Żylasty potwór

Żylasty potwór




⚡ KLIKNIJ TUTAJ, ABY UZYSKAĆ WIĘCEJ INFORMACJI 👈🏻👈🏻👈🏻

































Żylasty potwór
Öffnet in einem neuen Fenster Öffnet eine externe Website Öffnet eine externe Website in einem neuen Fenster
Auf dieser Website werden Daten wie Cookies gespeichert, um wichtige Funktionen der Website sowie Marketing, Personalisierung und Analyse zu ermöglichen. Indem Sie auf dieser Website bleiben, geben Sie Ihre Zustimmung. Datenschutzerklärung
Oko z otchłani Autor: Anthony Reynolds
Sigvar Półkołczan ukląkł na jedno kolano, pochylając głowę, a wicher za bramą zawył niczym znane z legend lodowe upiory.
Był Siepaczem ze Szczytów, Krwawym Mieczem z Zimowej Iglicy. Pozbawił głowy Helmgara Skaliste Serce, wodza Wybranych Dzieciąt, i w pojedynkę obronił Dolinę Goryczy, odpierając plemię Cierniokruków, dopóki nie nadeszły posiłki z cytadeli.
Co więcej, Sigvar był Zrodzonym z Lodu .
A jednak — mimo tych wszystkich wielkich czynów i zaszczytów, na które zasłużył pod bacznym Okiem Lissandry — klęcząc w otwartej bramie Cytadeli Mroźnej Straży i słuchając przeraźliwie zawodzącego nad Howling Abyss wiatru, czuł lekki niepokój w związku z czekającym go zadaniem.
Nie założył swojego ciężkiego, ciemnego pancerza, bo nie sprawdziłby się podczas misji, ale przewiązana na plecach tarcza i przytroczony do pasa miecz dawały mu dość pewności siebie. Sporo od niego oczekiwano. Modlił się, by nie zawieść.
— Zagłębiacie się teraz w znajdującą się pod nami ciemność, bracia i siostro z Loży — rzekł Ralakka Rozwidlony Język, Mroźny Ojciec Strażników. — Ale nie będziecie sami. My, Dzieci Mroźnego Cienia, nigdy nie jesteśmy same, czy to podczas najmroczniejszych na lodowych ziemiach zim, czy w najgłębszych zakamarkach ukrytych ścieżek. Oko Lissandry zawsze bacznie nas obserwuje.
— Z lodu powstaliśmy i w lód się obrócimy — zaintonował Sigvar wraz z pozostałą dwójką członków Loży.
Po jego lewej klęczał Olar Kamienna Pięść — legendarny wojownik, który walczył w szeregach Mroźnej Straży przez pół żywota, jeszcze zanim Sigvar przyszedł na świat. Był szczupły jak wilk, miał całkiem siwą brodę i stalowoszare oczy, a jego skóra przypominała poznaczoną głębokimi bruzdami skałę. Ramiona okrył futrem lodowych niedźwiedzi, a jego nagie ręce zdobiły wyblakłe tatuaże wojenne i kilkanaście żelaznych obręczy zdobytych w rytualnych walkach. Na plecach nosił olbrzymi młot, Dziecię Gromu . Broń ta, z żeleźcem powleczonym Prawdziwym Lodem, była równie słynna co jej właściciel.
Po prawej stronie Sigvara klęczała Halla Lodowa Dusza. Sigvar ubóstwiał Olara, Halla zaś go onieśmielała. Była nieustraszona, niezłomna, bezlitosna i śmiercionośna niczym zima. U pasa zawieszone miała bliźniacze topory o krótkich trzonkach — Krwawy Kieł i Krwawy Szpon . Dziwnie było ją jednak zobaczyć bez ciemnej kolczugi i rogatego hełmu. Podobnie jak Sigvar i Olar zrezygnowała tym razem z pancerza. Boki głowy miała wygolone, a z reszty jasnych włosów uplotła pojedynczy, misterny warkocz, który przypominał smoczy grzebień. Jej lewa źrenica była zupełnie biała, a na policzku widniały trzy głębokie blizny — ślad po oślepiającym ciosie.
