Ahh moja cipka!

Ahh moja cipka!




🔞 KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Ahh moja cipka!
Create an account to follow your favorite communities and start taking part in conversations.
You must be at least eighteen years old to view this content. Are you over eighteen and willing to see adult content?
Use of this site constitutes acceptance of our User Agreement and Privacy Policy. ©2022 reddit inc. All rights reserved. REDDIT and the ALIEN Logo are registered trademarks of reddit inc.

IMATE PITANJE ZA NAS? POZOVITE: 051 962 820




SKU: ds01


Kategorije: Cipka sabloni , Sabloni akcija



GET A FREE QUOTE Please fill this for and we'll get back to you as soon as possible!
NEEDED SERVICES Online Store Website Presentation Marketing SEO & SEM
BUDGET Under $1000 Between $1000 - $3000 Between $3000 - $10000 Over $10000

T 051 962 820
Email: bubamarahobby@gmail.com


Bubamara Hobby Art Centar Jevrejska bb
T 051 962 820
Email: bubamarahobby@gmail.com
Bubamara Hobby Art Centar
Jevrejska bb, I sprat, Banja Luka
© 2021 Bubamara Hobby Art Centar. Sva prava zadržana

IMATE PITANJE ZA NAS? POZOVITE: 051 962 820




SKU: mdf49


Kategorija: MDF satovi & podloge



GET A FREE QUOTE Please fill this for and we'll get back to you as soon as possible!
NEEDED SERVICES Online Store Website Presentation Marketing SEO & SEM
BUDGET Under $1000 Between $1000 - $3000 Between $3000 - $10000 Over $10000

T 051 962 820
Email: bubamarahobby@gmail.com


Bubamara Hobby Art Centar Jevrejska bb
T 051 962 820
Email: bubamarahobby@gmail.com
Bubamara Hobby Art Centar
Jevrejska bb, I sprat, Banja Luka
© 2021 Bubamara Hobby Art Centar. Sva prava zadržana


Rodzinne spotkanie, w Rodzinnym
gronie, przy Rodzinnym stole, w Rodzinnej atmosferze, z Rodzinnymi rozmowami. O zdrowie zapytają, co słychać, jak się czujemy, a ślub kiedy, a dzieci
kiedy, jak tam zdrowie matki, co w życiu
robisz, jak żyjesz. Chciałbyś od tego uciec (ja bym chciał) ale trzyma cię
dokuczliwie ta ręka, która podtrzymywała niegdyś twoją małą główkę.

Ta cioteczka babciną dłonią
podpierała twoją główkę kiedy cię myła i nawet nie wiesz czy to babka jest czy
ciotka raczej a zapytać nie możesz(bo jak to, znać całą rodzinę musisz) i tak
patrzysz i słuchasz historii o sobie, które brzmią jak scenariusz kiepskiego
filmu, wszyscy się śmieją i zerkają na ciebie jakby to dotyczyło ciebie.
Dokładnie tak jakbyś w tym momencie zrobił tą Kupę w pieluchę, którą zrobiłeś
lat 20 temu, jakbyś dokładnie teraz wołał jakże zabawne        i rozkoszne Słowa (bo
przecież wszystkie inne i niezrozumiałe słowa wypowiadane przez dzieci są
rozkoszne i MUSZĄ wywoływać uśmiech i w rezultacie śmiech) nazywając drzwi
kublą, nóż siką, papierosy fulu itd. etc. …

I zawsze jest ta ciotka czy
babka, albo babka czy ciotka, nawet nie wiesz kim tak właściwie ona jest ale
podobno to twoja rodzina, z którą nie miałeś kontaktu od dnia w którym dostałeś
od niej ilustrowaną biblię dla niedorozwiniętych dzieci. Wiesz tylko, że ona
chętnie zaleje cię informacjami o wszystkich tych ludziach, których nie znasz
„Pamiętasz wujka Franka? No jak to Franka nie pamiętasz? On cię w 95 na rękach
nosił na 4 piętro bo tam lubiłeś przez okno wyglądać(tu musisz przytaknąć bo
inaczej nie da ci spokoju i będzie dalej wypominać sytuacje) no, właśnie wujek
Franek ma reumatyzm w kolanach, krzyżu, kostkach, palcach już nawet w zębach!  A
ostatnio skarżył się, że go włosy na dupie bolą.

