Ale ona ma konkretne balony

Ale ona ma konkretne balony




🔞 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Ale ona ma konkretne balony
Oficiálny subreddit slovenského youtubera Duklocka, zároveň největší CZ/SK subreddit.
A ma aj kozy podla najnovsieho streamu (Kto nevie na stryme ukazala kozy)
To je take ako ked si otvoris obchod a budes podavat trestne oznamenia ludom ktory u teba nenakupuju


Prihlásiť na odber:
Príspevky (Atom)


Motív Jednoduché. Používa službu Blogger .




Wszystkich Świętych już za mną. W niedzielę przed świętem dopadł mnie głęboki kryzys i trwa do dzisiaj, wiele łez już popłynęło i pewnie wiele jeszcze popłynie, bo jakoś końca kryzysu nie widzę. 30 października byliśmy na cmentarzu, ale dzień później popołudniu poczułam taką potrzebę odwiedzenia Mai, że nie mogłam się powstrzymać. Było już ciemno, a na grobach mnóstwo światełek i kwiatów. Kiedy podchodziłam do do Mai, zobaczyłam, że na nagrobku pojawiło się dużo nowych zniczy. Od razu pomyślałam o przedszkolu. Dojrzałam również koszulkę z kolorowymi rysunkami i byłam już o tym pewna. Tak jak w ubiegłym roku, postanowiłam pożyczyć je i na spokojnie obejrzeć w domu. Oto one:

    Część z dzieci będących autorami obrazków może jeszcze pamiętać Maję, ale pewnie nie wszystkie. To naprawdę bardzo miłe i wzruszające, że Panie z przedszkola podtrzymują pamięć o Niej nie tylko w swoich sercach i myślach, ale też w myślach dzieci. Widać, że dzieci włożyły w rysowanie dużo serca... Niektóre obrazki przedstawiają Mojego Aniołka, na innych są ulubione kolory Majki. Sama często rysowała serca, kochała zwierzęta, uwielbiała balony i tęczę. Nie wiem, czy Panie podpowiadały dzieciom co mają rysować, czy One po prostu tak czuły i rysunki wypływały z Ich cudownych główek. Nikt sobie nawet nie wyobraża, jakie olbrzymie znaczenie mają te obrazki dla mnie i mojej rodziny. Wywołują morze łez, ale zarazem napełniają moją duszę olbrzymią radością. To cudowne, że dzieci, których pewnie w większości, albo nawet w całości, nie znam, mogą mi przynieść tyle pozytywnych emocji, są swego rodzaju ukojeniem dla mojej cierpiącej duszy. I nawet nie zdają sobie z tego sprawy... Zapomniałam dodać, że obrazki są przepiękne!

    1 listopada rano pojechałyśmy z mamą zawieźć kwiaty i znicze na cmentarze, najpierw do taty, brata i dziadków, którzy są pochowani w jednym grobie, a potem do Majeczki. Mama zamiast iść po południu do syna, razem z nami była u Mai. Wiem jakie to było dla Niej trudne, bo też straciła niedawno dziecko, ale uważała, że w tym momencie ja bardziej potrzebuje Jej obecności niż Leszek. Nie wyobrażam sobie, jakbym sobie z tym wszystkim poradziła, gdyby nie wsparcie mojej kochanej mamusi. Pomimo ogromnego bólu i cierpienia, nie wspominając już o problemach zdrowotnych z nogami, zawsze na pierwszym miejscu stawia mnie, moje dzieci i mojego męża. Zawsze biegnie na pomoc, nawet wtedy, gdy sama o nią nie poproszę. Ona zawsze wie, kiedy Jej potrzebuję, choćby tylko po to, by usiadła obok i przytuliła mnie. W ramionach mamy zawsze czuję się jak mała dziewczynka. Jestem wtedy bezpieczna...

    Kiedy szłam do samochodu z kwiatami i zniczami, nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami i padłam jak długa na chodniku. Nie miałam pojęcia co się stało, pozbierałam znicze, które leżały w częściach, podniosłam kwiaty i pojechałam do mamy. Całą drogę wszystko się we mnie trzęsło, łzy leciały ciurkiem i nie mogłam się uspokoić. U mamy musiałam najpierw ochłonąć, dopiero potem pojechałyśmy na cmentarz. Podejrzewam, że był to efekt osłabienia organizmu, pod wpływem nadmiaru stresu i emocji. Byłam w międzyczasie u lekarza i też tak stwierdził. 

