przypomnieć sobie wszystko czego nauczyłam się na (mało efektywnych) lekcjach z
Betti. No cóż, do dzieła. Poprosiłam o jedną cytrynę, wyszłam z całą siatką i
życzeniami powodzenia :). Nawiązałam
całkiem sympatyczną rozmowę w stu procentach po grecku ( no dobra może nie
całkiem, nie wie jakim cudem, ale powiedziałam, że studiuję zamiast po grecku
to po włosku :P). Na samą górę nie weszła o własnych nogach, wleciałam na
skrzydłach rozpierającej mnie dumy :).
Nie zabrakło oczywiście próbowania miejscowych potraw. Najbardziej wsopminać będziemy ogromne, zawijane ciasto przypominające nieco francuskie, ale twardsze. Miało kształt ślimaka i wypełnione było fetą i kozim serem. Uwierzcie mi tylko dla mocnych zawodników :) Oprócz tego miejscowe ciasta i wino pite o zachodzie słońca...
Te 5 dni spędzonych na Skopelos będziemy pamiętać zawsze. Obiecaliśmy
sobie, że wrócimy w to samo miejsce, do tej samej willi za 10 lat :)
Polecam obejrzeć filmik z całej wyprawy, ale nawet on nie oddaje tego
wystarczająco uroków Skopelos.
Etykiety:
grecja ,
skopelos ,
wyspa
Oooo. Paokara, eho trelaaa, mesto mialoooo!!!!!
Wychowując się w domu futbolowych wariatów, nie mogłam nie lubić tego sportu. Nie twierdzę, że byłam ogromną fanką piłki nożnej, ale jak przychodziło co do czego i oglądałam mecze z bratem, to czasem sama wydzierałam się na całe gardło jak potłuczona. Nie wiem jak to się stało (może przez słabnącą kondycję naszej reprezentacji narodowej), ale trochę zatraciłam kibicowskiego ducha. Na szczęście Florian-nasz
były już:( współlokator, jest piłkarskim zapaleńcem i ma tendencję do zarażania tym ludzi wokoło (szczególnie dziewczyny). No cóż taki dar :) Zaproponował nam mecz Europe League: PAOK vs. Udinse Calcio. Dla niewtajemniczonych: grecka drużyna kontra włoska. Nie zachęcał nas natomiast do derbów, jakie odbywały się kilka dni wcześniej, ponieważ są one znacznie bardziej niebezpieczne. Podjarane dreszczykiem emocji i chęcią poznania nowego zjawiska, z radością oczekiwałyśmy dnia w którym miał odbyć się mecz. Dzięki zapisowi fonetycznemu grzecznie nauczyłyśmy się piosenki Paoku. Oczywiście po czasie dowiedziałyśmy się, że śpiewając ją wyznajemy dozgonną miłość tej oto drużynie i jesteśmy gotowe dla niej zginąć ! No cóż to znak, że będzie tu trzeba wracać :) Przed stadionem wszędzie czarno biało zgodnie z kolorami drużyny gospodarzy. Oczywiście wokół sami faceci, nie wyglądający raczej jak uczestnicy szkółki niedzielnej. Na szczęście byłyśmy z Florianem i jego kolegami, więc nie czułyśmy się tak całkowicie zagubione. Przy wejściu ścisk niemiłosierny, więc trzeba było się trochę poprzepychać, ale już wtedy czułyśmy, że warto, ponieważ będzie to niezapomniane przeżycie. Kiedy zobaczyłyśmy ogromny, oświetlony stadion i masę ludzi poczułyśmy się nieco przytłoczone, ale nie na długo bo szybko trzeba było, idąc w ślad za naszymi kompanami, znaleźć miejsce do "siedzenia". Hahaha... siedzenia tak, dobry żart... Po pierwsze większość krzesełek była zdezelowanych ( mojego właściwie nie było), a po drugie, to nie był sektor gdzie się siedzi. Jeszcze przed rozpoczęciem rozgrywki kibice zaczęli pokazywać na co ich stać. grecy są akurat znani z tego, że potrafią zrobić niezłą manianę na trybunach. Jeszcze