Bacia sie puszcza

Bacia sie puszcza




🔞 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Bacia sie puszcza

Kiedy dziecko kończy dwa lata zamyka się pewien etap w jego życiu. Przestaje być dzidziusiem, maluszkiem i bobasem. Staje się dziewczynką albo chłopcem. Zmienia się sposób, w jaki społeczeństwo traktuje takiego człowieczka. Rozumiecie, na widok bobaska ludzie zazwyczaj idiocieją, żeby nie było-ja też. Zaglądasz do wózeczka, widzisz takiego okrąglaka puciatego i zaczynasz: a gu gu gu! Cio śłychać malusi lobalku? Powiedź cioci- a gu gu gu! To się samo robi, nawet jeśli próbujesz zachować powagę. Na widok dwuletniej panny nikt się już nie pieści. Można usłyszeć: ojej, jak ty urosłaś, albo: jaka duża! Nikt nie guga i nie cuduje. Kończy się też ulgowe traktowanie i usprawiedliwianie ( bo ona taka malutka, jeszcze nie rozumie). Zaczynają się pierwsze obowiązki. Oczywiście ów krok w dorosłość ma również zalety. Wreszcie dostępne są rozrywki- kina, hale zabaw itd. Kinowy poranek został wybrany na pierwszy ogień w ramach inicjowania kulturalnego życia Heleny. Razem z tatą Rakiem, wielką torbą oraz plecakiem z żyrafą wybrała się którejś soboty do kina. Matki niet- ojciec i córka powinni czasem od niej odpocząć. Oczywiście żal był. Bo to takie doniosłe wydarzenie, pierwszy raz a ja nie zobaczę. Zaplanowała Raczyca wszystko ze szczegółami. Znalazła seans o króliczku Parauszku ( ojciec mógłby zabrać na thriller albo innego Wałęsę), spakowała dużo bezgluteniastego jedzenia. Na mieście dzieciak nie zje, a przecież musi być zabezpieczony na wypadek gdyby w wyniku trzęsienia ziemi, wejście kina zostało zasypane i musieliby tam czekać na ratunek. Albo inwazja obcych zatrzymałaby ich w drodze powrotnej... Wiem, to mało prawdopodobne, ale umysł matki działa w specyficzny sposób. Wynajduje wszystkie możliwe i niemożliwe zagrożenia, oraz stara się przed nimi zabezpieczyć. Tak więc Rak obładowany torbą z jedzeniem i lekarstwami oraz Helka z żółtym plecakiem na wątłych ramionach udali się do multipleksu. Ostatnie wskazówki przed wyjściem: zanim ją posadzisz, sprawdź czy na fotelu nie leża okruchy, pilnuj,żeby jakaś nadgorliwa hostessa nie poczęstowała jej ciastkiem albo inną trucizną, nie gap się na hostessy, tłumacz jej wszystko co robicie, zapamiętaj jej reakcje, żeby mi opowiedzieć, nie spuszczaj jej z oka.... i daj jej śniadanie , bo nic nie zjadła, wypiła tylko filiżankę quasi mleka! Dyspozycje dotyczące śniadania wydałam jakieś piętnaście razy. Jest w plecaku, daj koniecznie, dziecko głodne. Myślę, że nagadałam za mało, bo okazało się, że dziecko śniadania nie dostało. Do taty dotarło tylko: śniadanie, mleko. Uznał zatem, że "zjadła" na śniadanie mleko i starcza ( starczało jak miała 6 miesięcy). O drugim śniadaniu nie słyszał ( choć przysięgam, że sam zjada co najmniej dwa drugie śniadania). Przewidująca matka zapakowała też dziecku do plecaka chrupki- kinowy popcorn jest niebezpieczny ( dla Helki, nie dla reszty ludzkości). To było dla zbytku, żeby sobie dzieciak w kinie pochrupał. Ojciec, który sam wpieprza wiadro popcornu na seansie, wydzielił dziecku...trzy chrupki. Tak więc kiedy rodzina spotkała się ponownie a matka wyciągnęła z ojca zeznania była zła. Okazało się bowiem, że od mleka wypitego o 8 rano aż do 13.30 dzieciak zjadł 3 chrupki kukurydziane! Dla matki to był cios. Dzieciak, który jeszcze przed chwilą ( zanim się dowiedziała o diecie "3 kalorie" zaserwowanej przez tatusia) wyglądał zdrowo, nagle zaczął chudnąć i blednąć w oczach! Normalnie sterczący brzuszek w jednej chwili stał się WYDĘTY jak u małych ofiar głodu. Oczy zrobiły się szkliste, spojrzenie nieprzytomne i w ogóle dzieciak bliski był omdlenia. Przez chwilę, bo objawy śmierci głodowej zniknęły, kiedy ojciec wyjaśnił, że o 13.30 Helka wtrząchnęła zupę i dopchała bułą. Nie zmienia to jednak faktu, że więcej ich samych nigdzie nie puszczę. Czarę goryczy przepełniło to, że kiedy spytałam o wrażenia z kina ojciec odparł: no, oglądała. Normalnie. Rozumiecie? Ja bym miała materiału na trzy kolejne posty, gdybym z nią tam pojechała, a on mi mówi, że normalnie oglądała! Helka była bardziej wylewna. Opowiadała z przejęciem, że z tatą w kinie oglądała "wiejką" bajkę. Twierdzi, że chce jeszcze. Z tatą. A ja nie wiem, czy taki survival jest dla dziecka dobry...