I tak musisz wysłuchiwać
kolejnych list chorób, kolejnych ludzi, o których istnieniu właśnie się
dowiedziałeś(a najchętniej powiedziałbyś „spierdalaj, nie chcę tego słuchać”
jednak twoją główkę ciągle podtrzymuje ciobateczna dłoń, żeby szampon Jonson
baby nie naleciał ci do oczu)

Następną nieodłączną częścią
rozmów ciobateczno-upupiających jest ślub i dzieci. Bo jak to kawaler bez
ślubu? Pannica bez męża? W tym wieku? W moich latach to by od czarownic wołali
albo dziwactw jakichś, ale się pozmieniało, tak się pozmieniało… ale jak to
ślub niekościelny? Przecież to nie po Bożemu! Ty możesz sobie tam wierzyć w co
chcesz ale ślub musi być kościelny, ja ci nie mówię co masz robić, tylko ślub
musi być kościelny a ty sobie tam wierz albo nie wierz, byleby po Bożemu. To ja
może ofiarę całopalną złożę? Hę??

Może jeszcze dzieci nie będziesz
miał? Jak bez dzieci? Musisz mieć dzieci(bo przecież każdy MUSI lubić dzieci –
te małe okropne gremliny) przecież to cud Boży.

„Nie wiem kto rozpowszechnił tę plotkę, ale to nie jest cud. Wybaczcie.To nie jest cud. Nie jest to większy cud niż spożywanie posiłku i
wylatujące później gówno z tyłka. Ok.? To chemiczna i biologiczna reakcja,
koniec kropka.” (dzięki Bill – lepiej bym tego nie ujął)

           Na sam
koniec są pytania w stylu czemu tak mało mówisz, czemu jesteś speszony (najpierw
gada przez 4 godziny bez nawet 1 pieprzonej przerwy na złapanie oddechu a
później dopytuje się o takie gówno, po takim występie nie masz ochoty
czegokolwiek wydusić z siebie. Więc tego nie robisz, niech sobie idzie –
zabiera swoje podtrzymujące łapsko, już go nie potrzebujesz, sam myjesz sobie
głowę i siusiaka. Było ci bardzo miło ale ten związek kończy się dokładnie
tutaj) Dlatego bardzo lubię rodzinne spotkania.

Na zakończenie występ Billa Hicksa na temat dzieci, z którym
całkowicie się zgadzam :)

Bo widzicie chłopak poczwarą jyst
mynszczyzny a dziwczyna znowuż kobiety jyst. I cały ból mój w tym, że nie
każden chłopak kiełkuje w mynszyznę, czasem coś mu tam we łbie zasiedzi i jak
tam siedzi to on myśl ma, że kobitą jyst a nie jyst! chłopcem przyzdobiony jeno
tylko, chłopcu spódniczkę wybaczyć można, mynszczyźnie nie! Zresztą ani jeden
by nie założył, bo on wie jak być mynski a chopok może mówić, że on tyż mynski jyst
ale prawdę wam powiem tak abyście ją zapamiętali.

Powiadam: posiadanie kutasa nie
czyni z was mynszczyzny, pies ma kutasa a nie mynszczyzna jyst, knur tyż a nie
tyż, łoś i niedzieć tyż mają a ni są, kobieta co noc ma kutasa a nie jyst
mynszczyzną! nawet by się tak nie ozwała! więc jeśli masz kutasa to jysteś
najwyżyj posiadaczem kutasa a mynszyzną być się musisz nauczyć dopiero.

A dobrze, żym już stary jyst i
babe swoja przed laty pochował, i tak za stary na nią byłem, zrzędzić mnie
przestała… ale tyż komu zemba pokazać ni ma, pół jabłka zjadam a połowę
zostawiam bo ona tą lewą połowę lubiała się zajadać a ja prawą znowuż wolę,
mniej słodka jyst czy bardzij jyst. Ważny, żym stary i baby szukać nie muszę bo
teraz strych taki ino.