lepiej było w trakcie meczu. Idealnie zgrane przyśpiewki i okrzyki. Jeden sektor woła, drugi odpowiada, podskoki, race i inne cuda wianki. Grecy mieli do nas całkiem miłe usposobienie, chociaż ewidentnie z wielu powodów nie pasowałyśmy do tego miejsca (przede wszystkim wizualnie ). Myślę, że byli zadowoleni z faktu, że jacyś "obcy" z gorliwością ( Tak, wykrzykiwałam nauczona piosenkę ! A co ! :) ) kibicują ich drużynie i przyjęli nas jak swoich. Były momenty kiedy czułam się trochę niepewnie, szczególnie kiedy zorientowałam się, że PAOK tym razem nie ma szans na wygraną. Nie wiedziałam czego można się spodziewać po rozżalonych i rozzłoszczonych kibicach. Jak się jednak okazało Ci widząc, że już nic nie da się zrobić tylko wzmocnili doping, a kilkanaście minut po odgwizdaniu końca meczu, kibice zaczęli się rozchodzić bez większych pretensji do losu :) Nie wiem jak wyglądałoby to w Polsce, ale mam takie mgliste przeczucie, ze mogłoby być mniej bezpiecznie. Filmik zmontowany może i nieschludnie, ale nie aspiruje on do bycia dziełem godnym pochwały, a ma tylko ukazać mniej więcej atmosferę jaka panowała na trybunach.
W pierwotnym zamyśle ten post powinien dotyczyć meczu Ligi Europejskiej na jakim miałam przyjemność być. Z racji tego, że chciałabym go opatrzyć zdjęciami robionymi czymś innym niż kalkulatorem czy parówką, poczekam na te w lepszej jakości. Tymczasem stwierdziłam, że pojawił się bardziej "palący" problem wart opisania. Niedawno na swoim koncie fejsbukowym zamieściłam album o nazwie "erasmus parties". Ot jak dla mnie - zwykłe zdjęcia z imprezy. Jak się okazało, nie dla wszystkich. Co jakiś czas otrzymujemy od znajomych wiadomości typu " No nieźle tam imprezujecie". Oliwy do ognia dodają także nasi towarzysze życia, którzy oczywiście nie czują się komfortowo, kiedy widzą jak ich dziewczyny bawią się z coraz to większą ilością nowo poznanych osób. Ja tu wyczuwam też nutkę zazdrości o cieplejszą bądź co bądź Grecję i znacznie większą dawkę luzu, ale csiiii.... :) Przez to dziwne zamieszanie wokół fotografii zajmę się opisaniem stylu imprezowania, jaki poznałyśmy przez nasz jak do tej pory dwutygodniowy pobyt.
Kopciuszku tylko nie wychodź przed północą !!!
To co kompletnie odróżnia zabawę w Polsce i kraju oliwek, to przede wszystkim pora. Wciąż nie mogę się nadziwić, że tu praktycznie nie ma sensu wychodzić na imprezę o 23:00. Wprawdzie oficjalnie imprezy zaczynają się mniej więcej o tej godzinie ( w Polsce pewnie byłaby to 21:00), ale w praktyce o tej porze zastaniecie pusty klub. Prawdziwe szaleństwo zaczyna się grubo po godzinie 2:00. Rozumie się samo przez się, że z powrotem w domu jesteśmy koło 6:00. Przed jednym z wyjść, powiedziałam naszemu współlokatorowi, że w Polsce o tej porze kończą się praktycznie tylko z wesela. Łatwo się domyślić, że przez to, że w wracamy o godzinach, kiedy ludzie otwierają piekarnie, my śpimy często- gęsto do 14:00. Już wiem po co na balkonach w każdym domu znajdują się żaluzje "antywłamaniowe". To tak naprawdę żaluzje "anty-słoneczne". Dlatego kiedy jedna z nas podciąga je po przebudzeniu, czujemy się jak wampiry, którym słońce wypala twarz. Jednak to jeszcze nic w porównaniu z po imprezowym dramatem jaki spotkał nas pewnego pięknego poranka.