Normalne dwulatki... nie do końca są normalne.        

        Zielone dziecko wchodzi do kuchni, kiedy mieszam w garnku bezglutenowy makaron. Po uważnym przyjrzeniu się, stwierdzam, że dziwnie ubarwiona istota to Helka. Ma intensywnie zieloną twarz, dłonie i koszulkę.

-to mamy! Keli nie!- mówią ugodowym tonem zielone usta. Zielone łapy oddają mi małe czarne pudełeczko z napisem INGLOT. Puste. Reszta niewykorzystanego cienia została rozdeptana i rozniesiona po domu przez Helkowe bamboszki.

         Wchodzę do sypialni. Na łóżku siedzi skulona Helka. Obok niej leżą skarpetki w tęcze. Zmarszczony nos mojej córki tkwi....pomiędzy paluchami jej własnych stóp. Słychać wyraźnie świst wciąganego nochalem powietrza. Ewidentnie wącha. Po każdym "zaciągnięciu" wybucha głośnym śmiechem.

       Siedzę przy stole spijając kawę. Do pokoju wchodzi Helena. Na głowie ma wielkie plastykowe wiadro. W rączkach niesie papierową "tararę" (po naszemu- gitarę). Gra i śpiewa: mmmmmmmm, jed kapapkeeeee, jed kapapkeeeee, pab babaw, jed kapapkeee( jedz kanapkę, jedz kanapkę, plac zabaw, jedz kanapkę). Po wysłuchaniu recitalu pytam spokojnym tonem: Helko, gdzie się podział twój rozumek? Artystka zdejmuje wiadro i porzuca instrument, zagląda do przedpokoju i woła: Umku*, lalo*, lalo! Jete tutaaaj? Odwraca się do mnie i rozkładając ręce w geście bezradności mówi- nie ma umku!

      Tak wygląda normalny poranek. W tygodniu mam takich siedem.

-Synek
będzie, kochana pani, na bank! Mały brzuszek, ładna cera, nie ma to tamto,
szwagierka miała tak samo! Ja się na tym znam, chłopak będzie jak malowanie! –
sąsiadka nie miała wątpliwości, co do płci mojego przyszłego potomka, zresztą
co tu dużo mówić ja też nie miałam
wątpliwości! Marzyłam o nim od dawna, a kiedy okazało się, że jestem w ciąży,
WIEDZIAŁAM, że będę miała synka. Intuicja! Wertowałam kalendarz w tę i z powrotem w
poszukiwaniu odpowiedniego imienia, przeglądałam sterty czasopism z pomysłami
na wystrój chłopięcych pokoików i marzyłam… . Mały dżentelmen? A może rozkoszny
łobuziak? Maurycy! Tak, to dobre imię,
nie ma głupkowatego zdrobnienia, pasuje do nazwiska. Będzie miał piękne oczy
swojego taty, po mnie odziedziczy zamiłowanie do książek. Będziemy jeździć na
rowerach, grać w piłkę i robić wszystkie 
„ chłopackie” rzeczy, a przy tym
nauczę go również wrażliwości, dobrych manier… - może
Helenka?- przerwał moje rozważania Rak- bo wiesz, to może być dziewczynka. Nad
dziewczynką się nie zastanawiałam. Dziewczynka nie mieściła mi się w głowie. Co
można robić z dziewczynką? Czesać lalki?! Dziewczynki są…. Zresztą, po co miałam rozmyślać o dziewczynce,
skoro „czułam” chłopca? Kobieca intuicja
to narzędzie czulsze niż aparat do USG. Zwłaszcza intuicja przyszłej matki! Dla świętego spokoju zgodziłam się na Helenkę- jeśli będzie dziewczynka ( a przecież WIEDZIAŁAM, że nie będzie).