Pacze chopak a jakby nie chopak,
może baba ale tyż ni baba i patrze, gały wyszczeszczam i nie wiem na co mnie te
gały jak nie widzę czy to chop jaki czy baba znowuż. I dobrze, żym stary bo
jeszcze bym podszydł i zagadać coś chcił i tu kokiety swoje bym odstawiał a
dobry w kokietach byłem za młodu! Panny jak na sznurku za mną pędziły! Ha! Tak
moją babe poznałem a martwa już jyst. A gdybym tak do takiej dzisiejszej
pannicy zagadał a by się okazała chopem to trauma, trauma i trauma na żywot
cały! A jak młody by się tak nadził to gorzej ino, bo dłużej żyć bydzie, chyba,
że go jakie auto przetrąci to i młodego przeżyje!

Strych teraz ino, strych z
wielkimi gałami! Może i ledwo widzę już, zużyte mam paczały, a na paczały, na
paczały się… Jednok widzę to, że mynszczyzn brak, brak ich tutyj a jeno
chłopacków w spodniach przybywa i krzyszczą: mynski! Mynski ja! Mynski jystym!
A ni są, zodyn ni jyst bo cóż to za myn kiedy na twarzy kobicą ma maseczkę,
umalowane gały i usty? A nawyt spodni już mynskich nie widzioł, wszędzie te
rurki i rurki ino ale jak tam jajca włożyć to ja nie mam myśli.

Kastraty jakie to muszo być, bo
ja próbował bo moda taka to i modny być chciał ale te rurki do łydki założył i
dalej przejść nie chciały. A wic 
powtórzyć powtórzę: aby być mynski to musisz być mynski, innej rady ni
ma na to, sam kutas to za mało, nawet jak nim wywijasz noc całą toś nie
mynscyzna. Mynski być to po mynsku się zachowywać i wyglądać jak mynski
mynscyzna , jeść jak mynscyzna i to co mynsyzna je. Taka moja rada dla
chłopców, którzy spódniczkę przybierają i bardziej są córką niż synem 

Jestem zmęczony akcjami pod tytułem: zbieraj
nakrętki dla Zosi, Agatki, Kuby, Bartka czy innego dziecka potrzebującego
pieniędzy na wózek inwalidzki albo operację. Czy to coś znaczy? Oczywiście w
miesiąc czy dwa możliwe jest uzbieranie na to ale ja to widzę bardziej jako
wielkie walenie sobie konia kosztem innych, łechtanie swojego ego, nic więcej. Bo pomimo tego, że każde z nich potrzebuje tej pomocy i
ludzie zbierają te pieprzone nakrętki, to ciągle nic nie znaczy.

Ludzie nie zbierają ich dla nich
tylko dla siebie. W ich głowach roją się myśli typu: przynajmniej tyle mogę dla
nich zrobić(pac nakrętka), chociaż tak mogę pomóc(pac nakrętka), jestem dobrym
człowiekiem pomagającym innym(pac nakrętka) - nie jesteś, jesteś zadufanym
chujem, który pragnie widzieć siebie jako kogoś dobrego. Oddajesz nakrętkę
jednocześnie dopijając swój napój, masz gdzieś czy pomagasz - po prostu
pozbywasz się nakrętki.

Aby zebrać kilogram nakrętek,
potrzeba od 300 do 500 sztuk, sporo. Cena w skupie? 20-70 groszy/kilogram,
wózek kosztuje 18 tysięcy, więc na 1 wózek potrzeba średnio 40 ton nakrętek
czyli 12-20 milionów sztuk. Teraz zastanów się gdzie jest ta twoja pomoc, dalej
uważasz, że pomagasz? Jak? Naprawdę chcesz pomóc? Nie wydaje mi się.

Wiedz, że o wiele bardziej
pomocne byłoby oddanie chociaż 1 grosza, 1 grosik, tylko 1, zobacz 1 grosik. Ale
nie, trzeba przecież napić się Sprite'a(pac nakrętka) łatwiej oddać coś czego
nie potrzebujesz niż 1 kurewski, malutki grosik. Nawet tego nie jesteś w stanie
zrobić.

Oddać śmieci - tak,
podzielić się pieniędzmi - nie.

Może następnym razem kiedy
zechcesz pomóc to zamiast coca coli kupisz wodę a różnicę wpłacisz na konto,
taki mały poradnik „Jak pomagać” pomocny, prawda?

