Barmanka chce mi wziac do buzi

Barmanka chce mi wziac do buzi




🔞 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Barmanka chce mi wziac do buzi


09. Szwaja Monika 2008 - Dziewice, Do Boju

Home
09. Szwaja Monika 2008 - Dziewice, Do Boju



dziewice,do boju! Monika Szwaja Szanowni Czytelnicy Plci Obojga! Uprzejmie prosze: pamietajcie, ze zabieracie sie wlasnie do czytania POWIESCI, a nie ...

dziewice,do boju! Monika Szwaja Szanowni Czytelnicy Plci Obojga! Uprzejmie prosze: pamietajcie, ze zabieracie sie wlasnie do czytania POWIESCI, a nie dokumentu i nie doszukujcie sie tu prawdziwych ludzi ani, tym bardziej, prawdziwych historyjek z zycia. Otoczenie (dla wytwornych: entourage), owszem, autentyczne, cala reszta WYMYSLONA! - Co chcialabys robic wieczorem? - Dziecko. Michalina uslyszala, co powiedziala i wbrew sobie zaplonila sie jak osiemnastowieczna panienka na wydaniu. Bylo juz jednak za pozno. Slowo ulecialo. Czyzby Grzegorz w tym momencie tez dostal wypiekow? Michalina prawie sie rozesmiala. Chlapnela tak bezmyslnie, bo wlasnie ten temat za nia chodzil... od jakiegos czasu zastanawiala sie, czy w jej przypadku nie jest juz za pozno. Czterdziestka u bram. Z drugiej strony jednak - jesli miec dziecko, to przeciez tylko z nim! I laska boska, ze w ogole udalo jej sie go w zyciu spotkac. Grzegorz opanowal wlasne emocje, zwlaszcza ze nalezalo wyjasnic seksownej kelnerce, na jakie desery ostatecznie sie zdecydowali. Trwalo to jakis czas, bo

dziewcze nie bardzo moglo pojac, jak to jest, ze ktos moze chciec deser lodowy Ambrozja Ze Smietana bez smietany. Ostatecznie udalo sie jej to wytlumaczyc (przez ten czas ladnie zbledli) i mozna bylo wrocic do poprzedniego watku. Okazalo sie to nielatwe. Po mniej wiecej dwoch minutach milczenia glebokie rumience wrocily na twarze obojga. Po kolejnych kilkunastu sekundach, dlugich jak wiecznosc, Michalina i Grzegorz spojrzeli sobie gleboko w oczy i jednoczesnie parskneli smiechem. - No i cos sie tak sploszyl? - spytala Michalina tonem lekko prowokacyjnym. - Dorosly facet, podobno lekarz i nie wie, skad sie biora dzieci? - Lekarz, ale psychiatra, a nie ginekolog poloznik. A tobie, moja droga, chodzilo o dziecko czy tylko o proces tworczy? Michalina westchnela. - Powiem ci prawde, bo i tak ja ze mnie wydusisz... predzej czy pozniej. Proces tworczy jest bardzo w porzadku... ale tym razem myslalam o dziecku. Grzesiu, to chyba nie jest dobre miejsce na takie powazne rozmowy... Grzegorz poczul nowy naplyw goraca i gdzies tam z tylu glowy pojawila mu sie refleksja, ze jesli tak maja kobiety przechodzace klimakterium, to on im serdecznie

wspolczuje. - Nie, nie, kochana. Jak juz zaczelas, to teraz musisz mi powiedziec wszystko. Zanim znajdziemy lepsze miejsce na te zasadnicza rozmowe, to ja dostane zawalu. Myslalas o dziecku, naprawde? Michalina pokiwala glowa powoli. - Myslalam o paru rzeczach. Po pierwsze, czy nie jestem za stara na pierwsze dziecko... To co ja mam powiedziec o sobie? - Ty nie bedziesz w ciazy. - Niby nie, ale jest jeszcze kwestia wychowania. Kiedy nasze male dochodziloby do pelnoletnosci, ja bylbym juz po siedemdziesiatce. - - Chyba nie zamierzasz byc niedoleznym umyslowo staruszkiem? Grzegorz zachlysnal sie woda mineralna bez gazu. - Nie zamierzam, ale kto wie? - Przestan. Teraz jest pelno starych rodzicow. Podobno moda. Mnie sie podoba. - Ta moda? -Ta moda. A poza tym za dwa lata moze w nas rabnac jakas kometa, swiat szlag trafi i nigdy sie nie dowiemy, jak to jest z tym rodzicielstwem. Wiesz co, Grzesiu, pierwszy raz w zyciu chcialabym miec dziecko. Nigdy przedtem nie chcialam. Moze dojrzalam, troche pozno. A moze teraz chce dlatego ze... no, ze mam ciebie. I co ty na to? Przez jakis czas wydawalo sie, ze Grzegorz nic nie odpowie na to