           Helena urodziła się 22 września w imieniny
Maurycego. Ma piękne oczy swojego taty. Od dnia w którym badanie USG ujawniło,
że intuicja nie jest moją mocną stroną, miałam dużo czasu, żeby przygotować się
na powitanie małej kobietki. Co można robić z dziewczynką? To samo, co   z chłopcem plus sukienki, warkocze,
wstążeczki i różne takie. Sąsiadka jeszcze długo po narodzinach Helki przekonywała mnie, że to musi być chłopiec. W końcu jej teoria miała mocne naukowe podstawy...

Bacia Gaga to nietuzinkowa postać. Przez własne dzieci nazywana Mumą Ago. Jest Mamą ( przez duże M) do piątej potęgi. Urodziła matkę Rak a także Nanka, Jujka Daida, Józię oraz Natiego Tazaka. Nieźle, co? Wyobraź sobie nocne wstawanie, pieluchy, kolki, przecieranie obiadków, ząbkowanie, bunt dwulatka, rozwolnienia, bunt czterolatka, ospę wietrzną, bunt ośmiolatka, wywiadówki, zawody miłosne, bunt nastolatka.....a teraz pomnóż razy pięć! Mówiłam? Nietuzinkowa! Swojego czasu przetrzymała takie historie, że gdyby była facetem,
nakręcono by o niej film (widzę to tak- Mumu Ago ( jako facet z
umięśnioną klatą) stoi na szczycie wieżowca. Ma na sobie niebieskie
rajstopy i wielkie S na piersi. Czerwona peleryna łopoce na wietrze.
Znów uratował(a) świat. The End. Dwanaście nominacji, siedem oskarów). Mimo takiego bagażu doświadczeń, Bacia Gaga na ogół pozostaje przy zdrowych zmysłach. Na ogół- czyli nie zawsze, ale trudno się dziwić. 

Bacia Gaga i Mumu Ago, to niby ta sama osoba. Niby, bo coś tu jednak się nie zgadza. Doskonale pamiętam, że Mumu Ago nie pozwalała swoim dzieciom na twórcze bazgranie po ścianach, kreatywne wcieranie plasteliny w dywan, beztroskie smarowanie bamamkiem nowej kanapy, darcie gęby bez opamiętania, wchodzenie na jej własną głowę, urządzanie trampoliny z jej brzucha i takie tam. Bacia Gaga z kolei, nie tylko pozwala, ale jeszcze to aprobuje! Kiedyś Helka pierdyknęła jej na ścianie fioletową fototapetę, radości było co niemiara. Mumu Ago nie cieszyła się z takich projektów! Kiedy Nati Tazak jako dumny uczeń klasy "0" piękną czcionką ( jakieś 30 cm wysokości) wykaligrafował na ścianie ZARCHIX (miało być Z ARCHIWUM X, ale się nie zmieściło) otrzymał w nagrodę szmatę i miskę z wodą! Przykłady mogę mnożyć. Proszę bardzo: Kilkuletnia mama Rak nagotowała którejś niedzieli bigosu z małych różowych kapustek. Jako, że chciała poczęstować nim również Mumę Ago, nie zawahała się zerwać wszystkich, co do jednej. Traf chciał, że małe modre kapusty rosły na...krzaku piwonii. Rodzicielka, zamiast podziękować za poczęstunek, wykazała się niewdzięcznością- wyrzuciła bidną mamę Rak z ogródka. Bacia Gaga inaczej podchodzi do sprawy. Uśmiecha się, kiedy Helka wyrywa najpiękniejsze holenderskie tulipany razem z cebulami. A kiedy przynosi jej takie pomietło do wąchania i "apsikania" z radością wykonuje zalecenia! Mumu Ago była również bardziej asertywna, Bacia Gaga to naiwniara! Zgadza się na wszystkie Helkowe projekty:

-Baaaciu, peski! Hau, Hau! I już babcia, merdając ogonem kopie dziurę w dywanie!    