Ewakuacja !!!!!!
Wyobraźcie sobie ten moment kiedy jeszcze dobrze nie doszliście do siebie po nocnych wariacjach na parkiecie. Nie wiadomo czy czujecie wczorajsze piwo, czy już porannego kaca. Nagle słyszycie jakieś okrzyczy za oknem. W pokoju ciemno jak w nocy, nie macie pojęcia która godzina. Przypominam, że jesteśmy w demonizowanej Grecji ogarniętej kryzysem i anarchistami. Słyszycie jak ktoś wykrzykuje przez megafon jakieś kompletnie niezrozumiałe dla nas słowa, tonem przypominającym wygłoszenie Adolfa Hitlera. Zrywam się z łóżka na równe nogi, nic nie widzę, potykam się o kable. Spostrzegam jednym, otwartym okiem pół nieprzytomną- pół wystraszoną Agnieszkę. W popłochu podciągam żaluzję, wybiegam na balkon w obawie, że trzeba będzie podjąć ewakuację i
co zastaję???!!!!! Faceta jeżdżącego samochodem, który przez megafon oferuje ziemniaki, kwiatki czy inne dobrodziejstwa.
O Zeusie i wszyscy bogowie Olimpu - CO TO MA BYĆ ???!!! Jak się okazało, jest to bardzo częsty widok tutaj, teraz już całkiem przywykłyśmy i nie zwracamy na to uwagi.
One są jakieś inne
Myślę, że śmiało można powiedzieć, że ja i Aga mamy typowo polską urodę. Nie udałoby nam się nikogo oszukać, że jesteśmy Greczynkami, szczególnie ze względu na mój znienawidzony, jasny odcień skóry. Na dyskotekach miejscowi od razu wyczuwają, że jesteśmy przyjezdne. Chłopaki próbują więc swoich sił i czynią bezskuteczne zakusy. Generalnie nie skłamię chyba jak powiem, że Grecy są bardzo otwarci i sympatyczni. Poza tym... Dziewczyny-Polki drogie. Jeśli macie jakieś kompleksy, zapraszam do Grecji! Uda się je przyćmić w jeden wieczór. Można się tu poczuć wyjątkową i ładną. Łatwo się odróżnić od tłumu dziewczyn z czarnymi włosami i ciemną karnacją. W przeciwieństwie do Polski - tu moje kompleksy stają się atutem :). Czasem na erasmusowych imprezach zarówno tubylcy jak i przyjezdni potrafią być bardzo nachalni, ale też nie przesadzałabym. Wszystko zależy od dziewczyny na co sobie pozwala. Jeśli stawia sobie granice, łatwo może je utrzymać. Nie wierzcie plotkom o tym co dzieje się na studiach zagranicznych :)
Hey Mr. Dj!
W klubach muzyka taka jak u nas, czyli głównie hity ze Stanów, ewentualnie wybijające się europejskie piosenki pokroju "Ai Se Eu Te Pego". Z kolei jest coś co mnie w Grecji niezwykle urzeka. W każdej tawernie w jakiej byłam słychać tylko grecką muzykę. No miodzio po prostu! Tworzy to niesamowity klimat. Jeśli chodzi o imprezy domówki to niestety, ale nawet rozrywkowi Grecy mają granice swojej wytrzymałości. Wczoraj sąsiedzi Ani, Patrycji i Eweliny nie wytrzymali około 30-osobowej imprezy i wezwali policję. Nie pomogło nieudolne uciszanie siebie nawzajem. Sprytni policjanci świecący latarkami namierzyli głośnych erasmusów, spisali organizatora imprezy przez co byliśmy zmuszeni przenieść pożegnalne przyjęcie do klubu.
