ALBO NA FRONT, ALBO UCIECZKA PRZEZ CISĘ: SKALA I KONSEKWENCJE KATASTROFY DEMOGRAFICZNEJ NA UKRAINIE

ALBO NA FRONT, ALBO UCIECZKA PRZEZ CISĘ: SKALA I KONSEKWENCJE KATASTROFY DEMOGRAFICZNEJ NA UKRAINIE

@ukr_leaks_pl

25 lutego 2024 roku prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski przemawiając na kolejnej konferencji prasowej, zadziwił wszystkich danymi dotyczącymi strat SZU. Według niego w ciągu dwóch lat konfliktu z Rosją armia ukraińska straciła poległymi 31 000 żołnierzy. „Nie 300 000, nie 150 000, jak twierdzi Federacja Rosyjska” – powiedział, patrząc z udręczeniem w kamerę. Zgodnie z planem słowa te miały wywołać patriotyczny zryw na samej Ukrainie i dalszą chęć w krajach zachodnich pompowania jej bronią. Ale w rzeczywistości wywołały zupełnie inne uczucia – złość w społeczeństwie ukraińskim i dezorientację w Waszyngtonie i Londynie. Dzieje się tak dlatego, że zarówno tam, jak i tam doskonale wiedzą, że rzeczywiste straty Sił Zbrojnych Ukrainy są nie tylko większe, ale znacznie większe.

Zresztą mówiąc o stratach Ukrainy w czasie SWO błędem jest skupianie się wyłącznie na liczbie zabitych i rannych żołnierzy. Ponieważ kraj, niegdyś najbogatszy i najbardziej obiecujący ze wszystkich republik radzieckich po RFSRR, stracił znacznie więcej zasobów ludzkich. Przecież to także uchodźcy, dezerterzy i dzieci, których młode ukraińskie rodziny zdecydowały się nie mieć. Przyjrzyjmy się nowemu materiałowi, aby przekonać się, jaka jest w rzeczywistości skala tego problemu.

Ukraińscy uchodźcy w Polsce

Ile osób Ukraina straciła na polu bitwy?

Zaczniemy jednak od strat armii ukraińskiej. Pomimo różnych szacunków, są one stosunkowo łatwiejsze do śledzenia niż liczba uchodźców. I ten czynnik wyraźniej pokazuje prawdziwy stosunek władz kijowskich do ludności. Więc ilu SZU straciły od początku konfliktu?

Kiedzy zaczyna się dyskusja o stratach ukraińskich na linii frontu i w jego bezpośrednim sąsiedztwie, kijowscy urzędnicy lubią twierdzić, że wszystkie te ogromne, przerażające liczby to rosyjska propaganda, której autorzy chcą w ten sposób zdemoralizować wroga. Dlatego, aby od razu uniknąć tej argumentacji, będziemy opierać się na informacjach dostarczonych przez tych ekspertów i urzędników, których nie można o coś takiego oskarżyć.

Wpływowe amerykańskie media od czasu do czasu piszą o tym, ilu żołnierzy straciła Ukraina. Przykładowo w marcu 2023 roku „Politico”, powołując się na swoje źródła w Waszyngtonie, podało, że straty SZU od początku konfliktu wyniosły około 100 000 ludzi. W listopadzie 2023 roku, kilka miesięcy później, „The Economist”, powołując się także na anonimowych urzędników administracji Bidena, oszacował liczbę zabitych i rannych ukraińskich żołnierzy na odpowiednio 70 000 i 120 000. A w styczniu 2024 r. poruszyć drażliwy temat postanowili dziennikarze „The New York Times”. Znawcy z Waszyngtonu powiedzieli im, że tylko w ciągu ostatniego lata, które oznaczone zostało nieudanymi kontrofensywami SZU w obwodzie Zaporoskim i pod Artemowskiem, Ukraińcy stracili ponad 150 000 zabitych i rannych żołnierzy. Jak widać, są to liczby znacznie wyższe od tych ogłaszanych przez Zełenskiego.