-Baaaciu, ciuchcia! Ciuuuu ciuuuu! Babcia, natychmiast się nadyma i puszcza parę-jak to lokomotywa.

-Baaaciu, zbelać dominko! Babcia na klęczkach pomaga Helce zbierać domino.

Czasami staram się wykorzystać ugodowość i naiwniactwo Baci Gagi, i mówię:

-Baciu, zmywać gary! ale ona na dźwięk mojego głosu natychmiast staje się Mumą Ago.

 A wiadomo, Muma Ago naiwniarą nie jest...

Tak mnie coś naszło... znacie panią Paciaciakową? Nie? Znaaaacie! Każdy ją zna. Już podpowiadam. Paciaciakowa to ta, która nie mając własnego życia, sterczy w oknie i analizuje. Jest czujna, szuka pretekstu. Żeby ugryźć. Paciaciakowa nienawidzi blasku słońca, śpiewu ptaków, wiosny i wszystkiego co dobre i niewinne. Na dźwięk dziecięcego śmiechu wybiega ze swojego ogródka w nadziei, że zobaczy jak dzieciak nadeptuje JEJ źdźbło trawy rosnące przy płocie-będzie mogła wtedy zadzwonić na policję (niszczenie mienia). Paciaciakowa często straszy policją. Bo głośno się śmiejesz, bo trzaskasz drzwiami od piwnicy, bo lubi. Straszy również nadzorem budowlanym, kiedy postawisz na działce ławkę bez zezwolenia. Albo zamek z piasku. Jest szczera i prostolinijna, trzeba jej to przyznać. Nie lubi cię i wcale tego nie ukrywa. Nie odpowiada dzień dobry, ale nie omieszka poinformować, że dziś wyjątkowo brzydko ubrałaś dziecko. Poinformuje cię również, że masz brudne okno w kuchni. Zawsze wie, kiedy jesteś lub nie jesteś obecna w domu. Zrobi awanturę, kiedy dzieciak zerwie przekwitnięty bratek rosnący na ziemi niczyjej ( bo to był jej, wiatr go tam przywiał, w dodatku był potrzebny!). Oczywiście Paciaciakowa to nie nazwisko, a stan umysłu. Mieszka taka na każdym osiedlu, w każdym bloku itd. Zazwyczaj jest stara jak węgiel, ale nie jest to regułą. Te młode są bardziej jadowite. Pod żadnym pozorem nie wolno Paciaciakowej odpłacać pięknym za nadobne- tym sposobem łatwo stać się jedną z nich! Ja swojej kłaniam się w pas i z promiennym uśmiechem mówię dzień dobry. Jeszcze Helenę zachęcam-zobacz kochanie, to nasza przemiła sąsiadka, powiedz dzień dobry!- Paciaciakowa nie lubi Heli , więc bynajmniej nie czeka na helkowe dzień dobry. Ucieka z obrzydzeniem wymalowanym za pomarszczonej twarzy. Czasami żal mi Paciaciakowej. Zawsze jest sama. Dzieci nie odwiedzają, bo po co? Jest dla nich taka sama jak dla reszty ludzkości. Myślę wtedy, że to biedna kobieta jest. Musiała mieć paskudne życie, skoro tak zohydziła sobie świat. Próbuję wykonać przyjazny gest-może gdzieś tam w środku, pod paskudną powłoką zostało trochę człowieka. Nie, nic z tych rzeczy. Paciaciakowa widząc bliźniego zbliżającego się do niej z wyciągniętą ręka, dzwoni na policję. I przysięga, że widziała błysk noża w rękawie...