Na szczęście, już niedługo, kiedy zaczną się regularne zajęcia, maraton imprezowy trochę przystopuje i będzie można odetchnąć :)
Po tak wielkim obżarstwie i kluskowaniu się (jak twierdzi chłopak Agi :P ) z boku na bok, czas na opisanie greckiego jedzenia ! Nie zdążyłyśmy jeszcze stać się ekspertkami w dziedzinie tutejszych kulinariów, ale już pewne doświadczenia mamy za sobą. Pierwsze z czym miałyśmy kontakt to kawa. Cóż może być dziwnego w kawie ?? W greckiej może... Do kawiarenki niedaleko Łuku Galeriusza zabrał nas Lampros drugiego dnia pobytu :). Czyż to nie przemiłe? Wybrał miejsce gdzie chętnie przychodzą studenci. Na wejściu każdy dostaje wodę za darmo ale uwaga- z kranu. Taka praktyka panuje chyba w każdym lokalu więc mam nadzieję, że mają dobrą wodę i nie narażamy się na złośliwe pałeczki paciorkowca czy innego bakcyla :). Lampros powiedział, że Grecy piją jedną kawę przez długi czas i spytał czy chcemy z cukrem. Pochopnie odpowiedziałyśmy, że tak, jasne. Okazało się, że tutejsza kawa to jakiś istny szatan! Wiedz, że coś się dzieje! W trakcie bardzo miłego spotkania dowiedziałyśmy się, że tu kawa dzieli się na: bez cukru, zwykła i z CUKREM. Tadaaam! O my biedne nieświadome. Cierpiałyśmy przez nią jeszcze przez dwa dni :P
W Grecji popularnością cieszy się też kawa mrożona,ale wygląda ona całkiem inaczej niż w Polsce i raczej nie ma w niej mleka.
"Take me to the candy shop!"
Lampros zaprowadził nas do jego ulubionej cukierni gdzie namówił nas na typowe bałkańskie słodkości, zapakowane do uroczego pudełeczka. Te kulki w lewym górnym rogu przypominają małe pączki, ale nie są tak smaczne jak polskie tłustoczwartkowe pączusie. Są twardsze i bardziej tłuste. Do gustu nie przypadły nam też te, które wyglądają podobnie do gołąbków, a zrobione są z "nitek" i nasączone w podejrzanym syropie :P Słodkie tak, że bez wody nie da rady! Całkiem niezłe są te okrągłe ciasteczka z kroplą czekolady, jednak zwyciężyły ciastka, które prawdopodobnie nazywają się "baklava". Zrobione są z ciasta przypominającego nieco ciasto francuskie przełożone orzechami i migdałami z ( jak mniemam ) miodowym syropem.
Nasze serca jednak zdobyły desery serwowane w uroczej cukierni niedaleko mieszkania. Można wybierać pośród wieeelu smaków kremów
podawanych w przezroczystych pojemnikach, lub ceramicznych miseczkach.
Zazwyczaj wyglądają tak ładnie, że aż żal zatapiać w nich łyżeczkę i
niszczyć cieszące oko kompozycje. Do tej pory spróbowałyśmy czterech
rodzajów, ale za punkt honoru ( i podnoszenia wagi :P) postawiłyśmy sobie
spróbować wszystkie!
Mięso, mięso, mięso!
Dlaczego ci Grecy spożywają tyle mięsa ? Jeszcze znajdę odpowiedź na to pytanie, a tymczasem- następna potrawa to ta, którą najbardziej czekałam. Chodzi o stanowiącą kwintesencję "greckości" o musakę.
Kolumbijskie dziewczyny na castingu
Ladna cipunia
Stare, dobre pornole