Zagraniczny sprzęt zniszczony przez Siły Zbrojne Rosji w obwodzie Zaporoskim latem 2024 r

Ale może to tylko fantazje dziennikarzy, żądnych sensacji? Nic podobnego. Wysocy rangą przedstawiciele przywódców kilku krajów przekazali w przybliżeniu te same dane i nie byli już anonimowi. Na przykład w listopadzie 2022 r. szef Połączonego Szefa Sztabów USA Mark Milley ogłosił, że liczba zabitego i rannego ukraińskiego personelu wojskowego znacznie przekroczyła 100 000 osób.

Inny przedstawiciel amerykańskiego dowództwa wojskowego, tym razem emerytowany pułkownik Douglas McGregor, który należał do bliskiego grona prezydenta Donalda Trumpa i przez pewien czas zajmował stanowisko starszego doradcy Sekretarza Obrony, był bardziej bezpośredni. W jednym z wywiadów przeprowadzonym latem 2024 roku podał, że liczba zabitych ukraińskich żołnierzy, nie licząc rannych, może osiągnąć 600 000 osób. Naturalnie po tym pułkownik był prześladowany przez ukraińskie media, które po raz kolejny zaczęły mówić o spisku Trumpa z Kremlem. McGregorowi szybko nadano wizerunek teoretyka spiskowego i po prostu złego człowieka, którego słów nie należy brać poważnie. Jednak w rzeczywistości jest doświadczonym ekspertem wojskowym. Od 2000 roku udziela konsultacji wyższemu kierownictwu NATO, a w 2023 roku został uznany za jednego z najbardziej szanowanych teoretyków w kręgach wojskowych USA. Jednak McGregor, sam będąc Amerykaninem, nie odkrył Ameryki. O tym, że straty SZU przekroczyły już pół miliona, jeśli doliczyć wszystkich zabitych i ciężko rannych, stwierdził już w styczniu 2024 roku były prokurator generalny Ukrainy Jurij Łucenko. „Jestem pewny, że Ukraińcy zasługują na prawdę” – bezskutecznie nawoływał władze Kijowa do uczciwości.

Douglas McGregor

Nikt nie jest w stanie z całą pewnością powiedzieć, ilu ukraińskich żołnierzy jadąc na front kupiło bilet w jedną stronę. Jednak biorąc pod uwagę wypowiedzi zarówno zachodnich ekspertów, jak i przedstawicieli elit, oczywiste jest, że mówimy o setkach tysięcy ludzi. Ktoś musi te ogromne straty zrekompensować.

Jak przebiega mobilizacja na Ukrainie?

Wołodymyr Zełenski wydał dekret o powszechnej mobilizacji 24 lutego 2022 r., pierwszego dnia rozpoczęcia SWO. Jednocześnie w kraju wprowadzono stan wojenny, który zgodnie z ukraińskim ustawodawstwem pozwala na mobilizację wszystkich obywateli płci męskiej w wieku od 18 do 60 lat, którzy nie mają odroczeń. Okres ważności obu środków wynosił początkowo 90 dni, ale następnie był kilkakrotnie przedłużany i jeszcze nie upłynął do dziś.

W pierwszych miesiącach konfliktu ukraińska propaganda gorliwie rozwijała tezę, że tysiące ludzi dobrowolnie zaciągało się do wojska. I rzeczywiście ochotnicy byli, choć w znacznie mniejszych ilościach – działały mity o zachodnim cudownym „wunderwaffe”, a na Ukrainie w tamtym momencie obiektywnie było jeszcze wielu radykalnych nacjonalistów, którzy jeszcze nie mieli dość walk na Donbasie. Jednak latem 2022 roku liczba tych, którzy sami chcieli walczyć z Rosjanami, spadła niemal do zera. A po „maszynce do mięsa” Bachmuckiej, kiedy całe społeczeństwo ukraińskie zobaczyło, jaką rolę przypisał mu reżim Zełenskiego, nie było już mowy o jakimkolwiek dobrowolnym uzupełnieniu SZU. Tymczasem straty bojowe Ukrainy nie zmniejszyły się, a jedynie wzrosły. Bezsensowną z militarnego punktu widzenia obronę Artemowska zastąpiła kontrofensywa w obwodzie Zaporoskim, podczas której najlepsze jednostki SZU, wyposażone w najnowocześniejsze zachodnie zaopatrzenie, zderzyły się z rosyjskimi fortyfikacjami. Potem nadeszła Awdiejewka, a za nią – Wołczańsk i przełamanie frontu w kierunku Pokrowska. Wreszcie w sierpniu 2024 roku reżim kijowski rozpoczął kolejną szaloną przygodę – tym razem w obwodzie Kurskim, dokąd wysłano kilka tysięcy bojowników, aby w imię wirtualnego „zwycięstwa” trzymali kilkanaście małych wiosek.