Olar któregoś razu opowiedział historię ich powstania. Halla walczyła wówczas z polującymi Niedźwiedziami. Podobno zabiła trzy, zanim pozostałe się oddaliły, i Sigvar w to wierzył. Gdyby nie trafiła do Mroźnej Straży jako dziecko, bez wątpienia zostałaby potężną przywódczynią jednego z plemion żyjących poza murami cytadeli.
Kapłan Mrozu podszedł do nich, zaczynając od Olara. — Oko cię obserwuje — rzekł.
Sigvar ledwo dosłyszał odpowiedź Olara, tak głośno łomotało mu serce. Kiedy Kapłan Mrozu stanął przed nim, coś przewróciło mu się w żołądku, jak przed pierwszą bitwą.
— Spójrz na mnie, Mroźny Strażniku — powiedział cicho starzec i Sigvar posłusznie uniósł głowę. Twarz kapłana była przeraźliwie chuda, z zapadniętymi policzkami i obwiedzionymi cieniem oczami. Nie było w nich ani krzty życzliwości, ale Sigvar się tego spodziewał. Wiara Kapłanów Mrozu była niezłomna i okrutna. Na szyi Rozwidlonego Języka wisiał fragment Mrocznego Lodu, kolejny był zaś przytwierdzony do jego sękatego kostura. Były to święte odłamki, wykorzystywane do uzdrawiania i odprawiania modłów. Kapłan zamoczył palec w płytkiej misie wypełnionej gęstym, cuchnącym atramentem krakena i namalował oko na czole Sigvara.
— I nigdy nie mruga — odrzekł Sigvar, ponownie pochylając głowę. Atrament wypalał mu skórę, ale zniósł to ze stoickim spokojem godnym Zrodzonego z Lodu. Ból był błogosławieństwem.
Kapłan podszedł do Halli, dokończył rytuał i trójka wybrańców powstała.
Olar był najwyższy z nich, umięśniony i żylasty, a Sigvar zdecydowanie najcięższy. Choć Halla była o pół głowy niższa od Sigvara, jej siła i autorytet sprawiały, że wydawała się wyższa.
Troje Strażników schyliło się po torby, czekany i zwoje lin, które następnie zarzucili na ramiona i przymocowali do pasów.
Sigvar spojrzał na pozostałych członków Mroźnej Straży, którzy w milczeniu przyglądali się ceremonii. Ralakka Rozwidlony Język odwrócił się i odszedł, odegrawszy swoją rolę w ekspedycji. Grupka innych Kapłanów Mrozu udała się za nim niczym kruki podążające za wojenną bandą. Po krótkiej chwili zniknęli w mrokach cytadeli.
— Pora ruszać — odezwała się Halla Lodowa Dusza. — Ciemność wzywa.
Sigvar dołączył do Halli i Olara, zostawiając Mroźną Straż za sobą. Minęli wielkie wrota cytadeli i wkroczyli na most rozciągający się nad Howling Abyss.
Niesione na wietrze upiorne zawodzenie przybrało na sile, a w twarze uderzyły ich odłamki lodu, jednak żadne z nich nawet się nie skrzywiło. Z radością powitali lód. Był ich sojusznikiem. Ich prawdą .
Wrota cytadeli zamknęły się za nimi z ogłuszającym hukiem, który po chwili ucichł pośród wycia wiatru.
Podróż tę odbywano co roku, podczas równonocy wiosennej, kiedy następuje zrównanie dnia z nocą. Za każdym razem wybierano trzech członków Mroźnej Straży. Wszyscy pochodzili z Loży Strażników, wewnętrznego kręgu wiary, który stał na straży sekretów zagłębiania się w otchłań.
Bycie wybranym do wykonania tego świętego zadania to wielki zaszczyt. Kiedy zadęto w rogi i wywołano jego imię, Sigvar poczuł, jak rozpiera go duma. Był jednym z najmłodszych wybranych w ten sposób członków Straży — miał zaledwie dziewiętnaście zim. Ileż to razy spoglądał na tysiące imion innych wybrańców, wyrytych na murach Loży? Jednym z jego pierwszych wspomnień po trafieniu do cytadeli było wpatrywanie się w nie z nabożnym szacunkiem i fantazjowanie o wspaniałych czynach tych wojowników. Przy ponad połowie imion widniała prosta runa, zwana runą śmierci. Informowała o tym, którzy z nich zginęli podczas wypełniania swojej świętej misji. Zanurzanie się w głąb otchłani było niebezpieczne, nawet dla Zrodzonych z Lodu.