proste pytanie. Zmobilizowal jednak sily i przestal sie dlawic tym czyms, co mu stanelo w gardle. To moze zaryzykujmy - powiedzial bardzo miekkim glosem. -Jedno jest prawie pewne: ze male bedzie rude jak wiewiorka. Oraz inteligentne, zdolne, urocze, sliczne i strasznie kochane. Misiu, czy to, co widze w twoim prawym oku, to jest moze lezka? - Do lezki lezka prychnela Michalina, niezadowolona z mozliwosci splyniecia kunsztownego makijazu, ktory zrobila specjalnie na spotkanie z Grzegorzem. - Az bede niebieska! Nie patrz tak na mnie, Grzesiu, bo naprawde sie rozmaze! - Nie rozmazuj sie teraz! Chodzmy stad jak najszybciej, bedziesz mogla sie mazac w kochajacych cie ramionach... Michalina wstala z fotela dosc gwaltownie. - Masz racje. Chodzmy stad. Czy ramiona moga byc kochajace? - Moje tak - rzekl stanowczo Grzegorz. - O, nasz deser... - Chrzanie deser. Zaplac przy barze i wynosmy sie. Ciebie chce, a nie jakies glupie lody! Niemal biegiem udali sie do baru, zostawiajac przy swoim stoliku zdumiona kelnerke z taca, na ktorej staly dwie potezne porcje lodow z owocami. Na kazdej z nich pysznila sie gora bitej smietany. *** Marcela

Heska, jeszcze niedawno ludzaca sie, ze zmieni nazwisko na "Heska-Firlej", nie miala tych watpliwosci, ktore dreczyly jej przyjaciolke wraz z absztyfikantem i przyczynily sie do zmarnowania dwoch porcji Ambrozji Jednak Z Bita Smietana. Marcela juz miala dziecko. Dziecko lezalo wlasnie w lozeczku, najedzone i zadowolone, a jego niebieskie i lekko kiksujace oczka bladzily po kolorowych firaneczkach zawieszonych u wezglowia. Ziewalo przy tym straszliwie i widac bylo, ze za chwile zapadnie w gleboki sen. Jego matka wrzucila do zmywarki miseczke po jakiejs niemowlecej papce i buteleczke po mieszance mlecznej, jednym spojrzeniem skontrolowala sytuacje w lozeczku i siegnela po papierowa torbe zadrukowana w granatowe gwiazdy i ksiezyce. Wyjela z niej dwie jednakowe figurki, z grubsza wygladajace na pare aniolow, ametystowa kule i kilka sporych wisiorkow z krysztalu gorskiego, wyszli-fowanego w liczne fasetki - najwyrazniej po to, by odbijaly swiatlo i tworzyly tecze. Ametyst i krysztaly umiescila w szklanej misie i postawila na stole, anioly zaniosla w kat pokoju. -

Wygladacie, jakbyscie mieli kaca po trzydniowej imprezie - mruknela, stawiajac je na polce. - Nie mam wam tego za zle. Chcialabym, zeby mnie ktos zaprosil na trzydniowa imprezke. Stojcie tu i robcie swoje. "Swoje" oznaczalo w tym przypadku obowiazek dostarczenia jej, Marcelinie, zyciowego partnera. Wedlug zasad feng shui, ktora to sztuka Marcelina zajmowala sie ostatnio w chwilach wolnych od zajec domowych (albo zamiast zajec domowych), ta czesc salonu byla strefa zwiazkow mesko-damskich. Nalezalo w niej ustawic jakies rzeczy parzyste. Staly tu juz dwa jednakowe wazoniki i dwie cynowe kaczuszki. Skacowane anioly powinny wzmocnic efekt. Niezle byloby jeszcze umiescic tu gdzies zdjecia swoje i pewnej osoby - choc feng shui nic o tym nie wspominalo, jednak Marcela byla pewna, ze to mogloby zadzialac - niestety, nie posiadala fotki owej osoby. Moze by tak mu ja strzelic za pomoca komorki? Z lozeczka dobieglo smieszne pisniecie, oznaczajace, ze dziecko zasypia. Marcelina z przyzwyczajenia zajrzala do lozeczka i usmiechnela sie. Mala Krzysia-Marysia nie sprawiala matce prawie zadnych klopotow. Wymagala, naturalnie, codziennej,