   Po powrocie do domu położyłam się, dusiło mnie w piersiach i robiło mi się słabo, zasnęłam. Obudzili mnie na obiad, nadal źle się czułam. Mama bała się, że nie dam rady iść na cmentarz, ale nie było w ogóle takiej opcji, żebym została w domu. I dałam radę... ale po powrocie znowu musiałam się położyć i zasnęłam. Silne duszności mam prawie codziennie, już dawno nie miałam tak dużego kryzysu. Tydzień temu, w sobotę, Mariusz chciał już wołać pogotowie, bo płakałam z bólu. Niedzielę spędziłam na kanapie, częściowo ją przespałam. Siły witalne odeszły daleko i coś nie mogą wrócić. Nie daję już rady... Wiem, że muszę być silna, dla dzieci, męża, mamy... Ale ten ból rozrywający serce, to uczucie, jakby ktoś wyrywał mi wnętrzności... ta tęsknota pożerająca moją duszę... 

    Czasem... chciałabym po prostu zasnąć...

    Pogrzeb był w piątek 19 lutego. Ranka nie pamiętam w ogóle, wiem tylko, że Mariusz chyba z Jackiem, moim kuzynem, pojechali odebrać kwiaty i zawieźli je na cmentarz, reszta to czarna dziura. Kiedy znaleźliśmy się pod kościołem, była już tam część naszej rodziny i kilka moich koleżanek z pracy. Przed Mszą podeszła do mnie jakaś Pani, której nie znałam. Była to mama koleżanki moich dzieci z młodszej grupy przedszkolnej, trochę mnie zaskoczyła swoją obecnością, ale to było naprawdę miłe. 

   Nie wiem, co robiliśmy w poniedziałek, 15 lutego, przed otrzymaniem telefonu ze szpitala. Po prostu chyba czekaliśmy... O godz. 14:45 zadzwoniła pani ordynator z informacją, że powtórzyli badania i niestety potwierdzili śmierć mózgu... Do szpitala wiózł nas Jacek, mój kuzyn. Kiedy dotarliśmy na oddział, kazali nam poczekać. Po chwili z OIOM-u wyszli wszyscy rodzice, żebyśmy mogli się pożegnać się w spokoju...


   Głaskałam moją córeczkę, przytulałam, całowałam... Wiedziałam, że Ona właściwie to już nie żyje. Nie chciałam odejść od Niej. Chciałam zatrzymać ten moment, zapamiętać Jej wygląd, zapach, drobne ciałko... Myśl, że po raz ostatni trzymam Majeczkę w ramionach rozrywała moje serce i duszę... Zaprowadzili nas do jakiegoś służbowego pomieszczenia i powiedzieli, że tam możemy poczekać. Posadzili mnie na jakimś krześle, mama była z nami. Razem z Mariuszem przytulali mnie i coś do mnie mówili. Pamiętam, że krzyczałam "...Majeczka, moja Majeczka..." Nie wiem ile to trwało, potem wypuścili nas po raz ostatni. Majeczka leżała w osobnej sali, okna na korytarz były zasłonięte. Była jeszcze podłączona do aparatury monitorującej serce - takie procedury. Dotknęłam Jej, była już taka zimna, a twarz miejscami fioletowa... Łzy leciały, a ja przytulałam się do mojej martwej córeczki...


     Do Universum dostarczyliśmy nie tylko rzeczy, ale i zabawki Majeczki. Nie mogła przecież odejść bez swoich lalek Elzy i Any, no i bez mikrofonu. Nie pamiętam wszystkiego co Jej daliśmy, ale na pewno miała kredki i kolorowankę, bo uwielbiała kolorować, maskotkę i laurkę, które dostała od Zosi przed operacją oraz maskotkę, którą wręczyły mi nauczycielki z przedszkola i która miała czekać na Majkę, kiedy się wybudzi ze śpiączki... Przed pogrzebem włożyłam do trumny jeszcze książeczkę z obrazkami przedszkolaków z grupy moich dzieci, którą Iza przekazała Mai dzień przed operacją, a także obrazki i różne powycinane przedmioty, np. miecz świetlny, które Zosia i Maciej wykonali specjalnie dla Niej, spędzając razem czas po przedszkolu. Iza zabierała Maciusia do siebie zarówno przed, jak i po odejściu Majeczki, żeby miał zajęcie, a potem przede wszystkim, żeby choć na trochę mógł oderwać się od tej tragedii... To było dla nas ogromne wsparcie. Nie wiem jakbyśmy sobie poradzili, gdyby nie Ci wszyscy ludzie dobrego serca, których nagle zrobiło się pełno wokół nas.