Klęcząc przed posągami z Mrocznego Lodu, przedstawiającymi Trójkę — czcigodne Avarosę, Seryldę i Lissandrę — marzył, by pewnego dnia go doceniły i pozwoliły, by jego imię również znalazło się na murze. Jego modły zostały w końcu wysłuchane. Przygotowywał się na to całe życie. Loża na pewno się na nim nie zawiedzie.
Szli przez most pod bacznym spojrzeniem olbrzymich posągów, w milczeniu wskazujących im drogę. Niespokojny wiatr nie przestawał nimi targać, wyjąc przeraźliwie i kotłując się wściekle.
Most ten miał wiele imion. Niektórzy zwali go Areną Treningową, inni Morderczym Mostem. Dla innych znany był po prostu jako Most przy Cytadeli lub Łuk nad Otchłanią. Za życia Trójki nosił jeszcze inne miano, ale zostało ono zapomniane. Członkowie Mroźnej Straży często nazywali go Mostem Żalu. Koniec końców tysiące Zrodzonych z Lodu zakończyły tam żywot.
Był to prawdziwy zabytek, zgodnie z legendą zbudowany jeszcze przez starych bogów. Oczywiście czasy tych bóstw już dawno przeminęły. Niektóre pogańskie plemiona nadal oddawały im cześć, choć z czasem zostały nawrócone na jedyną prawdziwą wiarę — dobrowolnie albo siłą. Bez względu na to, czy im się to podobało, czy nie, lód się o nie upomniał.
Część kamienia odpadła i osunęła się w ciemność. Jak nauczali kapłani mrozu, czas nie darzył prastarego piękna szacunkiem. Ostatecznie wszystko było ulotne i niestałe. Nawet najwyższe góry zostałyby zrównane z ziemią przez wiatr i lód, jeśli tylko upłynęłoby dość lat. Tylko wiara była wieczna.
Sigvar czuł, jak wypełnia go bezkresna nabożność, maszerując u boku Kamiennej Pięści i Lodowej Duszy. Tysiące lat temu miała tu miejsce największa bitwa w dziejach. Właśnie tutaj Zrodzeni z Lodu starli się z Obserwatorami, a wydarzenie to miało zadecydować o losach całego świata.
Odnieśli zwycięstwo, choć cena była wysoka, a Obserwatorzy z powrotem pognali w mrok.
Sigvar szedł w ciszy, myśląc o tych dawnych, niezwykłych czasach. Pozostała dwójka również milczała, choć Sigvar nie wiedział, czy tak jak on przypominali sobie pradawne legendy, czy po prostu nie chcieli przekrzykiwać ryku wiatru.
Dotarli na koniec Mostu Żalu, gdzie Lissandra poprowadziła Zrodzonych z Lodu do słynnej bitwy. Halla Lodowa Dusza gestem nakazała im się zatrzymać.
— Schodzimy tutaj — krzyknęła, by mogli ją usłyszeć, wskazując na odcinek mostu przy przepaści, który runął wiele lat temu.
Sigvar i Olar kiwnęli głowami. Olar był wprawdzie starszy i bardziej doświadczony — jego imię wyryto na murze dziewięć razy, a imię Halli jedynie trzy — ale niełatwo wyzbyć się starych przyzwyczajeń. U kobiet z plemion Freljordu krew Trójki ujawniała się znacznie potężniej.
— Ja poprowadzę — zawołała Halla. — Kamienna Pięść pójdzie drugi, jako wsparcie. Półkołczan z tyłu.
Rozwinęli dwie długości liny i przymocowali ją sobie nawzajem do pasów — Halla do Olara, a Olar do Sigvara. Zacisnęli pasy, na których trzymały się żelazne kolce przytwierdzone do ich butów i wyciągnęli czekany, które przywiązali do nadgarstków skórzanymi paskami.
Halla kilka razy pomachała czekanami w powietrzu, rozluźniając mięśnie. Następnie zeskoczyła z mostu i wylądowała trzy metry niżej na bryle lodu wystającej ze ściany przepaści. Sigvar i Olar poczekali, aż wbije czekany w lód, i dołączyli do niej.