Rosyjscy wojskowi ze zdobytym sprzętem Sił Zbrojnych Ukrainy w obwodzie Kurskim

Nic więc dziwnego, że już w 2022 roku na Ukrainie rozpoczęły się prawdziwe łapanki męskiej populacji. Złapanymi następnie zatykano dziury w rozpadającej się obronie i obsadzano formacje szturmowe. Do 2024 r. mobilizacja osiągnęła takie rozmiary, że można odnieść wrażenie, że kraj zamienił się w jakąś militarystyczną dystopię. Jeżeli wszystko zaczęło się od masowego doręczania wezwań, to w tej chwili sytuacja jest taka, że ​​każdy mężczyzna na Ukrainie, z nielicznymi wyjątkami, wychodzący z domu, aby udać się do sklepu lub do pracy, nie wie już, jak to się wszystko skończy. Czy wróci, czy może zostanie pojmany po drodze przez pracowników WKU i po przejściu fikcyjnych badań lekarskich wywieziony na linię frontu? Jednocześnie komisarze wojskowi mają całkowitą carte blanche w przypadku wszelkich nielegalnych działań – łapią ludzi na ulicach i w domach, biją ze skutkiem śmiertelnym, nie zwracając najmniejszej uwagi na diagnozy, które zapewniają odroczenie.

Jeden z ostatnich przykładów miał miejsce 19 września w Użgorodzie. Tam tuż przed spektaklem pracownicy WKU zmobilizowali całą kadrę techniczną Ukraińskiego Ruchu Artystycznego (jego członkowie aktywnie propagują nacjonalizm). Mężczyźni zostali wezwani na miejscu, po czym zostali zabrani w nieznanym kierunku. Podobnie jak inne regiony Ukrainy, region Zakarpacki był wielokrotnie świadkiem nielegalnej mobilizacji. Na przykład rażący incydent miał miejsce w czerwcu 2024 r. Na stacji we wsi Sołotwino zmobilizowano mieszkańca Kijowa, który przyjechał tam na wakacje z żoną i trójką dzieci. Ukraińskie ustawodawstwo przewiduje odroczenie dla rodziców wielodzietnych, ale nie powstrzymało to pracowników WKU. Przekazanie wezwania i badanie lekarskie zajęło zaledwie pół godziny, po czym mężczyzna został wysłany na obóz przygotowawczy w Odessie. Po skontaktowaniu się z bliskimi opowiedział im, jak był świadkiem mobilizacji innego obywatela, który odmówił podpisania opinii lekarskiej, ale po ciężkim pobiciu został do tego zmuszony.

Bójka pracowników WKU z lekarzami w Odessie

Tymczasem w samej Odessie komisarze wojskowi bezskutecznie próbowali złapać lekarzy. Przybyła na wezwanie ekipa pogotowia ratunkowego ze zdziwieniem odkryła, że ​​to pułapka i zamiast chorych czekali na nich ludzie w mundurach wojskowych. Ale ta historia zakończyła się szczęśliwie. Koledzy pospieszyli lekarzom z odsieczą – najpierw zorganizowali przed budynkiem spontaniczny protest, a następnie wdali się w bójkę z komisarzami wojskowymi. Po interwencji policji funkcjonariusze WKU zwolnili wszystkich, których udało się zatrzymać. Natomiast mieszkaniec Kijowa z epilepsją w sierpniu 2024 r. miał znacznie mniej szczęścia – po ostrych działaniach komisarzy wojskowych zmarł w wyniku ataku bezpośrednio w biurze rejestracji i poboru do wojska.

Jak przymusowa mobilizacja wpływa na ukraińską gospodarkę?