   Na początku nie chciałam robić żadnej stypy, ale kiedy zadzwonił do mnie Rafał od Klaudii (którego wcześniej nie kojarzyłam nawet z widzenia) i zaproponował, że jakbyśmy chcieli zaprosić rodzinę na jakiś mały poczęstunek po pogrzebie, to on może nam to załatwić, niedaleko i niedrogo, zmieniłam zdanie. Pomyślałam, że może jakaś mała kawa w towarzystwie najbliższych, a jest ich sporo, pozwoli nam choć na chwilę oderwać myśli od naszego cierpienia. Rafał wszystko załatwił, wpłacił zaliczkę, nie musiałam nigdzie jeździć, ani nawet dzwonić. Kiedy chciałam zwrócić wpłaconą kwotę, ani Rafał, ani Klaudia nie chcieli wziąć ode mnie pieniędzy. Powiedzieli, że chociaż w taki sposób chcą pomóc... Byłam zaskoczona, przecież tak naprawdę, to my się w ogóle nie znaliśmy. Z Klaudią czasem widziałam się na placu zabaw, a Rafała, jak już wspomniałam, nawet nie kojarzyłam, zresztą On mnie pewnie też nie. Może nie życzyliby sobie, żebym o tym pisała, ale uważam, że takim czystym dobrem należy się dzielić z innymi. Dlatego wspominam tu o tych wszystkich gestach skierowanych w naszą stronę, mniejszych, czy większych, bo uważam, że dobrze jest wiedzieć, że nawet ludzie, z którymi nigdy wcześniej nie zamieniliśmy jednego słowa, mogą okazać się najlepszymi przyjaciółmi gotowymi nieść pomoc. Na pewno nie napisałam o każdej osobie, która okazała nam wsparcie, ale moja pamięć ma po prostu luki i nie zawsze o wszystkim pamiętam, a poza tym Tych osób było naprawdę wiele. Każdy najmniejszy gest był i jest dla mnie bardzo ważny. Czasem potrzebowałam osoby, która po prostu byłaby obok mnie, przytuliła, wysłuchała, albo popłakała ze mną... I zawsze ktoś był w pobliżu. I tak jest do dnia dzisiejszego...

   Pojechaliśmy do kościoła. Przyszło sporo ludzi, pani dyrektor i inne panie z przedszkola, w tym oczywiście nauczycielki z naszej grupy, przedszkolaki z rodzicami, Oli koleżanka z mamą, moje koleżanki z pracy i nasza rodzinka. Wszyscy oczekiwali na dobre wieści, ale się ich nie doczekali... Przed kościołem rozmawiałam z panią dyrektor, nie przyjmowała do wiadomości, że to już koniec, powtarzała, że musimy mieć nadzieję... Ktoś mi potem powiedział, że przepłakała całą Mszę, tak jak ja... Nauczycielki dały mi dla Majeczki śliczną maskotkę, która miała na Nią czekać, jak się obudzi. Towarzyszy Jej teraz w ostatniej podróży. 

   Pierwsza noc minęła. Miałam zgodę lekarki dyżurnej, aby zadzwonić na oddział po jakiekolwiek informacje. Usłyszałam, że w nocy nic się działo, ale stan Mai cały czas był bardzo ciężki. Dlatego też miała mieć tego dnia zrobiony tomograf mózgu, żeby lekarze wiedzieli, jak wygląda sytuacja. Przynajmniej nie jest gorzej - pomyślałam, ale wcale mi nie ulżyło. Rano poszliśmy z mężem i mamą na mszę do kościoła. Wtedy byliśmy jeszcze przekonani, że modlitwa pomoże naszemu Aniołkowi, że Bóg nas wysłucha... Odwiedziny na oddziale były od 14:00, więc miałam dużo czasu na "rozmowy" Bogiem. 

   Pojechała... Ja zostałam... Potworny strach opanował moje serce i rozum. Czekałam na przyjazd mamy i męża. Musiałam spakować rzeczy i zwolnić Mai łóżko, po operacji miała przebywać kilka dni na OIOM-ie. Dziwnie się z tym czułam. Przyjechali... Wzięliśmy rzeczy i opuściliśmy oddział. Sala operacyjna była na przeciwko. Mogliśmy czekać na krzesełkach przy windzie. 

   Dawno już nic nie napisałam, ale nie miałam po prostu czasu, albo siły. Piszę wieczorami, przeważnie jak Maciej już śpi, a Ola też jest zamknięta w pokoju. Mam wtedy ciszę i spokój. W ostatnim czasie szykowaliśmy się do świąt, a że to wszystko szło nam pięć razy wolniej, z wiadomych względów, to i zmęczenie też było większe. Do tego przychodziłam już wykończona z pracy.