— Wypełniamy wolę bogini, Tej, Która Stąpa Pośród Nas — rzekła Halla. — Dajcie jej powód do dumy, synowie zimy.
Zsunęła się z krawędzi, kurczowo trzymając się czekanów. Wbiła kolce w lodową bryłę i zaczęła kierować się w dół.
Olar wyszczerzył się do Sigvara, a w jego oczach pojawił się dziki błysk. — Nie będziesz już taki sam, kiedy wrócimy. Howling Abyss odmienia każdego… jeśli zdoła wrócić. — Mrugnął do niego i podążył za Hallą, znikając Sigvarowi z pola widzenia i pozostawiając go samego.
Nie, nie samego — przypomniał sobie. Oko go obserwowało. Nadal czuł pieczenie skóry na czole. Lissandra była z nim teraz i zawsze.
Odczekał jeszcze chwilę i ruszył w głąb nieznanej nicości.
Poruszali się szybko. Halla Lodowa Dusza narzuciła im mordercze tempo, nie podejmując jednak żadnego zbędnego ryzyka. Schodzili po kolei, najpierw Halla, potem Olar, a na końcu Sigvar. Za każdym razem niemal całkowicie rozwijali liny. W ten sposób mogli zachować stałe punkty asekuracyjne w razie odpadnięcia, a regularne odpoczynki pozwoliły im utrzymać tempo, bez konieczności dłuższych przerw.
Most Żalu nie był jedyną drogą nad przepaścią. W okolicy znajdowało się wiele innych mostów, choć tylko kilka z nich było widocznych w danej chwili. Mgła i ciemność tworzyły tam nieprzenikniony całun. Wszystkie mosty poza najwyższym od dawna nie były używane, a prowadzące do nich liczne korytarze i przejścia zostały zasypane przez lawiny albo zamknięte przez Mroźną Straż w celu ograniczenia liczby dróg do cytadeli.
Choć najbliższe mosty dzieliło zaledwie kilkaset metrów, im głębiej prowadziły, tym bardziej były od siebie oddalone. Niektóre z nich zostały doszczętnie zniszczone — z lodowych ścian sterczały tylko resztki dawnych konstrukcji.
Dookoła panował mrok, choć nie była to wszechogarniająca ciemność śródzimy. Bardziej przypominało to wypłowiałą szarość zmierzchu. Lód zdawał się promieniować matowym, eterycznym blaskiem, który przenikał na wskroś gęstniejącą mgłę, dzięki czemu nie musieli zapalać pochodni.
Wicher wciąż szalał pośród przepaści, szarpiąc ich widmowymi dłońmi i usiłując oderwać ich od lodowej ściany.
Nie sposób było określić, ile minęło czasu. Godziny zlewały się w jedno. Zejść, zaczekać, zejść, zaczekać. Schodząc, Sigvar poruszał się w równym tempie, zatracając się w jednostajności wbijania czekanów i kolców, które wyciągał z lodu zawsze w tym samym rytmie. Czekając, aż Halla i Olar pokonają kolejny odcinek, mamrotał Litanie Prawdy, by nie tracić koncentracji.
Nie opieraj się zimnu, gdyż to w nim kryje się prawda. Bądź jednością z lodem, a wszystko wnet pojmiesz.
Coraz bardziej zapuszczali się w głąb nicości. Mogło minąć kilka godzin, a nawet cały dzień. Nie widząc nieba, Sigvar nie mógł być pewny.
Przyj naprzód bez słowa skargi. Lód nie błaga o litość ani jej nie okazuje. Podobnie jak my.
Żaden człowiek nie byłby w stanie dotrzymać im tempa. Byli Zrodzonymi z Lodu , dziećmi bogów, a nie zwykłymi śmiertelnikami. Mogli maszerować całymi dniami bez konieczności snu i pokonać każdego wroga. Ze stoickim spokojem znosili to, co zabiłoby każdego Ogniolubnego.
Mimo to ramiona bolały Sigvara niemiłosiernie, a skóry, którymi był okryty, lepiły się do ciała od potu. Gdy lód się pod nim skruszył, zareagował zbyt wolno. Czekan nie wbił się dość głęboko, a pod wpływem uderzenia z lodowej ściany oderwała się jedynie nieduża bryła.
Nie obawiaj się bólu ani nie próbuj uniknąć jego błogosławieństwa. Bez niego nie istnieje życie.