A jeśli poczułeś się urażony, to
mam przydatną radę, kup 10
litrów napojów, najlepiej w 0.5 litrowych butelkach(bo
przecież pomagasz) i wypij je wszystkie, to proste – i ta to
robisz, lubisz to robić. Oczywiście uzyskane nakrętki oddaj na cele
charytatywne np. „Woda dla Afryki” albo „Wózek dla Madzi” masz wielki wybór
komu możesz zaoferować swoją wielkoduszną pomoc.

Ławka, ja, krzesło, pupa, drzewo, podłoże na podłodze.
Wszystko przylega do siebie, kartka do kartki na kartce. Muszę to powiedzieć,
zmuszony jestem przez muchę z muchą w zmuszowie, więc muszę muchę powiedzieć:
siedzę na ławce obok jest drzewo, ławka krzesłem siedzi a ja pupą siedzę. Wszyscy
do podłoża przymocowani jak lalki do sznurków na i przed występem, zależni od
siebie, bo po co miałbym siedzieć na pupie gdyby ławka nie siedziała? Gdyby
leżała nie mógłbym siedzieć a znowu gdybym ja chodził to ona nie mogłaby
siedzieć.

Tylko drzewo stoi, dumnie,
mamrotnie, w upokorzeniu, ono również chciałoby siedzieć – nie potrafi. Czym
byłoby siedzące drzewo? Krzesłem, taboretem, ławką, nie drzewem. Drzewo tylko
stoi i leży. Ono na swojej jednej nodze i ciele stoi wzbijając się w niebo
koroną szumiącą, ja tutaj na dole siedzę bez nóg dwóch, bo pomimo mojego
siedzenia nogi stoją, obrażone, z dala od siebie, ledwo dysząc po długiej
kłótni, która z przodu, która z tyłu. Nawet nie biegłem, zastanawiam się czy
mogę nazwać to chodem, jednak one… Ironio! Teraz obok muszą być, obok siebie,
zależne ode mnie czy bliżej czy dalej będą, marionetki, w moich rękach, jednak
nogach, przy nogach do pasa doczepionych.

Gdzieś w pobliżu deszcz skrada
się do nas, tak bez zamiaru, może tylko po to aby być bliżej, bliżej nas? Niech
odejdzie! Kap… kap…             
kap…   k..ap… I tak widzę jak
zbliża się każdym kapnięciem, już tu zostanie. Kap, kap, kap. Kpina, istna
kpina, kpi ze mnie, kpią, kpina w kpinie jakbym miał tabliczkę z napisem „kpić
na mnie” bezczelny deszcz kapie, a stąd do kpić blisko. Więc i ja zakpię, muszę
bronić, walczyć pozostało.

Kpina, kupa, analogia, analogią
go zaskoczę. Bo jeśli kpina to i kupa i w tej analogii doskonałej, kpić to
kupić, kupa kupić, kupi, kupią. Mam was małe rozrabiaki, myśleliście, że kupa, kupę,
kupo, a tu nie, kupa kupi, kupić. Wykpić krzyczycie? Wykupić, takie małe przy
mnie jesteście! Analogia, to mi pozostało, niezniszczalna, dobra, pomocna. Hahaha,
kupa kpi, że kupi kpinę, kupię, kupię. Kap, kap, kap, kpi, kpi, kup, kup, kup.
Dużo kup, kup, kup, kupa, kupi, kup mi to, kupi mi to!

W tym rozsmarowywaniu kupy nie
zauważyłem jak dziewczyna stanęła przy drzewie, ukrywając się przy nim(pewnie
dlatego jej nie widziałem) i przyglądała się memu niememu obliczu, które
rozrzuca wszędzie kupę. Z rozszalałego jeźdźca siedzącym na bujanym koniku,
rozjuszony szarżując na kpinę z kupą w dłoni, kołysząc się na boki, w przód i w
tył musiałem zejść, zeskoczyć! Zanim mnie zobaczy, nim ujrzy szkaradztwo twarzy
mojej, tą wykrzywioną kupą mordę! Za późno, ona widziała, ale tylko mnie, tylko
mnie!

Ja z kupą i kpiną i kap deszcz
miałem sens, mogłem biec ale bez, kpin, bez kupy tylko z deszczem sensu nie
miałem. Tylko ruchy opętane, tylko to widziała, więc na analogię kupy, kpina
zakpiła obserwatorem, z dystansu, na szwadron napuściła strzelców! Kula by mnie
nie ugodziła, ale ten wzrok niewinny, dziewczęcy nawet kupić nie zasłania już
kupy. Przyglądała mi się jakby chciała zapytać czy coś mi się nie stało, taki
miała wzrok, jak dobrotliwa osoba patrzy na szaleńca w mękach. Pragnie pomóc
ale strach zmusza do ukrycia.