systematycznej obslugi, jak to niemowlak, ale nie chorowala, nie wrzeszczala po nocach, nie domagala sie bezustannego noszenia. Marcela wiedziala, ze powinna sie tym cieszyc, nie bardzo jednak jej to wychodzilo. Udalo jej sie wprawdzie przezwyciezyc poczatkowa obojetnosc i chlod, jaki wobec wlasnej coreczki odczuwala; milosc macierzynska rozkwitla w jej sercu, tylko ze to byla jakas dziwna milosc. Milosc na teraz. Hic et nunc. Zapewne doswiadczenia ostatnich miesiecy definitywnie pozbawily Marceline dzieciecej wiary w swietlana przyszlosc Robila, co mogla, powtarzala rozne mantry i wieszala w zakatkach domu szlifowane krysztaly, majace jej te przyszlosc zapewnic Gdyby ktos za pytal ja, jak wyobraza sobie dzien jutrzejszy, opowiedzialaby go z detalami. Opowiedzialaby, bo zawsze umiala pisac wypracowania na tak zwane "wolne tematy". Tylko ze tego jutra nie czula. W jej swiadomosci jutro tak naprawde nie istnialo. Zycie konczylo sie zawsze dzis wieczorem, kiedy kladla Krzysie do lozeczka, otulala kocykiem, a sama ukladala sie na tapczanie stojacym obok. Jutro mialo o poranku zaczac sie od nowa i trwac do kolejnego

wieczora. Cos takiego jak "za tydzien" albo "w przyszlym miesiacu" stanowilo kompletna abstrakcje. Nie zdradzala sie ze swoim stanem uczuc. Kiedy przyjaciolki z niezawodnego Klubu Malo Uzywanych Dziewic odwiedzily ja dwa czy trzy razy, prezentowala im niezachwiana pogode i optymizm zyciowy. Kiedy wychodzily, starala sie pozostawac w tym nastroju nadal, przynajmniej pozornie, wychodzac z zalozenia, ze mysl jest tworcza i udawanie w koncu samoczynnie przeksztalci sie w rzeczywistosc. Tym bardziej trzymala fason, gdy w jej wielkim domu pojawial sie notariusz Jerzy Branski, niezastapiony wybawca i opiekun, ktory sam sobie przydzielil etat sir Galahada, obroncy dam i rycerza bez skazy. A pojawial sie stosunkowo czesto. Niestety, nie udalo sie Marceli zwabienie go na wspolna, kameralna Wigilie (na co bardzo liczyla), bo mial zobowiazania wobec wlasnych rodzicow, z ktorymi spedzal od zawsze kazde Boze Narodzenie. Dla sedziego Andrzeja Branskiego bylo absolutnie oczywiste, ze w Wigilie cala rodzina zbiera sie w domu seniorow, dziadkow

Jerzego, na starym Pogodnie. Ani Jerzy, ani jego mlodszy brat Karol nie wpadliby nigdy w zyciu na pomysl urwania sie z rodzinnych swiat. Karol przybywal z Poznania wraz z zona i dwiema corkami, z Warszawy i Krakowa dojezdzali studiujacy tam prawo (a coz innego mogli studiowac mlodzi Branscy?) synowie Jerzego, Andrzej Junior i Jerzy Junior. Zaproszono takze jego byla zone, ale ona demonstracyjnie oswiadczyla, ze z radoscia pojedzie z nowym przyjacielem na narty do Szwajcarii i wreszcie nie bedzie musiala uczestniczyc w tym dorocznym zgromadzeniu kauzyperdalnych nietoperzy uzyla takiego wlasnie okreslenia. Uwolnilo to obu Juniorow od rozterki, czy w swieta wykazac sie lojalnoscia wobec ojca czy wobec matki. Tak naprawde, podobnie jak rodziciel, szalenie lubili te rodzinne zjazdy, podczas ktorych, wyjawszy spiewanie koled, tematy prawnicze dominowaly absolutnie (corki Karola, Ewa Mlodsza i Julia Mlodsza, pobieraly nauki na wydzialach prawa uniwersytetow w Lublinie i we Wroclawiu). Dziadek Andrzej przebakiwal zreszta o koniecznosci stworzenia calkowicie nowej koledy... na temat prawnych aspektow konfliktu