Obracając się w powietrzu, jeszcze raz spróbował się zatrzymać, łomocząc czekanem o lód, ale narzędzie wyleciało mu z ręki i straciłby je, gdyby nie było przywiązane do jego nadgarstka.
A gdy nadejdzie śmierć, nie wzdrygaj się na jej widok.
Po kilkunastu metrach przeleciał obok Olara. Szare oczy mężczyzny były szeroko otwarte.
Z lodu powstaliśmy i w lód się obrócimy.
— Przygotuj się! — zawołał stary wojownik, zaciskając ręce na czekanach i uginając kolana.
Sigvar widział, jak Halla spogląda w górę i wypowiada przekleństwo, widząc, że spada prosto na nią. Przesunęła się szybko i pewnie, sprawnie wbijając czekany w innym miejscu, by zejść mu z drogi.
Wówczas lina rozwinęła się maksymalnie, brutalnie przerywając lot Sigvara. Grzmotnął o lodową ścianę, na moment tracąc zdolność oddychania.
Olar zaryczał dziko, utrzymując na sobie cały ciężar Sigvara. Nie rozluźnił jednak uchwytu i w dalszym ciągu kurczowo trzymał się czekanów, z ramionami napiętymi jak struny.
Sigvar szybko doszedł do siebie, wbijając czekany i kolce głęboko w lód. Spojrzał na Hallę Lodową Duszę, która wpatrywała się w niego swoimi niezwykłymi oczami — jednym niebieskim, jednym białym — mrugając równie często co oko namalowane na jej czole.
— Zatrzymamy się na Moście Cienia — powiedziała w końcu i ruszyła w dół, w szarawą ciemność. Sigvar zaklął pod nosem, czując, jak pomimo zimna płoną mu policzki.
Kiedy Olar się z nim zrównał, po raz kolejny wyszczerzył do niego zęby.
— Ciężki z ciebie kawał skurczybyka, Półkołczanie — stwierdził. — Prawie pociągnąłeś nas ze sobą.
— Lód się osunął — wyjaśnił cicho Sigvar. — To się nie powtórzy.
— Oby tak było. Następnym razem możemy po prostu przeciąć linę.
Sigvar spojrzał na starego wojownika badawczo. Z trzech ostatnich wypraw w głąb otchłani, w których Olar brał udział, powrócił tylko on. Czyżby właśnie dlatego?
Na Moście Cienia upuścili torby, odczepili liny i odpięli czekany. Most został tak nazwany, ponieważ nawet w środku lata, gdy słońce nigdy nie chowa się za horyzontem, nie był skąpany w świetle.
Olar opadł na kamienne płyty z przesadzonym jęknięciem, opierając się o niską balustradę mostu. Halla odsunęła się od nich, zdejmując naszyjnik z niewielką podobizną Lissandry, który następnie położyła na ziemi. Uklękła przed nim i zaczęła się modlić. Sigvar stanął jak słup soli, zastanawiając się, czy powinien uczynić to samo, ale Olar przywołał go gestem i nakazał mu usiąść.
Starszy mężczyzna — Sigvar nie był pewny, jak bardzo był stary, ale na pewno był dobrze po sześćdziesiątce — wyjął małą skórzaną piersiówkę. Otworzył ją, napił się, westchnął z zadowoleniem i podał ją Sigvarowi. Młodszy wojownik kiwnął w podziękowaniu głową i wziął solidnego łyka.
— Łzy bogów — powiedział Olar. — Po tej stronie Gór Graniastych czegoś takiego nie znajdziesz.
Napój palił Sigvara w gardło, doprowadzając do łez. Które natychmiast zamarzały mu na policzkach. Pokiwał głową z uznaniem i oddał piersiówkę Olarowi, który pociągnął kolejnego łyka, zanim schował ją za pazuchę.
Woda w bukłaku zamarzłaby, gdy tylko przekroczyliby bramę cytadeli. Byli w stanie wytrzymać bez niej, choć mocny trunek przyjemnie zwilżył Sigvarowi gardło.
Wytatuowane ramiona Olara nadal były całkiem nagie i Sigvar pokręcił głową, ciaśniej otulając się ciepłymi skórami.
— Nie jest ci zimno, starcze? — spytał.