Muszę grać! Muszę grać, kpino –
kup pianino! Nogi z niezgody w przyjaźń zaprowadzić, zmusić, posłuszne przy
pasie, baczność! Ręce z kupy w spodnie wytrzeć, żeby zapomnieć o kupie, wyrzec
się, być dalej od niej. Kap, kap, kap, kap. Zrzucić czym prędzej, pod konia to
kupa koni, konia kupi, kupa konia. Konia! Nie moja, mordę w deszczu obmyć, ochłodzić,
zmyć te rysy gonitwy, które przywarły jak jajko może przywrzeć do patelni, jak
kupa przywiera do muszli, brąz na bieli.

Przypasować na nowo pupę do
ławki, siedzieć naturalnie, nie spięcie, rozluźnić mordę, zakryć, rozluźnić
nogi, ba-czność! Ręce w kieszenie, na spodnie, spleść, unieruchomić. Teraz
palce podrygiwać zaczynają, tańczyć im się zachciało, w nerwach tańczyć,
przeplatańca pomieszanego z przekładańcem na warstwowym. Otrzepańce, jest
gorzej niż było, nawet drzewo się odsunęło! Z szaleńca w błazna, mogłem już
zostać przy szaleńcu, gdybym był szaleńcem musiała by uznać, że to normalne
galopować z kupą, siedząc.

Już opanowany, wszystko na swoim
miejscu, palce nie grzebią w pupie, łokcie nie wchodzą w uszy, dziurki od nosa
wyszły już z pępka. Mordę w twarz udało się przywrócić, okaz zdrowia i
normalności. Nie uwierzy, może ucieknę? Ale jak miałbym uciec? Nie mam powodu
by uciec, z szaleńca w ucieczkę można uciec, z błazna w ucieczkę można uciec,
ale z normalności w ucieczkę? Bez powodu uciekać? Nie można, musiałem siedzieć
jakbym dopiero co zasiadł. Kpino! Zakupię cię jeszcze!

 – można? – zapytała cieniutkim głosikiem,
niemal szepcząc mi do ucha. Jednak zadziałało, z drzewa ukryta podeszła
wyszeptać, zadziałało, przecież, że można, proszę. A tak trzeba jej to
powiedzieć – można – odpowiedziałem. Odzyskałem wiarę, wiedziałem, że kpina
gdzieś tu próbuje zakpić, ale dziewczyna nie mogła być już dłużej narzędziem,
nie mogła zapytać co tu robiłem przed chwilą, jaki był powód. Byłoby to zbyt
śmiałe, wzbudziłoby zainteresowanie, o zgrozo musielibyśmy rozmawiać,
nieznajomi rozmawiać, niedorzeczność.

Ludzie nie mogą podchodzić do
nieznajomych i rozmawiać to nie mieści się w ramach człowieczeństwa, wywołałoby
to skandal w półświatku półludzkim. Możemy tylko patrzeć i mówić z cicha do
siebie lub znajomych. Przyglądać się i dziwić, nie pytać, nie interesować nawet
kiedy interesuje, musimy trwać zobojętniali, z twarzą. Musimy mieć twarz,
dokładnie taką, bez rys, emocji, wyrazu, musi być gładka, obojętna, znudzona,
jakby wszystko już zobaczyła, niczym nie mogła się zdziwić czy zachwycić.

Niekontrolowany uśmiech wywołany
błahostką, taki mimowolny, przypadkowy, niezamierzony wywołuje wzburzenie
większe niżeli gdybym zadźgał przechodnia widelcem do oliwek! Jedząc oliwki,
przegryzając słonecznikiem, popijając kotletami. Jednak nikt mi tego nie powie,
bo mówić do nieznajomego to wstyd. Dlatego nieznajoma nie może mnie zapytać,
więc ja nie mam powodu odpowiedzieć i wytłumaczyć.