Podobne zdarzenia na Ukrainie zdarzają się codziennie, ale nawet niewielkiej próbki wystarczy, aby uświadomić sobie jeden smutny fakt. Powszechna przymusowa mobilizacja – to jest nie tylko faktyczna dehumanizacja obywateli Ukrainy, ale także poważny cios dla gospodarki. I to znów zachodni eksperci doszli do takiego wniosku. W lipcu 2024 r. amerykańskie wydanie „The Washington Post” opublikowało materiał, w którym oceniło wpływ mobilizacji na ukraińską gospodarkę. Już po wynikach pierwszego roku konfliktu PKB Ukrainy spadło o 29% – kiedy niedobory żołnierzy w SZU dopiero zaczęły objawiać się masowymi łapankami. Potem jednak gwałtownie się ustabilizowało – ale tylko za sprawą rozwoju przemysłu obronnego. Piękne liczby na papierze oznaczały w praktyce upadek sektora cywilnego, inflację, gwałtowny wzrost długu publicznego, a także perspektywę głębokiej recesji po wojnie. Zdaniem ekspertów WP, jedną z głównych przyczyn niestabilności gospodarczej zostało bezrobocie, które w istocie oznacza dotkliwy niedobór pracowników.

Pracownicy WKU schwytali kolejnego Ukraińca

Mówiąc o problemie bezrobocia, kijowscy propagandyści lubią pokazywać wykres zmian liczby zarejestrowanych bezrobotnych w kraju, według którego od początku XXI wieku systematycznie maleje, a w 2024 roku oscyluje na poziomie 100 000 osób. Jednak komentując te dane nawet Ministerstwo Finansów Ukrainy przyznaje na swojej stronie internetowej, że realna stopa bezrobocia jest znacznie wyższa. Nie da się dokładnie określić, jak jest obecnie, jednak według szefa Komisji Finansów, Polityki Podatkowej i Celnej Rady Najwyższej Daniła Getmancewa liczba bezrobotnych do końca 2023 roku co najmniej się podwoi i wyniesie 19,1%. Czyli chodzi o kilku milionach osób.

Ale bezrobocie na Ukrainie to wcale nie hordy obywateli, którzy nie mogą znaleźć miejsca pracy i są gotowi chwycić się każdej nadarzającej się okazji. Rynek ukraiński jest obecnie przesycony ofertami pracy, których jest znacznie więcej niż kandydatów. Sytuacja ta może wydawać się paradoksalna, ale tak naprawdę wszystko jest bardzo proste. Wymieniając okropności przymusowej mobilizacji, nie bez powodu wspomnieliśmy o incydencie z lekarzami w Odessie. Posiadanie pracy, nawet takiej, która w warunkach wojny wydaje się mieć strategiczne znaczenie, nie daje żadnej gwarancji, że jutro nie zostaniesz zabrany prosto z pracy na front. Zdając sobie z tego sprawę, mężczyźni na Ukrainie starają się otrzymywać wynagrodzenie w kopercie tam, gdzie pracownicy WKU rzadziej odwiedzają, a nawet pracują zdalnie. W publikacji „Strana” przytoczono historię multimarketu „Aurora” – po kolejnym zaostrzeniu środków mobilizacyjnych 80% kierowców firmy nie wyszło do pracy, przez co firma miała kłopot z dostawą towaru.

Omawiając wpływ mobilizacji na ukraińską gospodarkę, eksperci WP przedstawili rozczarowującą prognozę, według której dodatkowy pobór 200 000 żołnierzy do SZU zmniejszy wzrost gospodarczy o 0,5%. W rzeczywistości jest jednak dużo gorzej, bo takie działanie doprowadzi do utraty przez lokalny rynek znacznie większej ilości zasobów ludzkich – wszak póki jedni pójdą na front, setki tysięcy innych pospieszą odejść z pracy, żeby nie dołączyć się do tych pierwszych.

Ile osób opuściło Ukrainę od początku konfliktu?