— Będzie o wiele zimniej niż teraz, chłopcze — odrzekł Olar, uśmiechając się złowieszczo. — W porównaniu z tym, co nas czeka, to jest jak letni wietrzyk.
Sigvar nie wiedział, czy mężczyzna żartował. Przyciągnął do siebie torbę i wyjął z niej wąski pasek solonego mięsa, zawinięty w woskowaną skórę. Ułamał dwa kawałki i podał jeden Olarowi. Włożył mięso do ust, próbując rozmrozić je na tyle, by dało się pogryźć. Było twarde i żylaste, ale w tamtym momencie wydawało się szczytem luksusu.
Oparłszy się plecami o murek obok Olara, Sigvar praktycznie nie musiał przejmować się szalejącym wiatrem, co uważał za prawdziwe błogosławieństwo. Wicher ryczał przeraźliwie nad ich głowami, omiatając most falami śnieżno-lodowej zawieruchy. Niektórzy twierdzili, że wycie wiatru to tak naprawdę krzyki tysięcy Zrodzonych z Lodu, poległych dawno temu w tej wielkiej bitwie w czasach bohaterów, których dusze na zawsze utknęły w przepaści.
— Koszmarny dźwięk, co, chłopcze? — rzucił Olar. — Po jakimś czasie nie daje spokoju.
Olar pokręcił głową. — Chciałbym. Nie, na dole jest cicho jak w grobowcu.
— Rzeczywiście, można by tak pomyśleć. Ale cisza jest gorsza. Zwłaszcza tak przytłaczająca. Ciąży jak pełnowymiarowa kolczuga. Nie, już wolę ryk wiatru.
Halla skończyła modły i usiadła obok Olara. Pociągnęła porządnie z jego piersiówki i wytarła usta wierzchem okrytej rękawiczką dłoni.
— Jak to jest, że zawsze masz najlepszy towar, Kamienny? — zagaiła, przez co Olar parsknął.
— To pewnie zasługa mojej urzekającej osobowości — odpowiedział.
— Niemożliwe. — Minę miała śmiertelnie poważną, przez co Olar znowu parsknął śmiechem.
Sigvar nachylił się ku niej i niepewnie podał jej mięso, nadal płonąc ze wstydu. Patrzyła na nie przez chwilę i Sigvar zaczął już myśleć, że odmówi, ale w końcu wzięła kawałek i kiwnęła głową na znak wdzięczności.
— Skąd wziął się twój przydomek, Półkołczanie? — spytała, usiłując pogryźć mięso.
— Doszło do najazdu. Byłem żółtodziobem, towarzyszyłem w eskorcie wozów z żywnością dla mieszkańców cytadeli. Zaatakowali nas na lodowej ziemi. Ukryli się pośród zamieci. Członkowie plemienia Zębatych Kruków.
Halla stęknęła. — Niebezpieczni wojownicy. Łowcy głów.
Sigvar pokiwał głową. — Oberwałem kilkoma strzałami. Ale dalej walczyłem. Kamienna Pięść nadał mi to miano, gdy ostatni z Zębatych Kruków uciekł, pozostawiając poległych i konających pobratymców, by zamarzli na kość.
— Nigdy nie będziesz bardem, chłopcze — ocenił Olar. — Jesteś zbyt skromny. I nie potrafisz dramatyzować.
— Nie to co ty, dziadku — powiedziała Halla. — Twoje opowieści stają się coraz bardziej naciągane.
— Opowiadałem ci o niedźwiedziu, chłopcze? — spytał Olar, puszczając oko do Sigvara.
— Nie — zagroziła mu palcem Halla. — Nie zamierzam tego znowu słuchać.
— No to innym razem — wzruszył ramionami Olar. — Wracając do tematu, Zębate Kruki naszpikowały go ni mniej, ni więcej, a tuzinem strzał. Miałeś wtedy chyba jakieś czternaście zim? Choć nawet wtedy był z niego kawał chłopa. Nie był wprawdzie tak wyrośnięty jak teraz, ale mimo wszystko. Zarobił cztery strzały w tarczę i dwie w nogę, a jedna przeszła mu na wylot przez przedramię. Dwie utkwiły w piersi, jedna w ramieniu, kilka
Alternatywka dostaje spermę
Seks Filmy Za Darmo - Francesca Le, Mamuśka
Taksówkarz posuwa dziennikarkę na tylnym siedzeniu

Report Page