Nowo Narodzonego z Herodem oraz wszystkich mozliwych implikacji tegoz, ma sie rozumiec, z punktu widzenia kodeksu karnego. Wtedy rodzina nie musialaby sie juz rozpraszac Przyjazn z Marcelina notariusz Jerzy Baranski chwilowo przed familia przemilczal. Nawet sie kiedys zastanawial, czy by o niej nie opowiedziec w formie lekkiej i anegdotycznej, ale cos go wstrzymywalo. Ojciec wiedzial tylko tyk, ze Jerzy odwiedzal kiedys w szpitalu jakas klientke, ktora wyciagnal z rowu, i ze: w szpitalu tym pracuje Joasia Kruczkowna, obecnie pani profesor | Fiszer, jego licealna sympatia. Joasie Fiszer zapamietal, a nawet do niej zatelefonowal, o klientce Jurka zapomnial. Notariusz w domu byl Jurkiem. Nikt spoza scislego grona familijnego nie wpadlby na pomysl zdrabniania jego imienia. Marcelina tez na to nie wpadla, chociaz w drugie swieto Bozego Narodzenia, kiedy Jerzy urwal sie wreszcie tej zaborczej rodzince, sprytnie wytworzyla taki nastroj, ze zaproponowanie przejscia na ty stalo sie absolutnie naturalne. Notariusz jej propozycje przyjal z pelnym wdziekiem. Zadne z nich jednak

nie pchalo sie do zdrobnien. Marcelinie, przez kilka lat zasypywanej czulostkowymi zdrobnieniami przez Mikolaja wcale na tym nie zalezalo, Jerzy sie nad ta sprawa nie zastanawial. Przyniosl jej "w prezencie od Mikolaja" przepiekny i potwornie drogi album poswiecony ogrodom swiata. Jako fachowiec docenila, ale jako kobieta poczula pewien niedosyt. Moglby pomyslec o jakims niezobowiazujacym flakoniku perfum... przekonalaby sie, jaki ma gust w tej dziedzinie... wiadomo, ze faceci daja kobietom takie perfumy, jakie sami chcieliby na nich wachac. Widocznie Jerzy jeszcze nie chcial jej wachac. Do czasu pomyslala i ofiarowala mu sliczny stary kolorowany sztych, przedstawiajacy mysliwych na polowaniu w stylu angielskim. Sztych znalazla na strychu domu po ciotce Jablonskiej i uznala, ze moze nim dysponowac. Jerzy byl zachwycony i postanowil powiesic obrazek nad wlasnym biurkiem. I na tym sie chwilowo zaparla sprawa integracji miedzy Marcelina a Jerzym Branskim. Co ciekawe - w stosunku do niego Marcelina, sama z siebie i bez przymusu, snula pewne plany siegajace dalej niz do wieczora lub do dnia

nastepnego. W jakims sensie byl jedynym ogniwem laczacym ja z przyszloscia. Moze to lepiej, ze nie zdawal sobie z tego sprawy. Swoja droga, mezczyzni bywaja w pewnych sprawach potwornie niespostrze-gawczy. *** Spostrzegawczosc Agnieszki Borowskiej zawsze byla ponadprzecietna. Uczestniczac w przygotowaniach do przeprowadzki awanturniczej staruszki, pani Rozy Chrzanowskiej, ktora to przeprowadzka miala miejsce pozna jesienia ubieglego roku, prezeska Klubu M.U. Dziewic poczynila pewne obserwacje i postanowila zrobic z nich uzytek. Swiezo przeflancowana Roze nalezalo jednak przez jakis czas zostawic w spokoju, zeby sie dobrze zakorzenila na nowym miejscu, Agnieszka wiec nie spieszyla sie z realizacja swojej nowej misji. Po drodze zreszta byly swieta i Nowy Rok, trzeba bylo samej to jakos przezyc. Dla Agnieszki Boze Narodzenie byl to zazwyczaj okres, w ktorym odmawiala przyjmowania jakichkolwiek, nawet najzyczliwszych, zaproszen do cudzych domow, zaszywala sie we wlasnym, w towarzystwie kota Rambo i oddawala sie swietowaniu. Na czym to swietowanie polegalo, nie wiedzial nikt. Tym