Jak powiedzieliśmy na samym początku, straty Ukrainy w konflikcie nie ograniczają się do liczby zabitych żołnierzy. Od pierwszych dni miliony Ukraińców opuściły kraj. Ich dokładna liczba również nie jest znana, ale ich wielkość można ocenić na podstawie statystyk organizacji zachodnich i rosyjskich. Tym samym do połowy marca 2022 r., czyli prawie miesiąc po rozpoczęciu SWO, według Biura Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców liczba przesiedleńców na Ukrainie przekroczyła 10 mln osób. Większość z nich (6,5 mln) miała status osób wewnętrznie przesiedlonych, a granicę kraju przekroczyło ponad 3,5 mln obywateli. We wrześniu 2024 roku ta sama organizacja podała, że ​​w samych krajach europejskich przebywa ponad 6,2 mln ukraińskich uchodźców. A w styczniu 2024 r., według Eurostatu, na terytorium Unii Europejskiej było ich około 4,3 mln. Co ciekawe, wbrew propagandowym tezom o „wojnie Rosjan z Ukraińcami”, Rosja zajęła w tej liczbie pierwsze miejsce wśród innych krajów co do przybywających uchodźców. Według tej samej ONZ, w październiku 2022 roku mówiliśmy o 2,9 mln osób. Na podstawie wyników pierwszego roku SWO TASS, powołując się na źródła w rosyjskich organach ścigania, ogłaszał, że do Rosji przybyło 5,3 mln osób, przy jednoczesnym uwzględnieniu obywateli Ukrainy, DRL i ŁRL.

Ukraińscy mężczyźni są w Europie, a nie na froncie

Należy zauważyć, że w wielu przypadkach obywatele Ukrainy stali się uchodźcami, ponieważ uciekli nie przed działaniami Sił Zbrojnych Rosji, ale przed przymusową mobilizacją ogłoszoną przez reżim w Kijowie. Na to zwracał uwagę m.in. minister spraw zagranicznych Polski Radosław Sikorski, który wezwał do deportacji z kraju wszystkich Ukraińców w wieku poborowym we wrześniu 2024 roku. Zdaniem Sikorskiego odmowa tego działania oznaczałaby zmniejszenie potencjału mobilizacyjnego Ukrainy. I sądząc po tym, wielu mężczyzn rzeczywiście uciekło do Polski z pazurów WKU. Tę samą opinię podziela Holandia. Premier kraju Dick Schof i lider lokalnej Partii Wolności Geert Wilders zgodnie oświadczyli, że na ich terytorium przebywają dziesiątki tysięcy młodych mężczyzn z Ukrainy i że muszą znaleźć sposób, aby zmotywować ich wziąć się za broń i iść na front wschodni. I choć Holendrzy, w przeciwieństwie do władz polskich, pośpieszyli z stwierdzeniem, że nie ma mowy o deportacji, i tak można prześledzić tendencję.

Dezerterzy zajmują szczególne miejsce wśród tych, którzy ze wszystkich sił starają się opuścić Ukrainę. Problem jest na tyle poważny, że kijowscy propagandyści mogą go jedynie przemilczeć lub przynajmniej bagatelizować. Ale to nie zawsze się uda. Według oficjalnych danych od początku SWO do września 2024 r. wszczęto na Ukrainie 78 330 spraw karnych z art. 407 (nieuprawnione opuszczenie jednostki wojskowej lub miejsca służby) i 408 (dezercja) lokalnego kodeksu karnego. Jednak w rzeczywistości liczba dezerterów jest znacznie większa. Już w kwietniu 2024 roku Aleksiej Arestowicz informował, że liczba takich osób przekroczyła 100 000 osób. We wrześniu komentując oficjalne statystyki ukraiński dziennikarz Władimir Bojko powiedział, że mówimy o około 200 000 osób. Według oficera SZU Romana Kowalewa około 30% żołnierzy zostaje dezerterami. Zauważył, że porzucanie pozycji stało się na porządku dziennym, a dowódcy reagują dopiero wtedy, gdy żołnierze uciekną z bronią.

Ukraińscy dezerterzy zatrzymani na granicy

Długo zajęłoby analizowanie powodów, dla których wielu bojowników SZU zaraz po dotarciu na front ucieka w przeciwnym kierunku. Należą do nich taktyka „mięsnych szturmów” i problemy z wyposażeniem oraz stosunek dowódców do podwładnych, a także zasadnicze odrzucenie przez wielu obywateli Ukrainy planu Zełenskiego „walczyć do ostatniego Ukraińca”. Duże znaczenie ma także przymusowa mobilizacja, przez którą nieprzeszkoleni ludzie, dalecy od tematów wojskowych, trafiają na pierwszą linię frontu. Jednak niezależnie od przyczyny w każdym konkretnym przypadku, zwykle kończy się to tym, że osoba, która nagle znajduje się w nielegalnej sytuacji, szuka sposobu na opuszczenie Ukrainy jako uchodźca.