   Atmosfera świąteczna była praktycznie nieobecna w naszym domu, wszystko robiliśmy z automatu. Tylko dzieci przypominały nam o świętach pytając np. kiedy będą piekły pierniki. Ola dopytywała się, czy dostanie wszystko, co chciała, a Maciej, czy w ogóle gwiazdor do niego przyjdzie, bo przecież cały rok był niegrzeczny. Samopoczucie pogarszało się z dnia na dzień. Im bliżej świąt, tym było gorzej. Wracały wspomnienia poprzednich świąt i bolało coraz bardziej. Maja uwielbiała śpiewać. Brała kulę do ciasta i udawała, że to mikrofon. W zeszłym roku dostała więc mikrofon ze stojakiem i mogła występować "naprawdę". W podstawce był przycisk, który włączał oklaski. Po każdej piosence kłaniała się i dusiła na ten przycisk. Było super. Dostała dziecięce kosmetyki i to co najbardziej chciała, czyli lalki - siostry Annę i Elsę z bajki "Kraina lodu". Jak zobaczyła pudełka z lalkami, to aż podskoczyła i zapiszczała. Była mega szczęśliwa i to wspomnienie boli chyba najbardziej. Niestety nie nacieszyła się tymi prezentami za długo. Dlatego lalki zabrała se sobą w tą ostatnią podróż. Daliśmy Jej też mikrofon, żeby mogła Tam śpiewać Panu Bogu i Aniołom. 

   Święta zbliżały się nieuchronnie. Miałam ochotę zasnąć i obudzić się dopiero po Nowym Roku. Niestety takiej możliwości nie było. Trzeba było jakoś się ogarnąć i wziąć do działania, dla dzieci... Postanowiłam, że sama zrobię stroik na grób i tak też zrobiłam. Do wazonu wzięłam częściowo te same ozdoby, co na stroik, więc wszystko razem nawet fajnie wyglądało. Święta spędzaliśmy u moich rodziców. Rano w Wigilię pojechaliśmy do Majeczki. Patrzyłam na zdjęcie na pomniku i płakałam. Bardzo mi Jej brakuje i strasznie za Nią tęsknię. W tamtym momencie tak bardzo chciałam ją przytulić i powiedzieć, że Ją kocham. Pomyślałam o tym, jak ją widziałam poraz ostatni, w trumnie, jak ją głaskałam i całowałam. Była lodowata... ale wyglądała tak pięknie... Moja maleńka córeczka... Nie chciałam odejść od grobu, nie chciałam Jej zostawić samej w Wigilię... ale Ona przecież nie była sama... To prędzej ja czułam się samotna bez Niej... Głaskałam i całowałam Jej zdjęcie, a moje serce chciało z Nią tam zostać. Oczywiście Majka musiała też dostać swój prezent. Byliśmy jeszcze na cmentarzu u mojego taty i brata. Potem mogliśmy już obchodzić święta.

   Dzielenie się opłatkiem skropione było morzem łez. Potem kolacja i ... prezenty. Dzieci nie mogły się doczekać. W tym roku dostały same wymarzone prezenty, radość była ogromna. Starałam się jak mogłam cieszyć tymi świętami, ale to było bardzo trudne. Ale były jeszcze dzieci. Dla nich musiałam wziąć się w garść. Maciej dostał trzy zestawy klocków. Chciał, żebym mu pomogła je układać. W efekcie końcowym codziennie sama układałam jeden zestaw, a synek się bawił. W pierwsze święto mieliśmy gości. Tak się źle czułam, że przespałam prawie całe rodzinne spotkanie. Ale mało to mnie obchodziło. W drugi dzień świąt znowu odwiedziłam mojego Aniołka. Znowu polały się łzy. To tak bardzo boli. Tak trudno zrozumieć dlaczego Bóg zabiera matkom dzieci, a tyle zwyrodnialców chodzi po tym świecie... Czasem kobiety mówią mi, że jestem bardzo silna i że mnie podziwiają, bo one by chyba zwariowały... Ale to tylko pozory... Ludzie nie widzą mojej bezradności, tego, że jak wracam do domu po pracy, to nie mam na nic siły, że nie radzę sobie z dziećmi, nie mam siły, żeby poświęcać im więcej czasu, że obowiązki domowe są odkładane na później... Większość nie wie, że cały czas biorę antydepresanty, chodzę do psychiatry i psychologa, jestem wrakiem... Słysząc, że jestem silna, dzielna, mam wrażenie, jakbym nie była normalną matką. Osoby, które to mówią nie mają raczej tego na myśli, ale ja to tak odbieram. Wydaje mi się wtedy, że powinnam rozpaczać się do końca życia, siedzieć w domu, nie wychodzić między ludzi, płakać przy każdej rozmowie o Mai itp. Właściwie, to nie wiem, czy ja tak myślę, czy wydaje mi się, że inni tak myślą. Są też osoby, które właśnie każą mi spotykać się z ludźmi, iść do kina, kupić sobie coś, po prostu żyć, bo mam dla kogo. A ja bardzo chcę żyć dla moich bliskich, tylko nie wiem skąd brać na to siły...

   W czasie świąt napisałam kolejny wiersz. Zakończę nim to moje dzisiejsze pisanie.

Motyw Eteryczny. Obsługiwane przez usługę Blogger .


Obciąganie kutasa transseksualisty
Biała MILF ostro ruchana przez twardziela
Przyłapani w jeziorze

Report Page