razem nalezalo uwzglednic w planach swiatecznych pania Roze. Agnieszka odwiedzila ja w Wigilie, wpadla na godzinke w pierwsze i drugie swieto. Stara dama zauwazyla, ze jej opiekunka byla mizerniejsza niz zwykle. - To dlatego, ze nie chcialo mi sie malowac, pani Rozo - machnela reka Agnieszka. - Poza tym uczulil mnie nowy tusz do rzes i dobrze sie sklada, ze sa te wolne dni, dam oczkom odpoczac. Spojrzenie rzucone przez rozmowczynie bylo nader wymowne. Agnieszke malo to obeszlo. Rozmowa sie nie kleila, a ona chciala jak najszybciej wracac do wlasnego mieszkania. Madra stara czarownica zauwazyla to i oczywiscie nie czynila zadnych przeszkod, nie zagadywala na sile, a w pewnej chwili wrecz zaczela udawac, ze sama chetnie polozylaby sie na chwile... - Ta pogoda zle dziala na sercowcow, zobaczy pani, pani Agnieszko, ile bedzie dzisiaj zawalow. Nie, nie, o mnie niech sie pani nie boi, mnie sie po prostu spac chce, wczoraj do nocy ogladalam telewizje, zreszta nie pamietam, co dawali, nudne byla Niech juz pani idzie i zajdzie do mnie jutro, moze bedzie lepszy nastroj do

pogadania. Nastepnego dnia nastroj wcale nie byl lepszy, w drugie swieto rowniez. Kolejny dzien, na szczescie, byl juz powszedni. - Moze by pani kiedys wpadla do nas do szkoly - zagadnela Agnieszka, lejac herbate z uroczego dzbanuszka, ktory w towarzystwie dwoch filizanek stanowil jej prezent gwiazdkowy dla pani Rozy. - Zdaje sie, ze niezle sie pani dogadywala z moimi dzieciakami. Moge wpasc, dlaczego nie - zgodzila sie starsza pani bez protestu. - Tylko nie wiem po co. Dzieciaki byly bardzo sympatyczne i nawet mnie ubabciowily... A co, szykuje sie jakis dzien babci staruszki i trzeba komus dac kwiatki? I powiedziec wierszyk? - Nie. Zadne wierszyki, zadne akademie ku czci. Zastanawialam sie, czy nie zrobic z nimi takich zajec... kiedys to sie nazywalo lekcja wychowawcza... - No i chyba w wiekszosci szkol dalej tak sie nazywa? - Mozliwe. U nas nie. Czasem sobie rozmawiamy o zyciu. Pani Roza znieruchomiala z kawalkiem makowca w rece. - Mam z nimi rozmawiac o zyciu? To chyba dosyc szeroki temat. - Zawezilibysmy. Na poczatek moze do sensu bycia przyzwoitym czlowiekiem, pani Roz. Co, dobry temat do powaznych rozmow? Pani Roza odlozyla

makowiec na talerzyk. - Nie powinnam tego jesc, bo potem nie moge sie pozbyc maku. Z zebow. Niech sie pani nie smieje, przekona sie pani, jak bardzo zmienia sie swiat, kiedy instalujemy sobie sztuczna szczeke. Na niekorzysc, Pani zdaniem warto byc przyzwoitym, pani Agnieszko? - Tak mi sie wydaje. Pani nie? - Mnie tez w zasadzie. Czasem jednakowoz trzeba drogo placic za ten luksus. Jednak zjem ten kawalek, do diabla ze szczeka. - Noo, placi sie, owszem. Pani placila? Zdarzalo sie. Ja juz dlugo zyje i wciaz moge bez obrzydzenia patrzec w lustro. Odkad przyzwyczailam sie do zmarszczek, ma sie rozumiec. Dobrze, ze te swieta juz sie skonczyly, nieprawdaz? - Jeszcze Sylwester. - To juz drobiazg. Troche postrzelaja i bedzie pani mogla spokojnie wrocic do roboty, to pani ulzy. Agnieszka rozesmiala sie i ukroila sobie spory kawalek sernika kupionego w zaprzyjaznionej cukierni i prawie-jak-domowego. - Ktos pani mowil, ze jest pani czaro... dziejka? Czarownica, chciala pani powiedziec. Sama wiem. Od tego jest sie wiedzma, zeby wiedziec. *** Czwarta matka zalozycielka Klubu Malo Uzywanych Dziewic w poczatku roku dwa tysiace