Dawno, dawno temu Raki zrezygnowały z telewizji. Dokładniej, to telewizja zrezygnowała z Raków kończąc epokę analogową. Jako, że na nowy wypasiony teleodbiornik nie było środków, a kupno dekodera nastręczało wielu kłopotów (trzeba zamówić, albo co gorsza pójść do sklepu) Raki zostały na lodzie. Nie, żeby wcześniej było dużo lepiej! Zanim zatrzaśnięto przed nimi możliwość obcowania z gwiazdami szklanego ekranu, mieli do dyspozycji 4 i pół kanału (czasem "wpadał" TV4) . Nie stanowiło to kłopotu, ponieważ po pierwsze-nigdy nie byli fanatykami, po drugie- zazwyczaj nie było ich w domu. Oboje pracowali do późna. Nadszedł jednak dzień, w którym odmieniło się życie! Zarówno pan R jak i szanowna małżonka otrzymali piękny prezent od losu! Nieee, jeszcze nie Helkę. Nowe posady! Normalne, takie od 7 do 15. Ba, Raczyca to nawet do 13 (w szkole dłużej nie można. Niechybnie odbiłoby się to na zdrowiu psychicznym). Rozumiecie, status się podnosi, a tu 4 i pół programu w telewizorze. Zwyczajnie wstyd! Pojawił się projekt, aby zainwestować w telewizję cyfrową. W końcu wolne wieczory, można by coś obejrzeć albo chociaż "poprzełączać". Zanim się zdecydowali, los sprawił kolejną niespodziankę. Tak, tym razem Helka! Życie zaczęło upływać pod znakiem mdłości i urojonych dolegliwościach ciężarnej. Przykład? Pojechała do lekarza tuż po tym, jak zdiagnozowała u siebie ( z pomocą internetu, rzecz jasna!) cholestazę ciążową. W trzecim miesiącu. Dopóki lekarz z politowaniem w głosie nie wyjaśnił, iż choroba ujawnia się w 7-8 miesiącu, Raczyca miała objawy! Po tym zdarzeniu mąż założył embargo na internet. Nie zdało się to na wiele, w końcu są jeszcze książki, sąsiadki, koleżanki i bujna wyobraźnia. Co kilka dni tęsknota za lekarskim ,,proszę się nie denerwować, wszystko jest w najlepszym porządku" popychała znerwicowaną kobietę do wymyślania kolejnych dolegliwości. Wiadomo, nie można bagatelizować takich rzeczy, więc Rak kursował pomiędzy domem a kliniką. Wizyt zrobiło się tyle, że trzeba było "wydłużyć" kartę ciąży. Lekarz dwa razy przypinał do niej kolejne kartki zszywaczem. Kwestia telewizji pozostawała nierozstrzygnięta, nie było na to czasu. W końcu rozwiązała się sama. Odebrano im nawet te marne 4 i pół. I co? Ano, nic! Nagle odkryli, że dzień bez informacji o: wypadkach, morderstwach, katastrofach, wyczynach panów stacjonujących na Wiejskiej i Kasiach jeżdżących konno, jest przyjemny. A jak wygląda wieczór, kiedy siada sobie człowiek naprzeciw drugiego człowieka i ROZMAWIA! Plan mają taki, że do czasu, aż Helka-nastolatka pod groźbą ucieczki z domu, dołączenia do sekty bądź zakolczykowania sutków i wytatuowania gałek ocznych, nie zażąda założenia MTV czy innej Vivy, cyfrówki nie będzie! A Raki-dziwaki? No cóż, ostatnio debatują nad tym, jak pozbyć się internetu...   

Posiadacz ścisłego umysłu, żywego intelektu, bywa błyskotliwy, do tego całkowicie szalony- ojciec Rak. Wypada wspomnieć o nim choć trochę- w końcu jest współautorem nadzwyczaj udanego projektu o kryptonimie "Helena". Aleeee, to nie jedyny projekt pana Raka! Przybliżę Wam kilka z nich a sami zobaczycie, dlaczego moja rodzina nie do końca zasługuje na miano normalnej...


Generator ( miał zrewolucjonizować rynek motoryzacyjny, nie zrewolucjonizował).

