ABC

ABC


Turystka z Łodzi czekała na lekarza w szpitalnym oddziale ratunkowym gdańskiego szpitala 7 godzin. Kolejne 8 trwało oczekiwanie na wyniki badań. - Teraz symbolem Gdańska będzie dla nas nie żuraw nad Motławą, a napis "emergency" na szpitalu - mówi mąż kobiety.

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE

TRÓJMIASTO

Spadki sprzedaży deweloperów w Trójmieście. Mieszkania są już zbyt drogie?

MATERIAŁ PARTNERA

Odkryj sposób na piękną skórę przez cały rok. Misja: nawilżenie

TRÓJMIASTO

Ministerstwo Kultury obcięło dotację dla ECS na kolejne trzy lata

TRÓJMIASTO

Święto motoryzacji w Gdyni. Kubica i dużo nowości

TRÓJMIASTO

Wyszkowski paskudnie obraził Dulkiewicz, a teraz... sam uważa się za ofiarę hejtu. "Obrona przez atak"

REKLAMA








  • 44

służba zdrowia

Sobota, początek lipca. Pani Ewelina, turystka z Łodzi, trafia z bólem brzucha do punktu nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej w Nowym Dworze Gdańskim. Lekarz przyjmuje ją niemal natychmiast.

– Od razu powiedział, że według niego to nie jest atak wyrostka robaczkowego, czego się obawialiśmy, jednak bez pogłębionej diagnostyki nie może nam dać gwarancji. A w przychodni nie ma aparatu USG. Lekarz dodał, co także dla nas było oczywiste, że nawet jeśli nie jest to atak wyrostka robaczkowego, to koniecznie należy problem zdiagnozować – opowiada pan Jakub, mąż kobiety.

CZYTAJ TAKŻE: Szpitalne oddziały ratunkowe w Trójmieście pękają w szwach. Plaga pijanych turystów

Małżeństwo szuka gabinetu, gdzie można zrobić badanie USG. Jedni nie odbierają, inni informują, że nie ma takiej możliwości. Para chce skorzystać z Telefonicznej Informacji Pacjenta, o której informowało kilka tygodni temu NFZ, ale infolinia jest czynna tylko w dni powszednie.

USG tylko na oddziale ratunkowym

Kiedy wieczorem stan pani Eweliny się pogarsza, postanawiają jechać do Gdańska. Docierają do punktu nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej przy ul. Powstańców Warszawskich. Tu także nie ma jednak USG. Personel odsyła ich na szpitalny oddział ratunkowy w szpitalu im. Kopernika.Wystarczy przejść na drugą stronę ulicy.

REKLAMA



Jest kilka minut po godz. 22. Rejestracja w "Koperniku" przebiega sprawnie. Około godz. 23 pani Ewelina jest proszona na triage – w szpitalu funkcjonuje system segregacji chorych, zależnie od stanu zdrowia pacjenta zostaje on przydzielony do odpowiedniej kategorii, czerwona oznacza, że pomoc powinna zostać udzielona natychmiast. Pani Ewelina dostaje zieloną opaską, czyli nie stwierdzono stanu zagrożenia życia.

– Po dwóch godzinach dopytujemy, ile będziemy jeszcze czekać, bo żona wciąż nie została poproszona do strefy konsultacji z lekarzami. Tak, jakby o nas zapomniano. Pani w rejestracji nie potrafi pomóc – sama nie wie. Ogłoszenia informują, że przed rozmową z lekarzem nie wolno ani pić, ani jeść. Żona natomiast nie jadła od godz. 16 poprzedniego dnia. Koło 2 w nocy, po upływie ok. 3 godzin, jesteśmy już potwornie zmęczeni i jest nam zimno. Na dworze jest ok. 20 st. C, ale w poczekalni SOR, gdzie siedzimy bez ruchu, i działa klimatyzacja, odczucie jest inne. Żona drży, więc oddaję jej mój cienki sweter. Po jakimś czasie pytam panią w rejestracji, czy nie ma może jakichś koców. Niestety nie ma, ale daje nam zieloną jednorazową narzutę na łóżko szpitalne. Jest bardzo cienka, wręcz przezroczysta – opowiada pan Jakub.

U lekarza

A czas płynie. Jest godz. 5 nad ranem, czyli niemal 7 godzin od rejestracji. Numer pani Eweliny zostaje wywołany. Kobieta trafia do lekarza. Ten zleca badania i USG. 


– Podczas USG nikt nie odezwał się ani słowem – mówi pani Ewelina. - Potem przychodzi pielęgniarz, żeby pobrać mi krew. Odwracam wzrok. Gdy znowu spoglądam na rękę, widzę welflon. Nikt nie wyjaśnia, dlaczego.