siodmego znajdowala sie na znaczacym zakrecie zyciowym. Niespodziewanie wczesniej niz planowala, porzucala oto spokojna i bezpieczna przystan zawodowa, jaka byl doskonale prosperujacy panstwowy bank, w ktorym ceniono ja jako doskonala specjalistke w dziedzinie tak zwanej bankowosci prywatnej. Lubila te prace i co stanowilo wartosc sama w sobie -stabilizacje, jaka praca jej dawala. - Masz pietra, mama? Stosunki wzajemne Aliny i jej corki, przez wiele miesiecy mocno nadwerezone, ostatnimi czasy jakby zaczynaly wracac do normy. Nie bylo jeszcze miedzy paniami dawnej serdecznosci, natomiast rozmawialy z soba normalnie, Jaga nie trzaskala drzwiami, a jej matka nie sztywniala i nie tracila przy tym daru mowy. Ktoregos dnia Alina opowiedziala corce o swoim wolontariacie szpitalnym i onkologicznych, lysych dzieciach. Jaga byla wstrzasnieta - nie spodziewala sie po swojej chlodnej rodzicielce takiego poswiecenia. Ja sie nie poswiecam - wyjasnila jej wtedy rodzicielka. - Poczatkowo bylo mi trudno, ale sie ich nauczylam i nauczylam sie im pomagac. - O matko, ja bym nie mogla... - O corko, moglabys. A moze zreszta i nie? Tak naprawde nie wiemy o

sobie roznych rzeczy, dopoki nie sprawdzimy sie w praniu. Sluchaj, co bys powiedziala, gdybym odeszla z banku? - Do szpitala?! - Do szpitala, ale nie tego. Nie panstwowego. Ten moj ordynator zaklada wlasna klinike i chce mnie zatrudnic jako etatowa ciocie. Oraz etatowego doradce podatkowego. Placi przyzwoicie, wiec nie musialybysmy obnizac standardu zyciowego, za przeproszeniem. - Za przeproszeniem, mama, ty nie masz pojecia o standardach zyciowych! Alina uniosla brwi, ale zaraz sie rozesmiala. Rzeczywiscie, odkad Jaga zaczela pobierac nauki w ekskluzywnym prywatnym liceum, do ktorego uczeszczaly dzieci szczecinskich elit finansowych rowniez - obracala sie wsrod standardow zdecydowanie wyzszych niz ich domowy. Jakims cudem nie zaszkodzilo jej to wcale. Alina byla sklonna przypuszczac, ze to glownie dzieki Agnieszce Borowskiej, dyrektorce tegoz liceum oraz wyjatkowo przytomnym pedagogom, ktorych Agnieszka zatrudniala. Dyskusja o standardach nie miala dalszego ciagu, bowiem Jaga przede wszystkim chciala sie dowiedziec

czegos wiecej o nowym miejscu pracy wlasnej matki. A zwlaszcza o jej nowym pracodawcy. Mama, oczy ci sie swieca, kiedy o nim mowisz! Alina opanowala sie z pewnym trudem i wzruszyla ramionami. - Lubie go. Podoba mi sie jego podejscie do zycia. Ciesze sie, ze mi zaproponowal prace u siebie. - On ma zone? Alina rozesmiala sie calkiem szczerze. - I troje dzieci. Czy ty przypadkiem nie probujesz sie mieszac do mojego zycia uczuciowego? - A co w tym zlego? - Wszystko. Pchasz nos w cos, co jest sprawa intymna. Ale tu nie trafilas. Nie bede odbijala doktora Orzechowskiego jego zonie i trojgu dzieciom. Bede go sobie lubila nadal... calkiem niewinnie. Doprawdy, wprowadzanie nastoletniej corki w skomplikowane meandry wlasnego zycia uczuciowego wydalo sie Alinie nie do przyjecia! Zwlaszcza, ze z radoscia odbilaby doktora
Latynoska dala sie wyruchac
Chuda rozklapicha chce zwalic
Perwersyjna babunia marzy o prawdziwym facecie

Report Page