A co jeśli ona złamie tę zasadę? Jesteśmy
tu tylko my, nieznajomi, jeśli ja się nie wzburzę i ona się nie wzburzy to może
mówić. Wtedy będę stracony, zatracony, wykpiony. Co powinienem zrobić? Nie mogę
wstać, przytrzaśnięty jestem jej siedzeniem , a skoro zapytała czy można,
musiałbym powiedzieć „do widzenia” tylko czy będę ją jeszcze widzieć? Bardziej
odpowiednie byłoby „żegnaj” Nie!, nie mogę powiedzieć, to by znaczyło
zakończenie konwersacji. Znaczyłoby, że rozmawialiśmy, nie mam powodu do
nagłego wstania i ucieczki. Wstanie i uciekanie bez do widzenia nie byłoby
kompletne, kpina wciąż na mnie ciążyła.

Zbadałem jej dołki na oczy, nos
dość zadarty, usta lekko wysunięte, wargi rozpierzchnione, język wysunięty.
Wysunięty? W jakim celu? Czyżby smakowała powietrza? Chciała lizać siebie? Cała
twarz była dziewczęca, tylko ten język jaszczurzy! Zmuszał mnie do zastanowienia,
nie mogłem jej dać do zrozumienia, że mnie to dziwi. O nie bo to by znaczyło, że
widzę a nie mogę widzieć a tym bardziej nie mam prawa się dziwić. Nie mogła też
teraz go schować, musiała zagrywać językiem, on tak ma być. Dokładnie tutaj,
jestem panienką z językiem. Widziałeś już przecież panienki z językami, języki
przyczepione w ustach, więc mój na zewnątrz jest naturalny. Ot język, na
wierzchu, pokazanie języka sobie.

Wydawało mi się, że chciała
wytłumaczyć, za językiem w kolejce ustawiały się słowa wstydliwe „ja, ten
język, sam wylazł” to chciała powiedzieć! Rozmową mi zagroziła, działanie,
działać szybko. Szyderczy uśmiech kpiny szerzył się szczerzył. I pewnie bym zastygł w tej kpinie, w rozmowę
bym wpadł gdyby babcia nas nie przyłapała na próbie rozmowy. Podbiegła i swoją
ciężką torbą z zamachu, machnęła w dziewczynę. Torbą przez głowę, babcią na
ratunek. Już bez języka, z torbą na głowie siedziała, ja siedziałem obok a
babcia stała i pilnowała. Uratowany, tym razem. 

Kurwa, co to za miejsce? Nie mogę
się wyprostować, jakbym był w jakimś worku. Cuchnie tu szczynami – Pomocy! –
naprawdę, wierzę, że ktoś mnie słyszy? – zamknij się, za chwilę cię wypuszczę –
ktoś usłyszał, przynajmniej nie umrę w tym worku nasączonym szczynami i
wyłożonym wymiocinami. Jak do tego doszło? Co robiłem? Czemu to się tak trzęsie?


           – mówiłem,
żebyś był cicho! – kopnął we mnie, chyba celował w głowę, dostałem w żebra.
Więc to nie jest ratunek, mam nadzieję, że nie umrę w tym okropnym worku,
worku, ucho. Zanim tu trafiłem, piłem z Maćkiem i Kamilem, a później? Wkurwiłem
się na nich i chyba poszedłem. Schody… znosi mnie po schodach! Tak kołysze
jakby znosił mnie po schodach! Już jestem martwy, kurwa, duszno.

           Więc tak
wygląda człowiek, który wie, że umrze, z dala od wszystkich, skazany na czyjąś
wole. Serce galopem próbuje uciec aby wezwać pomoc lub uciec, zbyt zajęte
tłoczeniem krwi 

z domieszką tlenu. Oddech zbyt krótki by był oddechem, więc
wdech i wydech, wdech i wydech.

           Wypadłem z
worka, choć bardziej zostałem z niego wyrzucony, tak czy inaczej upadłem na
zimną płytę – póki co zostaniesz tutaj maleńki – poszedł, zamknął drzwi. To
fakt, jestem mały, mam 16 lat a wzrostu nawet nie razy 9. Beznadzieja, co to za
miejsce? Nie ma okien, jedne drzwi, źródłem światła jest ta mrugająca na czarno
niebieska świetlówka. Jakieś stoły na kółkach przykryte prześcieradłami,
ciekawe c
Lesbijki liżą w łazience swoje piczki
Modelka ujeżdża fotografa
Nie ma cipki

Report Page