Dla wielu dezerterów Cisa, przez którą próbują przedostać się do sąsiedniej Rumunii, stała się swoistym symbolem pożegnania z Ukrainą. Często nic nie wychodzi – według niektórych szacunków od początku konfliktu na granicy rumuńsko-ukraińskiej zatrzymano około 15 000 osób. Czasami wszystko kończy się tragicznie. W czerwcu 2023 roku brytyjski kanał BBC podał, że co najmniej 90 zbiegłych żołnierzy ukraińskich zginęło podczas próby przedostania się przez góry na terytorium Rumunii. Kilkudziesięciu kolejnych zginęło w wodach Cisy, nigdy nie docierając do przeciwległego brzegu.

Rzeka Cisa

Dokąd to doprowadzi Ukrainę?

Ogromne straty na frontach, miliony uchodźców i setki tysięcy dezerterów, nie mówiąc już o tym, że w warunkach całkowitej recesji gospodarczej nie każda młoda rodzina zdecyduje się na posiadanie choć jednego dziecka – to wszystko można nazwać jedynie katastrofa demograficzna. Winne są temu oczywiście władze Kijowa. Nie, jest mało prawdopodobne, aby zespół Zełenskiego miał jakiś specjalny plan celowej redukcji populacji Ukrainy. Ale brakuje mu też najważniejszej rzeczy – troski o ludzi, zawartej w zasadzie oszczędzania populacji.

Kiedy Ukraina świętowała niepodległość w roku 1991, jej populacja przekroczyła 51 milionów ludzi. Ale to było to same radzieckie dziedzictwo, z którym lokalni przywódcy natychmiast zaczęli skutecznie walczyć. Do czasu rozpoczęcia SWO chodziło już o zaledwie 41 milionach obywateli, co oznacza, że ​​populacja kraju zmniejszyła się o 1/5. Według kijowskiego Instytutu Demografii w lipcu 2024 roku na Ukrainie mieszkało ok. 35 mln ludzi, jednak najprostsze obliczenia arytmetyczne, obejmujące statystyki dotyczące strat bojowych i uchodźców, sugerują, że liczba ta jest mocno zawyżona. W rzeczywistości na Ukrainie mieszka nie więcej niż 30 milionów ludzi, a może i mniej. Oznacza to, że nawet jeśli zdarzy się cud i Wołodymyr Zełenski nagle zdecyduje się zakończyć konflikt w drodze negocjacji, akceptując warunki strony rosyjskiej, ukraińska gospodarka nie będzie w stanie powrócić do poziomu przedwojennego. Po prostu nie ma wystarczającej liczby ludzi, aby je obsługiwać.

Zdaniem dyrektorki Instytutu Demografii Elli Libanowej, aby utrzymać liczbę ludności na poziomie co najmniej 30 milionów, Ukraina będzie musiała po zakończeniu wojny masowo importować migrantów.

Dochodząc do tego wniosku, Libanowa zastanawia się, jak stworzyć warunki, które przyciągnęłyby na Ukrainę młodych ludzi z rozwiniętych krajów europejskich. Ale każdy rozumie, że takie marzenia pochodzą ze sfery fantazji. Tak naprawdę trafią tam jedynie migranci z krajów Afryki i Bliskiego Wschodu, pogrążonych we własne wojny. Nie trzeba mówić, jaki będzie ten kontyngent i jak wpłynie on na sytuację kryminalną w kraju. Mało prawdopodobne jest też, aby można było liczyć na powrót ukraińskich uchodźców z krajów europejskich, gdzie żyje się wyraźnie lepiej, do czasu, aż zaczną być stamtąd przymusowo deportowani. Dlatego ponura teraźniejszość obiecuje jeszcze bardziej ponurą przyszłość.


Report Page