Informacja jest tylko taka, że trzeba poczekać na wyniki badań. Kolejne godziny płyną. Pan Jakub: – Czułem się winny, że wymyśliłem sobie wizytę w szpitalu późnym wieczorem. Gdybyśmy zarejestrowali się rano, z pewnością pomoc otrzymalibyśmy szybciej. Jednak kiedy wszedłem około południa do SOR, moim oczom ukazała się zapchana po brzegi poczekalnia. Do samej rejestracji czekało się ponad pół godziny. Teraz symbolem Gdańska będzie dla nas nie żuraw nad Motławą, a napis „emergency” na szpitalu.

Ok. godz. 12 pani Ewelina dostaje wynik. Lekarz stawia diagnozę: zakażenie dróg moczowych. Kobieta może wyjść ze szpitala. Jest godz. 13:30. Minęło 15 godzin od rejestracji i ponad 7 od pierwszej konsultacji z lekarzem.


Szpitalny oddział ratunkowy w gdańskim szpitalu im. Mikołaja Kopernika
6 ZDJĘĆ


Szpitalny oddział ratunkowy w gdańskim szpitalu im. Mikołaja Kopernika RENATA DĄBROWSKA

"Ponosimy konsekwencje"

Krzysztof Wójcikiewicz, wiceprezes ds. medycznych spółki, do której należy szpital:- Zgłoszenie nastąpiło w godzinach wieczornych i zgodnie z porządkiem udzielania świadczeń pacjentka została zarejestrowana i przyjęta na Szpitalny Oddział Ratunkowy. W tym czasie oczekiwało na przyjęcie do punktu segregacji medycznej jeszcze 12 pacjentów zarejestrowanych na SOR. Stąd oczekiwanie do tego punktu trwało około godziny. Segregacja pacjentów, czyli tzw. triage trwa nie krócej niż 5 minut. W tym czasie wykonywany jest pomiar parametrów, zbiera się krótki wywiad, ocenia ból. Nie da się tych czynności wykonywać w większym tempie, chcąc zachować choćby minimum staranności. w przydatku pacjentki, o której mowa pielęgniarka ustaliła priorytet zielony – czyli orientacyjny czas oczekiwania na kontakt z lekarzem to 120 minut. Ale w tym czasie trzeba było udzielić pomocy pacjentom o wyższych priorytetach - był m.in. pacjent z udarem mózgu, pacjent z obrzękiem płuc.

Czytaj także:

Ogród w szpitalu

W sobotę, o której mowa w szpitalu im. Mikołaja Kopernika udzielono ponad 200 świadczeń, a po godzinie 19:00 do rana - ponad 100.

Wiceprezes Wójcikiewicz: - W przypadku pani Eweliny nie chodziło o nagłe zachorowanie, zagrożenie życia, czy narażenie na utrwalenie się następstw procesu chorobowego. To nie lekarz NŚOZ, a sama pacjentka podjęła decyzję o przybyciu na oddział ratunkowy. W majestacie przepisów ma takie prawo. Trzeba jednak wiedzieć i to podkreślić, że oddziały ratunkowe nie służą do rozwiewania wątpliwości, a powołane są głównie, jak sama ich nazwa wskazuje, do ratowania życia i nagłych zagrożeń zdrowia, których postęp może utrwalić negatywne skutki lub doprowadzić do śmierci.

To jednak nie oznacza, że szpital problemu nie widzi. - Zawiodła komunikacja pomiędzy pracownikiem rejestracji, a pacjentką. Nie przekazano jej, że oczekiwanie na udzielenie świadczenia się wydłuży - mówi wiceprezes Wójcikiewicz i zwraca uwagę na to, z czego wynikają problemy SOR-u:

- Niestety ponosimy konsekwencje takiego, a nie innego sposobu zorganizowania systemu udzielania świadczeń w naszym kraju. Sytuacje oddziałów ratunkowych pojawiają są coraz częściej w przestrzeni publicznej ukazując mankamenty systemu – ponieważ na tych oddziałach wszelkie wady tego systemu się jaskrawo ujawniają. Można śmiało stwierdzić, że na oddziałach ratunkowych trwa nieustannie stan wojenny. Przybywają tu pacjenci z przeróżnymi problemami, od naprawdę ważnych życiowo do całkowicie banalnych. Planowane działania m.in. w postaci programu TOPSOR, co jest nagłaśniano jako swoiste panaceum na problemy oddziałów ratunkowych nie przyniosą spodziewanych wyników. Potrzebne są głębokie zmiany systemu udzielania świadczeń w stanach nagłych. Nie wiadomo, czy ktoś ma pomysł na rozwiązanie problemu Szpitalnych Oddziałów Ratunkowych. Powołany w ostatnich miesiącach przez Ministra Zdrowia Pełnomocnik do tych spraw może ma? Ale jak na razie nic nie zaproponował. A sytuacja stale się pogarsza.  


Report Page