 Pewnego dnia z kuchennej półki zniknął słoik. Taki duży- do spaghetti. Nie jestem typem perfekcyjnej pani domu ( delikatnie powiedziane) pomyślałam zatem, że sama przestawiłam go w jakieś nieodpowiednie miejsce. Szukałam dwa dni- na marne. Słoik zniknął jak kamfora. Następnego popołudnia kurier przyniósł tajemniczą paczkę z napisem UWAGA! NIEBEZPIECZNE SUBSTANCJE. Zanim w ogóle toto odebrałam, zadzwoniłam do adresata-szanownego małżonka. -odbierz, nie otwieraj. Pod żadnym pozorem nie dawaj Helce. -spokojnym tonem ( wyczuł mój-mniej spokojny) poinstruował mąż. Odebrałam, odpakowałam ( no ba!) i oczom moim ukazała się fiolka z czachą na etykiecie zawierająca wodorotlenek czegoś tam. Wystraszona wepchnęłam to na najwyższą półkę w najwyższej szafie. Byłam zaniepokojona, jednak nie połączyłam faktu zniknięcia słoika z ową przesyłką. Zaczęłam podejrzewać małżonka o działalność w organizacji terrorystycznej. Wreszcie sprawa się wyjaśniła, kiedy to nakryłam geniusza w garażu. Podpalał coś na łyżeczce do herbaty ukradzionej z kuchni. Owo coś ku wielkiej uciesze szalonego wynalazcy WYBUCHAŁO. Na garażowym stole stał mój słoik, a właściwie coś, co kiedyś było moim słoikiem, teraz wyglądało jak sprzęt rodem z filmu SF. Sterczały z niego kable, rurki i druty. W środku bąblowała jakaś ciecz. Jak się okazało, wynalazek nigdy nie zadziałał jak trzeba- jego jedyną "umiejętnością" było....robienie bąbelków.

Innowacyjny przyrząd gimnastyczny (to z kolei miało zrewolucjonizować rynek fitness. Nie zrewolucjonizowało, za to omal nie zrujnowało naszego małżeństwa).

Pewnego dnia mąż wniósł do naszego mieszkania wielgachny metalowy...pług? Wyglądało to jak sprzęt rolniczy, ważyło tonę. Zakomunikował mi, że ....uwaga, uwaga...przytwierdzi to do sufitu w przedpokoju!

Małe dziecko w domu, człowiek nie chce wszczynać burd i awantur. Zaczęłam spokojnie. 

Propozycja umieszczenia tego cudu w piwnicy lub garażu upadła z miejsca-za niskie stropy. Perswazje, prośby-na nic. Uparł się, że i tak przytwierdzi. Padło ultimatum: albo pług na suficie, albo żona. I co? Dla dobra nauki Rak był gotów poświęcić rodzinę! Zagroziłam, że zdjęcie najnowszego wynalazku umieszczę w pozwie rozwodowym ( Bóg mi świadkiem, zrobiłabym to!), po czym zaczęłam pakować walizkę. Niewzruszony małżonek włączył wiertarkę i zaczął najspokojniej w świecie wiercić dziurę w suficie. Nagle pieprznęło i...cały blok zatonął w ciemności! 

-osz, ku.wa. Nie wyszło. - wybełkotał niedoszły rozwodnik.

Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek śmiała się głośniej. Rozwodu nie było.

 Helena i Julia znają się od niedawna. Dokładniej, od 22 września. Julia przybyła do naszego domu jako szmacianka urodzinowa (na poprzednie urodziny niepoczytalna matka podarowała córce bałdę ŚPIEWAJĄCĄ. To był ostatni grająco-świecąco-pierdzący gadżet, jaki sama z własnej woli wpuściła do swojego domu) . Jeszcze tego samego dnia szmaciankowa piękność dostała nowe imię i stała się wspólniczką, a właściwie prowodyrką (!) psot wszelakich. Jak to możliwe, aby kawałek materiału wypchany watą miał zły wpływ na dziecko? Już tłumaczę. Otóż, kiedy ograniczam kreatywność mojej jedynaczki zabraniając jej smarować łapami po świeżo umytym lustrze, ta od razu akceptuje mój zakaz. Rozumne i grzeczne dziecko. Zaraz potem z uprzejmym uśmiechem na ustach przynosi Julię, chwyta jej chudą łapkę w swoją dłoń i .....smaruje po lustrze ze zdwojoną energią. Śmieje się przy tym w głos i woła:

To samo dotyczy wszystkich ograniczeń z cyklu NIE DOTYKAJ TEGO. Zawsze jakimś cudem znajduje się w pobliżu chuda szmaciana kończyna Julii, która zmusza moją grzeczną dziewczynkę do współudziału w niecnym procederze omijania matczynych zakazów. I tak w ciągu ostatnich dni podstępna szmacianka wylała mi wodę przygotowaną do mycia podłogi, zerwała firankę z okna, pomalowała Helkowe ręce, policzki
Czeskie dziewczyny w podkolanówkach
Dwie przyjaciółki i analne fantazje
Kara dla nowej pracownicy

Report Page